sobota, 23 kwietnia 2016

Rozdział 42.

*Perspektywa Ashtona*

Chwiejnym, powolnym krokiem podszedłem do drzwi wejściowych naszego domu. Nie, nie byłem pijany, tylko zmęczony jak cholera. Było około drugiej, może trzeciej w nocy, sam nie wiem. Cały czas odkąd wróciliśmy siedziałem na zimnej mokrej trawie w zupełnej ciszy, wpatrując się w taflę wody. Opierając się o białą altankę. Nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje, ale czułem się dziwnie, a nawet źle. Adrianne nie była dla mnie kimś ważnym, tyle razy miałem ochotę po prostu wpakować jej kulkę w łeb albo wyrzucić za drzwi, bo zwyczajnie nie wytrzymywałem przez jej zachowanie wobec mnie.
Przez panującą wokół ciemność z trudem otworzyłem drzwi, oczywiście nie zapominając ich za sobą zamknąć. Przecierając przemęczoną twarz ruszyłem do swojego pokoju. Coś dosłownie ciągnęło mnie na piętro, by chociaż sprawdzić jak Veronica się czuje, ale w ostatniej chwili zdecydowałem dać jej spokój. Od razu po wejściu do pokoju zdjąłem z siebie ubranie i zakopałem w kołdrze.
Miałem wrażenie że jedynie przymknąłem oczy na kilka minut, a zaraz zostałem obudzony.
- Ash. - Niestety osoba wołająca mnie nie uzyskała odpowiedzi, gdyż miałem wielką nadzieję, że sobie odpuści i pozwoli mi na dalszy sen. - Ashton!
- Jezu, co znowu? - jęknąłem w poduszkę.
- Harry zrobił śniadanie i...
- Nie, dziękuję, zjem sam - westchnąłem.
Dziewczyna (była to chyba Kate) opuściła mój azyl, a ja nadal leżałem niczym niewzruszony na łóżku. Przypomniałem sobie jednak o O'Connor, z którą nie wiem co się dzieje i niepokoi mnie to. Wstałem więc, wziąłem szybki, orzeźwiający prysznic, który postawił mnie na nogi i ubrałem się. Zaczesałem palcami mokre włosy do tyłu. Pewnie wyglądałem jak mokry kundel, ale mniejsza z tym.
Skierowałem się na piętro, wlepiając wzrok w drzwi od starego pokoju Kathrin, w które po chwili zapukałem. Nie otrzymałem żadnego odzewu, więc ponowiłem czynność. Nadal nic. Nacisnąłem klamkę, a drzwi bez problemu ustąpiły.
Powoli wszedłem do środka, zamknąwszy je za sobą.
Widziałem jedynie duże wypuklenie pod kołdrą. Wzdychając bezradnie podszedłem do łóżka, na którym usiadłem. Widziałem wyraźnie skuloną sylwetkę dziewczyny. Chwyciłem za róg materiału chcąc zdjąć go z niej, lecz zacisnęła pięść na nim ciągnąc kołdrę z powrotem w dół.
- Odejdź - powiedziała cicho ze słyszalną chrypką w głosie.
- Nie zrobię tego i dobrze o tym wiesz - odparłem z przekonaniem. - Wiem co czujesz, jasne? Sam przeżyłem dokładnie to co ty, prócz tego, że nie widziałem jak ona umiera. Ale wiem jaki to ból. Sama widzisz, że żyję dalej. To jest trudne, ale życie się na tym nie kończy. I zastanów się... Czy Adrianne chciałaby, byś teraz siedziała skulona, płacząc w poduszkę?
Brunetka nie odezwała się. Usłyszałem jedynie ciche westchnienie, zaś po chwili ujrzałem zielonooką siedzącą na przeciwko mnie. Nie będę kłamał - wyglądała jak siedem nieszczęść; skołtunione włosy roztrzepane na wszystkie strony świata, duże, ciemne sińce pod napuchniętymi oczami i pusty, smutny wzrok, który był najbardziej przygnębiający z tego wszystkiego.
- Rozumiem, że jest ci ciężko, ale będziesz musiała próbować.
Ponownie nie odpowiedziała, jedynie wpatrywała się w moje oczy jakby starała się coś z nich odczytać. Wyciągnąłem ostrożnie dłoń w jej stronę, lecz gdy zauważyłem, że jej dolna warga zaczyna drgać cofnąłem ją, przysunąłem się i po prostu przyciągnąłem jej małe, kruche ciało do swojego. Siedziałem tak kołysząc się w przód i w tył kilka minut, aż przestała płakać.
Powoli wstałem z łóżka, lecz brunetka momentalnie chwyciła mnie za nadgarstek, niemo prosząc bym został z nią, co aż mnie zaskoczyło.
Posłałem jej słaby uśmiech i wyplątałem rękę z jej, kierując się do łazienki. Odnalazłem w niej szczotkę do włosów i z powrotem wróciłem do Veronici, która wpatrywała się ze skonsternowaniem w moje poczynania.
- Co ty robisz? - szepnęła.

- Mam zamiar zrobić coś pierwszy raz w życiu, więc to się może źle skończyć - wzruszyłem ramionami, po czym usiadłem za dziewczyną i zacząłem jak najdelikatniej rozczesywać jej splątane włosy.
- Powiedz, jeśli będzie za mocno - wymamrotałem, nie zaprzestając czynności. Po dosłownie kilku minutach miała lekko falowane rozczesane włosy, opadające na jej ramiona. - Chodź, musisz coś zjeść.
Zauważyłem jak na jej twarzy pojawia się widoczny grymas.
- Nie jestem głodna - wyszeptała, spuszając głowę w dół.
Kłamała, to wiedziałem, więc tak na prawdę nie chciała po prostu wyjść z pokoju. Ale jaka była tego przyczyna?
- Veronica, musisz jeść. - Mówiąc to wstałem.
- Zrozum, że nie jestem głodna.
- Zamierzasz się głodzić, tak?
- Nie! - Od razu zaprzeczyła czym bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, iż to prawda.
Wywróciłem tylko oczami i nie zamierzając do tego dopuścić wziąłem ją na ręcę i nie zwracając uwagi na jej krzyki i protesty po prostu zszedłem z nią na dół z zamiarem wciśnięcia jej czegoś do jedzenia. Gdy znaleźliśmy się już w salonie posadziłem ją delikatnie na sofie, po czym kiwnąłem w stronę Mike'a by przyniósł coś dla młodej, a sam zająłem miejsce obok niej.
- Wiesz, że i tak nic nie zjem, prawda? - zapytała cicho wlepiając wzrok w swoje splecione na kolanach dłonie.
- Przekonamy się - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Masz zamiar mnie szantażować?
- Coś w tym rodzaju.
Zielonooka prychnęła w odpowiedzi. Zachowywała się trochę jak marudne dziecko, ale już trudno. Muszę to znieść ze stoickim spokojem. Dokładnie lustrowałem jej sylwetkę, obserwując każde najmniejsze drgnięcie jej ciała.
- Przestań - szepnęła, po czym uniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
Mimo wszystko moje usta rozciągnął niewielki uśmiech.
Jednak gdy odwróciła wzrok na fortepian , a jej dolna warga zaczęła niebezpiecznie drżeć moja mina zrzedła. Nie minęła chwila, a dziewczyna zaczęła cicho łkać. No tak, cholerne wspomnienia, które będą ją nawiedzać na każdym kroku. Przysunąłem się bliżej niej i objąłem ramieniem przyciągając
do siebie. Głaskałem ją po plecach z nadzieją, że choć trochę ją to uspokoji. Lecz to zupełnie nic nie dało, a tylko pogorszyło sytuację. Co ja mam teraz zrobić? Przecież instrument zawsze będzie jej przypominać o tej katastrofie jaka miała miejsce i to mnie przerażało; że nigdy nie zdoła sobie z tym poradzić.
- Proszę schowajcie je gdzieś. To tak strasznie boli - wychrypiała co chwila dławiąc się łzami. Spanikowany spojrzałam na siedzącego na przeciwko mnie Louisa, a on tylko pokiwał głową na znak, iż się tym zajmie. Mówiąc o nim też nie wyglądał najlepiej, co świadczą sińce widniejące pod oczami i smutny wręcz przygnębiający wyraz twarzy oraz oczy pozbawione iskry. Jak widać śmierć Adrianne nie tylko odebrała wszystko jej siostrze, ale też i dotknęła Louisa, teraz dopiero mogę stwierdzić, że ona coś dla niego znaczyła, jak prawdę mówiąc dla każdej tu osoby, lecz między tą dwójką działo się coś innego.
Dalej patrzyłem jak gestem pokazuje na chłopaków porozumiewawczo po czym niemo kazał mi udać się z brunetką do jej pokoju, więc tak też i uczyniłem.
Ponownie wziąłem ją na ręce wiedząc, że nie do końca skuteczne będzie po prostu pójście tam. Brunetka wtuliła się w mój tors, więc nie kładłem jej na łóżku, lecz usiadłem na nim, sadzając sobie Veronicę na kolanach. Delikatnie kołysałem się w dwie strony. Szeptałem jej do ucha starając się jakoś ją pocieszyć. Po kilku minutach przestała płakać, jednak nadal siedziała na moich kolanach, a ja obejmowałem ją ramionami.
Słyszałem jej unormowany już, spokojny oddech.
- Dasz sobie radę. Masz jeszcze Luke'a. - Chciałem powiedzieć, że ja także będę przy niej, ale czułem ucisk w gardle, który nie pozwalał mi na to.
Ogarnęło mnie niezwykle przyjemne uczucie, kiedy owinęła swoje chude ramiona wokół mojego pasa wtulając się we mnie jeszcze bardziej.
Jakby odruchowo złożyłem długi pocałunek na czubku jej głowy.
- Poczekasz tu? - wyszeptałem.
Veronica uniosła głowę i lekko nią pokiwała odsuwając się ode mnie. Wstałem z łóżka i powoli zszedłem po schodach. W salonie nie było fortepianu. Nie wiem gdzie jest, ale mam nadzieję, że Ver go już nie zobaczy. Skierowałem się do kuchni, gdzie na stole już leżał talerz z kanapkami i kubek z parującą herbatą, a na jednym z krzeseł siedział Luke i wpatrywał się w swoje splecione palce.
- Jak z nią? - wymamrotał nie unosząc nawet na mnie wzroku.
- A jak ci się wydaje? Straciła siostrę. Czuje się jak ja dwa lata temu, a może nawet gorzej - westchnąłem. - Nie wiesz jakie to przytłaczające, Luke. Ona pewnie uważa, że jesteś jej cholernym przyjacielem czy kimkolwiek bliższym niż oprawca, więc powinieneś być teraz na górze i ją pocieszać - warknąłem.
Właściwie sam nie wiem dlaczego mu to powiedziałem.
- Nie chce mnie widzieć. Powiedziała, że to wszystko moja wina - jęknął żałośnie, chowając twarz w dłoniach.
- Jesteś idiotą, Luke, wiesz? Była oszołomiona... w sumie nadal jest. Na pewno nie powiedziała tego świadomie - prychnąłem. - Zresztą sam do tego dojdź - machnąłem ręką lekceważąco.
Zabrawszy talerz i kubek, skierowałem się z powrotem do jej pokoju. Jednak przechodząc koło pokoju Tommo zatrzymałem się na chwile słysząc dziwne dźwięki stamtąd wypływające, tak jakby... ktoś się dusił? Miałem już zamiar tam wejść kiedy usłyszałam jak ktoś wydobywa z siebie stłumiony okrzyk po czym coś z trzaskiem zostaje rozbite. Zapewne znowu Louis wyżywa się na wazonach, ewentualnie poszły w ruch butelki, tylko mam nadzieję, że się nie spił, bo nie zamierzam przywracać go moją prawą pięścią do porządku. Zajrzę do niego później, teraz czekała na mnie zdruzgotana brunetka, więc ruszyłam dalej. Kiedy tylko przekroczyłem drewnianą powłokę zamknąłem za sobą cicho drzwi i postawiłem wszystko na stoliku nocnym, po czym usiadłem na skraju łóżka wpatrując się w dziewczynę. Leżała zwinięta pod kołdrą przytulając do swojej piersi szarą bluzę. Najprawdopodobniej należała ona do Adrianne. Umiarkowany oddech oraz zamknięte powieki mówiły że śpi, natomiast jeszcze mokre smugi na policzkach jasno dawały do zrozumienia, iż dopiero niedawno odpłynęła.
Siedziałem tak parę minut przypatrując się brunetce. Miałem wrażenie, że jej obecność w tym domu to już norma. Zupełnie jakby stała się jedną z nas, chociaż wiem, że to nigdy nie będzie miało miejsca. Pogłaskałem ją delikatnie po włosach, nie chcąc jej zbudzić i wyszedłem z pomieszczenia, starając się robić to jak najciszej. Jednak wątpiłem, że będzie spała dłużej niż najbliższe pięć minut, bo krzyki Louisa było slychać w całym domu. 
Nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić, więc wziąłem z lodówki dwa piwa i podążyłem do garażu, gdzie zobaczyłem jedynie Luke'a, który siedział w swoim samochodzie ze zwieszoną głową. Przez otwarte okno podałem mu butelkę. Ten bez słowa pokiwał głową i otworzył ją za pomocą kluczyków. Oparłem się o drzwi Hope i przypatrywałem blondynowi, który kręcił butelką w powietrzu, wpatrując się w nią jak zaczarowany.
- Luke, przestań się obwiniać - westchnąłem.
Czekałem na jakąkolwiek reakcję z jego strony, jednak on nadal siedział jak ten kretyn i wzdychał. Po chwili jednak wziął kilka sporych łyków napoju.

