poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 34.

Uwaga uwaga prosimy przeczytać notkę, a teraz miłego czytania :*

 But I'm only human
And I bleed when I fall down.
I'm only human
And I crash and I break down.
Your words in my head, knifes in my heart.
 
*Perspektywa Luke'a*

Ubierając na siebie koszulkę wszedłem do kuchni. Próbowałem choć trochę postawić te niesforne włosy do góry, ale jak na złość nie dały w żaden sposób się ujarzmić, więc zostawiłem je takie rozczochrane. Zauważyłem przewrócone krzesło przy stole. Zmarszczyłem brwi zastanawiając się co mogło je strącić, chociaż po co ja nad tym myślę. Spadło i tyle, więc podniosłem je i przysunąłem do stołu. Zrobiłem sobie słabą kawę i opadłem na wolne miejsce, stawiając kubek z parującą cieczą na drewnianej powierzchni.
Wpatrywałem się tępo w kłęby pary unoszące się nad nim w myślach narzekając, że nie mam zupełnie nic do roboty.
Chociaż chwilę później się to zmieniło, gdy do kuchni weszła osoba, której bądźmy szczerzy nie spodziewałem się tutaj, przynajmniej teraz.
- Widziałeś Ver?
Tak, bez ogródek i owijania w bawełnę, nawet zwykłego cześć czy dzień dobry.
- Dzień dobry, Ann - uśmiechnąłem się złośliwie, kiwając się na krześle.
Brunetka zrobiła młynek oczami, westchnęła i odparła:
- Dzień dobry, Luke. Więc?
- Nope, nie widziałem - pokręciłem głową przecząco siadając normalnie.
Rychło po moich słowach w pomieszczeniu zjawiła się Perrie, lecz zważając na jej wyraz twarzy chyba była w kiepskim humorze lub wstała nie tą nogą co trzeba z łóżka, więc postanowiłem się nie odzywać choćby słowem. Możliwe, że pokłóciła się z Malikiem, ale kogo to obchodzi, ostatnio ze wszystkimi się kłóciła, nic zatem czego bym nie znał. Usiadła naprzeciw mnie ze szklanką parującej kawy, którą przed chwilą zrobiła i upiła spory łyk, po prostu wpatrując się w okno.
Po chwili niezręcznej ciszy przyszedł również Tomlinson. Widząc Ann opierającą się rękami o blat uśmiechnął się lekko. Podszedł do niej i ucałował w policzek, pytając jak się czuje. Nie wiedząc co myśleć ani robić spuściłem zmieszany wzrok na czerwony kubek spoczywający przede mną. Nie zamierzałem w jakikolwiek sposób na to reagować, bo przecież to nie mój interes, ale ciche prychnięcie spowodowało, że zerknąłem w kierunku Pezz. Wyglądała na lekko zdenerwowaną. W każdym razie bardziej niż kilka minut temu. Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia co mogło ją jeszcze bardziej wkurzyć, Ann i Lou? Przecież nawet ja rzutem oka mogłem od razu stwierdzić, że ta para ma się ku sobie. Czyżby naszej blondynie to nie pasowało? Sam nie wiem, to dosyć dziwne.
Miałem właśnie spytać o pewną sprawę Tommo, ale nie spostrzegłem ani jego ani O'Connor w pomieszczeniu. Zdezorientowany wychyliłem się z krzesełka i dopiero teraz zrozumiałem gdzie uciekła mi para, Louis stawiał właśnie talerz z kanapkami na stoliku i zaraz sam usiadł koło dziewczyny. Oh, czyli dzisiaj każdy robi sobie sam śniadanie? To takie... Łamiące nasze zwyczaje, ale cóż, jeden dzień nic nie zmieni.. chyba.. mam taką nadzieję.
Przetarłem twarz dłońmi, zastanawiając się gdzie podziewa się Veronica. Zawsze przecież
była z Ann, nie rozstawały się, chociaż coś musiało się stać, skoro sama nie wiedziała gdzie znajduje się młodsza jej wersja. Z tymi myślami kreśliłem kółka na kubku jednocześnie wpatrując się w wejście do salonu i podskoczyłem nagle, gdyż chyba doświadczyłem czegoś w rodzaju telepatii do cholery, bo równo z moimi rozmyśleniami Veronica wkroczyła do kuchni.
Zaśmiałem się cicho na moje idiotyczne myśli. Dziewczyna była uśmiechnięta. Sam nie wiem dlaczego, kierowany jakimś impulsem podniosłem się i ją przytuliłem. Kurcze nie wiem... Tak jakoś bez myślenia to zrobiłem. Zdezorientowana Ver zrobiła dziwny grymas na twarzy, ale zaraz odwzajemniła uścisk. A ja spostrzegłem, że Irwin również się tu znajduje, dopiero gdy odchrząknął dosyć głośno. Odsunąłem się od zielonookiej, posyłając jej ciepły uśmiech i usiadłem ponownie na miejscu, obdarzając Ashtona jedynie krótkim spojrzeniem. Upiłem łyk stygnącej kawy, patrząc jak... Woah, moment, wkurzona Pezz mamrota coś pod nosem z zaciśniętą szczęką.
- Co jest, Perrie? - Ash kiwnął na nią głową, trzymając ręce w kieszeniach.
Ta zaśmiała się ironicznie wlepiając pełne nienawiści spojrzenie ku siostrom.
- Jakbyś nie zauważył wszystko jest w zajebistym porządku. Odkąd te dwie wywłoki tu są nasza paczka zaczyna się zmieniać! - ryknęła wkurwiona podchodząc do dziewczyn. - Po chuj w ogóle wcinacie te cholerne nosy nie w swoje sprawy!
- Radziłabym uważać na słowa - odezwała się Ann śledząc dokładnie każdy ruch blondynki, która wybuchła śmiechem, tylko nie mam pojęcia co było tak śmiesznego w tym co powiedziała Adrianne.
- Ty radzisz mi? O kurwa, chyba się przesłyszałam. Gdybyście nie wskoczyły chłopakom do łóżek dawno byście były martwe, a tak zostałyście dziwkami, które mieszają w moim domu! - wrzeszczała machając rękoma na wszystkie możliwe strony, zabijając O'Connor wzrokiem.
