piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział 13.

*Perspektywa Ashtona*
Zaraz po skończonym obiedzie, który wyglądał jak co dzień, nie licząc brunetki, okropnie działającej mi na nerwy oraz jej siostry, która jest zdecydowanie spokojniejsza i bardziej posłuszna. Adrianne ma na prawdę niewyparzony język, a ja powoli zaczynam się zastanawiać czy nie należy jej go skrócić.
Gdy szedłem do swojego pokoju, usłyszałem jak woła mnie Luke. Stanąłem w miejscu, patrząc na niego przez ramię pytającym wzrokiem. Ten jedynie machnął ręką, żebym szedł za nim. Tak też zrobiłem. Hemmings zaprowadził mnie do garażu - miejsca, które szczerze uwielbiałem. Czasami przesiadywałem w nim po kilka godzin, to sam, to z kimś. Ryk silników działał na mnie uspokajająco, patrzenie na te wszystkie sztuczki było odlotowe, ale jeszcze lepsza była jazda. Za kierownicą czujesz się wolny. Adrenalina opanowuje całe twoje ciało, dajesz się ponieść. Prędkość pozwala ci zapomnieć o wszelkich problemach, zapominasz o otaczającym cię świecie. Wtedy liczysz się tylko ty, samochód i droga. Nic więcej. 
 Usiadłem na masce mojego starego, dobrego Dodge, który miał iść na złom już kilka lat temu. Nie miałem serca, żeby go złomować. Gdy tylko zobaczyłem to auto, moje oczy zalśniły. Takie antyki, w dodatku w dobrym stanie rzadko się zdarzają. Kupiłem go za niewielkie pieniądze, podrasowałem i proszę! Jest jak nowe!
Przejechałem palcami po czarnej, wylakierowanej masce i spojrzałem na Harry'ego, który wymieniał starte opony w swojej Mazdzie. Zaśmiałem się pod nosem. On zawsze uwielbiał prędkość, więc dobrze się razem dogadywaliśmy.
Przerzuciłem wzrok na blondyna, który dokładnie mnie obserwował.
- Co jest, Hemmo? Zmieniłeś orientację? - prychnąłem, na co chłopak pokręcił głową ze śmiechem.
- Chciałbyś - mrugnął do mnie, a ja mimowolnie przewróciłem oczami. Ten dzieciak mnie czasem wnerwia, a mimo to kocham go jak brata. - Coście robili z młodą u ciebie? - poruszył brwiami w górę i w dół, a ja usłyszałem jak Styles parska śmiechem. 
- Uwierz, za młody jesteś - szepnąłem z półuśmiechem na tyle głośno, by usłyszał mnie także brunet.
No i rozmowa się jakoś zaczęła, dalej problemu nie było. Niemal od razu, gdy się poznaliśmy, znaleźliśmy wspólny język, mimo różnicy wieku pomiędzy mną, a Lukiem, która wynosi zaledwie dwa lata.
 Blondyn pochylił się nad samochodem, który znajdował się zaraz obok mojego cudeńka. Podniósł maskę przyglądając się uważnie maszynerii. 
- Co dzisiaj robimy? - zapytałem podwijając rękawy bluzy, którą miałem na sobie.
- Trzeba podrasować moją Lole - wyszczerzył się jak jakiś debil.
Było u nas normą, że nadawaliśmy imiona brykom. Ja swoje ochrzciłem Hope, na cześć osoby, która była najważniejsza w moim życiu. 
- Coś się szykuje grubszego? - podszedłem do chłopaka, który w tym momencie odwrócił się do mnie przodem ze zdziwieniem wymalowanym na twarz. 
Co jest kurwa. Czyżbym o czymś zapomniał?!
- Nie mów, że zapomniałeś - powiedział niemal z bólem, a ja jedynie wskazałem mu ruchem ręki, żeby mnie oświecił, więc zaczerpnął powietrza i głosem prezenterki pogody, dosłownie, zaczął mówić. - Ride Or Die, największa i najniebezpieczniejsza trasa w Europie, będzie miało miejsce już w nadchodzący weekend, każdy śmiałek może stanąć i zmierzyć się ze samym sobą, tylko pamiętaj: jedź albo giń.
Gdy skończył uderzyłem się z otwartej dłoni w czoło. Ja pierdole, zupełnie zapomniałem o tych wyścigach. Mieliśmy wspólnie przygotować samochód Luke'a, jako iż on tuż po Tommo i po mnie jest najlepszy. Hazza również chciał wziąć udział, ale skończyło się to grubszą aferą w wykonaniu Kate, więc loczek dał sobie z tym spokój. Gdy już miałem otwierać usta, by coś powiedzieć, drzwi prowadzące do wnętrza domu otworzyły się. Wzrok każdego z nas pokierował się w tamtą stronę. W drzwiach stała osoba, której najmniej się tu spodziewałem, czyli dość niska brunetka o intensywnie zielonych tęczówkach.
- Zabłądziłaś? Myślałem, że znasz drogę do pokoju - mruknąłem obojętnie, a jej twarz oblała się uroczym rumieńcem... Nie no, przesada! Ja nie mogę i nie chcę tak o niej myśleć. O żadnej nigdy tak nie myślałem, a tym bardziej o córce O'Connora.
- Uhm, Liam przysłał mnie tu po klucz, wkrętarkę i kilka śrub - wymamrotała nieśmiało.
Nie ruszyłem się z miejsca, podczas gdy Hemmings szukał już wymienionych przez nią rzeczy. Tak banalnie owinąć go sobie wokół palca.
W pewnym momencie dziewczyna przeniosła wzrok ze mnie na mój samochód. Jej oczy rozszerzyły się, a nogi poniosły do Hope. Patrzyłem z zaciekawieniem na jej poczynania.
- To jest autentyczny Dodge Charger R/T! - pisnęła, krążąc wokół auta niczym satelita.
Skąd ona to wiedziała? Przecież jest... dziewczyną. Żadna z naszych nie potrafi rozróżnić marek, bo się tym nie interesują. A ona... Po prostu jestem pod wrażeniem. 
- Model z 1969 roku, z wysokim podwoziem. Przecież on powinien stać w muzeum!
Widać, że nie tylko ja mam słabość do takich cudeniek.
Luke i Harry wpatrywali się w nią z szokiem wymalowanym na twarzy, zaś ja z wielkim zainteresowaniem. Ciekawe skąd posiada taką wiedzę.
Postanowiłem ją przetestować. Powolnym krokiem podszedłem do Hope i otworzyłem jej maskę, a oczarowana Dodgem dziewczyna od razu znalazła się obok mnie, dokładnie skanując wzrokiem dosłownie wszystko. Odszedłem kilka kroków w tył, a brunetka pochyliła się, by dokładniej przyjrzeć się motorowi, dzięki czemu ja mogłem przyjrzeć się jej zgrabnym nogom i pośladkom.
- O matko, silnik V8, czterdziesto-ośmio zaworowy, o mocy... Nie. To niemożliwe. Takie auto tyle nie wyciągnie.
Wyprostowała się i odwróciła w moją stronę.
- A jednak - przyznałem z dumą - Dokładnie...
- Pięćset sześćdziesiąt koni mechanicznych - powiedzieliśmy w tym samym momencie, co musiało wyglądać co najmniej dziwnie.
Stałem naprzeciwko niej mając otwartą z wrażenia buzię. Kurwa! No wmurowała mnie! Ta mała mnie wbiła w podłogę. Co to ma być jakaś pieprzona ukryta katera czy jaki chuj? Nie mogłem wydobyć z siebie żadnego konkretnego słowa, nie no teraz to zaczynam wariować chyba. Niebiosa pomóżcie!
- Znasz się na samochodach? – zapytał stojący za mną Luke, któremu szczerze dziękowałem za wyręczenie mnie.
- Cóż.. no tak – odpowiedziała wyraźnie zawstydzona, spuszczając przy tym wzrok na swoje stopy.
- Czy twoja siostra też się na tym zna? Jak tak to ją zaklepuję! – obdarzyłem go zmęczonym wzrokiem, miałem ochotę przywalić mu w ten jego pusty łeb, jeszcze dwa dni temu chciał je zabić, a już teraz zamawia sobie dziewczynę. Żenada, no ale w końcu to blondyn, wyrośnięte dziecko w zespole, cóż na to poradzić. Usłyszałem, że dziewczyna wybucha śmiechem, cudownym, kurwa Irwin idioto bo zaczynasz schodzić na psy. Odwróciłem się ponownie do niej, obserwowałem ją uważnie, a ona śmiała się ze słów chłopaka. Dobra co było takiego śmiesznego w tym co powiedział Luke? Nie rozumiem tej dziewczyny. W pewnym momencie złapała się za brzuch, krzywiąc przy tym maksymalnie swoje usta, lecz nadal nie przestawała chichotać.