- Myślisz, że to takie proste? - zapytał niewyraźnie odrywając od ust już prawie pustą butelkę. Spojrzałem na niego zdezorientowany, czyżby mógł upić się połową piwa? Chyba, że pił wcześniej i to o wiele więcej niż sobą pokazywał.

- Luke? Ile wypiłeś? - zapytałem wyrywając z jego dłoni trunek, a raczej jego pozostałości. Ten natomiast wygiął usta w grymas niezadowolenia wyciągając w moją stronę dłoń, bym oddał mu jego własność.
- Oddaj! - burknął niczym małe dziecko, a ja tylko pokręciłem głową wylewając resztkę na beton. Trudno marnowałem tak wspaniałą rzecz, ale czego się nie robi dla kumpli. - Ejj! - krzyknął gdy zobaczył moje poczynania. - Jak mogłeś to zrobić?!
- Mogłem Luke, jesteś zalany, znowu.
- To miało mi pomóc - jęknął cicho.
- I co? pomogło? - zadrwiłem przeczesując dłonią swoje nieokrzesane włosy.
Zapadła cisza, kompletna cisza, podczas której mogłem nawet usłyszeć kapiący kran tuż za ścianą.
- Nie wiem co ty odwalasz, Lucas, ale jeśli to dotyczy jej to masz tam iść i to naprawić, a nie doprowadzać się do takiego stanu! To tylko dziewczyna Luke, tylko zakładniczka..
- Sam nie wierzysz w to co mówisz - prychnął. - Nie jest tylko dziewczyną, przynajmniej nie dla ciebie - spojrzał na mnie z ukosa.
Pokręciłem jedynie głową, nie wiedząc co odpowiedzieć. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że on ma chyba rację.
Bez słowa wyrwałem kluczyki z dłoni blondyna, któremu coś głupiego mogło wpaść do głowy, po czym wyszedłem z garażu zostawiając go dosyć zdezorientowanego. Usiadłem na kanapie gapiąc się w czarny ekran telewizora. Podparłem głowę o dłoń i przechyliłem butelkę, a gorzki napój trafił do moich ust. Nim się zorientowałem opróżniłem całą. Jednak nie wstałem po kolejną, nie chciałem opić się jak Luke. Po co mi to było? Wolałem być trzeźwo myślący, gdy na przykład przyjdzie potrzeba na użycie broni. Siedziałem tak i patrzyłem w bliżej nieokreślony punkt. Po prostu przed siebie. Siedziałem tak dosyć długi czas, rozmyślając nad scenariuszami w stylu "a co by było gdyby". Jednak zorientowałem się, że to bezsensowne, więc włączyłem telewizor. Spędziłem chyba godzinę na skakaniu po kanałach i oglądaniu urywków programów lecących aktualnie na danych programach.
W pewnym momencie spojrzałem na zegarek na spoczywajcy na moim nadgarstku i moje oczy o mało nie syskoczyły z orbit, gdy wskazówki pokazały godzinę osiemnastą. Na prawdę tyle czasu spędziłem robiąc zupełnie nic? Uniosłem wzrok rozglądając się do okoła i rzeczywiście musiałem przyznać, że chyba mi się przysnęło, mój mózg zrobił sobie przerwę, totalną, gdyż nawet nie zauważyłem jak Mike, Caroline oraz Harry z Kate i Calumem przyłączyli się do mnie w bezczynnym siedzeniu i wpatrywaniu się w jakiś głupi program. Wstałem z kanapy chcąc trochę rozprostować kości i przy okazji stwierdziłem, że powinienem zajrzeć do Veronici, może się już obudziła i była gotowa zjeść cokolwiej co jej przyniosłem, więc zaraz kierowałem się na górę, przeskakując co drugi schodek. Wszedłem znowu po cichu, by w razie czego nie zbudzić śpiącej królewny, ale ku mojemu zdziwieniu łóżko było puste, a dookoła panował istny... burdel, bo inaczej tego nazwać nie mogłem. Ciuchy z walizki Ann były porozrzucane po całym pokoju, tak samo jak ubrania jej siostry, nie mówiąc już o tym, że leki, które kupił im Luke, znaczy te od astmy czy co starsza O'Connor miała, leżały rozbite przy ścianie. Zmarszczyłem brwi patrząc na to wszystko i w głębi wyczuwałem, że nie zwiastuje to niczego dobrego. Cholera czy ja się właśnie o nią martwiłem? Tak i to bardzo. Odwróciłem się na pięcie wypadając z pokoju. Gdzie ona mogła pójść i co krąży w jej myślach. Modliłem się, by nic głupiego nie wpadło jej do łepetyny. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem zapalone światło w łazience. Od razu tam podszedłem i mając kompletnie gdzieś, co ona tam robi chwyciłem za klamkę, ale te oni drgnęły.
- Veronica! Otwórz drzwi! - zapukałem trochę mocniej niż miałem w zamiarze, ale teraz miałem to gdzieś.
Czekałem przez moment, ale żaden dźwięk nie wydobył się z drugiej strony. Czemu to mnie jeszcze bardziej przeraziło? Poczułem jak coś ściska mnie za gardło w obawie o nią. Ponowiłem spanikowany próbę, ale znowu nie uzyskałem odpowiedzi. W takim razie pozostało mi tylko jedno. Cofnąłem się o dwa kroki i jak najmocniej kopnąłem w drzwi próbując je wyważyć, niestety za pierwszym razem nie uzyskałem żadnego efektu, więc znowu tym razem dużo mocniej stratowałem drewnianą powłokę, która zaraz wylądowała na podłodze z hukiem. Od razu wkroczyłem do pomieszczenia, ale zaraz się zatrzymałem w pół kroku nie wierząc własnym oczom. W wannie wypełnionej prawie po brzegi leżała ona, całkowicie zanurzona. Miała na sobie tylko swoją bieliznę, ale nie to najbardziej przykuło moją uwagę. Woda nie była przezroczyta, jej kolor był przrażająco czerwony i już dalej nie myślałem, podbiegłem do niej wyciągając jej wiotkie ciało spod lodowatej tafli wody. Zanim jeszcze wyszedłem z nią z łazienki pochwyciłem ręcznik i dopiero wtedy pobiegłem z nią do pokoju obok układając nieprzytomną dziewczynę na łóżku. Dwoma palcami sprawdziłem jej tętno, które było niesamowicie słabe, wręcz ledwie wyczuwalne.
- Pomocy! - wydarłem się najgłośniej jak potrafiłem z nadzieją, że ktokolwiek w domu usłyszał mój wrzask. Muszę ją reanimować. Ułożyłem ręce tak jak powinno się postępować 
przy resuscytacji i zacząłem ciąg elementów zawsze przy tym wykonywanych. Też się kiedyś tego uczyłem, ale to był chyba pierwszy raz kiedy to wykorzystuję.
- No dalej, Ron! - bełkotałem ciągle uciskając jej klatkę piersiową - oddychaj!
- Co się dzieje? - Jakby zza ściany doszedł do mnie głos najprawdopodobniej Rose i zaraz słychać było jej krzyk, a przynajmniej tak myślałem, gdyż nawet nie miałem czasu spojrzeć na dziewczynę.
Zbyt przejęła mnie brunetka, leżąca na łóżku. Rosalie coś krzyczała do innych, lecz nie słuchałem tego i dalej próbowałem ocucić Veronicę. Nagle coś zamgliło mi wzrok i po chwili kilka kropel spadło na jej i tak wciąż mokrą skórę. Nie, to niemożliwe... A jednak. Prawie płakałem. Nie chciałem, żeby teraz odeszła. W końcu ktoś pojawił się z drugiej strony łóżka.
- Ashton, przestań.
Przestać? Miałem przestać próbować uratować jej życie?!
- Ash! Wykrwawi się!
Momentalnie odsunąłem się od niej jak poparzony, gdy usłyszałem te słowa i odszedłem od łóżka. Z drugiej jego strony Calum zaczął zszywać jej rękę, która była głęboko przecięta wzdłuż, a z niej wciąż sączyła się krew. Chwyciłem się za włosy i pociągnąłem za nie z całej siły. Chryste, żeby tylko przeżyła.
Stałem tak po prostu i patrzyłem na bezwładne ciało dziewczyny, orientując się dopiero teraz, kiedy mogę ją stracić, że jednak coś ona dla mnie znaczy.
Ktoś sporo niższy ode mnie objął mnie chudziutkim ramieniem, mówiąc:
- Wyjdzie z tego, Ashton. Będzie dobrze.
Spojrzałem w dół w smutne, szare oczy.
- To samo mówili w szpitalu - szepnąłem. - Nie wierzę już w cuda, Kate.
- Cóż nie powinieneś tak o tym mówić. Zawsze jest nadzieja.
- Moja Nadzieja odeszła Kate, wiesz o tym dobrze. - Znowu szepnąłem nie będąc w stanie zapanować nad głosem. Boże kiedy ja się zrobiłem taki wrażliwy. Uniosłem dłoń, by zetrzeć nadal lejące się łzy, lecz została ona nagle zatrzymana. Spojrzałem zdezorientowany na Kathrin.
- Ash.. Nie pozbywaj się tego, co czyni cię człowiekiem - szepnęła cicho intensywnie wpatrując się w moje tęczówki. Przymknąłem na ułamek sekundy oczy, by zaraz ponownie je otworzyć i przenieść wzrok na Veronicę. Była niesamowicie blada. Nawet nie wiem czy żyła. Uklęknąłem przy niej i sprawdziłem ponownie puls. Dziękowałem Bogu, że był nieco mocniejszy nić poprzednio. Kolejne łzy pociekły mi po policzkach. Ucałowałem jej dłoń i zamknąłem w swojej.
- Straciła dużo krwi w tej wannie - mruknął Calum. - Ale przeżyje... Mam nadzieję - westchnął, po czym zabrał apteczkę, którą ze sobą przyniósł i razem z Rose wyszedł.
Powoli reszta także opuszczała pokój, aż zostałem sam z nią. Nadal klęcząc przy łóżku wpatrywałem się w jej spokojną twarz i ledwie słyszalny oddech. W tej chwili marzyłem jedynie o tym, aby wszystko było z nią w porządku.