- Z tym to już kurwa przesadziłaś, tleniona świnio - Ann chyba puściły nerwy, ale ja się jej nie dziwię, sam bym nie wytrzymał. Perr przesadziła i to mocno. Blondynka prychnęła głośno podchodząc jeszcze bliżej do Ann, która już szykowała się do obrony, widząc postawę Edwards, która chciała ją uderzyć za obrażenie jej. Pezz uniosła rękę już chcąc jej przywalić, ale na szczęście jej dłoń w ostatniej chwili wylądowała na torsie Tommo, który zdążył wejść przed równie zdenerwowaną Ann.
- Co tu się dzieje? - popatrzył na nas wszystkich zgromadzonych, gdyż teraz już wszyscy znajdowaliśmy się w pomieszczeniu.
- No tak, musiałeś to zrobić. Zejdź mi z drogi! - ryknęła na chłopaka, chcąc go wykopać, ale na marne.
- Mogłabyś się uspokoić? - nim się obejrzałem Ashton stało koło Louisa i bez skutku próbował ją uspokoić, lecz to podziałało jeszcze gorzej.
- Ty się kurwa nie udzielaj. Kto jak kto, ale myślałam że nie polecisz na nic nie wartą szmatę.
- Perrie, zamknij usta zanim będziesz żałowała - powiedział spokojnie czym i tak mnie zdziwił.
- Niczego, co tu mówię nie będzie żałowała - stwierdziła dobitnie, po czym spoglądając na nich znowu zaczęła swoje oskarżenia. - Nie zauważyliście jak się zmieniliście. Kurwa, co takiego mają te laski, aż takie dobre są w łóżku? Nie wiedziałam, że zwykle rżnięcie może zmienić człowieka - szydziła dalej, co chyba już wkurwiło chłopaków.
- Perrie opanuj się.
- Jeszcze tego brakowało, żebyś ich bronił, a nie minie to zwykłe szmaty, które można sprzedać do burdelu. Przynajmniej będzie z nich jakich pożytek! - krzyczała coraz głośniej, wymawiając z jadem każde pojedyncze słowo.
Spojrzałem na Irwina, który zaciskał wkurzony dłonie w pięści. To była kwestia czasu zanim to on zacznie wszystkich wyzywać, albo co gorsza zamieni się w psychopatę.
- Zamieniły was w czułe cipy! - syknęła, co spuściło Irwina ze smyczy.
Poderwał się do przodu chwytając blondynkę za koszulkę i przypierając do ściany, mocno ją dociskając kilka razy do niej.
- Zamknij w końcu mordę! Ile razy trzeba ci to kurwa mówić. Mam ci to inaczej wytłumaczyć?
- Jesteś taki żałosny - wysyczała prosto w jego twarz. - Nie widzisz jak cię zmieniła? Zastanów się, do cholery, robi ci wodę z mózgu!
Blondyn zacisnął szczękę, po czym z wielką siłą uderzył w pięścią w ścianę tuż obok jej głowy.
Widziałem jak Ver zrywa się z miejsca i podchodzi do niego rozdygotana, a Adrianne jest bliska zawału. No tak, przecież teraz Irwin jest nieobliczalny.
- Ashton - szepnęła cicho zielonooka.
Chłopak odsunął się od wściekłej Perrie.
- Wynoś się z tej kuchni - wywarczał pogardliwie, będąc bliskim dosłownie splunięcia na nią.
Edwards dosłownie mordowała Veronicę wzrokiem, a wychodząc z tą jej godnością pociągnęła ją z bara, a ja miałem ochotę także tam iść i... Nie wiem co bym jej zrobił.
Irwin ciężko dysząc oparł się o blat, po czym uderzył w niego pięściami. Aż mnie zdziwiło że nie ma jeszcze połamanych rąk. Dziewczyna powoli podeszła do niego i ułożyła dłoń na jego policzku.
- Proszę, uspokój się.
Kędzierzawy z wrogością w oczach chwycił jej nadgarstek i cofnął się dwa kroki.
- A ty co znowu? Zastanów się, do jasnej cholery co robisz. Myślałaś że co, że cię kurwa kocham?! - wrzasnął, patrząc na nią z czystą nienawiścią w oczach.
Ona po prostu stała tam, całkowicie bezbronna i niewinna, lustrując zaszklonymi oczami jego wściekłą twarz. A ja... Ja nie wiedziałem nawet co mam w tej chwili myśleć.
- Tak. Tak właśnie myślałam - wycedziła przez zaciśnięte zęby, odwróciła się na pięcie i po prostu wyszła z kuchni.
- Brawo, Irwin. Gratulacje - wysyczałem.
Nie pozwalając mu na żadną odpowiedź wyszedłem za dziewczyną, dosłownie targając się za włosy. Drzwi prowadzące do ogrodu były otwarte. Skierowałem się więc w tamtą stronę, mając nadzieję, iż natrafię na Ver, a nie Perrie. Dziękowałem Bogu, że skulona na trawie z podkurczonymi nogami siedziała właśnie siedemnastolatka. Powoli skierowałem się w jej stronę, jakbym bał się, że gdy wykonam zbyt szybki ruch ucieknie niczym spłoszone zwierzę. Usiadłem obok niej po turecku, patrząc na jej zamknięte oczy i szybko unoszącą się klatkę piersiową. Ostrożnie uniosłem rękę i objąłem ją w ramionach. Przestraszona otworzyła oczy, patrząc w moje z takim bólem... Po prostu coś w środku mnie aż skręciło. Dłużej nie wytrzymała - wybuchnęła płaczem chowając twarz w dłoniach. Przyciągnąłem ją do siebie, głaskając delikatnie po włosach oraz plecach. Najgorsze było uczucie, że nijak mogłem jej pomóc, więc po prostu pozwoliłem jej się wypłakać. Czułem na sobie wzrok pełen nienawiści, tylko nie za bardzo wiedziałem do kogo on należy, ale obstawiałem, że to starsza siostra stoi w drzwiach i ciska w moje plecy piorunami i rzeczywiście tak było. Odwróciłem głowę w tamtą stronę i ujrzałem jak stoi wpatrując się z bólem i złością na nas. Tuż obok pochylony nad nią znajdował się Louis, który chyba próbował z nią rozmawiać, ale ta zupełnie nie zwracała na niego uwagi, co chwila coś warcząc pod nosem. Brunetka w moich ramionach poruszyła się nagle i wyswobodziwszy się z mojego uścisku spojrzała w moje oczy swoimi czerwonymi i napuchniętymi od płaczu.