- Addie i samochody, dobre, naprawdę dobre  – stwierdziła na co usłyszeliśmy głośnie jęknięcie blondyna, o jejku jaki biedak. Veronica wzięła głęboki wdech, by się uspokoić po czym znowu przemówiła. - Jesteśmy siostrami, ale to nie oznacza, że jesteśmy takie same, co zdążyliście zauważyć. Ja kocham maszyny, oprogramowanie, komputery, ona natomiast uwielbia książki, grę na pianinie i chemię, chociaż szczerze nie wiem jak można uwielbiać chemię. To co mamy wspólne to jedynie pasję do fotografii i śpiewu – zakończyła swoje wyznanie, co trochę się zdziwiłem, otworzyła się tak szybko przed nami. Okey, to i tak jest dziwne. One są dziwne.
- Wiesz ja bym powiedział, że jest na odwrót – odezwał się głos przy wejściowych drzwiach. Spojrzeliśmy wszyscy w tamtym kierunku, a naszym oczom ukazał się opierający o ścianę Tommo po jego minie można było wywnioskować, że był nieźle czymś wkurzony, chyba nawet nie muszę zgadywać, o kogo chodzi.
- Niby czemu? – zapytała odwrócona plecami do mnie brunetka, więc nie byłem w stanie widzieć jej twarzy.
- No wiesz, spokojna szara dziewczyna mająca takie zainteresowania, godne niejednego twardziela, i pyskata, charakterna suka, mająca tak ckliwe wnętrze. No cóż, albo wymieniłyście się charakterami, albo jesteście jakieś walnięte. – Szatyn wzruszył obojętnie ramionami, na co zielonooka prychnęła.
- Nie nazywaj Ann suką – wycedziła przez zaciśnięte zęby. 


- Nazywać ją będę jak mi się podoba – powiedział w takim jadem w głosie, że miałem ochotę wyciągnąć telefon i zacząć wszystko nagrywać. Dajcie mi popcorn!
- Zachowujesz się jak jakiś rozwydrzony bachor. Ona nic ci nie zrobiła i nie masz prawa jej wyzywać!
- Nic nie zrobiła? A skąd masz to wiedzieć? Byłaś tam?
Oh, zaraz się zacznie, a ja nie mam zamiaru tego przerywać.
- Nie, tak się składa, że nie byłam. Za to ciekawa jestem, co takiego powiedziała, że nazywasz ją suką! No mów, śmiało - warknęła, zakładając ramiona pod biustem.
- To, co ona mówiła do mnie, nie powinno interesować ciebie. Uwierz, że mam dobry powód, by ją tak nazywać. 
Całe ciało Louisa napięło się, dłonie zacisnęły w pięści, a oddech stawał się coraz cięższy, natomiast wzrok dziewczyny, gdyby tylko mógł mordować, Tomlinson na pewno byłby już martwy. Daję słowo, mnie prawie przeraził, był pełen żądzy mordu, co mnie nie dość, że zdziwiło to... Spodobało? Tak, ja zdecydowanie jestem jakiś jebnięty. Nic, a nic mi się nie podoba w tej dziewczynie. NIC.
- Posłuchaj mnie uważnie. Ona miała na pewno lepszy powód, by powiedzieć to, co powiedziała i na pewno miała rację, a jej słowa były prawdziwe. A ty jesteś tylko podłym chamem, który traktuje kobiety, jak zwykłe szmaty!
Momentalnie oczy szatyna rozszerzyły się, a mięśnie rozluźniły. Teraz miało chyba nastąpić najgorsze. Po takiej reakcji z powodu jej słów, nie można było spodziewać się niczego dobrego. 
Nie dziwię się, Louis na prawdę nienawidzi, gdy ocenia się ludzi po wyglądzie. Nie może tego znieść. 
- Nie masz pojęcia jak traktuję kobiety, a jak nic nie warte suki. Nie wiesz jaki jestem. Skąd niby miałabyś wiedzieć?! Skąd miałabyś mnie znać?! Oceniasz mnie, kurwa po pozorach! Może to właśnie ona i ty jesteście rozwydrzonymi bachorami, które traktują innych jak, cholera gorszych od siebie? Hm? Myślałaś nad tym może? - wysyczał, a ja wiedziałem iż jest już na skraju wytrzymałości.
Cóż, jeśli tak dalej pójdzie to laska przekona się co oznacza prawdziwy psychopata. Oh, no tylko usiąść i oglądać. 
- Ah tak? Bo widzisz sam właśnie przed sekundą oceniłeś nas po pozorach, więc człowieku zastanów się co ty czasami mówisz – odpowiedziała mu równie ostro, ale nadal niewinnie jak na nią. Słowa dziewczyny wywołały u Louisa białą gorączkę. Zacisnął dłonie w pięść, i mamrocząc jakieś przekleństwa pod nosem, wkurwiony wyszedł trzaskając drzwiami, pewnie teraz wsiądzie do samochodu i pojedzie na tor. Wróć kurwa. I znowu mnie nie weźmie ze sobą. Palant. Ale hmm, nie, jednak mi się nie chce za nim biec. Zdenerwowana dziewczyna tupała nerwowo stopą o podłoże, a mnie kurwica strzelała. To jest zawsze takie irytujące. Posłałem jej ostrzegawcze spojrzenia, na co od razu zaprzestała swoich działań spuszczając tym samym głowę. Tak, ta mała zdecydowanie nie pasowała mi do takich pasji, serio stawiałbym że ta cała Adrianne jest tą od samochodów, hakowania i innych tego typu rzeczy, natomiast rzeczywiście mówi się, że pozory mylą. 
- Czy ty w ogóle jesteś świadoma co zrobiłaś? - zawarczałem, a ciałem brunetki ledwie widocznie wstrząsnął dreszcz. Aż tak się mnie boi? W sumie... Ma to swoje dobre strony. Nie będę musiał się z nią za bardzo użerać.
- Przyszłaś tu chyba po coś - mruknąłem, gdy nie dostałem odpowiedzi na pytanie. Dziewczyna jak na zawołanie otrząsnęła się z dziwnego transu i podeszła do stolika, na którym leżało mnóstwo narzędzi i kilka części samochodowych.
Chwyciła w dłonie klucz, a dokładniej siódemkę, wiertarkę oraz pudełko ze śrubami, które przygotował jej Luke. Posłała blondynowi przyjazny uśmiech, a mnie wyminęła nie obdarzając nawet krótkim spojrzeniem. Wyszła, a Hemmings zamknął za nią drzwi, gdyż królewna ma pełne ręce.
- Co to w ogóle miało być? - Harry zmarszczył brwi, zadając to pytanie prawdopodobnie sam do siebie.
Zamknąłem trzaskiem maskę Hope i oparłem się o nią intensywnie myśląc nad zaistniałą sytuacją. To, co się tu zdarzyło pozwoliło mi odkryć nieco więcej z charakteru tej specyficznej, jednocześnie interesującej dziewczyny. Przy kłótni z Louisem udawała silną, tak na prawdę była przerażona. To dało się dostrzec. Jest taka krucha i fizycznie i psychicznie, wrażliwa, a uwielbia samochody, systemy komputerowe i takiego typu rzeczy. Nie potrafię jej rozgryźć.
Odepchnąłem się rękoma od samochodu podchodząc z powrotem do Luke'a.
- To co, bierzemy się do roboty?


____________________________________________
Witam skarby moje drogie :*
Zaczynamy wakacje! Kto się cieszy bo ja bardzo, chociaż szczerze powiedziawszy nie odczuwam tego, serio taka brzydka pogoda. Miejmy nadzieję, że się to zmieni. :3 Jak tam świadectwa? Paski są? :D
No nic, mamy dla was nowy rozdział tak na zakończenie szkoły, dowiadujemy się z niego trochę więcej o naszych bohaterkach.
Dziękujemy również za tak szybko zebrane 5 komentarzy xD Rekord dziewczyny już w drugim dniu. Hahaha nie wierzyłyśmy z Weroniką xD To co podnosimy troszeczkę?
5 komentarzy = szybciej kolejny!
teraz odsyłam was do notki mojego Gołębia ;* Do kolejnego :* Buziaki :* A.

Witam kociaki!
Wreszcie wakacje, wow ;o
Gdzie jedziecie? No chyba że zostajecie w domku w tym roku?
Ja do Bułgarii, jak co roku od 10 lat *-*
No ale nie ważne. Nikogo nie ciekawo historia mojego życia haha
Well... Dziękujemy serdecznie jeszcze raz za taką szybką reakcję, że tak powiem na rozdział, bo whoa, niesamowite, że aż tak szybko zgromadziliśmy 5 komentarzy ^^
No to tyle, trzymajcie się kochani, słoneczka życzę wam i sobie też :3
W.

