wtorek, 29 marca 2016

Ważne

Ehh serce mi się kraja, kiedy wam to piszę... Nie chciałyśmy pisać tego od razu po 40 rozdziale, nie chcąc was dołować na święta.
Wiadomość jest taka, że rezygnuję. Nie mamy zielonego pojęcia jak to dalej pociągnąć, a też ostatnio się z Ronnie nie dogadujemy. Poza tym mam dużo do nauki, jazdy, moja osiemnastka, szkoła, praca i nie znajduje czasu na piasanie. Weronika niestety, powiedziała,że beze mnie nie zamierza tego prowadzić, bo i tak większaść tu pchałam i pilnowałam ja. A więc to koniec Smr. W piątek pojawi się epilog.
Mam nadzieję, że mnie (nas) nie znienawidzicie. Na prawde tego nie chciałam, ale tak wyszło. Poza tym i tak nie żyje so, niestety mnie nie zabijecie.

Więc do zobaczenia w piątek.
Pamiętajcie jeszcze o naszym hasztagu #ShowMeRealityFF

Kochamy was ;**
A&W

czwartek, 24 marca 2016

Rozdział 40.

I'm an angel with a shotgun
figting till the war's won
I don't care if heaven won't take me back
They say before you start the war, you better know what you fighting for
well baby you are all that I adore
if love is what you need
a soldier I will be




*Perspektywa Veronici*

Cisza, głucha cisza i strzał. To wystarczyło, żeby cały mój świat legł w gruzach. To był dosłownie ułamek sekundy, wszystko przystanęło tak, jakby ktoś puścił film w zwolnionym tempie i klatka po klatce odtwarzał to, chcąc dojrzeć szczegóły. Upadłam z ręką przyciśniętą do piersi, ze wzrokiem utkwionym w jej oczach. Mogłam z nich wyczytać aż za wiele, fala emocji przelała się we mnie. Czułam jej strach, jej żal i ból, aż w końcu jej ciało uderzyło z impetem o ziemię, najpierw gips, potem jej głowa i reszta bezwładnego ciała. Leżała tam, całkiem sztywna, a życie uchodziło z jej ciała poprzez otwarte usta, z których słychać było coraz rzadziej urywany oddech. Rana na piersi po postrzale robiła się coraz bardziej czerwona. Już wiedziałam że.. Że ona nie żyje.


Że opuściła mnie na zawsze. Łzy zaczęły płynąć po moich czerwonych zakrwawionych policzkach, a mój krzyk przedarł się przez ciszę panującą na równinie.
Szarpnęłam się w przód by do niej podbiec, lecz gdy tylko postawiłam krok, kolana ugięły się pode mną natychmiastowo, a ja upadłam zanosząc się krzykiem na beton.

Czemu? Dlaczego nie wstała?! Ktoś podniósł mnie z ziemi i przyciągnął do siebie, próbując mnie jakoś chyba pocieszyć. Jeśli to chciał zrobić, niech mi odda Ann, niech powie że to jakiś sen. Że ona żyje i, że lada moment się obudzę obok niej leżąc na niewielkim łóżku Kate. Że ona żyje. Chciałabym zobaczyć jej promienny uśmiech, który zawsze był zarezerwowany dla mnie, nie zależnie od tego czy była w humorze czy nie. Chciałabym się wtulić w nią, w nikogo innego, bo tylko ona była dla mnie wszystkim. Bez niej.. Bez niej sobie nie poradzę. Czemu ktoś odebrał mi najważniejszą osobę w moim życiu? Dlaczego to akurat musiała być ona?
Czemu wszyscy stali jak kołki i nikt do niej nie podchodził? Przecież można ją uratować!
- Ann! - wrzasnęłam czym głośniej.

Dlaczego nie wstawała? Czemu nie reagowała na moje wołanie! Czemu jej klatka już więcej się nie uniosła?
- Ona żyje, na pewno żyje - szeptałam do siebie chcąc wyrwać się chłopakowi.
Musiałam się przekonać czy ją straciłam, czy to była prawda. Chciałabym zobaczyć jej twarz ostatni raz. Trzymać jej ciało w swoich ramionach i uspokajać szepcząc, że wszystko będzie w porządku, nawet kiedy prawda byłaby zupełnie inna, bo wiem że tracę ją w tej chwili na zawsze. Jednak nie mogłam tego zrobić, gdyż byłam zbyt słaba, by do niej podbiec. Zbyt słaba, by spojrzeć w jej puste oczy, w których już nie zobaczę tej samej iskry, w której nie zobaczę jej duszy, która przecież uleciała, a przede wszystkim nie mogłam się uwolnić od uporczywych ramion oplecionych wokół mojej talii.
Choćbym kopała, szarpała się i krzyczała (co robiłam) to i tak nie zdołałabym się z nich wyplątać. Dławiąc się własnymi łzami po prostu stałam wpatrując się w moją siostrę, mój powód, by codziennie wstawać z uśmiechem i wiedzieć, że ona jest obok. A teraz? To wszystko odebrano mi w ułamku sekundy, tak nagle.
Właściwie ledwie docierało do mnie co się właśnie stało. Byłam w szoku, oszołomiona i przytłoczona tym wszystkim. Musiałam jednak oderwać swój wzrok od dziewczyny, która była dla mnie wszystkim i... I której prawdopodobnie już nigdy nie zobaczę. Zostałam gwałtownie odwrócona o sto osiemndziesiąt stopni, po czym usłyszałam kolejny strzał, wywołujący u mnie następną falę płaczu.
Osoba podtrzymująca mnie dotychczas pchnęła mnie w przód. Obróciłam głowę, w bok patrząc na scenę rozgrywającą się przede mną. Dostrzegłam jak znana mi osoba, której ufałam podbiega do Ann i sprawdzając jej puls pokręcił głową dając znak, że nie żyje. Wtedy wszystko działo się znacznie szybciej. Znowu ktoś inny dosłownie wziął mnie na ręce i począł gdzieś nieść. Wyrywałam się, szarpałam, krzyczałam jak najgłośniej, ale nic nie działało. W końcu wykończona tym wszystkim, mając po prostu dość, z nadzieją, że gdy się obudzę to wszystko będzie tylko moją wyobraźnią, zasnęłam, a raczej straciłam przytomność.

~~*~~

Niewyobrażalny ból pulsował w mojej głowie. Miałam ochotę strzelić sobie w skroń, by tylko przestało tak okropnie boleć. Z niezwykłą ostrożnością otworzyłam powoli jedno oko, a gdy mi się to udało mozolnie otworzyłam drugie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym leżałam i śmiało mogłam powiedzieć, że to nie był mój pokój. Gdzie ja jestem? Podłożyłam łokcie pod siebie chcąc podnieść się do pozycji siedzącej, ale zaraz opadłam na poduszki jęcząc z okropnego bólu, który przeszył całe moje ciało i niemal w tym momencie wszytko do mnie doszło.
Porwanie, spotkanie z gangiem, to nie było snem, to się działo na prawdę. Westchnęłam, ciężko przymykając oczy. Nie było, aż tak źle, byłam tu z nią.. Kiedy tylko o niej pomyślałam od razu znieruchomiałam. Wspomnienie uderzyło w moją duszę przerywając ją na pół. To wydarzyło się na prawdę. Ona nie żyje, zostawiła mnie z tym kompletnie samą.
- Ronnie? - usłyszałam głos obok siebie i przez chwilę słyszałam w nim barwę jej głosu.
Zacisnęłam oczy, czując pod powiekami piekące, gorące łzy. To nie była Ann, moja Addie. Wzięłam głęboki oddech i przystawiłam dłonie do twarzy, uwalniając łzy, które po chwili ciurkiem spływały po moich skroniach.
- Ronnie, słońce, nawet nie...
- Przestań! - wrzasnęłam podrywając się do pozycji siedzącej. Wpatrywałam się w zdezorientowanego blondyna z czystą furią i rozpaczą. - To wszystko wasza wina! - zamachnęłam się i uderzyłam chłopaka prosto w twarz z otwartej dłoni. - Zrujnowaliście to wszystko! Przez was moja siostra nie żyje!
Krzyczałam na zszokowanego Hemmingsa, biłam go bezradnie po klatce piersiowej, traktując niczym worek treningowy czy rzecz, na której w tej chwili mogłam się wyżyć. Ale to nic nie dawało, jedynie osłabiało mnie. Czułam się jeszcze gorzej, ponieważ z każdą chwilą coraz bardziej docierał do mnie brak Adrianne.
- Veronica, chcieliśmy was chronić. Proszę, zrozum to.
- Nie będę słuchać twoich żałosnych wyjaśnień. To przez ciebie zginęła! Gdyby mnie nie porwali, co też było twoją winą, ona by żyła, rozumiesz?! Byłaby tutaj! To wszystko jest twoją winą! Nienawidzę was całym swoim sercem.
Po tych słowach opadłam z bezsilności na łóżko i przykrywając poduszką twarz zaczęłam krzyczeć ile sił miałam w płucach, lecz zaraz krzyk przerodził się w głośny szloch. Dławiłam się łzami nie chcąc, teraz niczego innego jak śmierci. Straciłam dosłownie wszystko i było to moją winą. To ja miałam zginąć, to mi przykładali pistolet do skroni. To ja miała przyjąć kulę. Czemu jak zawsze musiało stać się inaczej? Moja siostra, moja słodka mała siostrzyczka. Choć była starsza traktowałyśmy się jak bliźniaczki. Nawet rodzice grzechu warci nas tak widzieli jako bliźniaczki, urodzone dokładnie dwa lata po sobie ja z 5 kwietnia ona z 6. Teraz już nie będzie to takie same. Ona odeszła zabierając mnie ze sobą, bo przecież gdzie ona pójdzie tam i ja. Najgorsze jest chyba jednak to, że zabrali jej ciało. Zabrali mi jej ciało, uniemożliwiając mi jej pochowanie.
Nie będę mogła nawet odwiedzać jej na grobie. Cholernym grobie, chociaż miałam nadzieję, że nigdy nawet nie pomyślę tak o Addie. A jednak los chciał tak cholernie mnie skrzywdzić.
Usłyszałam ciche kroki, następnie trzask drzwi. Wyszedł, bez słowa, choć wierzyłam, że zostanie, bo on jedyny z tej całej zasranej paczki chorych ludzi dawał mi odrobinę szczęścia. Miałam nadzieję, że pozwoli mi wtulić się w jego klatkę, ale to moja wina. Powiedziałam, że go nienawidzę; że to wszystko, śmierć mojej ukochanej siostry to jego wina. Nie będę zdziwiona, jeżeli teraz całkowicie się ode mnie odsunie.
Zwinęłam się w kłębek cicho łkając. Straciłam wszystkich, dosłownie wszystkich.
Moją małą Addie, przyjaciela, którego znam od dzieciństwa, teraz Luke'a, któremu zaufałam, a o rodzicach już nie wspomnę. Czułam się opuszczona, samotna, zdradzona przez świat.
Wszystko było mi obojętne, mogłam nawet umrzeć, bo dla kogo niby miałabym teraz żyć? Życie jest nic nie warte, jeśli nie ma się z kim nim dzielić.

_______________________________________
 Witam, kochani!
No to mamy czterdziestkę.. Co. Tu. Się. Stało? 
Czy tylko ja totalnie nie mogę w to uwierzyć, że zabili Adrianne? Jezu, tak bardzo płakałam przy pisaniu tego rozdziału ;-; co teraz będzie z Ver, pozbiera się? Tak mi jej żal, ewwh :c
Najchętniej rozszarpałabym Seana i całą jego durną paczkę, co za gnojki ughh
Ale dobra, trzeba opanować emocje, dużo się tu dzieje
Szczerze? Nie wiem co więcej mam wam napisać.
Może chcecie poznać uczucia bohaterów? Jeśli tak to zakładka "Zapytaj Familię" cały czas funkcjonuje.
No dobra, zwijam się kochani.
Przy okazji życzę wam wesołych świąt i mokrego dyngusa <3
W. 