- Dlaczego? - zapytała szeptem, tak że na początku jej nie zrozumiałem. Spojrzałem na nią współczująco przyciągając ją bliżej siebie. Nie miałem pojęcia co mogłem jej powiedzieć, sam nie wiedziałem co jest grane. Już otwierałem usta gdy usłyszeliśmy wrzaski z tyłu. Odwróciliśmy się oboje w stronę drzwi. Ashton próbował przejść do ogrodu ze zbolałą miną śledząc wzrokiem Veronicę.
- Wypierdalaj stąd chyba że chcesz oddychać połamanym nosem! - ryknęła Ann rzucając się na niego z pięściami jak tygrysica broniąca swoje dzieci.
- Daj mi przejść kobieto - obdarzył ją jednym spojrzeniem znowu próbując przejść.
Ta natomiast kładąc dłonie na jego klatce odepchnęła go, przez co poleciał do tyłu, ale utrzymał równowagę. Ze zdziwioną miną podszedł do niej spokojnie znowu zerkając na nas.
- Muszę z nią porozmawiać
- Już wystarczająco dobitnie powiedziałeś co czujesz - syknęła łamliwym głosem i co mnie przeraziło to to, że brunetka spoczywająca w moich ramionach wypowiedziała, tyle że szeptem, z nią te słowa, tak jakby Ann była jej powiernikiem.
Ashton znowu próbował się przedostać, ale Adrianne wtedy nie wytrzymała i wymierzyła mu lufę w twarz. Chłopaka odrzuciło do tyłu, trzymał się za nos, z którego leciała krew. Ashton spojrzał ostatni raz z bólem i złością na Veronicę i jej siostrę po czym wycofał się do domu, zapewne do garażu a stamtąd na tor żeby się wyżyć. Przeniosłem teraz wzrok na Ann, która trzymając się za rękę płakała wtulona w tors Louisa.Chłopak zaraz wprowadził ją do domu całując delikatnie jej czoło i tym samym zostawiając nas samych. Coś się między nimi dzieję i chyba wyjdzie im to na dobre.
Wpatrując się tak w trawę zastanawiałem się nad pytaniem Ver. Nie słyszałem już szlochu, ale co jakiś czas dziewczyna pociągała nosem.
- Wiesz - zacząłem zadziwiając tym samego siebie - nikt nie powiedział, że życie z taką osobą jak Ashton jest proste. Sama widzisz jaki on jest - westchnąłem, jeżdżąc dłonią po jej plecach. - Wcześniej był inny, można powiedzieć, że go zmieniasz, ale on sam tego chyba nie widzi.
- Wczoraj... - Spojrzałem w dół, widząc jej skonsternowanie i niepewność. Nie wiedziała czy dokończyć to co chciała mi powiedzieć. - Wczoraj coś mi powiedział - szepnęła. - Myślał, że spałam. - Oparłem policzek o jej czoło, mając nadzieję, że zdradzi mi co to było. - Powiedział "Nie burz muru wokół mnie. Po prostu odejdź zanim będzie dla ciebie za późno" - zacytowała tak cicho, jakby bała się, że ktoś poza mną to usłyszy. Ledwie mogłem zrozumieć co mówi, ale gdy doszedł do mnie sens tych słów prawie że zamarłem.
Ashton Irwin już nie jest taki sam jak wcześniej, zdecydowanie. Ona rzeczywiście przedziera się przez jego zewnętrzną skorupę, którą utworzył dwa lata temu. Bałem się, że jeśli do niego dotrze całkowicie to skończy się tragicznie dla niej i dla niego. Znowu otwierałem usta, ale brunetka zaczęła ponownie mówić, zaciskając mocno dłoń na mojej ręce.
- Myślałam, że po tym nad stawem będzie inaczej. Że... - westchnęła bojąc się to wymówić na głos - że coś jednak do mnie czuje.. - przerwała wplątując palce we włosy i ciągnąc za nie mocno. - Jestem skończoną kretynką.
- Nie mów tak.
- Ale taka jest prawda - zaśmiała się gorzko zaraz znowu wybuchając płaczem.
Nie zasługiwała na to. Była zbyt delikatna na to wszystko, obie nie powinny przez to przechodzić. Nawet jeśli próbują tego nie pokazywać, są bardzo wrażliwe niczym piórko na wietrze. Tak, Hemmo, zebrało ci się na jakieś ckliwe wywody, ale taki jestem trudno się mówi. Przyciągnąłem ją znowu do siebie sadzając na swoje kolana. Ucałowałem jej czoło bujając się z nią to w przód to do tyłu, by ją choć trochę uspokoić.
- Oh, Ronnie, nie jesteś kretynką. Jesteś wspaniałą dziewczyną o wielkim sercu i jeszcze większej miłości do samochodów.
Dziewczyna uniosła głowę by spojrzeć pytająco w moje oczy.
- Co? - zapytałem po chwili, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Ronnie?
Oh. Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi i posłałem jej ciepły uśmiech.
- To urocze, jak ty. Więc od dzisiaj będziesz Ronnie. Ale tylko dla mnie - puściłem jej oczko.
Zielonooka cicho zachichotała kiwając głową potwierdzająco i wtuliła się ponownie w moją klatkę.
Sprawdziłem dyskretnie godzinę na zegarku na moim lewym nadgarstku. 13:21.
Robiło się coraz cieplej, Ashtona nie było w domu, a siedzenie z nią na kolanach na trawie w ogrodzie... Dobra, było na prawdę przyjemnym rozwiązaniem, ale trochę bezsensownym. Wolałem zabrać ją na przykład do garażu, żeby pomogła mi przy naprawie Loli.
- Co powiesz na pomoc przy naprawie Loli? - szepnąłem do jej ucha uśmiechając się przy tym.
Wiedziałem, że szeroki uśmiech rozświetlił także jej twarz. Przytaknęła i zeszła z moich kolan. Weszliśmy do domu i skierowaliśmy ku drzwiom dzielącym nasz dom od garażu. Nagle dziewczyna zatrzymała się, więc uczyniłem to samo.
- Ale chcę najpierw... Chcę porozmawiać z Ann. Przyjdę do ciebie za kilka minut.
- Jasne, zaczekam - uśmiechnąłem się pokrzepiająco w jej stronę i wszedłem do garażu zamykając za sobą drzwi.
Siedział tu Harold z Calumem, który obracał w ustach różowego lizaka. na co się zaśmiałem.
- Co się śmiejesz, wiem że chcesz takiego samego - wystawił mi język zupełnie niczym pięcioletni bachor.
- Marzę o tym - wywróciłem oczami, ale tak na serio narobił mi smaka na lizaka.