KTO SIĘ CIESZY WAKACJAMI ZOSTAWIA W KOMENTARZU HASZTAG: #SUMMER
YAY!


niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 12.

*Perspektywa Adrianne*

Co za dupek. Wierzgałam rękoma bijąc go po plecach i co chwila wyzywając go, natomiast brunet niewzruszony poprawił mnie sobie na barku i dalej wchodził po schodach. 
- Jeszcze cię ręce nie bolą? – zapytał, a ja zamiast odpowiedzieć mu na pytanie uderzyłam go mocno pięścią pomiędzy łopatki na co jękną. Hah. Jednak taki odporny na ból nie był, a prywatne lekcje z samoobrony, znaczy lekcja, bo reszta niestety później się nie odbyła, na coś się przydały. No co na to poradzę, że tata wcześniej uczył mnie oraz oglądał ze mną filmy o sztukach walki. Tak skopałam instruktorowi tyłek, że wynosił się stamtąd jak najszybciej potrafił. Poza tym ten gościu był kanciarzem, tak naprawdę w ogóle nie był on instruktorem, tylko jakimś oszustem, który chciał odrzeć rodziców z kasy, no cóż, trzeba było tam wtedy być. Dałyśmy mu z Veronicą nieźle popalić, mając wtedy zaledwie ja dziesięć lat, Ver osiem. Uśmiechnęłam się pod nosem na to wspomnienie, ale niestety dalsze rozmyślanie przerwał mi chłopak, który powoli zaczynał mnie denerwować. Usłyszałam jak kopniakiem otwiera drzwi przy schodach na górze i do niego wchodzi. Pamiętam ten pokój. To w nim obudziłam się po postrzale tego psychopaty, który teraz zamknął moją kochaną młodszą siostrzyczkę z nim w pokoju. Mam nadzieję, że nic się jej nie stanie. Dłonie chłopaka, znalazły się na moich biodrach unosząc mnie do góry po czym rzucił w stronę łóżka. Pisnęłam w momencie, gdy moje plecy zetknęły się z materacem wciskając w niego. Uniosłam się na łokciach patrząc na Tomlinsona z oburzeniem, a ten w najlepsze śmiał się z mojej reakcji. Czy on mnie właśnie rzucił i to dosłownie na łóżko. Zmrużyłam oczy.
- I z czego się tak rżysz głąbie? – warknęłam w stronę chłopaka.
- Na prawdę, powinnaś zacząć zwracać uwagę na to, co mówisz, bo w końcu się doigrasz - pokręcił głową z rozbawieniem.
- A ty powinieneś zacząć zwracać uwagę na innych, zadufany w sobie dzieciaku - odburknęłam, na co nieco spoważniał.
- Tak się składa, że moim priorytetem w życiu jest jak najlepsza ochrona mojej rodziny, jedynych bliskich, których mam, więc zastanów się zanim cokolwiek o mnie powiesz.
- Tak się składa, że zawsze to robię! – wrzasnęłam wstając na równe nogi. – A rodziną nazywasz tą śmieszną grupkę gangsterów.. – chciałam coś dopowiedzieć, niestety nie było mi to dane, gdyż dokładnie w tym samym momencie, moja głowa na skutek mocnego uderzenia obróciła się w bok, cudem utrzymałam równowagę, zważając również ta to, że moja przestrzelona łydka nadal cholernie dawała o sobie znać. Policzek zaczął nieprzyjemnie piec i pulsować. Zwróciłam się z powrotem w jego stronę nie dowierzając, że właśnie mnie uderzył.
- Nigdy więcej nie obrażaj mojej rodziny – syknął, a w jego oczach krył się ból. Wpatrywałam się tak beztrosko w jego niebieskie jako zburzony ocean tęczówki. Mogłam w nim pływać, odkrywając każdy najmniejszy zakamarek jego duszy, ale niestety, ani chłopak, nie chciał mi dać do tego dostępu, ani ja nie miałam najmniejszej ochoty odkryć co kryje ten bipolarny gangster za dychę. Odwróciłam od niego wzrok rozglądając się po wnętrzu, lecz mój wzrok zatrzymał się na walizce, w dodatku mojej. Okey, co ona tu do cholery robi.
- Skąd tu się wzięła moja torba? – ponownie spojrzałam na bruneta, który ciągle mi się przyglądał.
- Cal przyniósł ją tu, gdy spałaś, po postrzale i została tutaj – oznajmił spokojnie.
- Czy mogę skorzystać z twojej łazienki? – nawet nie wiem, kiedy to pytanie opuściło moje usta, co się stało, że zamierzam go pytać o pozwolenie?! No ale w końcu to jego, pokój, jego łazienka, to chyba wypadało by się zapytać czy mogę wziąć prysznic. Chłopak nic nie odpowiedział, tylko skiną na potwierdzenie głową. Okey teraz nie będzie się do mnie odzywał, zachowuje się jak jakieś pieprzone dziecko.
Chwyciłam rączkę walizki i z trudem weszłam do łazienki, targając ją za sobą. Pomieszczenie było dość duże. Zamknęłam za sobą drzwi, odkręciłam wodę, która zaczęła powoli napełniać wannę, po czym mozolnie zaczęłam zdejmować z siebie ubrania. Każdy ruch powodował pulsujący ból.  Po zdjęciu opatrunku, znajdującego się na mojej łydce, weszłam do wanny. Rozglądnęłam się po bokach, a niedaleko mojej głowy, przy ścianie dostrzegłam jakiś żel, oczywiście męski. Westchnęłam bezradnie, wylałam trochę płynu na dłoń i namydliłam całe ciało, po czym dokładnie opłukałam. To samo zrobiłam z włosami. Odświeżona wyszłam z wanny i zaczęłam suszyć swoje ciało ręcznikiem. Wyszukałam w walizce ciemne spodnie oraz jasnoniebieski top. Przysiadłam na brzegu wanny chwytając w dłoń nowy bandaż wyszukany w jednej w z szafek, po czym krzywiąc się na widok obrzydliwej dziury zawiązałam dokładnie łydkę po czym powoli ostrożnie ubrałam się, a włosy zwinęłam w ręcznik.
Brudne ciuchy złożyłam w kostkę po czym wyszłam z łazienki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu bruneta, lecz nigdzie go nie było. Westchnęłam sfrustrowana.
- Szukasz czegoś? - usłyszałam tuż nad swoim uchem na co pisnęłam wystraszona rozrzucając ciuchy, które trzymałam w dłoniach. Odwróciłam się natychmiast w jego stronę przykładając rękę do serca.
- Przestraszyłeś mnie - uderzyłam go w ramię powstrzymując się by nie wybuchnąć śmiechem. Okey dobra co się z mną dzieje.
- Może właśnie to miałem w zamiarze? - uniósł jedną brew, uśmiechając się łobuzersko.
Mimowolnie przewróciłam oczami i spojrzałam w jego oczy.
- Chcę zobaczyć Veronicę.
- A ja chcę jeździć po tęczy na różowym jednorożcu - odparł niewzruszony
- Louis! - pisnęłam, prawie tupiąc nogą, niczym naburmuszone dziecko. - Ja na prawdę chcę ją zobaczyć! To moja siostra!
- Zobaczysz ją na obiedzie - mruknął - A teraz siadaj - wskazał na łóżko
Sycząc z bólu, wykonałam jego polecenie i patrzyłam, jak włącza telewizor, wiszący na ścianie przede mną.
- Może być? - zapytał, gdy zatrzymał się na kanale z kreskówkami.
Spojrzałam na niego spod byka i wystawiłam dłoń, żeby oddał mi pilota. Chłopak rzucił pilota obok mnie, a ja chwyciłam go w dłoń i zaczęłam skakać po kanałach. W pewnym momencie telefon bruneta zaczął dzwonić. Gdy wyjął go z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz, posłał mi przepraszające spojrzenie, po czym wyszedł, a ja słyszałam jedynie jak się z kimś wita. Gdy zamknął drzwi, jego głos cichnął coraz bardziej. Czyli gdzieś szedł. Teraz może mi się uda zobaczyć Veronicę!
Z trudem wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi. Nacisnęłam klamkę, na co od razu ustąpiły. Wytknęłam głowę na korytarz i rozglądnęłam się, a gdy nikogo nie zauważyłam wyszłam. Nogi zaczęły prowadzić mnie na schody, lecz przed wejściem na nie, zostałam zatrzymana. Dłoń, która zaciskała się na moim ramieniu należała do Ca... Calima? Nie. Caluma? Tak, właśnie do niego. Spojrzałam w jego ciemne oczy. Był zbyt uroczy, żeby mógł być jakimś gangsterem.