Hej kochani. :*
Jeśli dotrwaliście aż tutaj to chyba przyda wam się chusteczka. *wręcza pudełko* Ja okropnie ryczałam, przy pisaniu go i szczerze, nie mam pojęcia co będzie dalej. Nie sądziłam, że do tego nas to zaprowadzi, a jednak. Zabiłam sama siebie, brawo Ann zabiłaś siebie samą. *oklaski* No cóż, chyba tak musiało być. Jak odczucia po rozdziale? Mocno chcecie nas zabić? 
Cóż nie mam pojęcia kiedy się pojawi następny, po prostu wyczekujcie go. 
Dziękujemy za komentarze, nawet jeśli było ich tylko 4, również dziękujemy za wyświetlenia! Teraz wskoczyło ich aż 16 tys. Jejku jestem podjarana tą ciągle rosnącą liczbą :) ;3
Więc może do zobaczenia za kilka dni :*
Kochamy was :* 
Buziaki :*





Czytasz? Proszę skomentuj :*

niedziela, 13 marca 2016

Rozdział 39 (cz. 2)

*Perspektywa Ashtona*


- Irwin, wstawaj, mamy jeszcze godzinę! - Niemiłosierne walenie w drzwi odbiło się echem o ściany w moim pokoju.
Niewiele spałem prawdę mówiąc, zważywszy na to, że gdy po omówieniu planu wróciliśmy około 6 do domu, nie położyłem się od razu, ponieważ na zmianę pilnowaliśmy, by Ann nie zrobiła sobie niczego głupiego. Dzięki Bogu moja warta trwała najkrócej, ponieważ nie za bardzo pałamy do siebie sympatią, więc najszybciej z nich wszystkich mogłem paść w pierzyny, ale nawet i wtedy nie mogłem spokojnie zasnąć. Przewalałem się z boku na bok ciągle myśląc, co Sean mógł jej już zrobić. Na prawdę irytowała mnie zaistniała sytuacja, gdyż wcześniej tak się nie zachowywałem, a przynajmniej nie po śmierci Hope. Dlatego też starałem się jak mogłem, by przestać o tym myśleć i w spokoju pójść spać, żeby jutro nie zasnąć na akcji, więc w końcu udało mi się to zrobić i jak widać spałem sobie smacznie 6 godzin zanim bałwan Mike mnie nie obudził. Mozolnie podniosłem się z materaca stając na miękkim dywanie, od razu udałem się po czyste ciuchy i nucąc sobie jakąś piosenkę pod nosem poszedłem pod prysznic, który trwał bardzo krótko, ale dzięki niemu mogłem bardziej się obudzić.
Ubrałem się i spojrzałem w lustro. Wory pod oczami, zmęczenie i mokre włosy. Przydałoby się też ogolić, jednak na to nie ma czasu. Westchnąłem głęboko i ręcznikiem susząc moje przydługawe włosy wszedłem z powrotem do pokoju. Do kieszeni spodni jak zawsze trafił mój scyzoryk, z którym nigdy się nie rozstawałem, a za pasek spluwa. Buty, które zrzuciłem dopiero w swoim pokoju założyłem ponownie i skierowałem się w stronę kuchni, bo mój żołądek dawał o sobie znać. I to bardzo. Chwyciłem pierwsze lepsze produkty i na szybko zrobiłem kanapki, pochłaniając je w kilka minut.
- Ile mamy czasu, Clifford? - zapytałem, gdy Michael wchodził do kuchni.
- Właściwie powinniśmy się już zbierać, Irwin - prychnął. - Przy okazji wypij jakąś kawę czy energetyka bo wyglądasz jak gówno - uśmiechnął się ironicznie i wyszedł.
Wywróciłem mimowolnie oczami, ale jednak chwyciłem niewielką puszkę, bo na kawę nie było czasu i skierowałem się do garażu, gdzie było już kilka osób. Usiadłem na masce Hope i otworzyłem napój.
- Niall, Caroline, Hanna i Luke zostają w domu - chrząknął Louis.
- Niech Horan zadba o kamery najlepiej, a Han zajmie się Hemmingsem, biedak w depresję chyba wpadł - pokiwałem głową na boki, po czym opróżniłem puszkę, stawiając ją na stoliku. - Jedziemy?
Nie słysząc odpowiedzi wsiadłem do Dodge'a. Dzisiaj, zważywszy na okoliczności zabraliśmy mniej aut, więc na miejsce pasażera wsiadł Michael, a do tyłu Cal z Rose. Odpaliłem silnik i wyjechałem zaraz za Tomlinsonem.
- Czy tylko ja mam złe przeczucia co do tego? - Po dłuższej chwili ciszy odezwała się Rose, która co chwila wyjmowała i wkładała z powrotem magazynek w swoim pistolecie.
- Wszystko będzie dobrze, skarbie - odpowiedział jej twardo, ale z troską Cal układając dłoń na jej rękach, tym samym uniemożliwiając jej dalszych działań.
- Nie jestem tego taka pewna. Coś pójdzie nie tak, czuję to.
- Jakbym słyszał Caroline dziś rano. - Siedzący obok mnie Michael obrócił się w kierunku pary. - To samo mi powiedziała.
- I tak będzie. To jest zbyt łatwe, za szybko się nam podłożyli.
Spojrzałem w lusterko słysząc jak głos jej się załamuje. Czy ona na prawdę uważa, że coś może pójść nie tak? Cholera, sam nie byłem co do tego pewien, ale ktoś musiał mieć wyjebane, prawda?
- Bądźmy dobrej myśli - odezwał się w końcu Hood przerywając tą grobową atmosferę, po czym złapał twarz swojej dziewczyny w dłonie składając na jej czole lekkiego całusa. - Rose, będzie dobrze.
- Nirvana na rozluźnienie atmosfery? - Mike zaśmiał się jakby niezręcznie i wymienił kasety z nagraniami.
Zaraz z głośników poleciało Lithium. Uśmiechnąłem się pod nosem wystukując palcami o kierownicę rytm piosenki. Każdy z nas zna takie zespoły jak Nirvana, Green Day czy Blink-182, bo prawie wszyscy uwielbiamy taką muzykę. Nie licząc Rose, Car i Perrie. One za tym nie przepadają, sam nie wiem dlaczego.
Ściszyłem radio, gdy usłyszałem dzwonek telefonu, jednak nie mojego. To była komórka Mike'a. Czerwonowłosy odebrał, przykładając aparat do ucha.
- No co tam? Mhm, dobra, przekażę. Cal, nie ma problemu, wszystko pójdzie jak po maśle - zapewnił najstarszego Tomlinsona, gestykulując przy tym ręką, chociaż wiedział, że i tak Caleb tego nie widzi. - Luz, damy radę. Jesteśmy zgraną ekipą - uśmiechnął się szeroko ukazując białe zęby, po czym rozłączył się. - Masz zaparkować blisko i tak, żeby było wygodnie, szybko wyjechać, gdyby coś poszło nie tak.
Przytaknąłem. Jakieś pół kilometra przed nami ujrzałem magazyn i starą kamienicę.
- Rose, od razu idziesz na dach, ale uważaj na siebie - spojrzałem w lusterko na zaniepokojoną dziewczynę.
- Jasne, dzięki Ash.
No tak, rzadko się zdarzało, by takie słowa wychodziły z moich ust, ale to na prawdę niebezpieczna i poważna sprawa. Poza tym to praktycznie moja rodzina, martwię się o nich wszystkich.
Chłopcy zaraz również ruszyli w kierunku budynków na swoje miejsca za to ja na spokojnie podrzucając kluczyki skierowałem się do Tomlinsonów, Hazzy i gwiazdeczki O'Connor. Było po niej widać, że ogromnie się stresuje, ale próbowała to ukryć jednocześnie odwracając swoje myśli od tego wszystkiego rozmawiając z Calebem, z czego Louis nie był zadowolony. No śmiać mi się chciało, ale jednocześnie było mi go szkoda, widząc zazdrość i ból w jego oczach, gdy odpychała go od siebie za każdym razem, kiedy chciał choć trochę się do niej dostać. Westchnąłem tylko stając obok nich i spoglądając co chwila na zegarek. Jeszcze dwie minuty. Sean zawsze przychodzi równo o ustalonych godzinach. Nigdy wcześniej, nigdy później.
Trochę takie dziwne, ale ten pojeb cały był powalony, więc bym się nie zdziwił, gdyby nawet na sranie miał wyznaczone pory i czas.
- Pamiętasz wszytko dokładnie? - Louis po raz kolejny próbował nawiązać z Adrianne jakiś kontakt i tym razem się udało. Przerwała rozmowę i spojrzała na Tommo.
- Tak, wszystko powtarzaliście mi po tysiąc razy, pamiętam - kiwnęła głową machając jednocześnie dyskietką przed jego oczami.
- W razie gdyby czegoś próbował... - zaczął.
- Tak wiem.. mam od razy uciekać do baraków, gdzie będzie Liam, rozumiem, dam sobie radę, jestem dużą dziewczynką.
- Nie wątpię. - Tym razem to ja się odezwałem i zadziwiając nie tylko siebie podszedłem do niej, i wkładając dłoń do lewej kieszeni wyciągnąłem z niego scyzoryk, który zaraz podałem jej.
- Co... Po co? - Spojrzała na mnie ze zdziwieniem i skonsternowaniem.
- Weź. Jesteś w tym dobra, a w razie czego wykorzystasz umiejętności - westchnąłem.
Dłuższy czas się wahała, chyba dlatego, że był to nóż, którym wielokrotnie skrzywdziłem jej siostrę i ją, jednak w końcu przyjęła go i z grymasem na twarzy schowała w kieszeni.
Spojrzałem na zegarek i prawie się przeraziłem, gdy usłyszałem pisk opon. Wziąłem głęboki oddech, starając się uspokoić. Wnet moim oczom ukazał się sam Sean Parker, człowiek, którego nienawidziłem z całego serca i gdybym mógł, to w tej chwilu odstrzeliłbym mu jaja i wepchnął do gardła.
Stał tak po prostu z założonymi rękami na klatce i przypatrywał się Adrianne, a za nim, za pewne uzbrojeni po zęby, jego ludzie.
- Dawno się nie widzieliśmy - prychnął. - Wasz słodki blondynek jeszcze żyje?
Co za skurwysyn. Wiem, że robi to specjalnie, jebany prowokant. Ledwie się powstrzymywałem od wyciągnięcia pistoletu i strzelenia mu między oczy. Byłby święty spokój, chociaż konsekwencje mogłyby być ogromne.
- Dość biadolenia, Parker. Gdzie dziewczyna? - odezwał się jak zawsze spokojny Louis.
- Jest tutaj - odwrócił głowę, kiwając nią do jednego z jego przydupasów, który na zawołanie skierował się za magazyn. - Co z dyskietką?
Adrianne spojrzała na Tomlinsona przez ramię, ten kiwnął głową, więc brunetka uniosła przedmiot na wysokość swoich oczu, a Seanowi aż się oczy zaświeciły. Ten parszywy uśmiech zagrał na jego ustach, gdy usłyszeliśmy krzyk. To była Veronica, jestem pewny.
- Przynieś mi go - zażądał wyciągając przed siebie rękę.
- Najpierw chcę siostrę! - krzyknęła Adrianne w odpowiedzi.
- O nie, kochaniutka, będzie na moich zasadach. Dopiero, gdy dostanę dyskietkę, ty zobaczysz siostrę - ryknął robiąc się czerwony ze złości, brakowało żeby jeszcze tupnął nogą, a byłby prawdziwym bachorem!
Przyglądałem się jak dziewczyna powoli idzie w kierunku tego idioty, który z każdym jej krokiem uśmiechał się coraz szerzej.
- Teraz chcę zobaczyć siostrę - syknęła dosyć ostro, kiedy z wahaniem oddała mu plastikowy przedmiot.
Ten tylko uniósł dłoń dając swoim ludziom jakoś dziwny znak i zaraz mogliśmy ujrzeć Veronicę ciągniętą przez jakiegoś bydlaka.
- O mój Boże. - Mimowolnie te słowa opuściły moje usta, gdy zobaczyłem w jakim opłakanym stanie była. Posiniaczona twarz, krwiaki na policzkach, potargane ciuchy. Jednym słowem wyglądała okropnie.
- Coś ty jej zrobił?! - krzyknęła Ann chcąc do niej podejść, lecz Parker pchnął ją do tyłu przez co delikatnie się zachwiała.
Co jest kurwa! Przecież dostał dyskietkę!
- Co jest do cholery! Była umowa!
- Powiedziałem, że ją zobaczysz, a nie że wam ją oddam... Chociaż oddam wam, ale jej zwłoki.
Tego już za wiele. Louis dyskretnie już powiadomił resztę, by wychodzili i kiedy jakiś idiota miał wyciągać broń by strzelić do zielonookiej sam padł na ziemię od strzału prosto w skroń. Dobra robota, Rose. Teraz już nawet nikt się nie zastanawiał co robić, gdyż powstało niezłe zamieszanie. Nie czekając ani chwili ruszyłem na przód, wymierzając kolejne strzały, by dostać się do Veronici.
Kolejne ciała padały od naszych kul, lecz Sean miał przewagę liczebną, było ich sporo więcej, mimo iż nie było ich widać zbytnio to byli poukrywani za samochodami, ścianami czy innymi większymi przedmiotami. Zaś Parker w ogóle gdzieś zwiał, bo nie mogłem odnaleźć go wzrokiem. Ja, chyba jedyny szedłem bez żadnej osłony, chociaż szybko, zwinnie i z pomocą niezawodnych przyjaciół oraz mojego pistoletu. Jedyne na czym się skupiłem - a przynajmniej starałem, bo cały zgiełk, wystrzały i krzyki mi na to nie zbyt pozwalały - to szarpiąca się brunetka w ramionach jakiegoś kutasa. Miałem ochotę go po prostu rozszarpać, gdy widziałem jak miażdżył jej drobne ciało lub uderzał nią o ścianę, a jej głowa odbijała się od niej jak piłka. Traciła siły. Uniosłem wyżej broń celując w tego faceta. Bogu dzięki moje umiejętności ze mną zostały i podarowałem mu kulkę prosto w skroń. Zaś sam zakląłem głośno, gdy zostałem postrzelony w okolicy żeber. Podbiegłem do dziewczyny, która zatykając swoje usta stała nieruchomo i patrzyła na martwego człowieka leżącego pod jej stopami. Bez wahania zabrałem stamtąd łkającą brunetkę, chroniąc ją własnym ciałem. Jednak oboje nagle stanęliśmy, słysząc krótki krzyk i ustające strzały. Cały amok zupełnie zniknął, a na polu zapanowała głucha cisza.