Cal spojrzał na mnie mrużąc oczy, chyba czytając mi w myślach.
- Nawet o tym nie myśl, jest mój. Dostałem od Hanny - wyburczał lekko się uśmiechając.

- A dla mnie gdzie jest?
- Nie ma. Hann tylko mnie tak kocha. - Ponownie wystawił w moim kierunku język, a ja zrobiłem naburmuszoną minę krzyżując ręce na piersi co spowodowało, że w pomieszczeniu usłyszeliśmy melodyjny śmiech dziewczyny, której nawet nie wiem kiedy się pojawiła.
- Boże zachowujecie się jak dzieci - stwierdziła chichocząc uroczo.
Na prawdę wolałem ją w takim wydaniu, chociaż wolałbym gdyby była uwalona smarem i pochylała się w skąpym ubraniu nad maską mojego auta grzebiąc w nim, ale stop, takie myśli to tylko u Ashtona. Ja jednak wolę ją uroczo się śmiejącą.
- Bo nimi są, jakbyś jeszcze tego nie spostrzegła. - Harry w końcu postanowił wrzucić swoje jakże cenne dwa grosze w tą konwersację.
- Trochę wyrośniętymi - uśmiechnęła się szeroko patrząc na Cala, po czym zaśmiała się widząc jak robi zeza i wydyma policzki.
- Dobra, chodź, pomożesz mi - kiwnąłem głową w stronę Loli, nie zmniejszając swojego uśmiechu.
- A dla mnie lizak jest? - zapytała robiąc minę szczeniaczka.
- Wiesz, chyba coś się znajdzie - puścił jej oczko i magicznym sposobem wyciągnął z tylnej kieszeni zapakowanego lizaka.
A mi kopara opadła. Rozłożyłem ręce po bokach wpatrując się w Hooda oskarżycielsko.
- A dla mnie nie było, tak?
No kurde! Ja też serio chciałem tego lizaka, co za cham.
Brunet wzruszył ramionami, szczerząc się jak mysz do sera. Fuknąłem zezłoszczony odwracając się do nich tyłem i otworzyłem maskę Nissana. Po chwili poczułem jednak puknięcie palcem w ramię. Odwróciłem głowę, zauważając że zielonooka wyciągnęła rękę z lizakiem w moją stronę. Pokiwałem głową z dezaprobatą śmiejąc się.
- Weź go - powiedziałem. - Za to Hood wymienisz mi opony - uśmiechnąłem się szeroko do bruneta, który prychnął w odpowiedzi.
Wetknąłem rękę pod maskę, sprawdzając czy wentylator chłodnicy jest sprawny. Yeah, chodził bez problemu po naprawie przez panią mechanik. Wyciągnąłem lekko usmaraną olejem rękę. O szlag. Zapomniałem o jednej drobnej rzeczy.
- Uhm, Ronnie? - zapytałem, a dziewczyna z lizakiem w buzi spojrzała na mnie pytająco. - Podwinęłabyś mi rękawki?
O'Connor zaśmiała się, ale pomogła mi, podwijając je prawie do ramion.
- Chwila, Ronnie? - zapytał zdezorientowany Calum.
Razem z brunetką spojrzeliśmy po sobie z uśmiechem i w tym samym momencie do siebie mrugnęliśmy, po czym wybuchnęliśmy oboje śmiechem.
- Aż mi się rzygać chce. - Kurwa czy wszyscy muszą się tak skradać do tego garażu?
Spojrzeliśmy na wejście i przynajmniej mi i dziewczynie stojącej obok mnie mina zrzedła. Oczywiście w drzwiach stała Perrie z obojętnym wyrazem twarzy. Od razu złapałem Ronnie za rękę splatając moją uwaloną w smarze z jej. To był czysty odruch. Dziewczyna przysunęła się do mnie bliżej mając gdzieś to, że będzie brudna.
- No patrzę, że kolejnego sobie już owinęłaś wokół palca - zakpiła blondynka i zanim ktokolwiek zdążył zareagować mówiła dalej. - Wiesz, że twoja siostrzyczka połamała sobie rękę na twarzy Asha? To takie smutne, szkoda że jej nie zabił za to - syknęła na co Ronnie poruszyła się niespokojnie za moimi plecami. Czułem jak chciała się wyrwać i polecieć do siostry, ale ją przytrzymałem, jeślibym tego nie zrobił, Pezz by wygrała, a nie miałem zamiaru jej dawać satysfakcji. Blondynka wybuchnęła śmiechem widząc naszą reakcję. - Nie musisz się przejmować Louis ją skutecznie teraz pewnie pocieszy. 
- Radziłbym stąd wyjść Perrie - powiedział Harry naprawdę spokojnym tonem.
- Oh, Harry i ty przeciwko mnie? Kiedy te dwie wywłoki zabierają nam rodzinę, nie spodziewałam się tego po tobie - pokręciła głową podchodząc do Harry'ego bliżej.

- Perrie, powinnaś się od niego odsunąć. - Kolejna osoba weszła do środka tym razem nawet nie musiałem patrzeć kto to, gdyż zapach jej perfum i barwa głosu mówiły same za siebie. Kate podeszła do Edwards i odepchnęła ją od swojego chłopaka. Harry od razu otoczył ją ramieniem przyciągając do siebie. - To ty robisz problem z niczego Pers, ty w końcu doprowadzisz do rozpadu naszej rodziny.
- Czy ty siebie słyszysz? Boże nie wierzę! - zrobiła krok do tyłu trzymając dłoń na czole, patrząc po wszystkich zgromadzonych. Myślałem, że już sobie zamierza pójść, ale byłem w błędzie kolejny raz.
Podeszła w mgnieniu oka do nas stając twarzą w twarz z Ronnie.
- Nie wierzę, że wszyscy stoją za wami. Jesteście nikim! Nic nie wartymi laskami, których ojciec okazał się chujem - syknęła z tak wielką nienawiścią, że aż ja to poczułem.
Brunetka poruszyła się i nawet nie wiem kiedy jej ręka trafiła Edwards w policzek i jej głowę odrzuciło w bok.
Dosłownie rozdziawiłem usta z szoku. Nie spodziewałem się tego po tej delikatnej, bezbronnej, kruchej dziewczynie.
- Nie będziesz nas obrażać - wysyczała paląc blondynkę spojrzeniem.
- Ty mała zdziro! Masz pieprzone szczęście, jak zawsze! Gdyby tu nie było Luke'a, byłabyś martwa - ryknęła, odwracając się na pięcie.
Wyszła z garażu, trzaskając cholernie głośno metalowymi drzwiami, a ja wpatrywałem się w nie z rozchylonymi ustami.