- A gdzie się to wybieramy? – odezwał się zaciskając mocniej swoje długie palce na ramieniu.
- Na dół – wzruszyłam ramionami chcąc w jakiś sposób się mu wyrwać.
- Louis ci zabronił, więc lepiej wracaj z powrotem do pokoju – odpowiedział grzecznie, zero sarkazmu, zero wrogości w głosie, no i jak taki chłopak, może być gangsterem ja się pytam? Spojrzałam na niego z politowaniem, serio, myśli, że potulnie wejdę z powrotem do pokoju Tomlinsona. Ha no chyba moje niedoczekanie. Odwróciłam się na pięcie chcąc odejść, lecz niestety jego uścisk był o wiele za mocny. Szarpnął mnie do tyłu na co syknęłam z bólu. Cholerna noga ile to jeszcze potrwa? Miałam zamiar już coś mu odpowiedzieć gdy przede mną pojawiła się czarnowłosa dziewczyna o przenikliwie niebieskich tęczówkach.
- Cal proszę puść Ann – zwróciła się do chłopaka, który na zawołanie zdjął dłoń z mojego ramienia. Kate bo chyba tak miała na imię o ile dobrze pamiętam, wyciągnęła w moją stronę dłoń, z lekkim wahaniem podałam jej swoją, układając na jej nieco mniejszej. Odprawiła chłopaka jednym skinieniem głowy po czym pociągnęłam mnie z powrotem do pokoju szatyna. Byłam pod wrażeniem, że chłopak się jej posłuchał, chociaż, z drugiej strony, nic w tym nadzwyczajnego skoro jest siostrą samej głowy gangu. Czarnowłosa zamknęła za nami drzwi po czym usiadła przede mną na dywanie, więc czując się trochę niezręcznie uczyniłam to samo powoli uważając na tą piekielną nogę.
- Na prawdę lepiej byłoby, żebyś tu została, skoro Louis tak mówił. Uwierz mi, nie chcesz go zdenerwować. Jeśli chcesz możemy porozmawiać. Obiad i tak będzie za jakieś dwadzieścia minut - uśmiechnęła się.
- No więc... Mogę zadać ci kilka pytań? - mruknęłam.
- Jasne, że tak.
Nie wiem jak ona mogła być tak pozytywna i szczęśliwa, gdy należała do jakiegoś chorego gangu. 
- Wypuścicie nas czy zabijecie?
Momentalnie uśmiech z jej twarzy zniknął, a pojawiło się skonsternowanie.
- Nie pozwolę, żeby was zabili, nie ma takiej opcji - pokręciła energicznie głową
Westchnęłam zrezygnowana, wiedząc, że i tak nie powie mi nic więcej na temat przetrzymywania nas tu.
- Powiedz mi... Jak ci się żyje w ten sposób?
- No cóż, w tak dużej rodzinie jest ciekawie. Kocham ich wszystkich i nie wyobrażam sobie życia bez kogokolwiek z nich. Jesteśmy nieodłączni, rodzina to podstawa.
- A co z przyjaciółmi? - zapytałam
- My nie mamy przyjaciół, ja też nie. Ja mam rodzinę.
To było na prawdę piękne. Żyją tak... Niebezpiecznie, nie są prawdziwą rodziną, a jednak właśnie w ten sposób się traktują. Mogliby oddać życie za osoby, z którymi nie są na prawdę spokrewnione. To właśnie nazywa się miłość w każdym tego słowa znaczeniu. Patrzyłam na nią z rozdziawioną buzią na co się zaśmiała. Od razu pokręciłam głową, by wytrącić z umysłu wszystkie myśli, przez co ręcznik na znajdujący się nadal na mojej głowie spadł przykrywając twarz. O kurcze, cały czas miałam go na sobie? Chwyciłam go w dłonie, a włosy, które zachodziły mi na oczy odgarnęłam do tyłu.
- Chcesz może je wysuszyć? - zaproponowała dziewczyna uważnie mnie lustrując. Przytaknęłam tylko uśmiechając się do niej wdzięcznie. - Okey to poczekaj tutaj a ja przyniosę suszarkę i szczotkę do włosów - wstała z podłogi, od razu kierując się do wyjścia, ale jeszcze zanim zamknęła za sobą drzwi odwróciła się i dodała niemal błagająco: - tylko proszę, naprawdę nie próbuj mi uciec.
Po tych słowach uśmiechnięta od ucha do ucha opuściła pokój. Wpatrywałam się przez dłuższy czas w drzwi znajdujące się dokładnie na przeciwko mnie. Przekręciłam w bok głowę zastanawiając się czy czasami nie wykorzystać tej sytuacji, chociaż z drugiej strony co mi szkodzi poczekać te kilka minut. Postanowiłam więc, że na nią zaczekam. Nie musiałam jednak długo siedzieć, gdyż zaraz do pomieszczenia weszła Kate trzymając w dłoniach wspomniane wcześniej przedmioty. Lekko się zdziwiła na widok mnie, siedzącej w tej samej pozie, dokładnie tej samej z przed momentu w którym mnie opuściła.
- Nie sądziłam, że mnie posłuchasz - powiedziała szczerze, na co wzruszyłam ramionami.
- Perspektywa ogarnięcia tego cyrku na głowie chyba mnie przekonała - odpowiedziałam obojętnie, a dziewczyna zachichotała pod nosem.
- No tak, to był decydujący głos w tym sporze.
Kate podłączyła suszarkę do kontaktu, po czym wręczyła mi, a sama usiadła za mną, bardzo ostrożnie i powoli rozczesując moje włosy. Była wręcz urocza. Nie wiem jak mogła taka być, skoro była w tej chorej rodzinie, a raczej gangu. Rodziną ciężko to nazwać.
Wzięłam się za suszenie tej szopy na mojej głowie. Trochę mi to zajęło, lecz nie tyle co zawsze, gdyż pomagała mi czarnowłosa. Po doprowadzeniu mnie do znośnego stanu, odłożyła sprzęt na łóżko i podeszła do drzwi. Zanim je otworzyła spojrzała na mnie przez ramię wyczekująco, lecz nadal stałam na środku pokoju jak ciołek, nie wiedząc co zrobić.
- No chodź, obiad już na pewno jest na stole.
Od razu ruszyłam za nią. Starałam się iść w miarę normalnie, lecz nie było to możliwe przez moją wciąż niezagojoną nogę. Z trudem weszłam do kuchni zaraz za Kate, po czym usiadłam na stołku barowym cicho dysząc. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu, lecz nigdzie nie zauważyłam mojej siostry, na co serce przyspieszyło swoją pracę. Byli tu wszyscy prócz niej... I Ashtona.
- Gdzie moja siostra? - zapytałam, starając się zachować normalny ton głosu, lecz nie wychodziło mi to najlepiej.
- Zaraz powinni przyjść - mruknął ciemnowłosy, ciemnooki i... Ogólnie cały ciemny chłopak, którego imię nie chciało wejść w moją pamięć.
Przed mój nos trafił talerz z parującymi skrzydełkami kurczaka, ketchupem i dwoma kromkami chleba. Spojrzałam z wyraźnym grymasem na osobę, która dała mi danie, a okazał się nią być Louis.
- Co? Nie pasuje?
- To jest obiad? - zapytałam zniesmaczona.
- Nie chcesz, nie jedz. Każę ci?
Westchnęłam zirytowana jego zachowaniem, lecz chwyciłam w dłoń kurczaka i rozpoczęłam konsumpcję. Zapewne był z jakiegoś taniego fast food'a, ale czego ja się mogłam spodziewać? Wykwintnych dań, godnych królowej? Wątpię. Gdy pochłonęłam już jedno skrzydełko, odkładając kość uniosłam swoje spojrzenie na przejście prowadzące do salonu, co prawda z tej strony widziałam tylko kawałek pomieszczenia, ale dostrzegłam jak za ściany wyłania się kędzierzawy blondyn, a tuż za nim weszła wlekąc się jak potulny piesek Veronica. Uśmiechnęłam się do niej ciepło po czym odsunęłam krzesło stojące obok mnie, lecz zanim się obejrzałam zasiadł tam chłopak, którego szczerze nienawidziłam.
- Nie trzeba było – posłał w moją stronę fałszywy kpiący uśmiech, boże daj mi siłę aby go nie zabić.
- To.. – zaczęłam otwierając buzię lecz chłopak wystawił rękę uciszając mnie.
- Chcesz może coś dodać? – zapytał ironicznie. Wzięłam głęboki wdech po czym wypuściłam ze świstem powietrze.