- Będzie dobrze, wyjdziesz z tego. - Zacisnąłem oczy, żeby ponownie nie wydostały się z nich łzy.


______________________________________
Hejka kochani :*
Wiemy, że dawno nie było rozdziału. Dużo się ostatnio dzieje, tak, że nie mamy czasami czasu na nic, za co przepraszamy, ale też niepokoi nas liczba komentarzy, jest ich mało pod ostatnim rozdziałem i szczerze powiedziawszy nie wiemy czym to jest spowodowane, ale natomiast bijemy rekordy wyświetleń. Wybiło nam 20 tysięcy wyświetleń wow kochani! *,*
Co myślicie o rozdziale? Zaskoczeni zachowaniem Asha? 
Zachęcamy was do pytania naszych bohaterów w specjalnej zakładce oraz tweetowania z hasztagiem #ShowMeRealityFF
nie będę wam już przynudzać, odsyłam was do Ronnie :*
Do kolejnego :* 
Buziaki :* A.

No hej skarby! :*
Tak jak powiedziała Ann, nie mamy za dużo czasu. Sami wiecie powoli się zbliża koniec roku, a ja nie ukrywam muszę się trochę podciągnąć w ocenach. Także przepraszamy was serdecznie za tak małą aktywność na blogu.
No ale halo! Mamy 20 tysięcy wyświetleń, wow! Jak to tak szybko się stało? *.*
Co ja wam tu jeszcze mogę powiedzieć, na pewno wielkie: dziękujemy!
I oczywiście prosimy o komentowanie xD Możecie nam wysyłać na maila wasze prace / fanarty dotyczące SMR, a my za zgodą wstawimy je do zakładki Galeria Sztuki.
To chyba tyle!
Do następnego :*
W.

środa, 6 kwietnia 2016

Wszystkiego najlepszego Addie!

No to standardowo...

*Hazza z czapeczką i balonami wkracza, Liam z Horanem niosą wielki tort, a Lou niesie księżniczkę na rękach i sadza na tronie z kartonu, po czym łapie za trąbkę i wygrywa pieśń ze Shreka na wyjście Fiony z karocy*

STO LAT! STO LAT! NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM! STO LAT! STO LAT! NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM! JESZCZE RAZ, JESZCZE RAZ! NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM! NIEEECH ŻYJE NAAAAAM! A KTO?!

ADDIE!

Skarbie mój najcudowniejszy, moja twin, słoneczko, moja HOT 18! Dzisiaj twoje urodzinki! Jak to szybko zleciało, co? Już osiemnastka, ahh. Mam nadzieję, że w tym wspaniałym dniu masz świetny humor i od samego rana, od otworzenia tych swoich ślicznych oczek jesteś uśmiechnięta. Cóż, wreszcie (prawnie) jesteś dorosła. Mówię prawnie, ponieważ mentalnie byłaś dorosła już wcześniej. Czego ja ci tu mogę życzyć, hmm?

To tak... Zdrowia księżniczko, bo wiadomo, że bez tego ani rusz. Szczęścia, które również jest podstawą. Uśmiechu codziennie, bo (wszyscy to wiedzą) wyglądasz w nim przepięknie, zresztą jak w każdej sekundzie dnia *,* Oczywiście sukcesów w nauce, mój mały kujonku. Ucz się ucz, żebyś potem mogła na mnie zarabiać, jak będę spłukana xD Świetnej pracy w przyszłości. Takiej, która będzie dawała ci przyjemność, będziesz chodziła do niej z radością i oczywiście dobrze płatnej, byś mogła sobie pozwolić na więcej niż normalnie. Wytrwałości w dążeniu do celu, byś nigdy nie traciła motywacji i uparcie starała się realizować to, o czym marzysz. No i oczywiście spełnienia każdego najmniejszego i największego marzenia, które kłębi się w twojej mądrej główce. Być nie przestawała robić tego, co robisz. Nie wątpiła w siebie i dążyła do doskonalenia się w tym i pokazała światu jaka z ciebie niesamowita artystka, a w przyszłości jasne, że wydania książki (ale jak sama powiedziałaś najpierw SMR ;*). Również życzę ci, byś w życiu podejmowała mądre, dobre decyzje. Żebyś zdała na prawko, kupiła Dodge'a i przyjechała do mnie w końcu! Będziemy się wozić tym cudeńkiem po mieście i siedzieć w garażu, a ja będę cię uczyła co jest pod maską hyhy ^^ Hey! Nie zapominajmy o chyba najważniejszym! Życzę ci kochanie... Louisa, Louisa i jeszcze raz Louisa! Żebyś w końcu spotkała swojego seksiaka, przytuliła go tak mocno, mocno, powiedziała, jak bardzo go kochasz i może nawet otrzymała całusa w policzek, no kto wie ;3 No i żebyś mnie zabrała ze sobą na ich koncert, to będziemy razem śpiewać, tańczyć szaleć... Ah, właśnie. Co do nas. To życzę ci (sobie tak cicho też tego życzę), żebyśmy wytrwały ze sobą jeszcze chociaż parę lat, a może uda się nawet paręnaście? Żebyśmy w może nie tak dalekiej przyszłości przeżyły równie niesamowite chwile, co teraz, jednak na żywo.

No i ostatnie... Żebyś zawsze była sobą, nie zmieniała się ze względu na innych, stawiała czoło problemom i przeciwnościom losu i nawet jeślibyś upadła, podniosła się, uniosła głowę do góry i ruszyła przed siebie, bo to jest bardzo ważne.

Hmm, to chyba wszystko, co? Nie wiem, czego jeszcze mogłabym ci życzyć, słońce moje. Proszę, nie zapominaj, że kocham cię najbardziej na świecie, jesteś dla mnie jedną z najważniejszych osób w moim życiu, które mam na co dzień przy sobie (nie fizycznie, ale przy sobie) i nawet jeśli kiedykolwiek nasze drogi się rozejdą, to pamiętaj o mnie, bo ja będę o tobie zawsze.

A teraz taki drobny prezencik ode mnie, moja romantyczko. Może nie jest taki wspaniały jak twój, ale mam nadzieję, że ci się spodoba, bo hellow, każdy kocha Lou w takim wydaniu! Mrow *,* A teraz leć czytać.

Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, skarbie, kocham cię! :*

 Twoja Ronnie x


 

Stałam w bezruchu wpatrując się skupionym wzrokiem w chłopaka bądź mężczyznę, który stał zaledwie kilka metrów ode mnie. Ściskając w dłoni opleciony skórą rękojeść noża czekałam aż wykona jakikolwiek ruch. Ten jednak stał wyprostowany z głową delikatnie przechyloną w bok, przez co kosmyki włosów opadały na jego zmarszczone czoło. Światło księżyca w pełni padało wprost na niego, przez co jego skóra nabierała specyficznego blasku. Jak gdyby odbijała to światło i mieniła się, jakby miała w sobie setki drobnych diamentów.

- Do czego ci ten nóż? - Jego głęboki głos odwrócił moją uwagę od jego, mimo wszystko, pociągającego wyglądu.

- Wypełniam zadanie - odparłam przez zaciśnięte zęby całkiem gotowa do ataku, ewentualnie obrony, chociaż nie sądziłam, że on pierwszy ma zamiar zaatakować.