- Nie wierzę, że to zrobiłaś - powiedziałem w jej stronę.
- Luke, ona...
- Należało jej się! Ale nie wierzę, że się odważyłaś, Ronnie.
- Oh - wymamrotała, spuszczając w dół głowę.
Przyciągnąłem ją do siebie, owijając wokół niej ramiona i pogłaskałem po plecach, brudząc smarem jej koszulkę. Zakląłem w myślach, bo zupełnie zapomniałem że mam go na rękach.
- Luke, zabiję cię - wymruczała odsuwając głowę od mojego ramienia, więc ponownie przytknąłem do niego jej twarz.
- Shh, wszystko w porządku.
- Właśnie nie! To moja ulubiona bluzka - wyjęczała odsuwając się ode mnie.
Cholera. Wycofałem się kilka kroków i począłem uciekać między autami. Zielonooka zamiast mnie gonić wsadziła ręce w maszynerie pod maską Loli, chwilę tam pogrzebała i zaraz wyciągnęła dosłownie czarne dłonie dopiero wtedy zaczynając mnie gonić. O szlag. Uciekałem przed nią, robiąc slalomy pomiędzy samochodami.
- Kurwa! - wrzasnąłem, gdy potknąłem się o wystającą rurkę i runąłem na ziemię jak długi.
Jak ona się tam w ogóle znalazła. Spojrzałem w bok i zobaczyłem śmiejącego się Cala. No zabiję go. Chciałem już wstawiać, ale niestety zostałem przyciśnięty do podłogi przez czyjeś ciało. Uniosłem głowę i tak jak myślałem Ronnie siedziała na mnie okrakiem śmiejąc się na całego. Chyba polubię jej śmiech, był taki słodki zupełnie jak jego właścicielka. Nie miałem jak się nawet wyrwać bo zaraz czułem na sobie jej ręce i tym samym olej. Ehh, no trudno należy mi się.
- A wy się tak nie śmiejcie! Moglibyście pomóc - krzyknąłem na zwijających się ze śmiechu Harry'ego i Kate.
Bo tego zdrajcy Caluma już nawet nie poproszę o nic. Para spojrzała na siebie i też poszła w ślady za siedzącą na mnie O'Connor i wysmarowali ręce w smarze następnie rzucając się do pomocy, ale nie mi. Zaczęli wycierać swoje dłonie we mnie. Miałem to dosłownie wszędzie.
- Serio? No kurde to nie fair! Trójka na mnie! - wrzeszczałem wiercąc się i kręcąc, chciałem stamtąd jak najszybciej uciec, no ale ich było za dużo.
- Dobra, chyba wystarczy. - Styles śmiejąc się posłał oczko Kate i odeszli ode mnie.
Tylko brunetka siedziała mi na biodrach uroczo się uśmiechając.
- Ronnie, upierzesz mi ubrania z tego gówna.
- O nie kochany, jesteśmy kwita! - wyszczerzyła się.
Drzwi prowadzące do domu huknęły, a ja byłem w takiej pozycji, że nie mogłem sprawdzić kto wszedł.
- Woah! A co tu się dzieje? - zapytał Michael, jak sądzę z jego typową miną pedofila.
- Zniszczył mi bluzkę, to odpłaciłam mu się.
- Złaź ze mnie kobieto! Beton wcale nie jest wygodny - burknąłem, a zielonooka wstała uwalniając mnie.
Podniosłem się na nogi patrząc w jakim stanie jest moje ubranie, a w tym czasie Ronnie zdążyła chwycić mnie za policzki jak starsza pani brudząc je smarem.
Zważając na to że moje ręce nadal były w oleju zrobiłem jej to samo, na co momentalnie odskoczyła lądując w ramionach Michaela.
- Mam super pomysł! Idźcie się umyć - powiedział z półuśmiechem na twarzy, trzymając dziewczynę za ramiona.
Odwrócił ją w stronę drzwi i lekko pchnął. Poszedłem za nią. A co jest najlepsze? Wszyscy którzy siedzieli w salonie wybuchnęli śmiechem widząc nas usmarowanych olejem.
Ale chwila... By było jeszcze ciekawiej, to cholera jasna w dodatku Irwin w tym momencie wszedł do domu. Zakląłem pod nosem słysząc jak upuszcza kluczyki na podłogę i woła Ver. Ta z trudem się odwróciła mając dosłownie kamienny wyraz twarzy, patrząc bez uczuciowo na jego skruszoną minę.
- Co ty... Co się stało? - zapytał zmartwiony nawet nie patrząc w moja stronę. 
Tak jakbym był powietrzem. Ja natomiast mogłem mu się dokładnie przyjrzeć. Jego twarz, a raczej lewa cześć była pokryta siniakiem i jeszcze nie zmytą krwią która wcześniej wyciekała z nosa. Ann porządnie mu przywaliła, to jasne. Ciekawe tylko czy tak jak mówiła Perrie, złamała sobie rękę. Należało się Irwinowi, ale nie takim kosztem. Prychnąłem pod nosem kierując swoje spojrzenie na brunetkę, która przybrała chamską postawę, chociaż ja widziałem w jej oczach, że wiele ją to kosztuje. Skrzyżowała ręce pod biustem patrząc na niego z udawaną kpiną
- Obchodzi cię to w ogóle?
- Ver ja... - chciał do niej podejść, lecz ta unosząc do góry dłonie zatrzymała go kręcąc przy tym głową, mówiąc cicho ale ostro:
- Skończ. Po prostu skończ Ashton. Powiedziałeś, co czujesz. Dotarło to do mnie aż za bardzo, nie tłumacz się - warknęła.
- Veronica, chociaż mnie wysłuchaj.
- Nie mam zamiaru cię słuchać! Chyba miałam odejść teraz, by nie było dla mnie za późno - wysyczała i odwróciła się na pięcie idąc na górę, tym samym zostawiając Irwina osłupiałego na korytarzu.
Westchnąłem jedynie, pokręciłem głową, po czym skierowałem się również do łazienki na piętrze.
Teraz miałem gdzieś Ashtona, zachował się podle. Nadal kocham go jak brata i nie wiem co musiałoby się stać, żeby to się zmieniło, ale na prawdę przegiął. Niech żałuje i stara się to naprawić albo odpuści.
Światło w łazience było zaświecone. Dosłownie sekundę przed tym jak uniosłem dłoń, by zapukać w drzwi usłyszałem krzyk i odgłos rozbijanego szkła, następnie szloch. Szarpnąłem za klamkę, lecz drzwi ani drgnęły.
- Ver, Veronica! Otwórz drzwi! Proszę cię, to ja Luke. Otwórz!
Panikowałem, w dodatku Irwin wbiegł na górę z przerażoną miną i teraz stał obok mnie.
- Co zrobiła?
Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi, ponownie dosłownie waląc w drzwi.
- Veronica, błagam otwórz!
Irwin bez słowa zbiegł z powrotem na dół, a ja darłem się wciąż błagając ją, by otworzyła te zakichane drzwi. W końcu przybiegł z bronią w ręce, a ja spanikowany odsunąłem się jak najdalej. Chłopak strzelił kilka razy w zamek doszczętnie psując go, ale udało się nam wejść.
Po podłodze leżały porozrzucane odłamki rozbitego lustra, a brunetka opierała się o ścianę siedząc na podłodze.
Trzymała zakrwawioną, trzęsącą się dłoń, nadal płacząc. Od razu podbiegłem do niej mając w dupie Ashtona i jego mrożący wzrok na mnie. Przytuliłem brunetkę, sam o mało nie płacząc. Też mam serce po mimo tego jak się zachowuję. Dziewczyna od razu się we mnie wtuliła brudząc moja bluzkę. Trudno, teraz ona jest najważniejsza. Jej ciało drżało, a oddech był niebezpiecznie urywany. Dusiła się własnymi łzami, co okropnie mnie martwiło. Odsunąłem ją od siebie łapiąc jej twarz w moje nadal ubrudzone ręce. Spojrzała na mnie tymi swoimi hipnotyzującymi zielonymi oczami. Nawet zapłakane miała je piękne.
- Shh, Ronnie. Spokojnie. Jestem tu - szeptałem głaszcząc jej policzek kciukiem. Ta tylko kręciła głową ciągnąc co rusz nosem. - Oddychaj, no już. Wszystko będzie dobrze.
Ucałowałem jej czoło, wzdychając.
Zamknęła oczy, spuszczając głowę w dół. Myślałem że dostałem zawału, bojąc się że zemdlała. Bogu dzięki próbowała tylko się uspokoić. Po chwili unormowała oddech i spojrzała na mnie.
Posłałem jej słaby uśmiech przez zszargane nerwy. Tak, zgadza się, to ja się cholernie martwiłem, nie Irwin, który swoją drogą mógłby coś zrobić, a nie tylko stać w tych jebanych drzwiach.
- Chodź, trzeba to opatrzyć.
Pomogłem dziewczynie podnieść się na nogi i wyszedłem z nią z łazienki, kierując się na dół do łazienki.
Zamknąłem drzwi za nami, odkręciłem kran i zimną wodą zmyłem krew z jej ręki, po czym chwyciłem pęsetę i począłem wyciągać odłamki z jej ręki. Ścisnąłem jej drugą dłoń.
- Zaraz będzie po wszystkim, dobrze?
Pokiwała głową zagryzając mocno dolną wargę. Puściłem jej rękę i kciukiem naparłem na wargę, uwalniając ją z potrzasku.
- Zaciśnij palce na moim nadgarstku, zamiast zęby na ustach.
Wyciągnąłem ostatnie odłamki i wyszukałem płynu odkażającego. Prysnąłem kilka razy na jej dłoń, wiedząc jak cholernie to piecze. Dziewczyna jęknęła głośno, zaciskając powieki. Delikatnie wytarłem rękę, patrząc w jej oczy.
- Dziękuję, Luke - szepnęła ochrypłym od płaczu głosem.
- Zawsze możesz na mnie liczyć. Zapamiętaj to, Ronnie. - Ostatkami sił posłała mi mały uśmiech. - Trzeba zmyć to świństwo - zaśmiałem się.
Gąbką zacząłem zmywać z jej rąk i twarzy smar. Co chwila marszczyła słodko nos lub marudziła kiedy skończę.
- Gotowe.
- Jeszcze ubrania - mruknęła.
- Pocz... Walizka jest w pokoju? - Z grymasem na twarzy przytaknęła. - Pójdę po nią. Poczekaj tu.
Wyszedłem z łazienki, skierowałem do odpowiedniego pokoju i wszedłem do środka. Wyciągnąłem z jej walizki jakieś dresy i czarną bokserkę, po czym wróciłem do Ronnie. Podałem jej ubranie.
- Wrzuć je do kosza na pranie i przyjdź do mnie lub idź do pokoju połóż się spać, okey?
Skinęła głową, a ja wyszedłem z pomieszczenia idąc do swojego pokoju. Byłem zmęczony, a były ledwie trzy godziny po południu. Przebrałem się w coś czystego i walnąłem na łóżko, przecierając twarz dłońmi.
To był zdecydowanie za trudny dzień, chociaż wiem że będą gorsze.