- Właściwie, to tak – odpowiedziałam, przyjmując jak najpoważniejszą pozę. Nie mogłam przecież, walczyć o swoje ukazując mu jak się go boję, bałam się to prawda, ale facet zdrowo przesadzał. Już jednego takiego popieprzeńca znosiłam i jakoś nie widzi mi się robić to po raz kolejny. – To miejsce dla mojej siostry, więc łaskawie rusz ten psychopatyczny tyłek i sprawdź czy cię nie ma na innym miejscu. – wysyczałam z udawaną słodyczą na co w pokoju rozbrzmiało huczenie, niczym w klasie podstawówki, gdy ktoś powie coś nieodpowiedniego do nauczyciela, a ten każe mu iść do dyrektora. Chłopak automatycznie się spiął posyłając mi mordercze spojrzenie, natomiast ja uśmiechałam się do niego z wyższością. Podniósł się powoli uważnie mnie obserwując po czym przeszedł koło mnie pociągając mnie z bara. Co za dupek. 
Zszokowana brunetka powoli usiadła obok mnie i zlustrowała uważnie spojrzeniem.
- Czy ty wiesz co robisz? - szepnęła tak, bym tylko ja mogła to usłyszeć. 
Wzruszyłam obojętnie ramionami, dając jej znak, że jest mi to obojętne, po czym powróciłam do jedzenia kurczaka. Gdy Louis podał mojej siostrze talerz z tym samym, jej oczy dosłownie zaświeciły się. Dosłownie uwielbiała kurczaka, nie było dla niej nic lepszego. 
 Louis skończył jeść jako pierwszy, więc usiadł przede mną i Veronicą, obserwując każdy mój ruch, co jedynie powodowało u mnie dyskomfort.
- Możesz przestać? - mruknęłam, wycierając usta chusteczką.
Chłopak jedynie wzruszył ramionami, jednak nie przestawał się mi przypatrywać. Westchnęłam bezradnie i wróciłam do jedzenia. On zaś wyprostował się i spojrzał za mnie, gdzie wszyscy zajadali się siedząc przy stole, rozmawiając. 
- Adrianne, masz przestrzeloną łydkę. Za dużo chodzisz, właściwie w ogóle nie powinnaś - rzekł znużonym wręcz głosem, na co prychnęłam. Powiedz mi, kto to zrobił? Kto?! - Dlatego dzisiaj zostajesz w łóżku i nawet na sekundę z niego nie wychodzisz. 
- No chciałbyś. Nic mi...
- Nie, Ann. Powiedziałem coś, a ty to wykonasz - warknął, a wzdłuż mojego kręgosłupa przeszły nieprzyjemne dreszcze.
Jęknęłam mentalnie, gdyż nie chciałam mu ulegać, ale nie miałam wyjścia. Wróciłam do poprzedniej czynności, spuszczając wzrok na talerz. Po posiłku Tomlinson dosłownie wciągnął mnie po schodach do swojego pokoju i posadził na łóżku. Ja i tak nie miałam nic do gadania.
- Chcesz obejrzeć film? – zadał pytanie, ciągle spoglądając w moje oczy. Wzruszyłam tylko ramionami gdyż było mi to obojętne co będę robić. – Okey więc.. – podszedł do komódki chwycił w dłoń pilota, którego wcześniej tam położyłam i rzucił na łóżko, po czym dodał. – Jak się zdecydujesz, nie będziesz musiała wstawać.
- Mhm – mruknęłam patrząc się w niego obojętnie.
- Adrianne, ja mówię serio, masz tu zostać, żeby nie nadwyrężyć nogi. – powaga w jego głosie doszczętnie mną wstrząsnęła, za kogo on się uważał ja się pytam.
- A co ci do tego? – uniosłam lekceważąco jedną brew do góry.
- Mój dom, moje zasady – mruknął nadal stojąc naprzeciwko mnie. Prychnęłam pod nosem patrząc w jego niebieskie tęczówki z rozbawieniem, ale też i wściekłością.
- Nie podlegam ci, nie należę, do tego chorego bractwa powaleńców – syknęłam. – Nie powinieneś się tym przejmować, skoro i tak zamierzacie nas zabić. Jaki więc jest sens tego przedstawienia?! Ukryta puenta? – syknęłam obserwując każdy ruch szatyna. Louis wyprostował się, po czym powolnym krokiem do mnie podszedł. Znowu mnie uderzy, podniesie na mnie rękę, nawet już nie zamykałam oczu, ciągle wzrokiem podążałam za chłopakiem.
- Nic, a nic kurwa nie wiesz! – wypowiedział te słowa odgarniając pasmo włosów z mojej twarzy.
- Zdziwisz się, twój cyrk twoje małpki. Ale mnie nie wciągaj w coś skoro skończę jako tarcza na kule. Podziękuję takiego udziału – warknęłam, na co chłopak jeszcze bardziej się spiął. Ciśnienie, zamiast spadać diametralnie rosło. Nie powinnam pozwalać sobie na tak wiele, ale cóż poniekąd pogodziłam się ze śmiercią. Może jak ich podenerwuję to zabiją mnie, a Ver zostawią w spokoju?! Chociaż.. Nope, kogo ja oszukuję. Spojrzałam ponownie w jego oczy i już nie kontrolowałam tego co opuściło moje usta. – Jesteś pojebany i sam to dobrze wiesz, a teraz jeśli nie zamierzasz mnie zabić po prostu stąd wypierdalaj bo bycie troskliwym za grosz ci nie idzie.
- Nie mam do ciebie kurwa siły. Jesteś zwykłą niczego nie wartą suką – warknął i trzaskając jak najmocniej drzwiami wyszedł zostawiając mnie samą pośrodku jego rzeczy i słów, kierowanych w moją stronę. Oszukiwałabym siebie, gdybym powiedziała, że mnie nimi nie uraził, bo to zrobił. Zabolało, z niewiadomych przyczyn. Czemu, się przejęłam? Przecież ja niejednokrotnie wyzywałam jego rodzinę i jego samego. Opadłam plecami na materac a po moim policzku spłynęła samotna łza.

______________________________________
Elo melo 3 2 0! (Wtf haha)
No dobra, co do rozdziału... Lann Drama Tiiime :o huhu nie spodziewałam sie, a wy?
Szkoda że nie zebraliśmy wyznaczonej ilości komów pod poprzednim :c mam nadzieję, że pod tym się uda ^^ ale ważne że czytacie.
Kocham was i z buziakami odsyłam do notki Addie ;* 
W.

Hejka kochani :*
Mamy kolejny.! Ah ta Lann. Jak myślicie co będzie z nimi dalej?  I co ukrywa Ann? Hmm sama chciałabym wiedzieć XD
Szkoda że mało komentarzy. No ale cóż. Stałe osoby komentują więc to jest najważniejsze kocham was dziewczyny:*
Nadal zostawiamy
5 komów = szybciej następny.
Do następnego ;* Buziaki ;* A.

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 11.

*Z perspektywy Veronici*

Otworzyłam powoli powieki zginając się nagle w pół. Cholera ale boli. Odgarnęłam kołdrę, a moim oczom ukazał się bandaż przesiąknięty krwią. Spanikowana odwinęłam go szybko, by sprawdzić, czy szwy, które poprzedniego popołudnia założył mi blondyn nie przerwały się. Moje usta opuściło westchnienie ulgi gdy ujrzałam całe szwy komponujące się w mój brzuch. Rana wyglądała okropnie, na sam jej widok miałam odruchy wymiotnie, a co tu powiedzieć o wspomnieniach, które tak jak blizna zostaną na zawsze. Nie mówię tu tylko i wyłącznie o krzywdzie jaką wyrządził mi Ashton, miałam na myśli bardziej coś co zniszczyło nie tylko mnie, ale też i Ann. To okropne, nawet teraz na samo wspomnienie chciało mi się płakać i krzyczeć jednocześnie. Jak było można tak bezkarnie nas okłamywać?! Budować rodzinę oraz złudne zaufanie na kłamstwach. Bolało, to tak cholernie bolało. Bardziej niż wbijany scyzoryk w brzuch. Bardziej niż niejedna krzywda fizyczna. Nic się z tym nie mogło równać. Zupełnie nic.
 Wątpię, że kiedykolwiek im zaufam. Choć nie wiem czy dożyję dnia, w którym ich zobaczę.
 Nie zadręczając się więcej okropnymi myślami, potrząsnęłam głową, po czym zwróciłam ją w bok, gdzie nadal spała moja siostra. Westchnęłam, widząc jak spokojnie śpi. Martwiłam się o nią bardziej niż o siebie, bo była dla mnie wszystkim. Zwłaszcza teraz, gdy dowiedziałyśmy się prawdy, mieszającej nam obu w głowach.
 Po chwili moją uwagę przykuło kilka przedmiotów leżących na szafce nocnej. Zmarszczyłam brwi, gdy dostrzegłam pośród nich komórkę. Dali nam telefon?!