________________________________________________

Wohohow! Co tu się dzieje?!
15 tysięcy wyświetleń nam wybiło na blogu skarby! Właśnie z tej okazji wrzucamy rozdział ^^ jestem (a raczej jesteśmy) wam mega wdzięczne, że po prostu jesteście. Wow, to dla mnie niesamowite *-*Poza tym dziękujemy wam z całego serca, że głosujecie na nas w sondzie na Blog Miesiąca: Luty! Póki co prowadzimy i jest to dla nas ogromne (oczywiście pozytywne) zaskoczenie.
No cóż, co do rozdziału to #załamka w sensie to co się dzieje, Boże.
W ogóle co myślicie o nowych bohaterach? Jak wam się podoba Dylan i Sean?
Okey, nie chcę wam przynudzać, więc ostatnia rzecz. Mianowicie TWITTER!
Niewiele z was używa hasztagu #ShowMeRealityFF na twitterze, a szkoda ;c
Z boku na blogu macie taku button z możliwością tweetnięcia od razu z hasztegiem, polecam hyhy.
A teraz uciekam pisać rozdział x3
Do następnego kochani! :*
W.



Witajcie kochani! 
Jezu, rano wchodzę na bloggera a tu już ponad 15 tys wyświetleń. Jak wy to zrobiliście w przeciągu 5 dni ponad tysiąc. Jezu jesteście niesamowici na prawdę.
Poza tym dziękujemy wam też z całego serca za głosy na nas jesteście cudowni. Nadal możecie głosować ankieta jest na pasu bocznym, jeśli ktoś z was tego nie zrobił, pamiętajcie, że liczy się od urządzenia, nie osoby xD :) 
Dziękujemy również za obecność na urodzinach bloga, choć była ona znikoma to i tak dziękujemy :*
A co do rozdziału jak wam się podoba? Trochę się poodwalało nie? Co myślicie, co się stało?
Jakieś teorie? Pomysły? 
Hmm co wam tu jeszcze powiedzieć. Oh możecie pytać naszych bohaterów, oraz wysyłać nam prace :) 
A więc do kolejnego miśki :*
Buziaki :* 
A.




Jeśli czytasz proszę skomentuj 

wtorek, 8 marca 2016

Opowiadanie od Gab.








Dostałyśmy owe opowiadanie, a raczej jego kawałek od naszej kochanej Gabrysi. Dziękujemy z całego serduszka, a nawet dwóch :* W podzięce, ale również i za nagrodę dostaniesz od nas Imagine ( sama nam powiesz, o kim chcesz i mniej więcej jakie ono miało by być) 
Niestety nikt, więcej nie wysłał nam swoich prac. Co nas trochę smuci, ale cóż.

Tak samo, nie wiem, czemu praktycznie nikt nie tweetuje pod hasztagiem #ShowMeRealityFF , wiele osób mówiło, że będzie to robić i będzie spam mimo to jest inaczej ;-; ehh no cóż. 

Jeśli tu dotarliście, bardzo byśmy prosiły o skomentowanie i wypowiedzenie się pod każdym rozdziałem, postem. 

Mam nadzieję, że podobało wam się. My miałyśmy niezły fun pisząc dla was historię Hathrin *,* uwielbiamy ją obie, ten ship jest p prostu słodki *,*
Poza tym w zakładce Bohaterowie pojawili się nowi bohaterowie :) Lećcie się z nimi zapoznać :) :*
Możecie cały czas zadawać pytania w zakładce Zapytaj Familie
No nic jeszcze raz piszemy wam wszystkiego co najlepsze i mamy nadzieję, że wytrzymacie z nami dalej i będzie was coraz więcej :*
Kochamy was :*
Do napisania za 10-12 dni :*
A&W.

PS. DZISIAJ RÓWNO PÓŁ GODZINY TEMU WYBIŁO NAM 14 TYS WYŚWIETLEŃ ZA KTÓRE OGROMNIE, ALE TO OGROMNIE DZIĘKUJEMY! :**


Miłego czytania :*
*Tekst jest skopiowany, w takiej formie jakiej dostałyśmy*



" Starałam swoje kolana gdy się modliłam i znalazłam demona w
najbezpieczniejszej przystani, wydaje się, że trudniej w to uwierzyć w cokolwiek. Niż po prostu zapomnieć się w tych moich wszystkich samolubnych myślach" 

- Nie, Veronica nie ma nawet takiej mowy!-krzyczał na dziewczynę już od dobrej godziny jej ojciec. -Czemu nie mogę się tym zając?-zapytała o dziwo jak na nią - spokojnie i mile. 
- Bo, to niebezpieczne i nie chce, aby coś ci się stało i to przez taką paskudną osobę! - krzyknął, lecz po chwili na jego twarzy był widoczny grymas. 
- Od kiedy bycie psychologiem jest niebezpieczne?-zapytała ponownie ojca. Starszy mężczyzna już chciał coś powiedzieć, gdy nagle do gabinetu ojca wpadła jak burza starsza siostra -Ann. 
- Co tu się dzieje?Czemu tak na siebie krzyczycie? - brunetka zadawała milion pytań na minute.  
- Spokojnie Ann nic się nie dzieje, tylko jak zawsze tata jest nadopiekuńczy - westchnęła cicho młodsza dziewczyna.  
-Tato?-zapytała brunetka, aby dowiedzieć się i od swojego ojca o czym rozmawiali. Mężczyzna usiadł bliżej córek i wyjaśnił Ann o co chodzi.  
- Chodzi o prace Ver - westchnął i chciał mówić dalej, lecz Ann mu przerwała. 
- I to tylko to? - zapytała niedowierzająco, że o to się kłócą. 
- Nie dokończyłem jeszcze. Twoja siostra uparła się, że będzie zajmowała się psychopatami, że to tak brzydko ujmę i to na moim oddziale. I nie dość złego ona chce leczyć Ashton"a Irwina - gdy mężczyzna to powiedział Adrianna o mało co nie spadła z krzesła, cała krew z jej twarzy odpłynęła, przez co pawie wyglądała na trupa. 
- Tego Ashton"a Irwina, tego samego chłopaka, który znajduje się u ciebie na oddziale trzynastym? Na trzynastym pieprzonym pietrze, na którym znajdują się mordercy o zastrzeżonym rygorze. Którzy zabijali z zimną krwią! - Starsza dziewczyna zaczęła przeraźliwie krzyczeć. - Czyś ty oszalała do końca! On zabił ponad dziesięć kobiet i przypomnę ci jak zginęły przez obdarcie ze skóry i były torturowane. Każde z trojga nic nie mówiło, nawet nie wiedzieli co powiedzieć. 
- Posłuchajcie ja wiem co on zrobił, ale jakaś cząstka mnie ciągnie do tego miejsca do samego trzynastego piętra. Przecież nikt jeszcze nie próbował z nim na spokojnie rozmawiać. Może mi się uda coś wyciągnąć z niego. A, co jeśli on potrzebuje żeby ktoś mu pomógł, wysłuchał. I ja doskonale wiem, że tą osobą jestem ja -Veronica, każde zdanie wypowiadała spokojnie i głośno, aby jej ojciec jak i siostra wszystko zrozumieli. 
- Veronica, czy ty w ogóle wiesz co ty mówisz? Na jakie niebezpieczeństwo się narażasz? To nie jest stary dziadek z jakimiś schizami, tylko morderca niewinnych osób, który nie ma uczuć. Proszę odpuść go sobie - zaczęła prosić dziewczynę Ann. Choć w głębi duszy wiedział, że dziewczyna i tak z tego nie zrezygnuje, ale warto powalczyć. 
- Ann, znasz mnie jak nikt inny i wiesz, że nie odpuszczę i ani ty ani ojciec tego nie zmienicie-powiedziała i wstała z czarnego fotela, który znajdował się w gabinecie ich ojca. 
- Zastanów się proszę Veronica - powiedział zmartwionym głosem mężczyzna. 
- Ja już podjęłam decyzje jutro jadę do ośrodka-powiedziała i wyszła z gabinetu w kierunku swojego pokoju. 