_____________________________________________________
Cześć kochani! :*
Mój boże, nareszcie ferie. Ale ostatnio tydzień, no niee :c Pierwszy spędziłam na obozie i było świetnie, zostałabym tam z chęcią jeszcze :D
A co do rozdziału, to wow
1. Co ta Perrie odwala w ogóle?!
2. Ashton to skończona świnka jak może się tak zachowywać, biedna Ronnie :c
3. Lunicaaaaa *.* <3
Dużo się działo w tym rozdziale, muszę wam powiedzieć.
Dobra, a teraz kolejna sprawa. 

Dowiedziałam się od k o g o ś, że pewna osóbka ma dzisiaj urodziny. 
Mianowicie Paulina ^^
No cóż, nie znamy się osobiście, ledwie co w sumie rozmawiałyśmy chyba 😂
Ale tak...
Zdrowia ci życzę, bo bez tego ani rusz, szczęścia, bo to podstawa, dobrych ocen, później świetnej pracy, chłopaka, męża, dzieci no sama nie wiem. Czego jeszcze, hmm, spełnienia marzeń, sukcesów w pracy, nauce i nie tylko. No i mam nadzieję że kiedyś dostąpię tego zaszczytu i poznam cię :D
Wszystkiego najlepszego! :*


W.

Miśki wy moje!
Tak wiemy nie było bardzo długo rozdziału, powód jest jeden, z mojej strony był to ostatni tydzień przed feriami i trzeba było powalczyć o oceny (w tym przypadku biolka, ale wywalczyłam 5) no i wyciągnęłam ładną średnią bo aż 5,11 (tak wiem i tak was to nie obchodzi xD) i teraz zaczynam FERIE!!! A Ver była na obozie jak czytaliście na górze, więc prawie nie pisałyśmy ze sobą. No ale oto i jest rozdział? Jak wam się podoba?
Tyle się dzieje, że sama dostałam jakichś drgawek i palpitacji serca. Mam ochotę udusić Asha za te jego wybryki i po prostu jestem dumna z Ann, że mu przywaliła! GO ADDIE! 

I ten moment w garażu no THE BEST PO PROSTU *,* Lunica to goal *,* 
Dziękujemy oczywiście za komentarze i wyświetlenia :* Choć spada to i tak cieszymy się, że niektórzy z was zostali :*
Zapraszamy do pytania bohaterów, oraz wysyłania nam prac :)
A teraz uwaga uwaga mamy 25 stycznia!
Paula Ty moja hot 18! Weszłaś w ten piękny wiek dorosłości (żartuje, stara dupa z Cb ;*)

Od dzisiaj możesz legalnie kupować i pić alkohol, wracać po nocach do domu i imprezować w najlepsze (oczywiście beze mnie nie masz prawa tego robić, więc sobie jeszcze z tym poczekasz :D), decydować o swoich racjach i nikt nie może Ci wmówić, że nie masz nic do powiedzenia bo masz! Życzę Ci kochana oczywiście wszystkiego co najlepsze, zdania prawka(byś mogła mnie wozić) wieczności z Tomkiem, byście dorobili się pewnego dnia dzieciaków! Chcę być druhną i chrzestną! ^^ Byś dalej była taka mądra i śliczna (choć każdy wie, ze masz więcej szczęścia niżeli rozumu, ale i tak Cię kocham :* ) Boże nie mogę w to uwierzyć, że już taka duża jesteś, Kocham Cię skarbie i dziękuję, że jesteś, że mnie zawsze wspierałaś i byłaś po prostu gdy nikogo dla mnie nie było ;* Kocham Cię :* 

Do kolejnego :* 
Buziaki :* A.





JEŚLI CZYTASZ PROSZĘ SKOMENTUJ :*


niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział 33.