 Chwyciłam go i odblokowałam. To był zwykły telefon komórkowy. Nie wiem co tu robił. Czym prędzej wstukałam numer do ojca, mimo iż moje serce rozdzierane było na kilkaset kawałków. Zamiast usłyszeć jego głos, do moich uszu dotarł automatyczny, mówiący:
 "Numer niedostępny".
 Weszłam w księgę kontaktów, gdzie były jedynie dwie nazwy: Ashton i Louis. Nic poza tym, w dodatku obok imion zauważyłam ich miniaturowe zdjęcia.
 Do głowy wpadł mi lepszy pomysł. Wpisałam numer alarmowy i po kilku sygnałach usłyszałam tą samą odpowiedź. Czyli krótko mówiąc jesteśmy w czarnej dupie. A już miałam nadzieję. Odłożyłam zrezygnowana urządzenie na miejsce i spojrzałam na kolejne przedmioty. Na środku stał talerz a na nim o dziwo tabletki, jeden rzut okiem na kartkę ustawioną obok a już wiedziałam, że to silne środki przeciw bólowe. Chwyciłam dwie pigułki z czterech tam leżących, włożyłam je do ust popijając łykiem wody, również stojącej na komódce. Od razu po połknięciu ich poczułam falę ukojenia, to oczywiście niemożliwe, by tak szybko działały, sama o tym doskonale wiedziałam, lecz dały one mi ulgę duchową. Chwyciłam w rękę skrawek tego papieru, który oparty był o lampkę nocną i przeczytałam napisaną tam informację nawet ładnym pochyłym pismem.
Tylko się nimi nie udławcie. Wrócimy wieczorem, jakby coś się działo dzwońcie. Z głębokim poważaniem Ash
 Prychnęłam pod nosem, po czym zgniotłam papier i rzuciłam na podłogę. Miałam ochotę krzyczeć, a raczej wrzeszczeć jak najgłośniej, zedrzeć sobie gardło. Może w ten sposób udałoby mi się dać upust moim emocjom. Chciałabym stąd uciec, bardzo daleko. Nienawidzę tego domu, tych ludzi, własnego domu i... Rodziców. Po prostu ich nienawidzę. Nie rozumiem, jak mogli nas tak okłamać. Przez te 17 lat życia myślałam, że mój tata jest zwyczajnym człowiekiem, a tymczasem on zajmuje się takimi rzeczami, przestępstwami. To chore.
 - Vera? - rozespany głos rozbrzmiał niedaleko mojego ucha
 Odwróciłam głowę w stronę mojej siostry, która leniwie przecierała oczy dłonią. Westchnęłam głęboko patrząc na nią.
 - Jestem głodna - jęknęłam przeciągle.
 - Ja też - odrzekła.
 Z niemałym trudem spowodowanym bólem brzucha zeszłam z łóżka i w żółwim tempie podeszłam do drzwi, które jak się okazało - były otwarte. Spojrzałam przez ramię na Addie, która po chwili stała za mną. Stawiając ostrożne kroki, jakbym stąpała po cienkim lodzie, szłyśmy w stronę schodów, jeśli dobrze pamiętam.
 Dokładnie tak. Spore, kilkunastostopniowe schody. Pomagając po nich schodzić Adrianne trafiłyśmy do salonu, następnie do kuchni. Cała ta droga była męcząca, zważając na nasze wciąż niezagojone rany. Trudno było nam się poruszać.
 Nakazałam siostrze usiąść przy barze, a sama otworzyłam drzwiczki lodówki. Zaczęłam wyciągać z niej produkty, które mogłybyśmy zjeść. Wszystko położyłam na blacie, po czym zajęłam się robieniem kanapek, czując na swoich plecach wzrok szatynki.
 - Jak się czujesz? – zadała pytanie, na co zaprzestałam swoje poczynania i odwróciłam się w jej kierunku.
 - A jak wyglądam? – uniosłam do góry brew czekając na jej odpowiedz, ta natomiast w milczeniu leniwie sunęła po mnie wzrokiem.
 - Jakby cię walec przejechał – oznajmiła z przekąsem, próbując jak zawsze, rozbawić mnie i przy okazji ją samą.
Prychnęłam pod nosem. Sama nie wyglądała lepiej. Przetłuszczone włosy przyklejały się do jej twarzy. Miała na sobie ciuchy z przed dwóch dni w dodatku wybrudzone krwią i ziemią. Domyślam się, że wyglądałam tak samo, albo i nawet gorzej. Po śniadaniu będziemy musiały sobie znaleźć nasze walizki. Podejrzewam, że blondyn wziął je ze sobą, a jeśli nie, to cóż trudno znowu będziemy musiały chodzić w tych łachach.
 - Pragnę ci przypomnieć, że wyglądasz tak samo. – Wystawiłam jej język, po czym znowu odwróciłam się w stronę blatu kończąc robienie kanapek. Gdy już je przygotowałam, pokuśtykałam do siostry stawiając jej talerz przed nosem i zajmując miejsce obok niej. Syknęłam z bólu gdy poprawiałam się niezdarnie na obrotowym krześle.
 - Ann? - zapytałam po krótkiej chwili ciszy. Dziewczyna odwróciła głowę w moją stronę z pytającym wzrokiem. - Wiem, że to głupie, ale skoro ich nie ma możemy uciec. Albo chociaż spróbować - westchnęłam.
 Jej źrenice rozszerzyły się, lecz nie wiem czy ze strachu czy podekscytowania, iż możemy się stąd wydostać.
 - Masz rację. Ale oni na pewno mają jakieś zabezpieczenia.
 - Warto poszperać tu i tam. Może coś znajdziemy?
 Szatynka uśmiechnęła się delikatnie w moją stronę przytakując.
- Ale najpierw zjedzmy - zaśmiała się.
 Chwyciłam swoją kanapkę i zajęłam się jej konsumpcją, myśląc gdzie możemy znaleźć coś, co pomoże nam w ucieczce. Chwilami wątpiłam, że nam się uda; przecież nie zostawili tak po prostu zamkniętych drzwi frontowych, prawda?
 Właśnie.
 Okno z parteru dałoby się rozbić. Wydawało mi się to nawet dobrym pomysłem. Wróciłybyśmy do domu i czym prędzej... Po prostu wyniosły. Nie mogliby nas znowu znaleźć, chcemy żyć normalnie. Chociaż nie wiem czy to możliwe z ojcem, zajmującym się nielegalnym przewozem ludzi i narkotyków. Jestem ciekawa co jeszcze przed nami ukrywa.
 Po zjedzeniu tego prostego śniadania ja postanowiłam 'zwiedzić' parter, a Ann piętro. Tuż za obok schodów zauważyłam drzwi, które do tej pory przeoczałam. Pociągnęłam klamkę w dół, lecz nie ustąpiły. Jak się spodziewałam były zamknięte. Westchnęłam ciężko, po czym podeszłam do drzwi, znajdujących się tuż obok korytarza, prowadzącego do drzwi wyjściowych domu. Te były ciężkie, metalowe i... Otwarte! Ostrożnie przekroczyłam próg i rozejrzałam się wokół. Było tu... Jakieś pięć samochodów. Wszystkie się od siebie różniły nie tylko kolorem, ale i marką. Samochody od zawsze mnie fascynowały. Byłam zwolenniczką szybkości i adrenaliny, które zapewniała mi jazda.
 Zawsze, gdy jeździłam w aucie z tatą, manewrował kierownicą tak, że rzucało mną na wszystkie strony. Oczywiście nie robił mi krzywdy, śmiałam się na całe gardło. Wciąż pamiętam jedną jazdę... Zawoził mnie wtedy na rozpoczęcie roku szkolnego. Tylko mnie, bo Adrianne była już w wyższej szkole. Ale wracając, co chwila patrzył na zegarek. Minuty mijały, a on przyspieszał. Ostatni zakręt wykonał zbyt ostro; moja głowa uderzyła o szybę. W ten sposób rozpoczęcie roku szkolnego zaczęłam z wielkim guzem, a ojciec przepraszał mnie resztę dnia i kilka następnych.
 - Veronica! - donośny krzyk rozległ się po domu. Należał oczywiście do mojej siostry.
 Potrząsnęłam głową, jakbym chciała coś strzepnąć z włosów... A raczej wyrzucić to wspomnienie z głowy, po czym wyszłam zamykając za sobą drzwi, gdyż uznałam, że nic co się tam znajduje nam się nie przyda.
 - Tu jestem - odparłam beznamiętnie. - Nic nie mam. Tam jest tylko garaż.
 Dziewczyna kulejąc podeszła do mnie i położyła dłoń na ramieniu.
 - Na górze też pustki. Czy ci ludzie, aż tak się ubezpieczyli? – zmarszczyła brwi po czym zaczęła się śmiać. Okey. Spojrzałam na nią pytająco nie mając pojęcia co ją tak nagle rozbawiło.