W pewnym momencie zauważyłam, że zaczął się wycofywać, jednak nie tyłem do mnie, co tylko utrudniało mi swobodny atak. Brunet powoli znikał w gąszczu drzew. Starałam się wypatrzeć go, lecz korony drzew były gęsto osadzone, co powodowało małą ilość światła. Z prędkością światła odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy usłyszałam za sobą szelest liści. Mój nos momentalnie wyczuł intensywny zapach, którego nie potrafiłam zidentyfikować, ale wiem tyle - był nieludzko przyciągający. Intensywny i wyrazisty, ale jednocześnie delikatny. Jednak przez ciemność nie byłam w stanie dostrzec niczyjej sylwetki. Nagle ostrze z mojej dłoni zostało wyrwane, a lodowate palce musnęły skórę mojej ręki, przez co niemałe dreszcze przeszyły moje plecy i resztę ciała. Odwróciłam się razem z podmuchem wiatru, przebiegającym tuż przy mnie, tylko po to, by praktycznie zetknąć się nosem z czarnym materiałem. Gwałtownie odskoczyłam nieco tracąc równowagę i przypatrując się uważnie istocie przede mną. Dostrzegłam jedynie zarysy jego bladej twarzy, reszta mieszała się z wszechobecną czernią. W tym momencie słyszałam tylko swój urywany oddech, nic więcej.

- Czyżbyś już całkowicie zapomniała? - zapytał jak zazwyczaj beznamiętnym tonem. Nie odezwałam się ani słowem. - Zapomniałaś o tym, jak wymykałaś się wieczorami, by mnie zobaczyć? Jak strzegłem cię podczas snu? Jak chroniłaś mnie przed łowcami? Całkiem zapomniałaś o nas?

- To był błąd - pokręciłam przecząco głową. - Nie powinnam była cię oszczędzać za pierwszym razem - dodałam wściekła na samą siebie, wiedząc, że zapewne ulegnę mu po raz kolejny.

Chłopak bardzo powoli wyminął mnie i przystanął tuż za moją osobą. Czułam chłód bijący od jego ciała.

- Kiedy się kochaliśmy, nie twierdziłaś, że to był błąd - wyszeptał, odgarniając włosy z mojego prawego ramienia, na którym znajdowała się niewielka blizna.

Złożył na niej krótki pocałunek i odsunął usta od mojej skóry, pozostawiając to miejsce zimne jak lód. Wciągnęłam haust powietrza przez nos przymykając oczy, by się uspokoić.

- Ale już to wiem.

- Jesteś tego pewna? - Rychło po wypowiedzeniu tych słów z prędkością światła zostałam odwrócona w przeciwną stronę i przyciśnięta z dużą siłą do kory drzewa. Wilgotne, chłodne usta naparły gwałtownie na moje. Mimo iż nie chciałam, by do tego ponownie doszło w końcu poddałam się. Z pożądaniem oddałam pocałunek, czując na mojej talii zimne dłonie. Dopiero, gdy mi brakowało tchu (co chyba wyczuł) oddalił się ode mnie na zaledwie kilka centymetrów i oparł czoło o moje. Dyszałam jak po przebiegnięciu maratonu, na prawdę. Zaś u niego ledwie słyszałam oddech. - Chyba jednak nie masz pewności - wyszeptał cicho się śmiejąc.

Mimo wszystko moje usta rozciągnął nikły uśmiech i objęłam bruneta w pasie przyciągając do siebie i wtulając się w jego chłodną klatkę. Kilka, a może kilkanaście minut później ujrzałam pierwsze promienie przedostające się z trudem między liśćmi wysokich drzew. Słońce powoli wschodziło, nadając niebu złotawe i pomarańczowe barwy.

Westchnęłam cicho wiedząc, że za niedługo będę musiała wracać i objęłam szczelniej chłopaka, który również przytulił mnie pewniej i oparł brodę o czubek mojej głowy. Mimo chłodu bijącego od niego było mi ciepło, zwłaszcza, gdy jeździł powoli dłonią po moich plecach. Wschodzące słońce oraz ranne ballady ptaków, które powoli zaczęły wylatywać ze swoich kryjówek również czyniły swoje - robiłam się coraz bardziej senna aż w końcu zamknęłam oczy, zapadając w sen w ramionach ukochanego, z którym nie powinnam, a wręcz nie mogłam być.

~*~

Delikatnie uchyliłam powieki powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. Wpatrywałam się przez kilka sekund w kremową ścianę z brązowymi wzorami i zorientowałam się, iż jestem w swoim pokoju. Czyżbym jedynie śniła? To wszystko co się stało w lesie było tylko wytworem mojej wyobraźni?

Wzdrygnęłam się lekko, gdy usłyszałam trzask drzwi. Odwróciłam wzrok w tamtą stronę i ujrzałam wysoką postać z kapturem na głowie. Później blade ręce, które ściągnęły materiał z głowy, ukazując roztrzepane, brązowe włosy, w które wplatałam palce i niesamowite, skrzące się, błękitne oczy, w które mogłabym wpatrywać się godzinami.

- Obudziłaś się - powiedział cicho siadając obok mnie na łóżku.

- Skąd wiedziałeś? - zmarszczyłam brwi przypatrując mu się. - I jak mnie tu przyniosłeś? Nikt nas nie widział?

- Usłyszałem jak twoje serce przyśpiesza - uśmiechnął się chytrze, na co pokręciłam z rozbawieniem głową. - Na szczęście nikt, twoja siostra mnie kryła cały czas.

- C-co? - zapytałam zaskoczona.

- A dokładnie to - usłyszałam kolejny, tym razem wyższy i słodszy głos w drzwiach, który momentalnie wywołał uśmiech na mojej twarzy.

- Więc... Już wiesz? - wymamrotałam nieco zmieszana. Mówiłam jej wszystko, przysięgam, ale nie chciałam rozmawiać o mnie i Louisie, a zwłaszcza tym, co nas łączyło... i chyba nadal łączy.

Zielonooka pokiwała głową i ukucnęła przy mnie, delikatnie chwytając mnie za dłoń.

- Zdążył mi opowiedzieć wszystko od początku, gdy spałaś - uśmiechnęła się promiennie. - Mam nadzieję, że to się w końcu ułoży i będziecie mogli spokojnie być razem. Bo mimo wszystko głupie zasady nie powinny stawać na drodze miłości - prychnęła oburzona. Całkowicie się z nią zgadzałam. - Tylko proszę was, uważajcie na siebie i póki co ukrywajcie się. Będę was strzegła jak tylko mogę - westchnęła cicho posyłając mi delikatny uśmiech.

Kiwnęłam głową i ucałowałam ją w czoło. Veronica wyszła z mojego pokoju, żegnając się z nami. Po jej wyjściu poczułam ruch na łóżku po mojej lewej stronie, więc odwróciłam głowę w tamtą stronę. Louis usiadł bliżej mnie, objął delikatnie w pasie przyciągając do siebie i złożył pocałunek na mojej skroni, po czym pochylił się i wyszeptał mi do ucha po raz pierwszy słowa, na które czekałam już od dawna...

- Kocham Cię.

Wielki, szczery uśmiech rozciągnął moje usta, a w oczach zebrały się łzy. Pochwyciłam jego twarz w dłonie i przylgnęłam wargami do jego. Niemal od razu odwzajemnił pocałunek, wyrażający troskę, miłość i radość. Po chwili oderwał się ode mnie, ułożył dłoń na moim policzku, ścierając z niego pojedynczą łzę i spojrzał mi prosto w oczy.

- Kocham cię najbardziej na świecie i nigdy nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził. Przysięgam - wyszeptał całując mnie w czoło.

- Wreszcie to powiedziałeś - uśmiechnęłam się szerzej chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.

- Pierwszy raz od siedemdziesięciu lat - zaśmiał się cicho, a ja zaraz po nim.

Wreszcie czułam się w pełni szczęśliwa, czułam, że już mam go w stu procentach, a nie na kilka chwil. Miałam największy skarb na świecie tylko dla siebie.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Wszystkiego najlepszego Ronnie :*

STO LAT!
        STO LAT! 
                STO LAT! 
                        NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM 
                                             JESZCZE RAZ 
                                                       JESZCZE RAZ 
                                                             NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM
                                                                               NIECH ŻYJE NAM 
                                                                                                        A KTO?!
                                                                                                                   RONNIE!




Kochanie, jest po północy 5 kwietnia, więc śmiało, mogę zacząć składać Ci, życzenia. Mam cichą nadzieję, że będę pierwsza i nikt przede mną nie złożył Ci jeszcze życzeń. Bo będę zawiedziona ;(
Więc od czego by tu zacząć. Może od początku. 
Księżniczko, GOŁĘBIU, bliźniaczko ma najmłodsza, mi amore, słoneczko, skarbeczku, kochanie : Masz już 14 lat OMG a jeszcze rok temu było 13, jak to szybko zleciało. Zaczynasz mi się za szybko starzeć xD  Drugi raz świętujemy Te wspaniałe święto. Przepraszam, że w tym dniu nie mogę być z Tobą i tego świętować, ale sama rozumiesz. Może kiedyś uda nam się spędzić razem ten dzień i kolejny :* Bardzo bym tego chciała :*
Kochanie, życzę Ci tego co i w tamtym roku, czyli spełnienia marzeń, tego byś zawsze wiedziała co dla Ciebie najlepsze, byś spełniła każde najmniejsze życzenie, które siedzi w Twojej głowie. Rumaka na białym koniu (czyt Ashtona na perkusji) Masy samochodów, a zwłaszcza tego wymarzonego Dodge :* (kiedyś do Ciebie takim przyjadę) Ocenek w szkole dobrych, byś nie poddawała się i uczyła, a potem dostała do tego lic do którego sobie chcesz (wiem, że za szybko ale shh)
Tego byśmy nadal były dla siebie, kocham Cię niezmiernie i tyle już Ci powtarzałam, że znaczysz dla mnie wiele i jestem o Ciebie zazdrosna, no bo kto by nie był hellow, chyba jakiś głupek.
Nadal życzę czytelników i wydania książki. Twórz kochanie, bo masz talent! Ale pamiętaj najpierw razem wydajemy Smr. Nie ma bata xD No więc skarbie, korzystaj z dnia. Dużo prezentów, pysznego torta ( cem kawałek oczywiście dhl-em) i wszelkiego co sobie zażyczysz kotek :* Bo to w końcu Twoje święto. Na kolana królowa Ronnie rządzi w tym WIELKIM DNIU!