 *Następnego dnia* 


 Veronica gdy tylko wstała, zaczęła się szybko ubierać wcześniej biorąc prysznic. Gdy już umyta i ubrana w czarne jasny i koszule, zeszła na dół, gdzie już była jej siostra. Ojca już nie było, bo zawsze musiał być wcześnie w pracy. Brunetka wyjęła z lodówki mleko, a z szafki płatki, by zrobić sobie śniadanie. Gdy wszystko miła gotowe wzięła miseczkę i łyżkę do ręki i zaczęła jeść posiłek. 
- Nadal nie zmieniłaś zdania?-zapytała ją siostra. 
- Wiesz, że ja rzadko zmieniam zdanie, więc powinnaś wiedzieć, że zdania nie zmienię -odpowiedziała i gdy zjadła śniadanie, wyszła z domu wcześniej żegnając się z siostrą. 
Odpaliła swoje auto i włączyła się do ruchu. Po niecałych trzydziestu minutach była już pod ośrodkiem "Lost souls" Dziewczyna zawsze nie wiedziała czemu ośrodek ma właśnie taką nazwę, a nie inną. Brunetka wypuściła powietrze i wyszła z samochodu zamykając go kluczykiem. Schowała klucze do swojej torebki, i witając się z dość starym ochroniarzem chciała wejść do budynku, gdy nagle czarny Doge pojechał pod ośrodek. Veronica kompletnie nie wiedziała co się dzieje po chwili koło jej boku zjawił się jej ojciec. 
- Proszę bardzo oto twój pacjent - powiedział i przywołał gestem ręki chyba z pięciu ochroniarzy. Drzwi od samochodu otworzyły się, a z niego wyszedł ochroniarz, a po nim skuty w kajdanki chłopak. Miał na sobie ubranie z ośrodka czyli komplet niebieskiej bluzki i spodni. Jego duże dłonie były opięte w kajdanki jaki i same nogi. ego cera była jak śnieg. Dziewczyna nawet myślała, że jak by dotknęła jego ręki czy twarzy na pewno by było jej zimno jakby dotknęła lodu. Sam chłopak był dość wysoki, miał blond włosy przepasane bandamką. Co strasznie podobało się dziewczynie. Choc za wszelką cenę walczyła z tym na jej twarzy pojawił się dość duży uśmiech, więc sama mogła wyglądać na psychicznie chorą. Chłopak nadal stał w jednym miejscu tak jakby chciał jeszcze przez chwile zostać na" wolności" Jednak chyba wszystkim ochroniarzom się to znudziło, więc jeden z nich mocno popchnął blondyna. 
- Rusz się Irwin! - krzyknął głośno. 
- Możesz mnie nie pchać umiem chodzić - wysyczał jadowicie niczym wąż. I tylko to zdanie chłopaka doprowadziło Veronice do obłędu, sama nie wiedziała co czuje. Strach, obawa przed chłopakiem, ale w głębi duszy wiedziała swobodę i chęć wyciągnięcia pomocnej dłoni do blondyna. Ashton powolnym krokiem ruszył w stronę schodów na którym stała już tylko dziewczyna i jakaś pielęgniarka nawet nie wiedziała, kiedy jej ojciec odszedł w nieznanym kierunku dla dziewczyny. Chłopak był coraz bliżej dziewczyny i bliżej,a serce Ver biło tysiąc razy szybciej. Po chwili grupka ochroniarzy jak i sam Irwin weszli do budynku. Zaraz po nim weszła brunetka i ta sama pielęgniarka. Veronica nie wiedziała gdzie tak dokładnie był Aston co zrobił na zewnątrz, przecież piętro trzynaste to oddział zamknięty. 
 - Przepraszam?- w końcu odważyła się zapytać pielęgniarki gdzie znajdował się jej przyszły pacjent. Gdy pielęgniarka spojrzała na brunetkę dziewczyna mogła dokończyć pytanie. -Gdzie był ten pacjent co go przed chwilą przywieźli?-zapytała kobiety, która wyglądała może w jej wieku. 
- Ach, chodzi ci o Irwina - powiedziała spokojnym głosem, chyba aż za spokojnym. - Próbował popełnić samobójstwo. Znowu-westchnęła bezradnie, a Veronica o mało co nie upadła na zimne płytki. 
- I mówisz to tak spokojnie? - zapytała na prawdę zdziwiona dziewczyna.
- Widać, że jesteś nowa, ale się przyzwyczaisz Ashton, nie pierwszy raz targnął się na swoje życie, ale na szczęście za każdym razem ratujemy go, ale o nie zmienia faktu, że trzeba na niego uważać-wyjaśniła dziewczyna i przyjaźnie się uśmiechnęła do brunetki. -Wybacz, ale muszę już iść. I jeśli chcesz pogadać to jestem Rose, miło poznać-powiedziała i wyciągnęła do Ver swoją drobną rękę. Dziewczyna natychmiast podała swoją rękę. 
- Bardzo mi miło jestem Veronica - uśmiechnęła się do czarnowłosej. 
Dziewczyna zaśmiała się i oddaliła od brunetki. Veronica mogła teraz na spokojnie przypatrzeć się dziewczynie. Dość długie kruczoczarne włosy, ciemne oczy, drobna, a jej osobowość wydawała się wspaniała:miła, szczera,raczej uczynna dusza. Brunetka zaśmiała się i pytając się ochroniarza, gdzie znajduje się sala weszła do małego pomieszczenia. Szare ściany, które już dawno straciły swój odcień, mały, drewniany stoliczek, dwa krzesła, okna zasłonięte stalowymi kratami dawało mało światła. Dziewczyna powolnym krokiem weszła do pomieszczenia, w którym już był Ashton. Ver, przełknęła powoli swoją ślinę i podeszła do wolnego krzesła na przeciwko blondyna, aby po chwili na nim usiąść. Irwin wyglądał na nieobecnego jakby nawet nie zauważył, że ktoś tu z nim siedzi.
- Witaj, jestem Veronica O'Connor i będę twoim terapeutą przez najbliższy rok. Ty jesteś pewnie Ashton tak? - zapytała brunetka z uśmiechem, ale jej uśmiech znikł gdy nie otrzymała odpowiedzi od chłopaka od prawie piętnastu minut. Gdy chciała już zdać kolejne pytanie, nagle chłopak przemówił.
-Tak, jestem Ashton Irwin. 



 "Jesteś tylko duchem rajskich uczuć,chmurą dymu, którą nie przestaje oddychać,iluzją,tracę cię Cię dla gier w mojej głowie. Widze twoją twarz, zjawa, ale to się zmienia, zmienia kształt,nie chce otwierac oczu. Och, teraz mnie zabijasz" 



 Napisała: xxskyfalllx

Rozdział 39 (cz. 1)

*Perspektywa Ashtona*

Chodziłem w tą i z powrotem po pokoju ciągnąc co chwila za końcówki włosów. Byłem tak nieziemsko na siebie wkurzony. Boże. Miałem ochotę roznieść wszystkich i wszystko co stanęło by mi na drodze. Jebany dzień. Nie mam jej jebane dwadzieścia cztery godziny, a ja zachowuję się jakbym postradał zmysły, zresztą nie tylko ja. Adrianne zamknęła się w pokoiku treningowym i rozwalała o ścianę możliwie wszystkie szklane rzeczy ze schowka, które miały iść na złom. Cóż bynajmniej znalazły zastosowanie. Słychać było co chwile jej wrzaski i szlochy, ale nikt nawet nie miał zamiaru tam do niej schodzić, bynajmniej nie bez tarczy albo zbroi, bo groziło to dostaniem nożem, a cel ma niezły, mogłem się przekonać już nie raz. Współczułem jej, co prawda sam się sobie dziwiłem, ale zapewne bym się podobnie zachowywał, gdyby chodziło o moją Hope. Widziałem w jej oczach jak bardzo chciała nam pomóc w odnalezieniu jej i jak bardzo chciała skrzywdzić ludzi, którzy ją porwali, ale Tommo i Caleb jej nie pozwalali, sam też byłem temu przeciwny jeszcze tego nam brakowało, żeby starsza ucierpiała albo co grosza straciła życie.
- Ile to będzie trwało? - Warknąłem w przestrzeń sądząc, iż mnie nikt nie słyszy, jednak byłem w błędzie, ponieważ z ciemności doszedł mnie głos.
- Liam niedługo ją znajdzie - poznałem tą delikatną barwę głosu należącą do Rose, szczerze, nie znałem za bardzo tej dziewczyny, ale wiedziałem, że nie jest taką suką jak Perrie i Calum na prawdę ją kocha, a to było dla mnie najważniejsze - ich szczęście.
- Miejmy nadzieję - mruknąłem.
Opadłem na kanapę czując, że jestem na granicy rozsądku i szaleństwa. Nie wiem dlaczego się tak zachowywałem, ale nie panowałem nad sobą w żadnym calu. Opanowała mnie wściekłość, strach, niepewność i chore uczucie, którego nie zaznałem od dwóch lat - troska i zmartwienie. Nigdy nie troszczyłem się o kogoś tak jak o Hope. Była dla mnie wszystkim i wiem przez co przechodzi teraz Adrianne, bo sam przeżywałem podobne rzeczy, już nie mówiąc o jej śmierci. Nie jeden raz chciałem iść do O'Connor i z nią porozmawiać, ale w ostatniej chwili się wycofywałem, bo... To nie ja. Takie posunięcie nie byłoby w moim stylu, nie umiałbym tam po prostu wejść, usiąść z nią przy ścianie i pocieszyć. W żadnym wypadku, nawet jeśli bym tego chciał. Przyzwyczaiłem się do tego jak inni mnie postrzegali i jaki się stałem, szczerze nie chciałem się nawet zmieniać, w ten sposób staję się samowystarczalny, bo nie muszę się o nikogo martwić. Tylko, że w tym momencie sam sobie przeczę, jestem przerażony i zmartwiony, tym co mogli już jej zrobić. Tak bardzo, żałuję tego co jej powiedziałem. Kurwa nawet już nie myślę jak ja. Sam siebie nie poznaję! Ale tak wkurza mnie to, że nie wyjaśniłem jej tego, że dałem jej odejść z Hemmingsem! Jakby nie ja, wcale by nie musieli wychodzić, Luke, nie wyciągałby ją na miasto, Veronica nie płakałaby przez to jakim dupkiem jestem, a najważniejsze, byłaby bezpieczna ze swoją siostrą.
- Ashton - odezwała się znowu dziewczyna. Próbowałem odszukać ją wzrokiem, ale było zbyt ciemno, więc nie siląc się na kolejne próby, po prostu mruknąłem by kontynuowała.
- Nie martw się o nią, wszystko będzie dobrze - szepnęła, a ja miałem ochotę się zaśmiać na jej optymizm.
- Wcale się nie martwię - wywróciłem oczami, chociaż zdawałem sobie sprawę, że dziewczyna tego nie widzi. Rose westchnęła tylko zrezygnowana i czułem, że zaraz coś powie, więc sam otworzyłem usta by coś powiedzieć, ale w tym momencie usłyszeliśmy kolejny przeraźliwy wrzask i odgłosy tłuczonego przedmiotu, co oznaczało, że Adrianne nadal wyżywa się w piwnicy. Miejmy nadzieję, ze jeszcze sobie nic nie zrobiła.
- Ona widzi w tobie dobro Ashton i nawet ja wyczuwam, że okłamujesz samego siebie w tym momencie - powiedziała dobitnie, po czym czułem jak wychodzi z salonu zostawiając mnie zupełnie skołowanego.
 Podparłem się łokciami o kolana i schowałem twarz w dłoniach. To prawda? Ta niziutka brunetka o wiercących dziurę w duszy, kocich oczach widzi we mnie jakieś dobro? Ale Rose ma rację. Okłamuję samego siebie, ją, wszystkich wokół. Na prawdę, cholernie się o nią martwię. Choć to zmartwienie prawdopodobnie jest z takiego powodu, że jeśli ona zginie... Zginiemy i my. Z rąk Briana, kiedy się o tym dowie.
Z jękiem pociągnąłem za swoje włosy, po czym bez zastanowienia zerwałem się z kanapy i podążyłem do kuchni. Z lodówki wyjąłem butelkę piwa. Nie chciałem się schlać, a jedynie... Odprężyć.
Zapalając światło w salonie opadłem ponownie na kanapę i włączyłem telewizor. Mógłbym do woli sączyć piwo przeskakując po kanałach, ale nie, dlaczego miałbym mieć choć chwilę spokoju? Kilka osób zebrało się w salonie, mianowicie Louis, Harry i Kate.
- Trzeba coś z tym zrobić. Nie możemy siedzieć bezczynnie i zastanawiać się czy Liam ją w końcu znajdzie - burknęła Kathrin, krzyżując ramiona pod biustem.
- Jak mamy zamiar to zrobić? - Mruknąłem.
Wziąwszy kolejnego łyka patrzyłem na konsternację w oczach całej trójki. Żadne z nich nie miało pomysłu. Trwaliśmy w głuchej ciszy, którą przerywał jedynie telewizor, dopóki wszyscy nie usłyszeliśmy strzału na zewnątrz. Każdy z nas zerwał się z miejsca i w gotowości z bronią w ręku wybiegł przed dom, osłaniając się nawzajem. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ubrana na czarno postać stojąca tak po prostu na naszym podjeździe. Wywarczałem pod nosem wiązankę przekleństw mając nadzieję, że nie będę musiał używać tego pistoletu.
- Czego chcesz? - Warknął Louis będąc trochę bardziej wysunięty od nas, ja natomiast razem z Harrym nadal celowaliśmy w intruza.
- Myślę, że odłożycie grzecznie broń, jeśli powiem wam, że przychodzę od Parkera.
- Ha! - Ryknąłem z pogardą przeładowując przy tym broń. - Tym bardziej mam ochotę wsadzić ci cały magazynek w łeb!
- Sądzę, że nadal chcesz mnie wysłuchać jeśli chodzi o tą małą - rzekł i mimo, iż nie widziałem jego mordy to wyczuwałem, że szczerzy się jak idiota, przez co złość we mnie narastała, ale niestety musiałem się sterować, by uzyskać, jakieś informacje.
- Oby to było coś bardzo ważnego - odezwała się Kate, ni stąd, ni zowąd stając  koło swojego chłopaka. 

- Wiem, że macie coś co nas bardzo interesuje. Mianowicie małą dyskietkę. Chyba wiecie o czym mówię. Prawda? - Zawiesił się na moment, jakby chciał sprawdzić nasze reakcje, ale niczego takiego nie dostał, więc dalej zaczął pierdolić. - Sean proponuje wymianę. Suka, za dyskietkę. 
- Ha chyba na łeb upadł ten skurwiel - ryknąłem wściekły, przerywając mu, lecz ten jakby nie zwracając na mnie uwagi dalej dopowiedział jedną rzecz, którą zamurował wszystkich.
- Inaczej młoda zginie. 

Nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić, miałem ochotę, rzucić się na tego bydlaka i udusić go własnymi rękoma, ale powstrzymywał mnie fakt, że jeśli bym go zabił, Parker nie darował by nam tego i tylko pogorszyło by to sytuację Veronicy. Kurwa mać. Znaleźliśmy się w kropce, co teraz niby mieliśmy zrobić? Odpowiedź przyszła jak z grom jasnego nieba, gdyż chłopak krzyknął niemiłosiernie głośno, jakby ktoś go uderzył, a może i nawet postrzelił, tyle, że nie było słychać, żadnego strzału, więc o co chodzi?
- Ann proszę Cię wróć do domu - usłyszałem wrzaski z boku i już wiedziałem czemu posłaniec tak się wydzierał. Zaraz koło mnie przebiegła postać i zaraz za nią kolejna, więc i my ruszyliśmy za nimi. - Adrianne zostaw go, to nic nie da - mówił Mike próbując przemówić jej jakoś do rozumu, ale to nic nie dało. Ktoś wyjął latarkę, skierowując światło na dziewczynę klęczącą przy leżącym chłoptasiu od Sean'a, a następnie chwyciła tkwiący w jego udzie nóż i wbiła go mocniej, powodując kolejny jego krzyk.

- Zróbcie jej krzywdę, a następnym razem nie będzie to tylko udo, rozumiesz? - Ryknęła wyciągając ostrze, by wbić je ponownie. Byłem zszokowany tym co zobaczyłem, bo myślałem, że tylko ja tak potrafię, ale jednak, dużo jeszcze nie wiem, o tym dość dziwnym rodzeństwie.
 Wreszcie ktoś podbiegł do niej i odciągnął siłą od chłopaka, wijącego się z bólu na ziemi. Brunetka szarpała się i krzyczała, że ten cały Sean ma ją zostawić w spokoju. Dziewczyna zniknęła za drzwiami domu, a ja odwróciłem wzrok z powrotem na faceta, chociaż nie wiem czy w tej chwili mogłem go nazwać facetem.
- Czas i miejsce, cioto - wysyczałem, patrząc na niego z czystą pogardą.
- Jutro o 18, przy starych garażach - wydukał, ściskając się za nogę.
- Świetnie, a teraz grzecznie stąd spierdalasz albo ja uszkodzę ci drugą.
Posłaniec Parkera podniósł dupę z naszego trawnika i kuśtykając czym prędzej dosłownie stąd zwiał, chyba wiedząc, że nie żartuję i jestem w stanie to zrobić bez wahania.
Splunąłem na ziemię, schowałem broń i z dłońmi w kieszeniach skierowałem się ku drzwiom wejściowym. Nogi poniosły mnie do pracowni, w której siedział Liam i Niall. Przechodząc obok salonu zauważyłem w nim Caluma i Michaela z ich dziewczynami. Cała czwórka okrążyła Adrianne siedzącą na kanapie. Płakała, cała się trzęsła. Westchnąłem zrezygnowany i wszedłem do pomieszczenia.
- Do salonu, teraz - mruknąłem, a sam skierowałem się do pokoju Luke'a.
Hemmings siedział w nim bez przerwy odkąd Veronicę porwali. Szczerze trochę mu współczułem, obwiniał się za to co się stało. Bez pukania wszedłem do jego azylu, zamykając za sobą bezszelestnie drzwi. Blondyn siedział z twarzą w dłoniach, zgarbiony na łóżku.
- Nie wierzę, że na to pozwoliłem; że ją upiłem; że dałem się tak wykiwać; że ją porwali i teraz może być już mar...
- Przestań! - Wrzasnąłem. - Nie jest martwa, jasne?! Tak, to twoja wina, bo to co zrobiłeś było kurewsko bezmyślne, ale teraz zamiast się nad sobą użalać, do jasnej cholery rusz się i pomóż nam jej szukać - warknąłem. - Czekamy w salonie. - I wyszedłem, trzaskając drzwiami. 
Oczywiście, gdy tylko znalazłem się w salonie przystanąłem w progu i opierając się o ścianę przysłuchiwałem się rozmowom dziewczyn. 
- Wiesz jakie to było lekkomyślne z twojej strony? - Car jak zawsze lekko dramatyzowała, ale ktoś w końcu musiał przejmować się nad wyraz, by inni mogli mieć to w czterech literach.
- Wiesz, gdzie to w tej chwili mam? - Syknęła brunetka trochę łamliwym głosem.
- Ogarnij się dziewczyno! - Wrzasnął Calum siadając na kanapie naprzeciwko.
- Skończcie z tą udawaną troską, możecie ją sobie wsadzić..
- Ann... - zaczął Louis podchodząc do niej, lecz ta podkuliła nogi odsuwając się od niego.
- Skończ Lou, po prostu zajmijcie się sobą i odnalezieniem mojej siostry - szepnęła patrząc mu w oczy - To jest teraz priorytetem.
- Adrianne, proszę. - Caroline ścisnęła jej dłoń, kiedy ta zacisnęła oczy nie odzywając się już ani słowem, dlatego stwierdziłem, że mogę w końcu wkroczyć do pokoju. zrobiłem kilka kroków do przodu stając za brunetką.
- Jestem pod wrażeniem - odezwałem się w końcu zwracając na siebie uwagę. Adrianne również podążyła za mną wzrokiem marszcząc przy tym delikatnie brwi.
- Jeśli masz zamiar mnie obrazić to sobie odpuść, nie mam ochoty się z tobą użerać.
- Nie to chciałem powiedzieć, chociaż kusząca to propozycja - uśmiechnąłem się zadziornie, ale zaraz spoważniałem. - Nie wiedziałem, że masz takie dobre oko w posługiwaniu się nożem.
- Nie rozumiem - spojrzała na mnie niczym na idiotę, cóż właśnie go z siebie robiłem, mówiąc to co prawdopodobnie od wielu lat nie wypłynęło z moich ust, mianowicie pochwałę.
- Mówię o nożu i o rzucie, trafiłaś perfekcyjnie tam gdzie chciałaś, na dodatek było wokół ciemno.
Brunetka jedynie wzruszyła ramionami zwieszając głowę. Czyli jednak coś w tym jest. Ciekawe tylko skąd posiada takie umiejętności. Westchnąłem ciężko, podpierając się o oparcie kanapy.
W końcu w salonie pojawił się Luke, na którego wszyscy czekaliśmy. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, wszyscy byli obecni, jednak widok Perrie działał mi na nerwy. Ta jej wkurwiająca mina pogardy, aż miałem ochotę po prostu dać jej w twarz i wyrzucić z domu. Tak, mam słabe nerwy, a ona doprowadza mnie do szału.
- No więc? Nie możemy tak bezczynnie siedzieć i czekać do jutra - wymamrotał Tomlinson.
- Jedźmy do naszego magazynu - rzuciłem, przeciągając kciukiem po dolnej wardze.
- Po co?
Wzruszyłem ramionami.
- Lepsze miejsce na takie rozmyślania. Poza tym - wskazałem palcem na siedzącą przede mną O'Connor. - Musi się oderwać od tego mieszkania, a przede wszystkim piwnicy, bo coś sobie zrobi - zaśmiałem się, a brązowooka podniosła głowę, piorunując mnie spojrzeniem.
- No dobra, jedźmy. Liam, weź dyskietkę - mruknął Harry, podniósł się z kanapy i skierował ku wyjściu.
Bez zbędnego myślenia także to zrobiłem. Założyłem nieco znoszone buty i podrzucając w dłoni kluczyki, wszedłem do garażu. Usiadłem na miejscu kierowcy, patrząc tym razem na pusty fotel obok mnie. To było wręcz dziwne uczucie, gdy nie znajdowała się na nim irytująca, zielonooka dziewczyna o długich włosach i przeszywającym spojrzeniu. Brakowało mi tych żałosnych, zabawnych kłótni, w których ona się obrażała, a ja ledwie powstrzymywałem się od parsknięcia śmiechem.
Odpaliłem papierosa i otwierając okno wyjechałem z garażu. Pożądnie się zaciągnąwszy włączyłem radio, a z głośników poleciał oczywiście jeden z kawałków Green Day. Nie wyciągałem płyty z odtwarzacza, kiedy ostatni raz jechałem z nią wtedy na ten zasrany bal. Gdyby nie to wszystko, teraz byłaby, do jasnej cholery tutaj, bezpieczna. Chociaż... Nie, nie byłaby bezpieczna będąc w moim otoczeniu. Sam w sobie jestem zagrożeniem, na co niestety nie zaradzę. Wiele osób się już na tym przejechało i nie zamierzałem się jakoś specjalnie smucić z tego powodu, trudno się mówi i tyle. Wywróciłem oczami ponownie skupiając się tylko i wyłącznie na drodze. Lampy już przestawały świecić, gdyż nad horyzontem pomału zaczęło piąć się słońce oświetlając jezdnię i panoramę Londynu, niestety długo się nie nacieszyłem tym widokiem, gdyż skręciłem w odpowiednią uliczkę, a potem wjechałem do naszego garażu podziemnego. Wyszedłem z auta rozglądając się na boki by dostrzec gapiącą się na mnie Caroline.
- Co jest Car?  - kiwnąłem na nią głową, dając do zrozumienia, żeby się streszczała.
- Pezz jest - syknęła wzdychając ciężko.
- Co ta loszka znowu zrobiła - ryknąłem podchodząc bliżej do brunetki.
- Znowu się rzuca o wszystko, tak, że Ann wyszła do tego magazynu obok, wiesz tam skąd przyszły siostry tego dnia - przerwała patrząc na mnie z dystansem jak by nie wiedziała jak mogę na to zareagować, cóż sam nie byłem pewien, ale w końcu wzruszyłem ramionami mamrocząc pod nosem ciche "tym lepiej".
- Lou taki zadowolony nie był, ale Caleb jak zawsze go powstrzymał - wyjaśniła z lekkim grymasem na twarzy.
- Dobra, świetnie. Możemy już zacząć coś robić? - Westchnąłem sfrustrowany i zmęczony. Nie wiem która godzina, ale powieki mi leciały w dół, więc wróciłem się do samochodu i wyciągnąłem z miejsca pod fotelem puszkę energizera. Z charakterystycznym dźwiękiem otworzyłem ją i praktycznie duszkiem opróżniłem, kierując się do głównego pomieszczenia, w którym byli wszyscy... Prócz Adrianne. Usiadłem na starej, połatanej kanapie, patrząc na podłamanego Luke'a skulonego, zgarbionego na krześle obrotowym. Żal mi było chłopaka, chyba się do niej przywiązał i... No cóż, to nadal mój wkurzający, młodszy przyjaciel, a raczej brat, prawda?
- Więc jakieś pomysły? - Zapytał młodszy Tomlinson.
- Na początek dyskietka. Odgrywa chyba najważniejszą rolę w "wymianie" - odparł mu starszy brat.
- Prawda. Więc... Co z nią zrobimy?
- To takie banalne. Damy mu inną - westchnął Liam. Wszyscy spojrzeliśmy na niego wyczekująco, więc kontynuował. - Chodzi mi o to, że damy mu identyczną dyskietkę, ale pustą. Bez nazwisk.
- I co? Kiedy ją sprawdzi nie będzie zadowolony - warknąłem.
- Ja myślę... - zaczął Horan - że możemy dać mu prawdziwą dyskietkę. Musimy jedynie wymazać stamtąd nasze nazwiska - wzruszył ramionami.
- No to kto jest za fałszywką, a kto za wymazaniem? - odezwał się ponownie Louis.
- Wymazanie będzie najlepszym rozwiązaniem, przecież Adrianne ma mu ją przynieść osobiście, jeśli odkryje, że coś jest nie tak, zabije je obie. - Po dłuższej chwili ciszy odezwała się opierająca o stół Rose, która śledziła dokładnie mapę na stole. 
- Też tak uważam, za dużo byśmy ryzykowali, gdybyśmy dali mu pustą. - Również przytaknąłem, zgadzając się całkowicie z dziewczyną.
- No to postanowione - klasnął w dłonie Louis podnosząc się z kanapy i podchodząc do panelu z mapą wskazał na coś palcem. - W tym miejscu ma dojść do wymiany. - podniósł wzrok lustrując każdego w pomieszczeniu.  - Gdy tylko odzyskamy Veronicę, Kate ty razem z Harrym zabierzesz je najlepiej od razu do domu. - Spojrzał na parę, która tylko skinęła głową, więc przeniósł wzrok na Mike'a, Zayna, Perrie i Caluma. -  Kiedy obie siostry będą bezpieczne, wyjdziecie z magazynów, o w tym miejscu - wskazał na jedno z wyjść. - Przez co otoczymy ich ze wszystkich stron.