 - Addie, co jest tak śmiesznego w tej informacji?
 - Nic – ledwo wydukała, dalej się śmiejąc. Okey czy ona na górze znalazła jakieś opium?! A nawet jeśli to czemu się nie podzieliła zołza jedna! – Ubezpieczyli się przed dwiema kalekami. Boże jak to brzmi.
 - Okey, dobra. – zachichotałam, gdy zrozumiałam jej punkt widzenia. To na serio śmiesznie wyglądało. My dwie. Jedna postrzelona w nogę, kulejąca. Druga z ranami kutymi w udzie, brzuchu i ramieniu. Co za ironia. A oni jeszcze się zabezpieczają.
 - Koniec. Powaga, Adrianne. Musimy się stąd wydostać - powiedziałam pewnie, patrząc na nią poważnym wzrokiem z równie poważnym wyrazem twarzy. - Ja pójdę do kuchni, a ty po prostu... Otwórz drzwi frontowe. Nie są idiotami, ale może są otwarte - burknęłam, po czym poszłam w zamierzone miejsce. Wyciągnęłam z lodówki pełną butelkę wody i obróciłam w dłoniach kilka razy, sprawdzając czy nie ma na niej żadnego ostrzeżenia napisanego markerem. Czyli to czysta woda.
 Wcisnęłam ją do kieszeni dużej, szarej bluzy. W tej chwili usłyszałam głuchy dźwięk... Alarmu? Coś podobnego do niego. Wbiegłam z powrotem do salonu, lecz Adrianne w nim nie było. Po chwili jednak ją zauważyłam, wyszła z korytarza, z którego dochodził ten dźwięk. Jej szeroko rozwarte oczy dawały mi do zrozumienia, że coś zrobiła.
 - Włączyłaś alarm?! - pisnęłam.
 - Tylko pociągnęłam za klamkę! Nic nie ruszałam!
 - Ann, mamy przesrane - wydukałam, przeczesując nerwowo swoje włosy dłonią.
 Moje serce znacznie zwiększyło obroty, gdy alarm ucichł, a skądś znowuż usłyszałam dźwięk dzwonka, najprawdopodobniej telefonu. Z trudem weszłam do pokoju Ashtona i chwyciłam urządzenie w drżące dłonie i spojrzałam na wyświetlacz. Ashton.
- Kurwa – przeklęłam pod nosem, a przez mój kręgosłup przeszły ciarki.
- Kto to? – usłyszałam tuż nad swoim uchem. Odwróciłam się do niej wyciągając w jej kierunku nadal dzwoniące urządzenie. Gdy tylko ujrzała imię wyświetlające się na ekraniku jej źrenice niebezpiecznie się rozszerzyły a oddech stał się płytszy. Bała się tak samo jak ja. – Cholera i co teraz? – uniosła na mnie swój wzrok, który wyrażał w tej chwili to samo co zapewne mój.
 - Odbierzemy? – zapytałam na wpół to stwierdzając. Byłam wewnętrznie rozdarta. Jeśli odbiorę, to usłyszę najróżniejsze wyzwiska i jego warczenie. Lecz jeśli tego nie uczynię, cóż blondyn może wpaść w jeszcze większy szał, a wtedy to już nie chcę wiedzieć co może stać się po jego powrocie. Ponownie przełknęłam gulę zalegającą mi w gardle po czym z wahaniem nacisnęłam zieloną słuchawkę, dając również na tryb głośno mówiący, tak by i Adrianne mogła go słyszeć.
 - Tak? – wydukałam do słuchawki, która drżała razem z moją ręka.
 - Skarbie, czy wy myślicie, że jesteśmy tacy głupi, żeby was nie zamknąć dokładnie? – zapytał niezmiernie spokojnym tonem. Okey. Oczekiwałam wyzwisk oraz przeklinania z jego strony, a on po prostu jest taki spokojny?! Co z tym człowiekiem jest nie tak? – Przeczuwaliśmy, że będziecie chciały ponownie uciec, ale żeby okazać się tak głupimi by sprawdzić wejściowe drzwi? – westchnął zirytowany, a ja oczami wyobraźni zobaczyłam jak kręci z rozbawieniem głową, a na jego twarzy jak zawsze widnieje ten sam łobuzerski aczkolwiek seksowny pół uśmiech.
Usiadłam na czarnej, skórzanej kanapie, a zaraz obok mnie Adrianne. Z każdą mijającą sekundą moje serce przyspieszało bicie, a oddech stawał się coraz płytszy. Bałam się tego, co zrobią. Czekanie zdecydowanie było najgorszą częścią. Strach narastał, chciałam uciec i schować się pod łóżkiem w którymkolwiek pokoju na piętrze, po prostu być jak najdalej od drzwi wejściowych, przez które wejdą. Nie chcę widzieć morderczego wzroku Ashtona, nie chcę czuć bólu, który na pewno znowu mi sprawi, nie chcę, by cokolwiek stało się Ann. Spocone dłonie wytarłam o materiał ubrania, jakie miałam na sobie i nerwowo tupałam nogą o drewniane panele, skanując wzrokiem całe pomieszczenie. Addie objęła mnie ostrożnie ramieniem, a ja położyłam głowę na jej ramię, wzdychając w tym samym momencie, co ona. Najprawdopodobniej umrzemy. Dzisiaj. Zamordowane przez jakiś gangsterów. Przez pocisk, który zapewne wyląduje w moim czole. Nie mam pojęcia co zrobią. Czułam się niczym kilkuletnie dziecko, które coś przeskrobało i teraz czeka na karę od rodziców. Chociaż ta sytuacja jest taka sama. Jednak wolałabym być tym dzieckiem, ono nie dostałoby od ojca kulki między oczy.
W tym momencie usłyszałam pisk opon. Otwieranie drzwi, które po chwili się zamknęły. Kroki, które doprowadziły całą trzynastkę do salonu. Czułam na sobie każde pojedyncze spojrzenie. Mój wzrok był skupiony na odbijających się od śliskiej powierzchni kanapy paznokciach. Gdy niezręczna cisza wisiała w powietrzu podniosłam wzrok na osobę, której tak bardzo nienawidzę i tak bardzo się jej boję - Ashtona.
Jego oczy jak zawsze były puste, a mina neutralna. Był obojętny, wpatrywał się centralnie w moje oczy. Poczułam na policzkach gorąc, więc odwróciłam wzrok, wracając nim do moich palców. Jednak, gdy to zrobiłam jego ochrypły głos przeciął panującą w całym domu grobową ciszę:
- Chodź.
Wzdrygnęłam się, wiedząc, że jest to kierowane właśnie do mojej osoby. Po chwili wahania podniosłam się z kanapy i z trudem ruszyłam za blondynem, który pewnym siebie krokiem podążał do jego pokoju. Niemal od razu, kiedy przekroczyłam jego próg, drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a moje ciało przylgnęło do ściany. Dwie dłonie znajdowały się po obu stronach mojej głowy. Odruchowo trzymałam zaciśnięte oczy, a głowę przekręciłam w bok. Gorący oddech odbijał się od mojej szyi, a głęboki głos trafiający do uszu przyprawiał o gęsią skórkę.
- Wiesz co zrobiłaś? - wyszeptał.
Moje gardło opuścił jęk spowodowany nasileniem się strachu. Zacisnęłam mocniej szczękę, a plecy docisnęłam do powierzchni ściany na tyle, na ile było to możliwe.
- Jestem tak wściekły, że nawet nie wiesz co chciałbym z tobą w tym momencie zrobić. – Przygryzł płatek mojego ucha uśmiechając się przy tym. Z trudem otworzyłam oczy by na niego spojrzeć.
- To zabij mnie, po co dalej ciągnąć coś co i tak zrobicie? – zapytałam szeptem.
- Zabawa jest o wiele lepsza, od przedwczesnej śmierci. – Pogładził mój policzek niby w czułym geście, ale jego dotyk mnie palił, tak, że miałam ochotę zwymiotować. Jego odpowiedz nie była jasna i podejrzewałam, że doskonale coś maskuję, warto zaryzykować, by się dowiedzieć, prawda? Bo co mi może zrobić gorszego? I tak ma mnie zamiar zabić. Raz się żyje. Spojrzałam w jego orzechowe tęczówki siląc się na jak spokojniejszy głos.
- A może za bardzo się boisz naszego ojca? – Uniosłam brew, robiąc przy tym jak najbardziej kpiącą minę.
- Kochanie, ja niczego się nie boję.
Wypowiedział powoli te słowa, jakby sam chciał w nie uwierzyć. Cóż, ja mu nie uwierzyłam, jego ciało go zdradziło. Na wzmiankę o ojcu automatycznie się spiął. Czyli jednak się go boi, to może być dobry znak. Może.. może wcale nas nie zabiją. Chociaż, w co ty wierzysz Veronica?