A teraz standardowo takie drobne imagine :* Mam nadzieję, że Ci się spodoba :*




Co roczne przygotowania na wiosenny bal odbywały się w niemałym chaosie. Po korytarzach Road High walały się ulotki promujące kandydatki na królową balu. Kujonki biegały od klasy do klasy, próbując zaplanować, każdy najmniejszy szczegół imprezy, by wszystko było idealne. Robiły to w połowie z własnej inicjatywy, ale były one też pod presja tak zawanych plastików, które, siła perswazji, mimo iż są tępe, umiały wmówić ci nawet, że pingwiny potrafią latać. Nie rozumiałam zbytnio całej tej farsy z czasem przed balowym, nawet tego roku moja kochana siostra została porwana w wir przygotowań, do tego stopnia, iż przestała się do mnie odzywać. Nie było jej w domu prawie w ogóle, a jeśli była, to siedziała zamknięta w swoim pokoju. Co serio uważam za dziwne, ponieważ, nigdy tak mnie nie zbywała, a jej zachowanie można podciągnąć za nadomiar nienormalne. Byłyśmy nierozłączne, mimo tego, że była ode mnie o 2 lata starsza. Była w najstarszej klasie, ale zbytnio nie obnosiła się z tym tak jak inne laski z jej klasy, albo jej rocznika. Tak samo było z przypadku jej chłopaka Louisa, który był jednym z popularsów, a jednak, nie zważając na statusy w szkole
 związał się z moja siostrzyczka. W ogóle starał sie traktować wszystkich na równi i w życiu chyba nie podniósł na nikogo reki, chyba ze była to osoba, która wyzywała mnie albo Ann.
Ale nawet i Louis się do mnie nie odzywa, już z dobre trzy dni próbuję złapać go by dowiedzieć się jest z Adrianne, ale kompletnie mnie zbywał, jak nie on po prostu. Nawet moi kumple z klasy postanowili mnie sobie olać. Ich stałą wymówką stało, się praca przy balu, ponieważ "potrzeba jest przecież męska siła do niektórych spraw". Wszystko byłoby z tym w porządku, gdyby nie fakt, ze oni nienawidzili takich imprez, po prostu nimi gardzili, nie mówiąc juz w ogóle o plastikach i całej tej szopce. Cała czwórka, łącznie z moim chłopakiem, nie znosili nosić garniturów i była to dla nich męczarnia, pomimo iż wyglądali w nich nieziemsko, a zwłaszcza mój kochany Ashton.
Nie miałam pojęcia, co się zupełnie dzieje, nie toć, że nie lubiłam okresu przed balowego, to jeszcze, przyjaciele mnie unikają, po postu zapowiada sie super bal. Który na marginesie mówiąc wypada dzisiaj. Westchnęłam ciężko na tą myśl i ruszyłam przed siebie w kierunku wyjścia ze szkoły. Zdecydowanie, dosyć miałam patrzenia na ludzi z mojej szkoły. Gdy byłam juz przy bramie wejściowej usłyszałam swoje imię. Z bijącym sercem i nadzieją, powoli obróciłam sie w stronę osoby, ale szybko wszystko ze mnie uleciało, a został żal. Gdyż w moim kierunku podążał jeden z chłopaków z paczki Lou, a zarazem jego najlepszy przyjaciel Harry.
- Hej Ronns - zaczął zziajany, co było oznaką tego iż serio musiał mnie gonić przez jakiś czas. - Myślałem, że juz cię niedogonie .
- Cześć Harry - odpowiedziałam mu tylko, nie komentując drugiej części jego wypowiedzi. - Co tam?
- Jest sprawa. Przychodzisz dzisiaj na bal, prawda?
- Nie wiem Hazz, nikt się do mnie nie odzywa od tygodnia, więc nie mam pojęcia, czy w ogóle mam po co tam iść - wyjaśniłam w skrócie patrząc na lokersa, po czym dodałam z lekkim grymasem na twarzy - i tak dziwie się, ze ty znalazłeś czas, żeby ze mną porozmawiać.
- Ronnie chyba żartujesz?
-Nie Hazz mówię poważnie. Nie jestem głupia - skwitowałam z przekąsem już się odwracając z zamiarem odejścia, lecz ten pochwycił mnie za prawą dłoń uniemożliwiając mi to. Odruchowo spuściłam wzrok na dłoń którą trzymał i na pierścionek spoczywający na palcu serdecznym. Był tam właśnie pierścionek zaręczynowy, który podarował mi Ashton. Od razu w okolicy serca poczułam nie małe ukucie zawodu i smutku. Co było aż tak ważne by mnie tak olać.
- Ronnie.. - wyszeptał.
- Przepraszam Harry. Po prostu nie wiem co się dzieje - przyznałam nadal wlepiając wzrok w biżuterie, co prawda, z każdą chwilą wzrok rozmazywał się na wskutek ciągle napływających łez.
Poczułam, jak chłopak jednym sprawnym ruchem przyciąga mnie do siebie i szczelnie zamknął w swoich ramionach.
- Na pewno  nie jest to aż takie straszne jak myślisz. Z tego co wiem, to twoja siostra wprowadziła nie mały terror z racji, ze to jej ostatni bal, a wiesz jaka ona wtedy potrafi być. A jeśli chodzi o Irwina i spółkę, przygotowują się do tego by grać na balu. Są naprawdę utalentowani, wiec dyro ich zatrudnił, więc nie ma to nic wspólnego z tobą. Nie zamartwiaj się. - skończył swój monolog ocierając z moich policzków łzy.
- Dziękuję Hazz.
- To co? Jedziemy do ciebie przebierzesz się, zrobię ci włosy i pojedziemy razem na bal? Co ty na to? – zapytał z entuzjazmem. I nie Harry wcale nie jest gejem, po prostu jego siostra bardzo często uczyła go takich rzeczy, mówiąc, że może kiedyś jakaś dziewczyna, bądź jego żona to doceni, więc właśnie takim sposobem nasz Styles potrafi ściąć stylowo włosy pofarbować je a nawet uczesać lepiej niż nie jedna fryzjerka. Ale jak widać, niestety, żadna jeszcze taka się nie trafiła.
- A ty? Kiedy ty się przebierzesz? – Spojrzałam na niego niepewnie.
- W samochodzie, kochana ja jestem gotowy na każdą ewentualność, jeszcze się tego nie nauczyłaś? – mlasnął z udawaną urazą, ale zaraz uśmiechną się i pociągnął mnie w stronę jego samochodu.
Kiedy tylko znaleźliśmy się pod domem, wypchnął mnie za drzwi, mówiąc bym się wykąpała bo śmierdzę, a on weźmie w tym czasie rzeczy i będzie czekał na mnie w pokoju, więc też tak zrobiłam. Wleciałam niczym burza do łazienki od razu pakując się pod prysznic. Nuciłam namydlając swoje ciało, słodkim płynem o zapachu fiołków, oczywiście głowę też umyłam, bo by mnie brunet powiesił, że o tym nie pomyślałam. Gdy porządnie zmyłam z siebie wszystko otulając się ręcznikiem wyszłam z pomieszczenia wchodząc do pokoju, w którym przed otwartą szafą stał szperający w niej brunet.
- Co ty robisz? – zapytałam lustrując go od góry do dołu, lecz ten nawet nie wzruszony dalej przerzucał ubrania a to na półkach, a to na wieszakach.
- O mam! – krzyknął w końcu uradowany odwracając się w moją stronę trzymając w dłoni sukienkę, którą i tak miałam założyć na bal. Była ona rozkloszowana w pasie, w kolorze granatowym z różowymi elementami i kamieniami na wysokości biustu. Sięgała mi trochę za kolana, ale była idealna na mnie.
- No widzę, że masz moją balową sukienkę. Mogłeś się pacanie zapytać, a nie mi burdel robić w szafie.
- No ej, krzyczałem, ale śpiewasz pod prysznicem tak głośno, że ja wcale się nie dziwię, że nie słyszałaś – odgryzł się z chytrym uśmieszkiem na twarzy, a ja jak zwykle zarumieniłam się z zażenowania. – Dobra, dobra buraczku – rzucił we mnie bieliznę i rajstopy, po czym dodał – idź, nałóż mi to i wróć  tu, tylko szybko! Bo nie mamy czasu!
Tak też zrobiłam. Z prędkością błyskawicy nałożyłam na siebie rzeczy we mnie rzucone i osuszając włosy ręcznikiem wróciłam do lokersa.
- Dobra siadaj na krześle, najpierw ci kudły wysuszymy – powiedział włączając suszarkę. Przyglądałam się w lustrze, jak chłopak zwinnie porusza się wokół mnie dmuchając we mnie gorącym podmuchem powietrza. Zaraz zmienił suszarkę na lokówkę i pasmo po paśmie zakręcał na grubą lokówkę, przez co nie wyglądałam jak baran. Kiedy skończył już je lokować, pochwycił w dłoń lakier i spryskując chyba litr na moje włosy zaczął je układać w chyba koczka, nie wiem, za bardzo się wyginał przed lustrem, bym nie mogła widzieć efektów. Przypinał coś, pryskał, dokręcał. No czego on nie robił z tymi włosami. W końcu po 15 minutach postaną przede mną przyglądając mi się z zachwytem, lecz nie pozwolił mi się przejrzeć, gdyż zaproponował, że również mnie pomaluje, więc i mu pozwoliłam, co prawda nie był to pierwszy raz, więc wiedziałam, że powierzam się w dobre ręce.
- Dobra to zrobimy tak delikatnie, ale z pazurkiem – chwycił się za brodę udając, że myśli i zaraz zabrał się do roboty. Najpierw podkład, korektor, puder, standardowo, oczywiście jeszcze róż i w ogóle. Potem coś robił z oczami, ale nie mam zielonego pojęcia co.
- Dobra możesz już otworzyć oczy skończyłem.
Niepewnie uchyliłam jedną powiekę, napotykając swoje odbicie w lustrze i aż nie mogłam uwierzyć, że to ja. Harry naprawdę się postarał. Miałam naprawdę lekki makijaż, ale niezwykle wyrazisty. Do tego włosy zebrane w koczka z którego wychodziły loki. Po prostu cudo. Gapiłam się na taflę lustra nie mogąc uwierzyć.
- Hazza to jest..
- Tak wiem skarbie jestem geniuszem – zaśmiał się słodki podając mi sukienkę. – wciskaj tyłek i ruszamy. – Miałam już mówić, że przecież on jeszcze nie jest gotowy, ale kiedy tylko na niego spojrzałam po prostu pokręciłam głową, gdyż był już całkowicie odpicowany. Pytanie teraz ile stałam przed lustrem i się na siebie gapiłam, że tego nie pamiętam.
Szybkim ruchem nałożyłam na siebie kieckę i wkładając stopy w czarne szpilki ruszyłam za brunetem ku wyjściu.
Do szkoły jechaliśmy jeszcze krócej, niżeli jak z niej wracaliśmy, kiedy Harry zaparkował już na pełnym prawie parkingu, zgasił auto i wyszedł z niego pierwszy każąc mi poczekać, gdyż jako dżentelmen chciał otworzyć przede mną drzwi. Oh ten Harry. Podając mu rękę wyszłam z gracją z samochodu i zaczęłam podążać za nim, a raczej byłam przez niego ciągnięta. W połowie drogi dopiero zorientowałam się, że wcale nie podążamy do Sali gimnastycznej.
- Co ty robisz Harry, gdzie ty mnie prowadzisz?! Sala jest przecież w tamtą stronę.