- Nie będę się dla nich narażać - parsknęła Parrie wstając z kolan Zayna, więc i ja to uczyniłem tylko nieco bardziej gwałtowniej. 
- Zamknij się już kurwa! Usiądź i zamknij pysk, bo ci go odstrzelę!
Blondyna już miała coś mówić, bo otworzyła usta, które teraz chętnie bym zaszył, lecz jej chłopak na to Bogu dzięki nie pozwolił i posadził ją na swoich kolanach. Ja też usiadłem. Zayn szepnął coś na ucho Edwards, a ta jedynie wlepiła swój nienawistny wzrok we mnie. Chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, jednak dała sobie spokój i spuściła głowę, wtulając się w tors Malika. Mam tak straszną ochotę jej coś zrobić i z trudem się powstrzymuję. Odwróciłem wzrok na mapę, było na niej zakreślone kilka miejsc czerwonym markerem.
- Idę z wami - powiedziałem, gdy Louis przeniósł na mnie spojrzenie i już miał coś mówić.
Chyba nie chcąc się ze mną kłócić westchnął zrezygnowany i pokiwał głową. Świetnie, poszło jak po maśle. Nie mam zamiaru stamtąd wychodzić, jeśli miałaby ominąć mnie okazja zabicia tego sukinsyna? Nie ma szans, to byłoby najwspanialsze uczucie na ziemi, przysięgam. Patrzeć jak Parker plując krwią pada na brudny beton... Byłby koniec z tym kutasem raz na zawsze. Mam nadzieję, że tak się stanie.


__________________________
To ostatni rozdział na dziś, pozostało nam jedynie drobne coś wysłane nam na maila.
Nadal piszcie pod hasztagiem #ShowMeRealityFF ulubione sceny, momenty, ulubiony ship, nienawidzoną postać, co was zdenerwowało, odnośnie całej naszej książki :* Pokażcie, że jesteście z nami kochani! :*  

Oczywiście do końca miesiąca możecie oddawać swoje głosy na SHOW ME REALITY, na każdym urządzeniu (urządzenie jest liczone, nie osoby, nie musicie się logować, ankieta jest anonimowa)   >>> http://sonda.hanzo.pl/sondy,257679,8Wpr.html

Do 21 mordeczki :* 
A&W.





Czytasz = skomentuj :*

Hathrin

*Perspektywa Harry'ego*


- Tommo ile razy mam Ci powtarzać, że to chujowy pomysł - odezwałem się w końcu maszerując dalej po pokoju w tą i z powrotem  - To bardzo chujowy pomysł.
- Tyle, że ja nie mam wyboru! Wiesz, że Cal nie chce się w to mieszać! Jestem jedyną nadzieją ojca - Louis z rezygnacją w głosie przywalił czołem w stół znajdujący się przed nim, więc w pomieszczeniu rozniósł się pusty huk. - Sam bym w to nie wchodził, ale wszystkie wpływy ojca nagle przestaną mieć znaczenie, jego wrogowie nas odnajdą i wiem, że nie będzie wtedy kolorowo! - Kontynuował dalej próbując mnie przekonać do jego punktu widzenia.
- Lou, ale nie musisz przecież, tego robić, musi być jakieś inne rozwiązanie. Człowieku masz dopiero 18 lat, co ty możesz o tym wiedzieć.
- Trochę, ale to nie jest wytłumaczenie! Ojciec mnie wprowadzał już od miesięcy. Wiedział, że go zabiją, wiedział, że to nastanie - przerwał nagle zasłaniając twarz dłońmi, a jego głos delikatnie się załamał na wspomnienie o śmierci ich rodziców, którzy zostali zamordowani dokładnie trzy miesiące temu.
- Wiem, że to boli Louis, ale tak musiało być - westchnąłem, próbując jakkolwiek go pocieszyć, chociaż byłem w tym na prawdę kiepski.
Zanim zdążyłem coś dopowiedzieć ktoś wszedł do salonu, w którym się znajdowaliśmy. Podniosłem wzrok i praktycznie zamarłem. W osłupieniu wpatrywałem się w dziewczynę stojącą w drzwiach, której spojrzenie było utkwione w mej osobie. Ona była na prawdę piękna. Miała kruczoczarne włosy, które kontrastowały z jej bladą skórą i szaroniebieskie oczy, które w tamtym momencie przewiercały we mnie dziurę. Nawet mając na sobie zwykłe czarne dżinsy i elegancką szarą koszulę, włożoną w spodnie, wyglądała ślicznie. Kate zawsze się ubierała ładnie i dziewczęco, co mi się na prawdę podobało.
- Dzień dobry - powiedziała, a na moje usta wtargnął szeroki uśmiech.
Odpowiedziałem tym samymi słowami, a brunetka odwzajemniła mój gest.
- Mogę wiedzieć co się dzieje? Słychać was w całym domu - westchnęła wykrzywiając twarz w grymasie.
- Potem o tym porozmawiamy, dobrze? - zapytał Tomlinson, patrząc na siostrę błagalnie, by odpuściła.
Ta jedynie zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem i kiwnęła głową.
- I tak się dowiem, Lou.
- Nie wątpię - westchnął, wiedząc, jak Kathrin potrafi być dociekliwa.
- Nie ważne, chciałam tylko powiedzieć, że wychodzę - oznajmiła, a z jej twarzy zniknął uśmiech. Zastąpiła go powaga, która nie powiem trochę mnie zaniepokoiła.
Louis pokiwał głową, najwyraźniej wiedząc dokąd jego młodsza siostra się wybiera.
Patrzyłem w skupieniu jak młodsza Tomlinson opuszcza pomieszczenie i zaraz słychać było charaktery dźwięk zamykania się drzwi. Dopiero wtedy kiedy miałem pewność, że wyszła odwróciłem się z powrotem do przyjaciela, który cały czas mnie bacznie obserwował.
- No co? Co? - zapytałem lekko oszołomiony nadal spotkaniem z dziewczyną.
- Nic, zupełnie nic, martwię się po prostu o nią - westchnął sięgając pod stół i zaraz rozkładając zdjęcia na szklanym blacie spojrzał na mnie z lekkim grymasem na twarzy ponownie zabierając głos. - Nie chciałem ci tego pokazywać, kiedy wiedziałem, że Kate jest na górze - przerwał nagle wskazując bym popatrzył na zdjęcia, więc i tak uczyniłem. - Informator mojego ojca wysłał mi je kilka dni temu. Podobno zaczęło się to kilka dni przed śmiercią rodziców - sięgnął za pierwsze zdjęcie i podał mi je cicho szepcząc coś mi zupełnie nie znanego.
Pochwyciwszy fotografię spojrzałem się na nią. Na pierwszy rzut oka zupełnie nic w nim niezwykłego, znajdowała się tam mianowicie Kate wraz ze swoją koleżanką chyba Caroline, lecz gdy tylko przyjrzałem się jej dokładniej, mogłem dostrzec czarne BMW z charakterystycznym znakiem na masce.
- Co to jest? - Wydukałem rzucając na stół to co spoczywało w mojej dłoni.
- Na każdym zdjęciu jest moja siostra, a gdzieś w pobliżu ten samochód. - wyjaśnił podając mi każdą fotografię z osobna i też tak było, każda na nich przedstawiała praktycznie to samo. - Podobno ojciec dostawał je co tydzień aż do chwili kiedy zginął. Były podobno też i listy z pogróżkami, ale chyba ktoś je spalił, chcąc bym tylko zobaczył to. - zamilknął kiwając na moje ręce.
- Nie rozumiem, po co mieliby wysyłać u zdjęcia na których jasno widać sprawce, na każdym zdjęciu widać auto O'Connorów. Jako to ma sens? - Zapytałem już naprawdę skołowany.
- Nie wiem Harry, ale się o nią bojęF - odparł, opadając na kanapę tuż za nim. - Na domiar wszystkiego, wysyłanie zdjęć nie ustało. Nadal dostaję je tylko że teraz prawie codziennie.
- I ty ją puściłeś sam? - Wrzasnąłem nie wierząc w głupotę swojego przyjaciela. - Przecież w każdej chwili może jej się coś stać! Czy ty oszalałeś?!
Tomlinson wziął głęboki wdech i spojrzał na mnie spod byka.
- Uspokój się - wymamrotał.
- Jak mam się uspokoić, kiedy ty puściłeś Kathrin samą z domu, kiedy oni praktycznie śledzą każdy jej krok, co?! - krzyknąłem coraz bardziej wściekły. Prawdopodobnie byłem o krok, by coś rozwalić.
- Wiem gdzie poszła, więc nie mam się o co martwić w tej sytuacji. Przestań się drzeć, bo to bez sensu - warknął.
- Gdzie ona poszła? I skąd wiesz, że tam jest bezpieczna, huh? - parsknąłem, patrząc na niego jak na idiotę.
- Nie ważne, Harry przestań. Nie mam ochoty słuchać twoich krzyków.
- Ugh, pójdźmy na pewnego rodzaju... Układ. Nie wiem, po prostu mam propozycję - powiedziałem o wiele spokojniej i usiadłem na przeciwko niego.
- Co masz na myśli? - zapytał marszcząc brwi.
- Mogę w jakimś stopniu ją chronić, nie chcę, żeby coś jej się stało. Przecież doskonale wiesz, przekonałeś się na własnej skórze, że z O'Connorami nie ma żartów. Wiesz jacy są - powiedziałem.
Louis patrzył na mnie niepewnie przez kilka minut, najprawdopodobniej zastanawiając się czy dobrym pomysłem było zgodzenie się na moją propozycję.
- Tak po prostu? Chcesz ją chronić? - odparł po stosunkowo niezręcznej ciszy.
Pokiwałem zdecydowanie głową w odpowiedzi. Zależało mi na jej bezpieczeństwie. Mógłbym być przy niej 24 godziny na dobę, gdyby była taka potrzeba.
- Zgadzam się, w końcu tylko tobie mogę ufać - westchnął w końcu, a moje usta rozciągnął mały uśmiech satysfakcji.