*Perspektywa Ashtona*

Trzymałem drobną dziewczynę w swoich ramionach, opierając brodę o jej głowę. Wdychałem (niestety) mój szampon do włosów, będąc dosłownie w błogim stanie. Chyba nigdy w swoim życiu nie byłem w podobnej sytuacji. Nawet przed śmiercią mojej Hope. Od zawsze byłem dość... zamknięty w sobie, nieufny; dbałem tylko o siebie i najbliższych, nie dopuszczając do siebie żadnej obcej mi osoby. Jednak odkąd nie ma mojej siostry, ten mentalny mur wokół mnie powiększył się i wzmocnił. Aż do teraz. Ta mała, strachliwa dziewczyna o niesamowitych oczach zdobyła się na to, by zacząć go burzyć. Nie mam pojęcia jak ją od tego odciągnąć. Po prostu, gdy uda jej się do mnie dotrzeć - co mam nadzieję się nigdy nie stanie - tak czy inaczej odejdzie. Staram się ją trzymać na dystans, ale tak marnie mi to wychodzi. Nie potrafię jej od siebie odpychać, wiedząc, że ona i tak nie ustąpi, będzie próbowała. Ale cholera, ten ból po odejściu Hope... Nie chcę czuć go ponownie. Nie mogłem się pozbierać. W sumie są tego skutki w postaci mojego charakteru. 
Objąłem szatynkę szczelniej ramionami, jakbym bał się, że zaraz zniknie.
Przypomniałem sobie ten pocałunek... Zrobiła to sama. W żadnym stopniu jej do tego nie zmusiłem. To mnie zaskoczyło. Mimo wszystko wciąż wydaje mi się, że to ciekawość pcha ją do mnie, a nie żadne uczucie. Sam nie wiem co mam myśleć, po prostu wariuję. Nigdy się tak nie zachowywałem, jak przy niej.
Oparłem głowę o drewniane ogrodzenie altanki, wpatrując się w poniekąd zasłonięte przez gałęzie wierzb niebo. Tak bardzo chciałem, by ta chwila trwała jak najdłużej, jednak wiedziałem, że za niedługo powinniśmy wracać głównie z powodu straży miejskiej. No wiecie, czarny Dodge stojący prawie że w krzakach o 3 nad ranem to dość nietypowy widok. 
- Powinniśmy się zbierać - szepnąłem do jej ucha, zahaczając o jego płatek nosem.
Usłyszałem rozczarowane westchnięcie, które uleciało z jej ust. Uśmiechnąłem się lekko. Też tego nie chciała.
O'Connor powoli wstała z koca, a ja poczułem chłód, który uderzył w moją obnażoną klatkę. Skrzywiłem się lekko, również podnosząc się na nogi. Przewiesiłem gruby materiał przez ramię wraz z naszymi wciąż mokrymi ubraniami i skierowałem się za dziewczyną w stronę mostu. Wolałem ją ubezpieczać od tyłu, niżeli być znowu powalonym na deski. Gdy dotarliśmy do samochodu włożyłem koc i ubrania do bagażnika, a sam zająłem miejsce za kierownicą, obserwując jak zielonooka zapina pas. Moja bluza zsunęła się z jej nagiego ramienia, a ja automatycznie przygryzłem dolną wargę. Okey, widziałem ją już rozebraną, ale w tym momencie to było coś zupełnie innego. W dodatku była mokra i... Cholera, dość.

Odpaliłem silnik, wyjeżdżając na drogę. Szczerze mówiąc modliłem się w duchu, by nikt w domu się nie obudził, gdy przyjedziemy.
 Zostawiając samochód na podjeździe - nie chciałem robić hałasu chowając go do garażu - wysiadłem z niego, wziąłem rzeczy znajdujące się w bagażniku i skierowałem ku drzwiom wejściowym. Otworzyłem je bez większych problemów i wpuściłem Veronicę do środka, a sam wszedłem zaraz po niej. Moje modlitwy chyba się spełniły. Stawiając ostrożnie każdy krok, by niczego w tym cholernym salonie nie zwalić, gdyż było tak ciemno, że nie widziałem nic. No niestety, w końcu coś spadło ze stolika, o który uderzyłem kolanem, jęcząc z bólu. No kurwa, serio?!
Momentalnie zauważyłem jak światło na piętrze się zaświeca, a po schodach schodzi Harry z bronią w dłoniach. Gdy nas zobaczył wybałuszył oczy, a raczej gdy zobaczył Ver. No tak, nie miała bluzki, lecz moją bluzę i była mokra, jak ja.
Boże, dlaczego mnie nie wysłuchałeś?
- Co wy... Zresztą, czekam w kuchni - wymamrotał, po czym skierował się w stronę wspomnianego przez niego miejsca.
Zakląłem pod nosem i spojrzałem na zdezorientowaną dziewczynę. Stała w bezruchu, trzymając za suwak od szarej bluzy, by ta nie spadła z jej wąskich ramion. Podałem jej koc oraz ubrania. Umieściłem dłoń z tyłu jej głowy i pozostawiłem delikatny pocałunek na jej czole.
- Idź do mnie - szepnąłem, jak najciszej umiałem.
Brunetka z dziwnym grymasem na twarzy przytaknęła i zaraz zniknęła w korytarzu, a ja wzdychając pokierowałem się do kuchni, mentalnie przygotowując się na ciężką rozmowę z Harrym.
Gdy tylko przekroczyłem próg dzielący kuchnię z salonem, dostrzegłem chłopaka opierającego się plecami o blat.

Miał na sobie tylko bokserki przez co jego klatka piersiowa była w całej okazałości i powiem, że wcale się nie dziwię czemu młoda Tomlinson na niego poleciała - miała na co. Wyraz jego twarzy natomiast mówił sam za siebie. Brwi ściągnięte, pomiędzy nimi zmarszczka, a wzrok zabijał każdego na którego spojrzał. Czyli w tym momencie mnie. Z żółwim tempem zająłem miejsce na krześle które znajdowało się na przeciwko bruneta.
- Mam wykładać czy od razu przejść do dyscypliny rękoczynowej? - zapytał niby spokojny śledząc mnie uważnie wzrokiem.
- Możemy przeskoczyć obie te rzeczy i pożegnać się, udając do łóżek - uśmiechnąłem się ironicznie przez co trochę bardziej poddenerwowałem Stylesa.
- No dobrze w takim razie od początku - syknął robiąc młynki oczami.
- Skoro musisz - jęknąłem przeciągle gestem pokazując, by zaczął swoje wywody.
 