- Wiem przecież - prychnął tylko, ale dalej w zaparte ciągnął mnie za sobą. W pewnym momencie przystanęliśmy, wszędzie panowała ciemność i tylko z niektórych sal sączyło sie światło oświetlając korytarz główny.
- Ja juz ją przejmę - usłyszeliśmy z boku, barwny głos i nie miałam większych wątpliwości z tym do kogo on należał i zaraz się też o tym przekonaliśmy, kiedy z za rogu wyłonił się ubrany w garnitur mój kochany. – Dziękuję Harry, idź do Lou, wszędzie cię szuka – skiną na niego, a potem już patrzył tylko na mnie. Sama też nie odrywałam od niego wzroku, że nawet nie wiem, kiedy brunet puścił mą rękę i zniknął z ciemności.
- Ronnie – wyszeptał porywając mnie w swoje ramiona, lecz nie wykonał niczego innego. Po prostu patrzyliśmy sobie w oczy stojąc na środku korytarza, lecz ta cisza była dla mnie niezręczna, byłam na niego zła, lecz nie potrafiłam na niego nakrzyczeć, więc tylko przerwałam ciszę między nami.
- Słyszałam, że dostaliście robotę na balu
- Tak – odpowiedział krótko. Oh fajnie, super czyli nadal nic się nie zmieniło. Walić to idę znaleźć Harrego w taki razie. Wkurzona próbowałam wyrwać się blondynowi, lecz ten trzymał mnie mocno uniemożliwiając mi to. – Wiesz, że wyglądasz przepięknie? – wyszeptał do mego ucha, powodując nie małe ciarki na moim ciele. Następnie odsunął się na tyle, by uchwycić moją prawą dłoń i ucałować pierścionek, podarowany mi na zaręczyny na ich koncercie. Potem wyprostował się i sięgając do kieszeni wyciągnął z niej pudełko większe, od tego, w którym był zaręczynowy pierścionek. – Ale brakuje czegoś w tym stroju.
Odwrócił mnie plecami do siebie i zaraz czułam na szyji jego ciepły oddech, a potem coś zimnego znalazło się na dekolcie. – Gotowe. – szepnął ponowne tym razem składając na mojej szyji słodki pocałunek, po czym ponowie mnie obrócił i wpił się zachłannie w moje usta. Pocałunek oddawał wszystko, tęsknotę, żądzę i niezmierną miłość. Czułam to wszystko naraz, więc z pasją oddałam go pogłębiając jeszcze bardziej . Kiedy się od siebie oderwaliśmy nie mogłam złapać tchu, a serce waliło mi niemiłosiernie. Kochałam go i nie zależnie ile by się do mnie nie odzywał, nigdy nie potrafiłabym mieć do niego o to żal. Spojrzałam w dół na swój dekolt gdzie teraz spoczywał na srebrnym łańcuszku serduszko, w po jednej stronie V a po drugiej A. To było cudowne. Ze łzami w oczach spojrzałam na chłopaka, dając mu buziaka i szepcząc ciche dziękuję, ponieważ na nic innego teraz mnie nie było stać, lecz mój narzeczony miał inne plany i znowu mnie do siebie przyciągnął całując już bez opamiętania. Sama byłam go głodna, więc zarzuciłam mu dłonie na barki i przyciskając go do swojej klatki piersiowej oddawałam pocałunki.
- Wszystkiego najlepszego skarbie – powiedział kiedy się od siebie oderwaliśmy. Z początku spojrzałam na niego nie pewnie, a potem złożyłam wszystko w całość, dziś był 5 kwietnia. Moje urodziny. Na śmierć o nich zapomniałam, zbyt pochłonięta byłam myślami co się dzieje z moimi znajomymi, by pamiętać o dniu moich urodzin. – Zapomniałaś o nich prawda? – zapytał ze śmiechem patrząc na moją twarz, którą na pewno wykrzywiał nie mały grymas.
Zawstydzona i zażenowana spuściłam wzrok robiąc się cała czerwona niczym burak.
- Oj Ronnie, Ronnie - zaśmiał się słodko prowadząc mnie w stronę Sali gimnastycznej, a kiedy tylko na nią weszliśmy. Kinfetti wyskoczyło ku górze i wszyscy zgromadzeni zaczęli śpiewać mi głośno sto lat. Na czele ich wszystkich oczywiście stała Adrianne, w pięknej fioletowo różowej sukience do ziemi, a obok nich stali Luke, Mike trzymający tort, Lou zaraz po jej prawej stronie, a koło niego Calum, Harry, Liam z dziewczyną i Niall, oczywiście jak najdalej od tortu, by go nie zjadł. Po prostu łzy stanęły mi w oczach. Nie mogłam uwierzyć, że te głupki, nie odzywali się do mnie by zrobić mi niespodziankę. Boże święty.
- Siostrzyczko – zaszczebiotała Ann biegnąc w moim kierunku przypomnę, że była na obcasach, a kiedy do mnie dotarła, mocno mnie do siebie przytuliła mówiąc chaotyczne życzenia.
- Zabiję cię kiedyś – powiedziałam, gdy skończyła swój monolog, z którego i tak mało zrozumiałam.
- Nie bo za bardzo mnie kochasz – posłała mi oczko i stanęła z boku, by reszta mogła się do mnie dostać i złożyć mi życzenia. Każdy oczywiście życzył mi małych Irwiątków, z czego Ashton za każdym razem wybuchał śmiechem gdy to słyszał. Luke nie omieszkał wspomnieć o zaadoptowaniu pingwina, Mike o tym, żebym w końcu się przefarbowała na czerwono, byśmy byli bliźniakami, Cal tego bym się nie wstydziła chodzić na golasa po domu, Niall kilogramów słodyczy i oczywiście wypomniał mi, że ja tyje, a on nie. Liam życzył rozsądku i żebym kilkanaście razy zastanowiła się zanim stanę przed ołtarzem z tym debilem po mojej lewej. Harry standardowo małych brzdąców, ale dopiero po tym jak mnie przewiezie po każdym lokalu z stanach. A narzeczony mojej siostry życzył mi bym się nie zmieniała, bo kochają mnie taką jaka jestem. Przy tym już nie wytrzymałam ryknęłam płaczem tak, że reszty ludzi życzeń nie pamiętam, ale podejrzewam, że wszystkie były miłe. Kiedy tłum się rozszedł, zostałam tylko ja i Ashton, a w tle można było usłyszeć początek naszej ukochanej piosenki o miłości.
- Czy przyszła pani Irwin pozwoli mi z sobą zatańczyć?

- Ależ naturalnie – wychrypiałam ścierając łzy, następnie ułożyłam dłoń na jego i zaczęliśmy poruszać się w rytm muzyki. Zmysłowo, spokojnie. Tylko ja, mój narzeczony i muzyka płynąca z naszych serc.
- Kocham Cię Veronica – szepnął mi do ucha, a reszta mogła nie istnieć.
- Też cię kocham Ash – odpowiedziałam składając przelotnego buziaka na jego ustach po czym wtuliłam się w niego i oboje daliśmy ponieść się muzyce. Właśnie tak spędziłam moje 19 urodziny. Tańcząc do białego rana, z ludźmi, których kocham, do muzyki, granej przez zespół moich przyjaciół. Po prostu wymarzone urodziny. Na pewno pozostaną do końca w mojej pamięci. 




Jeszcze raz wszystkiego najlepszego moja młodsza bliźniaczko :* 
Kocham Cię :* 
Twoja Addie.

Rozdział 41.

*Perspektywa Louisa*

Siedziałem na dachu mojej Alfy Romeo, wpatrując się w ciemne niebo, migoczące na nim gwiazdy oraz odbijający światło księżyc. Paliłem papierosa, nie wiem którego. Już straciłem rachubę, ale paczka, którą sobie kupiłem po wyjeździe z domu była kompletnie pusta. Prawie nigdy nie palę, ale to... Ta sytuacja jest sporym wyjątkiem.