*rok później*

- LOU WIDZIAŁEŚ MOJE SZPILKI?! - Siedząc w salonie przed telewizorem usłyszeliśmy donośny krzyk brunetki dochodzący z góry, a za moment mogliśmy słyszeć głośne kroki zbiegania ze schodów i sama dziewczyna pojawiła się w pomieszczeniu. Kate przystanęła dokładnie przed telewizorem, uniemożliwiając nam oglądanie meczu, który właśnie leciał na żywo, ale i tak nie mógł bym się na niczym skupić, kiedy dziewczyna była w pobliżu i to jeszcze tak wyglądająca. Jej ciało opinała czarna skórkowa sukienka, a na ramionach miała tego samego koluru prześwitującą narzutę w jakieś ponaszywane kwiatki a jej głowę zdobił kapelusz, z którym ostatnimi czasy się nie rozstawała, ale to i dobrze, bo niesamowicie w nim wyglądała. Oczywiście była umalowana, trochę mocniej niż zazwyczaj, skąd mogłem wnioskować iż gdzieś właśnie zamierza wyjść i to na pewno nie jest żadne spotkanie z koleżanką.
- Skąd mam wiedzieć gdzie są twoje buty kobieto? - parsknął zirytowany, patrząc na nią spod byka. - Odsuń się, Kathrin, mecz na żywo leci!
Brunetka wywróciła oczami jęcząc przeciągle i skierowała się z powrotem na piętro.
- Jeśli chodzi o te czarne zapinane na kostce z łańcuszkiem to są w pracowni. - krzyknąłem za nią, powodując, że szybko się wróciła wychylając głowę zza ściany.
- Ym dzięki Hazza. - wydukała z nikłym uśmiechem na twarzy zupełnie nie kryjąc zdziwienia, że wiem o jakie buty chodzi ani tego, że wiedziałem gdzie się znajdują.
- Spoko mała. A gdzie ty idziesz, Katy? - zapytałem nie odrywając od niej wzroku.
- Na imprezę, a co?
- Sama? - zapytałem wybałuszając oczy.
- Tak - zaśmiała się, patrząc na mnie zdezorientowana i w podskokach pobiegła na górę.
Zerwałem się z kanapy, olewając swojego przyjaciela, jak i ważny mecz, ale będę szczery... Kate jest o wiele, wiele ważniejsza niż jakiś tam mecz czy Louis, któremu nic w tej chwili nie grozi. A jeśli ona wyjdzie sama z domu to nadal O'Connorowie mogą jej coś zrobić.
- A ty gdzie? - krzyknął Tomlinson patrząc na mnie jak na debila. - A zresztą - dodał machając na mnie ręką i wrócił do oglądania meczu.
Wbiegłem po schodach i skierowałem się do pokoju dziewczyny. Bez zbędnego (jak dla mnie) pukania wszedłem do środka, gdzie zastałem ją czeszącą włosy.
- Nie ma opcji, Kathrin, nie pójdziesz sama na imprezę - powiedziałem od razu po przekroczeniu progu pokoju.
- A dlaczego? - spojrzała na mnie roześmiana, myślała, że się zgrywam. Ale nie kochanie, nie ma szans, nie puszczę cię samej na jakąś dyskotekę.
- Bo nie. Idę z tobą.
Brunetka jedynie wzruszyła ramionami i nadal układała swoje włosy.
- Masz dziesięć minut, zbieraj się - oznajmiła po chwili. Lekko oszołomiony patrzyłem na nią zupełnie nie wierząc, że zgodziła się nawet nie protestując. - No już nie będę na ciebie czekać! - zaśmiała się rzucając we mnie najprawdopodobniej ołówkiem, więc otrząsnowszy się wyszedłem z jej pokoju szybko wbiegając do swojego, który na szczęście znajdował się na tym samym piętrze. Od trzech lat już mieszkam u Tomlinsonów. A stało się to tak, że przyjechałem z Holmes Chapel do Londynu, ponieważ znalazłem tutaj dla mnie dobrą szkołę i potrzebowałem mieć gdzie przenocować kilka dni, bo nie mogłeś doszukać się taniego mieszkania. Okazało się, iż Louis dowiedział się o moim przyjeździe i zaproponował mi mieszkanie u nich. Jego rodzice o dziwo bardzo ciepło mnie przyjęli, choć od początku wiedziałem o ich profesji. Traktowali mnie jak członka rodziny. Poniekąd oni także zastępowali mi rodziców, więc czułem się w tym domu na prawdę dobrze. I jakoś tak się złożyło, że zostałem z nimi całe trzy lata aż do teraz. Ale nie ważne. Boże, zamyśliłem się, a mam tylko 10 minut. W tempie przyśpieszonym wyciągnąłem z szafy granatową koszulę, zrywając ją z wieszaka. Do tego wybrałem czarne spodnie oczywiście i tego samego koloru znoszone vansy. Z całym zestawem udałem się do drzwi prowadzących do mojej łazienki. Rozbierając się z ciuchów, które miałem na sobie, wszedłem pod prysznic z zamiarem szybkiego odświeżenia się, ponieważ cały dzień coś robiliśmy przy samochodzie Louisa, więc przed meczem nawet nie zdążyliśmy się przebrać.
Już w pełni domyty, wyszedłem z kabiny dokładnie się wycierając ręcznikiem po czym nałożyłem na siebie przygotowane ciuchy następnie biorąc do ręki perfumy, które Kate podarowała mi na urodziny., spryskałem się nimi, oczywiście nie przesadzając z jej ilością. ponieważ wtedy cuchnął bym na odległość, a nie na tym to polega. Przejrzałem się po raz ostatni w lustrze i stwierdzając iż jest okey wyszedłem z pomieszczenia schodząc na dół, gdzie już czekała na mnie oparta o balustradę dziewczyna, trzymająca buty w ręku.
- O widzę, że znalazłaś swoją zgubę? - Zaśmiałem się stając przed nią.
Mój głos spowodował, że uniosła głowę, nagle wstrzymując powietrze, Uśmiechnąłem się do niej lekko speszony, ponieważ nie miałem zielonego pojęcia co spowodowało taką reakcję brunetki. - Kate? - Pomachałem jej przed twarzą ręką, kiedy w żaden sposób mi nie odpowiedziała.
- Ymm.. przepraszam Harry co mówiłeś? - Spojrzała na mnie swoimi szarymi tęczówkami rumieniąc się przy tym słodko.
- Mówiłem, że znalazłaś swoją zgubę - powtórzyłem wskazując na spoczywające w jej dłoniach buty, których jeszcze 15 minut temu nie mogła znaleźć.
- Ah, no tak mam je - spojrzała na szpilki mamrocząc coś pod nosem, ale zaraz po tym śmiejąc się cicho uniosła nogę by założyć najpierw jednego a następnie drugiego buta, po czym wyprostowała się i spojrzała na mnie z iskierkami w oczach. - To co idziemy?
Zaśmiałem się na jej entuzjazm, była niezwykle ciepłą i energiczną osobą, nawet nie wyglądała na taką, która rok temu straciła rodziców, po prostu cieszyła się życiem. Uśmiechając się szeroko w jej stronę, podbiegłem do drzwi otwierając je na oścież i ukłoniłem się wskazując ręką na zewnątrz.
- Panie przodem.
- Oh jaki z ciebie dżentelmen - zachichotała przechodząc obok mnie.
- Wychodzimy - krzyknąłem jeszcze zanim wyszedłem na zewnątrz. W odpowiedzi oczywiście usłyszałem standardowe "Pilnuj mi jej, bo skończysz jako tarcza na strzelnicy' Tak kochany duży brat, niemal zawsze straszył mnie, że jeśli choćby włos spadł jej z głowy, nie skończę za dobrze. Poniekąd wiedziałem, że żartuje, ponieważ wie, że zadbam o jej bezpieczeństwo jak nikt inny i że nie pozwolę, by cokolwiek złego spotkało Kathrin.
- Gdzie idziesz? - zaśmiałem się widząc, że Kate szła chyba nie w tą stronę co trzeba.
- Do klubu? - zapytała zdezorientowana.
- Nie wygłupiaj się, pojedziemy autem.
- Będziesz prowadził pijany? O nie, Harry...
- Nie mam zamiaru się upić - westchnąłem ciężko, kierując się do mojego samochodu.
Brunetka mimo wszystko ruszyła za mną. Wsiadłem za kierownicę i odpaliłem silnik przypatrując się dziewczynie, która z pełną gracją wsiadła na siedzenie obok mnie. Wyjechałem na główną drogę. W czasie jazdy towarzyszyła nam cisza z czego byłem zawiedziony, bo lubiłem słuchać jej głosu. 
- Jedziemy do Paradise, prawda? - zapytałem dla pewności, choć był to najbliższy naszego domu klub, więc obstawiałem że wybrała ten. 
Dziewczyna pokiwała głową. Chyba jej również przeszkadzała głucha cisza między nami, więc włączyła radio. W sumie reszta drogi zleciała nam na nuceniu pod nosem losowych piosenek.
"Paradise" prezentował się dosyć niepozornie, ale jego wnętrze było na prawdę ekskluzywne i często po prostu nie chciałem wychodzić z imprezy, gdy już na nią wszedłem. Z racji, że godzina była stosunkowo wczesna kolejki nie było, więc szybko dostaliśmy się do środka. 


~*~

Siedząc przy barze, sączyłem już drugiego lekko procentowego drinka, gdy w tym samym czasie, Kate wlewała w siebie już chyba z dziesiątego shota. Patrzyłem na nią kontem oka, upewniając się, że jeszcze jakoś trzyma się na nogach. Nie wiem czym było spowodowane jej nadmierne picie, ale wiedziałem, że jeśli tylko o to zapytam ona tylko się uśmiechnie zbywając mnie, więc siedziałem cicho. Uniosła dłoń z kieliszkiem dając tym samym znać barmanowi, że domaga się kolejnego kieliszka czystej, ten z uniesioną brwią spojrzał się najpierw na mnie potem na brunetkę, ale koniec końców nalał jej bez zbędnych pytań. Jednym zamachem wypiła całą zawartość naczynia po czym go odłożyła nagle zrywając się ze stołka, na którym siedziała.
- Uwielbiam tą piosenkę - krzyknęła w moją stronę łapiąc moją dłoń. - Chodź ze mną zatańczyć!
Kiwnąłem tylko głową i wstając udałem się za już ruszającą w rytm muzyki biodrami dziewczyny. Kiedy zatrzymaliśmy się na środku parkietu, praktycznie otoczeni przez spocone ciała innych osób, Kate obróciła się ku mnie i zarzucając mi ręce na szyję. Idąc w jej ślady ułożyłem swoje dłonie na jej tali i zaczęliśmy tańczyć do Duke Dumont - Ocean Drive. Muszę przyznać, że dziewczyna na prawdę już była dobrze wstawiona, ponieważ nigdy nie widziałem jej tak niesamowicie śmiałej. Zawsze, zachowywała się przyzwoicie, nawet jak na córkę mafioza przystało, była twarda to prawda bo nie raz byłem świadkiem, jak dobrze posługuje się pistoletem i nożem kiedy Louis, bądź Caleb ją trenowali. Była niezwykle szybka, stanowcza, ale jednocześnie poruszała się z gracją i delikatnością. Była zupełnie jak Josephine, ale oczy oraz temperament miała po Danielu*, zupełnie jak reszta rodzeństwa, lecz Kathrin była.. cóż była po prostu idealna, nie to, że bracia nie byli, bo cała ich trójka, była cudowna, ale nie jestem gejem ma się rozumieć. Od pierwszego naszego ponownego spotkania po latach, nie mogłem uwierzyć, że to właśnie ona, że to malutka Kate, która irytowała nas za czasów dzieciństwa. Po prostu wyglądała zupełnie inaczej, piękniej, dlatego, od razu skradła moje serce. Wiedziałem, że nie mogę liczyć na nic więcej, bo przecież, byłem tylko kumplem, jej brata i po części traktowała mnie jak jednego z nich, więc kryłem się z uczuciami do niej, nawet mój przyjaciel o nich nie wiedział, gdyż wiedziałem, że nie za dobrze by to przyjął.
Melodia, do której, jeszcze moment temu tańczyliśmy zmienia się na nieco spokojniejszą, i po pierwszych tonach, mogłem stwierdzić iż to  – "SHOW ME LOVE". Patrzyłem jak na usta brunetki wkrada się szeroki uśmiech i zamykając oczy odchyla głowę do tyłu. Jezu jak ona cudownie wyglądała, tańcząc w moich ramionach, byłem w tym momencie chyba najszczęśliwszym chłopakiem na ziemi. Bolało mnie jedynie to, że rano może niczego nie pamiętać, przez nadmiar alkoholu jaki znajduje się w jej organizmie. Wiem, że nie powinienem tego robić, ale po prostu, czułem, że inna taka okazja się nie nadarzy, a jeśli tego nie zrobię, już nigdy nie będę miał odwagi tego zrobić, więc przyciągnąłem ją bliżej siebie jedną z dłoni układając na jej policzku i zanim zdążyła jakkolwiek zareagować wpiłem się w jej usta. Kate nie opierała się, wręcz przeciwnie - odwzajemniła mój pocałunek. Iskierka nadziej zapłonęła we mnie, jednak zaraz ugasiłem ją zdrowym rozsądkiem. Jest pijana, trochę ją ponosi, a rano nie będzie niczego pamiętać. Nie mogę wierzyć, że cokolwiek z tego będzie. Po chwili odsunąłem się od niej z mocno bijącym sercem i spojrzałem w jej szare, skrzące się oczy. Na jej twarzy zagościł uśmiech, a usta opuścił cichy śmiech. Zaczęła tańczyć dalej zupełnie tak jakby nic się nie stało, więc dobrze, że nie robię sobie niepotrzebnej nadziei na cokolwiek. Po kilku kolejnych piosenkach dziewczyna zaczęła narzekać na ból nóg, więc wróciliśmy. Machnęła ręką na barmana, a gdy mężczyzna podszedł do niej wybełkotała niewyraźnie, sam nie wiem, chyba nazwę jakiegoś drinka lub poprosiła o kolejnego shota.
Spojrzałem na nią zmartwionym wzrokiem, lecz pozwoliłem, by wypiła jeszcze jednego. Skoro chciała nie miałem zamiaru jej zabraniać. Ale powoli przesadzała z alkoholem i wkrótce będę musiał zareagować. Barman po chwili postawił przed nią kolorowego drinka. Kate oparła się łokciem o szklany blat, a głowę podparła na pięści biorąc do ust czarną słomkę. Wyciągnąłem telefon z kieszeni. Na wyświetlaczu pojawił się zegar i wskazywał on już prawie północ. Może nie jest tak późno, ale jeśli Kathrin jeszcze wypije będziemy musieli wracać, bo coś sobie jeszcze zrobi. Gdy odblokowałem telefon zobaczyłem powiadomienie o sms-ie, który okazał się być od Louisa.
"I jak z nią? Kiedy wrócicie?"
Odpisałem mu, że jest trochę pijana, co było lekko powiedziane, bo była wstawiona gorzej niż ja na niektórych imprezach oraz, że prawdopodobnie do godziny będziemy w domu. Wcisnąłem telefon na swoje miejsce i zwróciłem wzrok ponownie na brunetkę, która tak właściwie ledwie kontaktowała. Jej głowa zsuwała się powoli z ręki i tylko kwestią czasu było, aż huknie o drewniany blat. Wstałem i chwyciłem ją za ramiona, co momentalnie ją rozbudziło. Podniosła głowę patrząc na mnie zdezorientowana i niezgrabnie zeszła z krzesła. Owinąłem ramię wokół jej talii, by nie upadła.
- Gdzie idziemy? - wymamrotała nieprzytomnie, gdy kierowałem się z nią do wyjścia.
- Do domu.
- Ja nie chcę - jęknęła i próbowała się zatrzymać, jednak chwyciłem ją pewniej przeciskając się przez tłum ludzi.
- Za dużo wypiłaś, powinniśmy wracać - oznajmiłem i otworzyłem jedną reką ciężkie drzwi wyprowadzając ją na zewnątrz.
Świeże, chłodne powietrze momentalnie w nas uderzyło. Zwłaszcza w Kathrin, która miała na sobie jedynie sukienkę oraz cienką narzutę. Poprowadziłem ją do samochodu stojącego nieopodal i posadziłem ostrożnie na miejscu pasażera uważając by w nic nie uderzyła. Zapiąłem jej pasy, a sam usiadłem za kółkiem i wyjechałem z parkingu kierując się do domu. Kątem oka patrzyłem na Kate pilnując czy wszystko z nią w porządku. Siedziała krzywo obrócona w moją stronę i wpatrywała się do połowy przymkniętymi oczami we mnie, lecz starałem się nie zwracać na to większej uwagi. W pewnym momencie jednak poczułem na swoim policzku jej ciepłą dłoń, przez co zamarłem na moment. Aczkolwiek ocknąłem się wiedząc doskonale, że będąc nieobecnym myślami tu i teraz mogę po prostu spowodować wypadek, tym samym narazić Kathrin na niebezpieczeństwo. Nie darowałbym sobie chyba gdyby to przeze mnie coś jej się stało. Dlatego też próbując się opanować całą swoją uwagę skierowałem na jeździe, więc zaraz parkowałem u Tomlinsonów na posesji. Wyszedłem w tempie przyśpieszonym z samochodu, żeby czasami  nie wpadła na pomysł, żeby sama to uczynić. Otworzywszy jej drzwi wziąłem ją na ręce, ponieważ już wyczuwałem, iż nie dojdzie nawet do drzwi frontowych, zwłaszcza w tych szpilkach. Brunetka automatycznie wtuliła się we mnie mocniej, by ułatwić mi tym samym niesienie jej, więc z łatwością wszedłem po schodach kierując się wprost do jej sypialni. Ostrożnie położyłem ją na łóżku, ściągając z jej stóp buty, oraz ostrożnie zdejmując z jej głowy kapelusz, narzutę oraz sukienkę, po czym sięgnąłem pod poduszkę, gdzie zawsze chowała piżamy i wyciągnąłem stamtąd... moją koszulkę? Zginęła mi jakiś czas temu, ale myślałem, że po prostu Tommo, przez przypadek użył ją jako ściery do smaru, a często mu się to zdarzało. Zresztą. Nałożyłem koszulkę na brunetkę i przykrywając ją kołdrą schyliłem się całując jej czoło i szepcząc ciche dobranoc, obróciłem się z zamiarem odejścia, lecz jej głos spowodował, że zatrzymałem się w połowie. 
- Hazz.. zostań ze mną - szepnęła w przestrzeń swoim słodkim głosem, powodując przepływ ciarek na całym moim ciele. Z westchnieniem obróciłem się ku niej. Nie mogłem przecież z nią zostać, wiem, że mówi to tylko i wyłącznie poprzez  alkohol w jej organizmie, a jutro gdy się obudzimy będzie tego żałować. Lecz z drugiej strony nie potrafiłem zupełnie jej odmówić, no nie mogłem.
- Dobrze, ale tylko dopóki nie zaśniesz - odparłem zdejmując buty razem ze spodniami oraz pozbawiając siebie koszuli i ułożyłem się wygodnie na łóżku brunetki, a ta automatycznie wtuliła się w mój tors przez co zesztywniałem na początku, ponieważ, nigdy nie wtulała się we mnie w ten sposób, ale zaraz rozluźniłem się obejmując ją ramieniem. 