- Tak muszę - ryknął przybliżając się do mnie, przez co mogłem zobaczyć jak para bucha z jego nozdrzy, oczywiście w przenośni. - Co ty kurwa sobie myślisz?
- Myślę wiele rzeczy. Na przykład w tym momencie zastanawiam się co robisz o tej porze w samych majtkach, w potarganych włosach i czemu pachniesz seksem? - podrapałem się po brodzie udając że myślę.
Na prawdę zauważałem takie rzeczy. Nie to że patrzę na to aż tak.. No ale..
Styles popatrzył na mnie spod byka zdenerwowany moimi odzywkami, ale nic na to nie poradzę, że tak sobie radzę z ludźmi, nawet mi bliskimi.
- Znowu przeginasz pałę.
- Tak, tak rozumiem mamo, to sprawy dorosłych. - Dalej próbowałem go zdenerwować, by odpuścił sobie przesłuchanie mnie, bo wiedziałem że się to dobrze nie skończy.
- Skończ okey? Tym razem nie minie cię ta rozmowa - uśmiechnął się sztucznie dając mi znać, że mówi poważnie. Cholera jasna. Serio sobie nie odpuści tak łatwo i to mnie niepokoi. Znowu wywróciłem z irytacją oczyma, gdyż wiedziałem, że już jestem na przegranej pozycji.
- No dobra zagramy w te walone 100 pytań i narzekań do.. - machnąłem do niechcenia ręką już mentalnie przygotowując się na zabawę w detektywa tylko że to ja miałem być oskarżonym, a Hazz złym gliną. Co całkowicie nie szło mi na rękę.
- Co to w ogóle było? Jesteś mokry i to bez koszulki, a ona miała twoją bluzę. Gdzie byliście?
- Nad jeziorem. Wywaliliśmy się i wpadliśmy do wody - powiedziałem, prawie że zgodnie z prawdą, mijając kilka drobnych, nieistotnych faktów.
- Po co?
- A czy ja pytam co robisz z Kate? - warknąłem.
Co go to obchodzi? Niech zajmie się sobą i swoją dziewczyną, a mi da spokój.
- Ashton kurwa odpowiadaj! 
- Nie. Twój. Zasrany. Interes - warknąłem wstając z krzesła i przewracając je na podłogę, przez co w pomieszczeniu rozniósł się huk. Mam tylko nadzieję, że nikt nie usłyszy tego i nie będę musiał znosić Louisa, bo jest sto razy gorszy od Harrego.
- Nie wiem co się z tobą dzieje. Znowu się zmieniasz! Tylko nie wiem czy na gorsze czy lepsze.

- Och czyli o to jest ten ból dupy w tym momencie - zaszydziłem śmiejąc mu się w twarz, nie no dobre serio. - Żyjesz w niewiedzy, to takie smutne - mówiąc to zrobiłem podkówkę z ust udając, że płaczę.
- Akurat to lata mi koło dupy. Ale boję się że ją wykorzystasz i zranisz, albo co gorsze zmienisz się na gorsze i wszyscy stracimy brata.
- Nie musisz się o mnie martwić jak o Kate - prychnąłem. - Dam sobie radę, nie mam zamiaru zmieniać się dla jakiejś małolaty, która i tak za niedługo stąd zniknie, bo sam tego dopilnuję - wysyczałem i chyba tymi słowami go wmurowałem. Stał tak niedowierzając temu, co przed chwilą powiedziałem. Z resztą sam nie wiem co mówię, po prostu chcę, żeby sobie odpuścił. - Nie mam nic więcej do powiedzenia. - Rozłożyłem ręce szeroko, po czym pozwoliłem im swobodnie opaść wzdłuż mojego tułowia. - Dobranoc.
Wcisnąłem dłonie do kieszeni, nieco spuszczając głowę by znowu w coś nie uderzyć, a powoli schnące włosy opadły mi na czoło. Bardzo ostrożnie otworzyłem drzwi od swojego pokoju i zaświeciłem światło. Westchnąłem cicho, widząc śpiącą Veronicę na moim łóżku. Chciałbym widzieć to codziennie. Cholera... Ja już nie kontroluję nawet swoich myśli, nie mówiąc już o tym co mówię. Przetarłem twarz, odgarniając włosy z twarzy i zgasiłem światło, by się przypadkiem nie obudziła. Przysiadłem na moment na skraju łóżka patrząc się na dziewczynę, która tak cudownie wyglądała będąc we śnie. Ponowienie przeczesałem dłonią włosy i
ściągnąłem przemoczone spodnie i położyłem się delikatnie obok niej. Podłożyłem ręce pod głowę patrząc w biały sufit. W tym momencie czułem dosłownie wszystko naraz. Nigdy do tej pory nie... Nigdy się tak nie czułem. Byłem szczęśliwy, ale jednocześnie chciało mi się płakać z bezradności. Przykryłem się po pas i odwróciłem się do niej plecami starając się odepchnąć od siebie tak silną potrzebę przytulenia jej. Co jest ze mną nie tak? Czemu zachowuje się tak jakbym był zupełnie inny i czemu akurat przy niej. Nie mówię że było mi źle. Bo na serio, sam siebie zadziwię, ale jest mi w jej towarzystwie dobrze, lecz dlaczego ona musiała trafić akurat na mnie? Czy życie aż tak jej nienawidzi? Nie wiem, nie miałem pojęcia, może miało być tak być. Miała do nas trafić razem z siostrą. Przeznaczenie czy przypadek? Fuknąłem ze zdenerwowania wiercąc się co chwilę, by znaleźć odpowiednie ułożenie na tym głupim łóżku, ale słowa Harry'ego ciągle nie dawały mi spokoju, cholera jasna! Zabiję go pewnego pięknego razu. No nie zasnę bez wyrzucenia tego z siebie. Obróciłem się z powrotem twarzą do brunetki, nasłuchując jej umiarkowanego oddechu, dzięki czemu mogłem stwierdzić że spała, więc przybliżyłem się jeszcze bardziej i niemal że szepnąłem do jej ucha delikatnie dotykając ustami płatka:
- Nie burz muru wokół mnie. Po prostu odejdź teraz zanim będzie dla ciebie za późno.

_______________________________________
Witam kochani w nowym roku :*
Jak wam mija początek 2016 roku? 
Mi tak sobie, przed końcem semestru okrutny zapiernicz.. ehh 
No ale trzymajcie rozdział słoneczka :*
Co o nim sądzicie? Jest genialny jak dla mnie, znowu ten nasz opryskliwy Ashy ale też i jaki słodziak! Myślicie, że już będzie taki do końca? 
Dziękujemy oczywiście za wyświetlenia, rany ponad 8000 chcę skakać z radości, tak się cieszę :D Kochamy was tak bardzo i dziękujemy za wasze wsparcie *,*
Odsyłam was teraz do Ronnie :* Do kolejnego kochani :*
Buziaki :* A.


 Hej misie :*
Jak tam weekend? Mój rewelacja, serio :D
A co do rozdziału... Ja nie mogę, co ten Ash. Duh, raz tak, raz inaczej nosz kurcze co mu się dzieje. W każdym razie mega słodki rozdział, ale i tak bardziej kocham ten wcześniejszy *.*
No cóż, dziękujemy za taką masę wyświetleń, po prostu wow.
Well, zapraszamy was do zadawania pytań naszym bohaterom, tweetowania z hashtagiem #ShowMeRealityFF  no i oczywiście wysyłania nam swoich fanartów które na pewno wstawimy do galerii ^^
To tyle kochani, do następnego :*
W.








Czytasz? Proszę skomentuj, to wiele dla nas znaczy :*