Nawet nie wiem dlaczego siedzę na czarnej blasze auta, zaparkowanego na moim ulubionym torze wyścigowym. Po prostu czułem wielką potrzebę bycia zupełnie samemu. Odcięcia się od wszystkich. Teraz nie liczyło się nic, prócz moich szalejących w głowie myśli i kolejnego papierosa. W moim umyśle co chwila odtwarzał się moment, w którym Adrianne została postrzelona prosto w klatkę piersiową przez jednego z tych skurwysynów. I przysięgam na Boga, że jeśli tylko dowiem się, który to zrobił - znajdę go i zabiję. Bez najmniejszego wahania. Bo mam wrażenie wewnętrznej pustki, jak gdyby ktoś wyrwał część mnie i zabrał ją ze sobą, odchodząc w nieznane, a ja nawet nie wiedziałem gdzie mam szukać tego zagubionego fragmentu. W chwili kiedy jej ciało uderzyło o ziemię czułem się jakbym to ja został postrzelony. Wiem, że w tej chwili brzmię jak jakiś uczuciowy idiota i sam się sobie dziwię, ale nie tak miało być. Zupełnie inny był plan i jakbym wiedział inaczej, do cholery, bym to zaplanował. Obie by żyły i nie musiałbym patrzeć jak Veronica się męczy bez siostry. Przez nas, Ann nie żyje, gdybyśmy nie porwali ich, nic by się takiego nie wydarzyło. Nadal świat nie wiedziałby o córkach słynnego O'Connora, nie poznałyby nas, a co najważniejsze obie byłyby bezpieczne i żadna z nich nie cierpiałaby tak mocno. To okrutne jaki świat dla nich się okazał, że żyły pod kotarą kłamstw, które serwował im ojciec i bliscy, zupełnie pomijając prawdę o życiu. Wszystko, do cholery, poszło nie tak! Moja pięść opadła z hukiem na blachę na której siedziałem, powodując jej wgięcie. Chuj z samochodem, potem ją wyklepię. Mam większe zmartwienia na głowie. Dwa trupy. Dokładnie dwa. Perrie również ucierpiała, kiedy zachodzili ich od tyłu. Podobno było to tuż po tym jak zabrali ciało Adrianne, a ona próbowała odebrać im je, co zupełnie było niespodziewane z jej strony, bo przecież nienawidziła ich bardziej niż Irwina, a ta dwójka potrafiła nieźle sobie dopiec. Nie mogłem uwierzyć, kiedy wróciłem do domu po całej sprawie kiedy zostaliśmy jeszcze powybijać tamtych skurwieli, że zastałem dom w rozsypce, nie takiej że był syf w domu, tylko taki, że każda osoba próbowała otrząsnąć się z nieudanej akcji. Zayn postanowił nas opuścić, gdyż wszystko przypominało mu zmarłą dziewczynę i nie widział sensu, by dłużej z nami być i ciągnąć coś, co według niego bez niej nie jest tym samym. Veronica była zamknięta w pokoju wrzeszcząc i płacząc na tyle głośno, że było jej cierpienie słychać w całym domu, nie zależnie w jakim pomieszczeniu przebywałeś. Tak bardzo współczułem tej dziewczynie, pewnie zachowywałbym się tak samo, gdyby to chodziło o moją malutką Kathrin, która swoją drogą płakała wtulona w tors Harry'ego i wiedziałem, że równie mocno przeżywa śmierć starszej O'Connor, ponieważ jako jedyna od razu stanęła za nimi murem oraz dlatego, że jest niezmiernie wrażliwa i empatyczna. Natomiast mój brat siedział z Hann pod drzwiami gdzie przebywała zamknięta i próbował przekonać ją do otworzenia im drzwi, jednak na marne. Nawet Luke wydawał się inny, kiedy zbiegał ze schodów z bólem wymalowanym na twarzy. Domyśleć się mogłem, iż coś wydarzyło się w pokoju, gdzie nad nią czuwał. Pewnie, oskarżyła go o śmierć Adrianne i szczerze - nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Idąc dalej Rose i opatrywała Caluma, który oberwał kulkę w ramię, co chwile ścierając łzy z policzków a Mike pocieszał Caroline po stracie przyjaciółki, cóż takie suki jak Pezz nawet na takie zasługiwały. Irwin natomiast cóż nawet jeszcze nie wrócił do domu, dlatego i ja się ulotniłem musząc pobyć sam na sam ze sobą. Będąc jeszcze u siebie w pokoju przebrałem się w czyste nieuchlapane krwią ubrania i miałem wtedy zamiar wyjść, lecz zeszyt leżący na podłodze zwrócił moją uwagę. Co okazało się właśnie siedziałem tu: na torze, po zmroku i w rękach trzymałem pamiętnik Adrianne, tak jakby go dla mnie zostawiła, jakby wiedziała co się ma wydarzyć i że zginie oddając życie za siostrę.  Nie mam pojęcia skąd mogła wiedzieć, że tak się stanie, pewnie to było coś w rodzaju przeczucia. Sam się spodziewałem, że coś może pójść nie tak, bo Sean nigdy nie gra czysto, ale chociaż miałem nadzieję, że nic takiego miejsca mieć nie będzie. Wystarczyło tylko jedno pociągnięcie za spust, jeden pocisk i nieforutnne miejsce, w którym stała. Tylko tyle wystarczyło, żeby odeszła na zawsze, zabierając ze sobą na prawdę duży fragment swojej siostry, która raczej nie pogodzi się z tą stratą, ale także cząstkę mnie przy okazji. Można powiedzieć, że ona coś dla mnie znaczyła, zdecydowanie coś więcej niż tylko kolejną zakładniczkę.
Przerzuciłem kolejną stronę, na której zauważyłem nuty i kilka zapisanych na szybko słów. To ta piosenka, a raczej jej niewielka część, którą śpiewała dla mnie. Czytając jej tekst nadal słyszałem w głowie jej melodyjny głos. Poczułem jakby ukłucie w okolicach serca na to wspomnienie. Westchnąłem głęboko, odkładając notatnik na blachę, na której teraz płasko leżałem. Podkładając dłonie pod głowę przymknąłem oczy. Chciałem tu zostać jeszcze chwilę, ale doskonale wiedziałem, że jeśli Ashton wróci do domu to coś złego się stanie, a nawet jeśli nie wrócił, to może zdarzyć się coś nieprzyjemnego. Poza tym jest nieludzko zimno, zwłaszcza że ubrałem pierwszą lepszą koszulkę z krótkim rękawem, w dodatku nie wziąłem nic, czym mógłbym się okryć. Zeskoczyłem z dachu, ściągnąłem z niego paczkę papierosów oraz zeszyt brunetki. Wsiadłem do środka, położyłem obie te rzeczy na siedzeniu pasażera i odpaliłem silnik z nadzieją, że nie minie zbyt wiele czasu zanim się pozbieram po tym zdarzeniu. Gdy tylko wyjechałem z toru włączyłem radio, by nie jechać w męczącej ciszy, która panowałaby w samochodzie. Jeszcze pamiętam, gdy jechała ze mną na bal i próbowała odgryzać się na możliwie każdy sposób, co było czasami irytujące... albo ostatnia nasza przejażdżka, gdy złamała rękę uderzając Ashtona. Nie zdawałem sobie sprawy, że może to być nasz ostatni pocałunek, że więcej nie będzie okazji by to zrobić, że nie będę miał okazji w ogóle jej ujrzeć. Miałem już dosyć wszystkiego i coraz bardziej bolała mnie jej śmierć, a przecież jej, do cholery, nie znałem! Jak to możliwe, że... Nie, przestań, ogarnij się! Przerwałem swoje myśli zanim zawędrowałyby zbyt daleko i dalej skupiłem się na czarnej jezdni.
Droga do domu nie trwała jednak tak długo jak początkowo się zdawała i już mogłem zaparkować na podjeździe udając się zaraz do domu, gdzie zaszyję się w pokoju i wtedy będę mógł użalać się nad sobą i nad tym, że jestem gównianym przywódcą, lecz kiedy tylko moja noga przekroczyła próg domu, zdecydowałem się na zupełnie inne pomieszczenie mianowicie na piwnicę, w której Adrianne wyładowywała całą złość i rozpacz kiedy Veronica został porwana, więc zapewne będzie dużo do posprzątania.
Pchnąłem mosiężne, metalowe drzwi, odruchowo sięgając do włącznika światła. W porę jednak zorientowałem się, że światło jest już zapalone. Marszcząc brwi wszedłem wgłąb pomieszczenia, tym samym napotykając smutne spojrzenie szaro-zielonej pary oczu. Brunetka siedziała przy ścianie, wspierając rękę o zgięte kolano.
Wokół panował totalny chaos, kilkanaście noży leżało na podłodze razem z jakimiś porozbijanymi przedmiotami, zaś niektóre ostrza były powbijane w tarcze. Spodziewałem się tu takiego widoku. Odgarnąłem stopą odłamki... sam nie wiem czego, po czym usiadłem obok dziewczyny. Jej utkwiony na czubkach swoich butów wzrok dawał mi do zrozumienia, że intensywnie się nad czymś zastanawia. Uniosłem ramię, owinąwszy je wokół drobnych barków dziewczyny. Przyciąnąłem ją do siebie i ucałowałem w czubek głowy.
- To jest trudne, Kate...
- Po co to robiłeś? - przerwała mi nagle w połowie zdania. - Żebyś teraz cierpiał? Żebyś się zatruwał nikotyną, próbując nią zapełnić pustkę w sercu?
- Kathrin, to nie tak.
- Ile wypaliłeś? - podniosła wzrok, dosłownie wywiercając dziurę w mojej głowie.
- Paczkę - wymamrotałem.
- Sam widzisz. Znam cię jak nikt inny, jasne? Gdyby nic, zupełnie nic dla ciebie nie znaczyła, teraz byś nie palił, tym samym nie cierpiąc.
- I winisz mnie za to, że coś do niej poczułem?
- Nie, nie za to. Winię cię za to, że dopuściłeś do jej śmierci, że w ogóle ją tam zabrałeś. Za to, że je porwaliście! Gdyby nie ten jeden mały błąd, niczego takiego by nie było...
- Zaczynasz zrzędzić jak Perrie - mruknąłem zniesmaczony. Nie chciałem, żeby moja mała, zawsze rozsądna Kate zaczęła zajmować miejsce tej wrednej blondyny.
- Jestem wkurzona, Lou, ponieważ to mogłoby się skończyć dobrze, może byłbyś szczęśliwy w końcu... Wiesz jak mi zależy na tym - westchnęła, opierając głowę o moje ramię.
- Wiem Katy, tylko wiesz, że ono nie jest dla mnie. - Tym razem to ja zamknąłem powieki wypuszczając z trudem powietrze. To robiło się coraz trudniejsze, nie chciałem, by siostra się o mnie martwiła, ma o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż ja.
- Co ty wygadujesz Lou! - podniosła nagle głos prostując się, więc już nie czułem jej ciepła przy sobie. - Jesteś tą osobą, która na to zasługuje, jesteś dobrym człowiekiem i to, że coś do niej poczułeś sprawia, że chciałeś wyjść z tego życia "panienki na jedną noc", że dorosłeś na tyle, aby mieć partnerkę na resztę życia.
- Jakbyś nie zauważyła jej tu nie ma. Poza tym wcale jej nie kochałem.. - warknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Może i nie kochałeś, ale samo to, że chciałeś jej pomóc. Louis, gdybyś do niej niczego nie czuł traktowałbyś ją zupełnie inaczej, tak jak Ashton, lecz nim nie jesteś, i chęć odkrycia prawdziwej jej...
- Kate, proszę cię... - jęknąłem przerywając jej dalsze wywodu.
- To ja cię proszę! Przestań się użalać nad sobą!
- Żeby to było jeszcze takie proste, do cholery! - podniosłem głos zaciskając dłoń w pięść, wiem, że nie powinienem na nią krzyczeć, ale nie jest mną, nie rozumie co we mnie siedzi, co czuję w tym momencie. - To nie ty patrzyłaś jak osoba, którą próbowałaś uratować umarła! Próbowałem tak bardzo jej pomóc... - szepnąłem bardziej do siebie niżeli do siostry. Westchnąłem czując palące łzy w kącikach oczu, rzadko płakałem, prawdę mówiąc nigdy, ale kiedy już mi się to zdażało to w ciemnościach, tak by nikt inny tego nie widział. - Prawda jest taka, że to wszystko moja wina. Przeze mnie nie żyje. Czuję się tak, jakbym to ja do niej strzelił, rozumiesz? Wszystko to moja wina, że w porę do niej nie podbiegłem! Że nie dałem jej broni! To mnie niszczy Kate. Kilka godzin po akcji, a ja czuję się jak wrak... jak wrak człowieka, któremu odebrano najważniejszą rzecz w życiu... - przymknąłem oczy zaciskając mocno szczękę, nie chcąc by łzy zaczęły płynąć, lecz kiedy Kate przytuliła mnie do siebie, już nad tym nie panowałem i jak małe dziecko zacząłem szlochać w jej ramię. Wtedy dopiero to do mnie dotarło i zanim zdążyłem się zastanowić te słowa z trudem wyszły z moich ust. - To moja wina, że coś dla mnie znaczyła, że poczułem coś do niej...
- Nie, Louis. To nie jest twoja wina. Żaden człowiek nie może czuć się winny przez to, że się zakochał. Jak mawiają... Serce nie sługa - westchnęła.
Kate podniosła się na nogi, po czym po prostu wyszła zostawiając mnie tym samym w piwnicy. Pewnie chciała, żebym zastanowił się nad jej słowami. Oparłem głowę o chłodną ścianę. Może i miała rację. Niepotrzebnie obwiniałem się za uczucie, którym dażyłem brązowooką. Wiem, że to nie jest miłość, ale miałem wrażenie, że się z nią związałem w jakiś sposób.
Z trudem wstałem z podłogi, powoli zbierawszy jakieś szklane odłamki, a także noże. Ostre fragmenty wyrzuciłem do niewielkiego kosza, stojącego w rogu pokoju, a ostrza odłożyłem niedbale na dół, po czym wyszedłem. Gdy zamykałem piwnicę usłyszałem odgłos zamykanych drzwi wejściowych. Albo Irwin wrócił do domu albo ktoś wyszedł. Jednak obstawiałbym, że ktoś wyszedł. Ash najprowdopodobniej wróci dopiero około trzeciej rano schlany w cztery dupy, nie mając pojęcia co się wokół dzieje. Bez pośpiechu pokonałem kilka schodków dzielących mnie od korytarza i skierowałem się do mojego pokoju. Byłem wyczerpany po tym co się zdarzyło, chociaż na pewno nie uderzyło to we mnie tak jak w Veronicę. Zakładam, że siedzi zamknięta w pokoju, zwinięta w głębek na łóżku i płacze. Chociaż nie dziwię jej się, straciła najważniejszą dla niej osobę, która pomagała jej do teraz i szczerze powiedziawszy nie wiem jak sobie poradzi. Zwłaszcza, że jest skazana na nas i nie ma nikogo równie bliskiego jak siostra. Hemmings na pewno będzie przy niej, ale nie zastąpi jej Adrianne, to oczywiste. Kolejny raz tego wieczoru westchnąłem ciężko i wszedłem do pokoju, zamknąłem drzwi, po czym z przyciśniętnym do piersi zeszytem rzuciłem się na łóżko. Poduszka, kołdra, ciemność z jedynie włączoną jedną lampką przy łóżku. Tego mi było trzeba, nawet już nie miałem siły się przebierać, po prostu zakopałem się w pierzynach i pochłonąłem się w dalszej lekturze notatnika Adrianne. Ciągle w głowie szumiały mi słowa piosenki, a raczej ostatni wers pierwszej zwrotki piosenki, której nie zdążyła dokończyć i której już nigdy nie będzie miała okazji napisać.
"Chcę byś pokazał mi rzeczywistość".
Słowa może i proste, ale zbyt wiele mi przekazywały, wiem jak bardzo bała się zaufać zwłaszcza mi i wiem również, że coś okropnego ją w życiu spotkało, ale próbowała przełamać się i pozwolić mi mieć do niej dostęp, nawet jeśli po części było to wbrew jej samej.
Czytając całą tą zwrotkę utwierdzałem się w przekonaniu, iż ona zaczynała coś czuć, może i też dlatego przez ostatnie dni zachowywała się inaczej, zupełnie inaczej, jak nie ona. Próbowała mnie trzymać na dystans, zniechęcić do siebie, ale martwiła się o nas, nawet nie wiedziała iż zauważyłem tak małą rzecz, a może to ja się znowu myliłem? Może już załamała się do końca i dlatego nie miała siły na dalsze udawanie kogoś, kim nie jest? Sam nie mam pojęcia i niestety nie dowiem się jak było na prawdę. Te myśli będą mnie dręczyć do końca życia i nawet jeszcze dłużej, ale takie już jest życie. Wkłada ci pręt miedzy kręgi kręgosłupa i mówi 'rusz się'.
Tak jest i ze mną w tym momencie, jej śmierć właśnie podziałała jak owy pręt, unieruchomiła mnie doszczętnie. Tylko teraz pytanie: na jak długo będzie on wciśnięty we mnie? Kiedy zdołam ruszyć do przodu pomimo dysfunkcji? Nie mam pojęcia. Wiem tylko jedno, Adrianne chciała bym jej pomógł, wołała o pomoc chcąc, bym pokazał jej prawdziwą rzeczywistość, bez jakichkolwiek fałszów.
Z tą właśnie myślą krążącą po głowie odpłynąłem, nawet nie wiem kiedy to miało miejsce.