- Cieszę, się, że w końcu to zrobiłeś - szepnęła w moje włosy, niestety nie uzyskała odpowiedzi, doskonale wiem, że mówiła o naszym pocałunku w klubie, jednak nie miałem zielonego pojęcia, co jej na to odpowiedzieć, dlatego też milczałem, mając nadzieję, że zaraz zapadnie w sen, powodując szary powrót do rzeczywistości i ukrywanie się w cieniu ze swoimi uczuciami. Nie chciałem, tego, ale wiem, że niestety tak musi być i wolę ją widywać codziennie niżeli miało by się jakoś przez to między nami popsuć. Dlatego też leżałem wpatrując się w sufit i napawałem się chwilą. Sądząc po jej oddechu chyba wreszcie zasnęła, ale to co zaraz usłyszałem kompletnie mnie od tego odwiodło. 
- Wiesz Harry, jesteś moim aniołem stróżem, który boi się mojego upadku - wypowiedziała te słowa niezwykle cicho całując moją skórę w miejscu, w którym trzymała głowę. - Przy tobie zawsze czuję się bezpieczna.  Chwila... Co? Czyżby wiedziała od początku, że śledziłem jej każdy krok?
Przecież starałem się być jak najmożliewiej nie widoczny, z ukrycia stajć się zapewnić jej bezpieczeństwo, jakim nieby cudem zdołała o tym wiedzieć? Jak i kiedy mnie przyłapała na gorącym uczynku, a najważniejsze dlaczego milczała przez rok czasu. Czemu mówi mi to dopiero pod wpływem alkoholu, leżąc w moich ramionach, czemu nie powiedziała mi tego wcześniej.
- Kate? - Szepnąłem chcąc uzyskać jakąś odpowiedź, ale nic innego nie usłyszałem oprócz cichego pochrapywania, mówiąc mi że dziewczyna już zasnęła, więc czekałam jeszcze trochę patrząc na jej spokojną twarz i nawet nie wiem kiedy zamknąłem oczy i sam poszedłem w jej ślady.





Rano obudził mnie świergot ptaków oraz niezwykle irytujące promienie słoneczne, sączące się przez okno. Leniwie otworzyłem oczy, niemal od razu zorientowałem się, że nie znajduję się w swoim pokoju. Cholera. Zasnąłem wczoraj, a miałem wrócić do siebie. Ostrożnie wyszedłem z łóżka nie chcąc zbudzić śpiącej brunetki, która na marginesie wyglądała jak anioł z rozwalonymi na poduszce i lekko rozchylonymi ustami. Mógłbym tak wpatrywać się w nią godzinami, ale nie chcę czuć rozczarowania, kiedy się nagle obudzi oczywiście mając lukę w pamięci, więc zbierając buty i spodnie wyszedłem z pokoju po cichutku zamykając za sobą drzwi. Udałem się do swojego pokoju, gdzie przebrałem się w jedynie spodnie dresowe i zszedłem na dół kierując się prosto do kuchni, gdzie oczywiście o tej porze, jeszcze nikogo nie zastałem. Nastawiłem, więc jak co rano wodę na kawę i zaraz mogłem oparty o blat delektować się kofeiną. Nucąc sobie piosenkę pod nosem pociągnąłem sporego łyka przymykając przy tym oczy. Mmm jak ja uwielbiam kawę o poranku. Nie zależnie, jaki to dzień tygodnia, kawa o siódmej to niesamowita sprawa. Zawsze co prawda piłem ją sam, ponieważ Tommo do rannych ptaszków nie należał, jego godziną na wstawanie była dziesiąta, natomiast Kate, ona wstawała wcześnie, tyle, że siedziała zamknięta w swoim pokoju często studiując jakieś książki bądź też robiąc inne rzeczy. Lecz ten poranek był zupełnie inny. Na górze usłyszałem trzask drzwi, co mnie bardzo zdziwiło zważając iż dochodziła dopiero siódma trzydzieści. Następnie słyszałem jak ktoś zbiega ze schodów i przed moimi oczami zobaczyłem wchodzącą do kuchni dziewczynę, która miała na sobie moją granatową koszulę, tą którą miałem na sobie wczorajszego wieczora. Nie muszę chyba mówić jak niesamowicie w niej wyglądała, zwłaszcza kiedy była na nią o 3 rozmiary większa, miała ją zapiętą na jeden guzik, przez co było widać jej koronkową czarną bieliznę pod spodem. O mój Boże. Wciągnąłem we świstem powietrze, wybałuszając przy tym oczy. Czy ja nadal śnię? Nie obudziłem się jeszcze? Proszę powiedzcie iż nie. Potrząsnąłem głową doprowadzając się do minimalnego porządku i dopiero wtedy zabrałem głos.


- Ymm hej Kate... chcesz mogę zrobić ci kawę - wymamrotałem nie wiedząc jak ma się w tej sytuacji zachować. Na szczęście dziewczyna ułatwiła mi całą sprawę jednym susem pokonując dzielącą nas odległość i po prostu przywarła do mnie swoimi ustami. Zdezorientowany, chwilę stałem jak kołek nie wiedząc co się u diaska dzieje, ale zaraz oplotłem jej talię rękoma i przyciągając ją bliżej siebie pogłębiłem pocałunek.


- Dlaczego mi uciekłeś.. - wydyszała na moment odrywając się ode mnie. Patrzyła tymi swoimi hipnotyzującymi oczami w moje, które, właśnie w tym momencie śmiały się do niej. - Nie wierzę, że po wczorajszym chciałeś, zachowywać się jakby nigdy nic.


- Oh moja słodka Kate - szepnąłem układając dłoń na jej policzku powodując iż na chwilę dosłownie na moment przymknęła oczy wtulając się w nią. - Myślałem, że nie będziesz niczego pamiętać, przez ilość trunku, który w siebie wlałaś - przyznałem ciągle patrząc w jej śliczne tęczówki. Brunetka jednak znowu wpiła się w moje usta namiętnie mnie całując, po czym odsunęła się patrząc na mnie z rozbawianiem.


- Czy taki dowód jest wystarczający, by udowodnić ci, iż wszystko pamiętam?


- Ależ jak najbardziej - zaśmiałem się przyciągając ją do siebie i po prostu ją pocałowałem, tak jak zawsze pragnąłem, z uczuciem, z miłością jaką ją darzyłem. Kochałem ją i mogę stwierdzić, że właśnie trzymałem w rękach cały mój świat. Brunetka zarzuciła mi swoje ramiona na barki przyciągając mnie bardziej do siebie przez co z każdą chwilą nasze pocałunki były bardziej agresywne i łapczywe jakbyśmy byli parą kochanków, która spotkała się po długiej rozłące.


- No już myślałem, że nigdy to nie nastąpi - usłyszeliśmy śmiech z boku, więc oderwaliśmy się od siebie, niesamowicie rumieniąc. Oczywiście u progu kuchni stał Louis uśmiechający się od ucha do ucha do nas. - Myślałem, że się już nie ogarniecie - przyznał mój przyjaciel przez co Kate z zażenowania schowała twarz w moim ramieniu.












__________________
* Josephine i Daniel Tomlinson - rodzice rodzeństwa, zostali zamordowani, podejrzewa się o to gang O'Connora, lecz nikt nie odkrył na to dowodów.


Oto jak nasze Hathrin się zeszło, słodziaki prawda?!

Nie widziałyśmy, jeszcze waszej aktywności na twitterze, pamiętajcie o hasztagu #ShowMeRealityFF

O 19 zostanie dodany kolejny rozdział a o 21 pojawi się imagine napisane przez jedną z naszych czytelniczek :) :**