- Sam siebie okłamujesz – syknęłam w przypływie odwagi, która niestety nie trwała długo, gdyż pięść chłopaka wylądowała w ścianie tuż przy mojej głowie. Pisnęłam głośno przerażona jego czynami.
- Zamknij się w końcu, w przeciwnym razie sam ci w tym pomogę – warknął.
Cholera, chyba go zdenerwowałam. Przełknęłam z trudem ślinę. I co teraz? Skanowałam jego twarz, chcąc zobaczyć jaki będzie jego kolejny ruch. Niestety tak jak zawsze nic, zupełnie nic nie mogłam odczytać z jego twarzy. Otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, ale przerwały mi w tym krzyki dochodzące zza drzwi.
- Puść mnie do cholery! On jej coś może zrobić. To jakiś chory, popieprzony psychopata! – Po głosie poznałam, że to Adrianne się tak wydziera. O co tam chodzi? – Tomlinson do cholery puść mnie! Głuchy jesteś czy jak?! – Krzyki stawały się coraz głośniejsze, aż końcu mogłam usłyszeć również i męski głos.
- Nie Ann, nie wyrywaj się bo będzie cię bardziej bolało.
- W dupie mam tą nogę! Puść mnie debilu. – Usłyszeliśmy jakiś huk.
- Tak się nie będziemy bawić – stwierdził znużonym głosem Louis, w jego głosie nie było słychać złości, tylko i wyłącznie zmęczenie. Potem usłyszałam jeszcze tylko pisk i wrzaski Ann, które stopniowo się oddalały, aż w końcu nie było ich w ogóle słychać. Na powrót spojrzałam na blondyna, który z odchyloną do tyłu głową chichrał się jak idiota.
 - Twoja siostra jest naprawdę pyskata. Ja nie wiem czemu Tommo jej jeszcze nie wychowuje. – Pokręcił z rozbawieniem głową na co prychnęłam.
 - Bo nie jest taki popieprzony jak ty – wysyczałam, miałam dosyć tej bipolarności u nich, u niego, co on w ogóle sobie wyobrażał. Blondyn na powrót spojrzał w moje oczy patrząc na mnie z tym samym cwaniackim uśmieszkiem.
- Zdziwiłabyś się – oznajmił po czym dodał widząc, że nie za bardzo pojęłam to co przed chwilą powiedział. – Potrafi być jeszcze gorszy.
Szczerze w to wątpię, nie wyglądał na takiego psychopatę jak Ashton. Był... Miły, ale to równie dobrze mogła być maska, prawda? Przecież wszyscy tutaj są bipolarnymi gangsterami. A ten cały Louis może nauczył się jakoś panować nad emocjami. Nie znam jego prawdziwej twarzy i na prawdę nie chcę jej poznawać. A Adrianne powinna się opanować, w końcu zrobi jej krzywdę przez ten niewyparzony język. Spojrzałam w oczy chłopaka, które nadal skupione były na moich. Nie mam pojęcia co teraz roiło się w jego głowie, ale na pewno nie było to nic wartego oglądania. Zapewne obmyślał plan zabicia mnie albo coś gorszego. Z jego oczu nigdy nie mogłam wyczytać żadnych uczuć, były puste. Tym razem też tak było. Nie wiem jak to robi, ale zewnętrznie nie da się zobaczyć nic, zbyt dobrze się ukrywa.
 - Puść mnie - szepnęłam w końcu.
 - Dlaczego miałbym to zrobić? - uśmiechnął się zadziornie. - Zrobiłaś coś, czego ci nie wolno.
 - A co ja jakiś pies jestem? - fuknęłam wściekła, najwidoczniej za dużo czasu przebywam ze swoją siostrą.
 - Hm, ciekawa alternatywa powiem ci szczerze – zaśmiał się na mój komentarz, a ja dosłownie mordowałam go wzrokiem.
Co za arogancki, pewny siebie, zmienny dupek. Boże, miałam ochotę zetrzeć ten parszywy uśmieszek z jego twarzy, ale moja odwaga sięgała tylko i wyłącznie moich myśli. Tam co sekundę wystosowywałam na nim to nowe sposoby zabicia go. Kurcze, staję się taka jak on. Ratujcie mnie, nie chcę być jak mój ojciec, nie mogę być. To nie, definitywnie nie!
 - Możesz przestać? – zapytałam w końcu, zwracając tym samym znowu jego uwagę na moją osóbkę.
 - Nie, chyba nie. Jesteś okropnie zabawna tak ci powiem – zachichotał po raz ostatni, po czym złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę drzwi od łazienki. Spojrzałam na jego plecy przerażona. Jezu święty co on zamierza? Zostawił mnie na środku niewielkiego pomieszczenia, podszedł do wanny, odkręcił kurki, wlał do wanny płyn i odwrócił się do mnie ponownie.
- To ty jeszcze w ubraniach? - uniósł jedną brew do góry, uśmiechając się połowicznie.
- Mógłbyś może przynieść tu moją walizkę? Nie będę dłużej chodzić w tym. - Pokazałam dłońmi na swoje poplamione krwią ubrania, które noszę już... Dwa, trzy dni? Nie wiem, nie mogę się połapać w czasie, odkąd jestem tutaj.
- W tych spodenkach wyglądasz i tak gorąco.
Puścił mi oczko i opuścił łazienkę, a ja wciąż stałam na jej środku osłupiała przygryzając mały palec. Co za cham. Czym prędzej zdjęłam z siebie ciuchy i weszłam do wanny, jęcząc z bólu. Gdy wody było wystarczająco, zakręciłam kurki i zanurzyłam się po szyję w pękającej, białej pianie, zamykając przy tym oczy. Boże, mogłabym tak siedzieć godzinami. Mieniące się różnymi kolorami bańki powoli pękały przy moich uszach, przerywając dotychczasową ciszę, która zapanowała odkąd blondyn wyszedł. Niestety błogość tak szybko jak przybyła tak opuściła moje myśli, uwiadamiając mi, że chłopak lada chwila tu wparuje i oczywiście nie oszczędzi mi głupkowatych tekstów, więc czym prędzej chwyciłam szampon do włosów i umyłam je starannie, po czym na półce znalazłam niestety męski żel, namydlając obolałe, poranione ciało, a po pomieszczeniu rozniósł się jego zapach. Zaciągnęłam się zachwycając wonią, płynu, który używał blondyn. Mój błogostan nie trwał długo, gdyż do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam głowę w stronę białej powłoki, przez którą właśnie Ashton targał moją walizkę.
 - Jezu, ile rzeczy ty tam spakowałaś? - jęknął, na co przewróciłam oczami. W końcu położył ją na kafelkach i stanął prosto, obserwując mnie. - Pomóc ci może w czymś? - zapytał, a na jego ustach pojawił się półuśmiech.
 - Nie, poradzę sobie - prychnęłam. - Tylko daj mi ręcznik i wyjdź.
 Chłopak podszedł do umywalki, ukucnął i wyjął z szafki dwa białe ręczniki, które rzucił na moją walizkę.
 - Powodzenia - rzekł, po czym wyszedł, nie zamykając do końca drzwi.
 Co takiego w życiu zrobiłam, że musiałam akurat natrafić na niego?
 Ostrożnie wyszłam z wanny, chwyciłam ręcznik i zaczęłam się wycierać. Z walizki wyciągnęłam czystą bieliznę, czarne leginsy oraz bluzkę na ramiączkach z motywem flagi Wielkiej Brytanii. Ubrałam się i susząc włosy drugim ręcznikiem wyszłam z łazienki.

_____________________________________________________
Witam misie kochane ;*
Dzisiaj dodaję sama, gdyż ponieważ nasza Weronika postanowiła nas opuścić na ten weekend.
Ale macie pozdrowienia z nad jeziorka od niej ;*
No więc udało wam się znowu dobić komentarzy, za które bardzo dziękujemy *-* Każdy daje takiego kopa i dawkę fangirlingu jak nic innego (oprócz zdjęć Lou i Asha i Ashtonica&Lann Moments :D) oczywiście ogromnie dziękujemy za wyświetlenia *-* mam nadzieję, że będzie was przybywać i powiększymy swoją rodzinkę xD Okey gadam w tym momencie jak jakaś wariatka. xD Musicie mi wybaczyć, ale jestem chora i biorę chyba całą tablicę mendelejewa by się wyleczyć (leki). xD Chociaż czy u mnie kiedykolwiek było normalnie xD Nieee. :D
No dobra nie przeciągając już dłużej.
Zostawiamy:
 5 komentarzy = kolejny rozdział. 
Chyba to na tyle więc do następnego skarby :* Buziaki :* A.