_____________________________________________
Witam skarbeczki :*
Mamy 41 rozdział i to z perspektywy mojego Lou Lou *,* 
No szkoda tylko, że tak mi smuta ;( 
Co o nim myślicie? 
Dziękujemy za komentarze, oraz za wyświetlenia :* 
Niezmiernie się cieszymy, że jesteście z nami kochani. 
Zachęcamy do pytania bohaterów.
Oraz tweetowania z naszym hasztagiem #ShowMeRealityFF

OMG ZAPOMNIAŁABYM NAJWAŻNIEJSZEGO!

WYGRAŁYŚMY BLOG MIESIĄCA LUTY! NIEZMIERNIE DZIĘKUJEMY ZA KAŻDZIUTEŃKI GŁOS! JESTEŚCIE NIESAMOWICI I ZAWDZIĘCZAMY WAM WYGRANĄ :* DZIĘKUJEMY :**

Teraz nie będę już wam przynudzać. Daje wam Ronnie :) 
Do kolejnego :* Buziaki :* A.


Witam, miśki!
Jak tam się rozdział podobał? Trochę smutny, ale pokazuje nam uczucia Lou awh *,*
Czyżby Tomlinson zmiękł? Co się z nim dzieje?!
A co do bloga, czy wy to widzicie?! Ponad 17tyś wyświetleń! To niesamowite *-*
Dziękujemy wam z całego serca za wszystko, co dla nas zrobiliście.
I woooohooo!! Wygrałyśmy blog miesiąca, to już w ogóle jest po prostu WOW! Nie mogę uwierzyć, że udało nam się osiągnąć tak wiele, w tak krótkim czasie. A wszystko dzięki wam!
Kochamy was najmocniej na świece :**
Możecie świętować razem z nami na twitterze pod hasztagiem, który Ann podała wyżej.
I oczywiście komentować! :D
To do kolejnego rozdziału.
Adios compadres! :*
W.


Czytasz - proszę skomentuj :*

piątek, 1 kwietnia 2016

Dział 2 - "Prawda"

Prawda, jest najcięższym z możliwych rzeczy na świecie do wyjawienia,
lecz kiedy przychodzi nam ją wypowiedzieć,
często zacinamy się, a nasz puls przyśpiesza.
Boimy się tego jak zareagują na nią najbliżsi,
A jest ona najczęściej niezwykle bolesna.



Prawda jest niczym ogień ukryty w kuli powietrza.
Myślimy, że nie wydostanie się z wnętrza,
lecz zawsze znajdzie ono wyjście,
by wziąć nas w swe objęcie.
Wyjawiana jest często bolesna,
a zasięg to linia bezkresna.
Lodowata, przelatująca na wskroś,
oplatająca serca, niczym winorośl.
Pnie się po zakamarkach umysłu.
Chcąc pozbawić nas wszelkiego zmysłu.
Niszczy tym co na swojej spota drodze
Raniąc wszystko srodze.


Wyjaw mi swoją prawdę,
pokaż to co skrywasz
wiem, że masz ich zbyt wiele,
ale wiem, że wolisz zginąć 
milcząc po wieki

                                           



___________________________________________________
Rozdział 41 pojawi się w niedzielę. Cieszymy się, że wy się cieszycie, że był to tylko żart ;* :D
Pokazuje nam to, że jednak, ktoś to lubi, ale mamy nadzieję, że się nie gniewacie xD :* 


Oto obrazek i moje (Ada) wierszyko-opisy (nie mam pojęcia jak to nazwać xD) do kolejnego działu. Tak sobie jakoś wymyśliłyśmy, że podzielimy tom na dwie części xD Chciałyśmy również, by oba działy były ze sobą powiązane, więc stąd też poszczególne nazwy działów.
Jak wam się podoba? Piszcie co o tym sądzicie. *,*
Kochamy was ;* 
Buziaki ;* 
A&W.



#ShowMeRealityFF


Prima Aprimis + zakończenie 1 działu

PRIMA APRIMIS!

Naprawde myśleliście, że zrezygnuje z tego tak łatwo?!
Mamy zbyt wiele pomysłow. Ja mam zbyt wiele szalonych, powalonych wizji... Nie mogłabym\nie mogłybyśmy tego zakończyć w ten sposób.
Jako jedyna chyba się domyśliła Juluś, oh Ty Ninjo zawalony xd kochamy Cię chyba właśnie za to. Xd :**
Ale dziękuję, za te niesamowite wykłady Nicol i Notie :* Naprawde miło mi się to czytało, że tak wam zależy, że się przejmujecie, nawet jeśli Nicol tego nie czytasz xd oraz dziękujemy za cudowne przekleństwa Karo xd nie bój się, będziesz miała co czytać xd
No wiec tak, wieczorem dodamy początek i nazwe drugiego działu.

Pierwszy dział natomiast, który zakończyłyśmy nosił tytuł: Tajemnice


Każde serce pokrywa warstwa tajemnic.
To co z nimi będzie zależy od nas
Lecz czy warto jest je ukrywać przed najbliższymi? 
Bojąc się, momentu kiedy wyjdą one na jaw i zniszczą więzi?
Czy warto?






Kochamy was :*
A&W.


#ShowMeRealityFF