sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 6.

*Perspektywa Veronici*


Słoneczne światło padało wprost na moją twarz wybudzając tym samym z dość przyjemnego snu. Otworzyłam leniwie powieki i rozejrzałam się dookoła. Nie byłam w swoim pokoju. Spanikowana poderwałam się do pozycji siedzącej, na co usłyszałam głośny huk, a potem jęk. Okey, co to ma być?! Wychyliłam się za łóżko spoglądając na podłogę, na której leżała krzywiąca się z bólu Addie. Stłumiony chichot opuścił moje usta na ten widok. Wyglądała strasznie zabawnie i słodko jednocześnie.
- Przepraszam, Ann - uśmiechnęłam się lekko, wyciągając do niej rękę.
- Nadal tu jesteśmy - westchnęła smutno, przyjmując moją pomoc, tym samym wstając z podłogi.
Tak, nadal jesteśmy w tym przeklętym domu z bipolarnymi psychopatami, którzy na pewno są w stanie nas zabić.
- Addie, ja bardzo i to bardzo pilnie muszę do toalety - jęknęłam, zaciskając nogi.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć podeszłam do drzwi i szarpnęłam za klamkę. Zamknięte?! Tu nie ma łazienki!
Dobra, to ryzykowne, ale świat do odważnych należy. Nabrałam powietrze w płuca, a po chwili z moich ust wydobył się krzyk, chyba rozrywający uszy:
- Ashton!
Będzie zły czy wściekły?


Czekałam dosyć długo na mojego zbawcę. Nie no dobra przesadziłam, ale naprawdę musiałam skorzystać.
- Ash! Muszę do łazienki! – wydarłam się po raz kolejny. 

Przyłożyłam ucho do powłoki i nasłuchiwałam. Tym razem usłyszałam kroki roznoszące się echem po korytarzu. I tym razem byłoby to dołowe stwierdzenie, ale wolałam nie denerwować go jeszcze bardziej. Stukot stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu ucichł. Powoli odsunęłam się od drzwi i w tym momencie stanęły przede mną otworem. W progu stał ten brunet z błękitnymi oczami, a tuż za nim niedbale oparty o ścianę Ashton. Ten z przodu przechylił się i zerknął na przykrytą kołdrą roztrzepaną Ann. Zawsze był z niej niezły śpioch i nawet w tej sytuacji. 
- Witaj Ann – odezwał się tak formalnie, aż mi zrobiło się niedobrze.

Brunetka podniosła leniwie powieki spotykając się z jego wzrokiem. 
- Louis – odpowiedziała zachrypniętym głosem.

Odwróciłam się z powrotem twarzą do nich.

- Super, uprzejmości wymienione, a teraz na serio muszę do łazienki – przeskakiwałam z nogi na nogę. Blondyn przewrócił oczami po czym odezwał się znużony:
- Chodź, jakoś nie widzi mi się sprzątania po tobie. 
Niepewnie spojrzałam na Louisa, wysyłając mu tym samym pytanie czy aby na pewno nie skończy się to moją śmiercią, tak jak poprzedniego wieczoru. Sama myśl tego, że do mnie strzelał wywoływała mdłości i nieprzyjemnie dreszcze. Bałam się jak nigdy dotąd. Niebieskooki skinął nieznacznie głową. Przełknęłam gulę w gardle i zrobiłam jeden krok w jego kierunku, a późniejsze przyszły mi już z łatwością. Gdy doszłam z nim do białych drzwi, zatrzymał się i oparł o ścianę, a ja bez wahania weszłam, zamykając za sobą drzwi. Ta sama łazienka, w której leżałam w ramionach Ann. Westchnęłam bezradnie i załatwiłam swoje sprawy. Podeszłam do nieskazitelnie czystej umywalki, odkręciłam kurki, a letnia woda zaczęła się lać. Po umyciu rąk spojrzałam w lustro, wiszące przede mną, o mało nie dostając zawału; zobaczyłam w nim Ashtona, który stał za mną. Wciągnęłam ze świstem powietrze i z prędkością światła odwróciłam się w tył. Mój żołądek ściskał się zupełnie, jak palce na umywalce. Dosnęłam do niej plecy, chcąc być jak najdalej od niego. W ogóle kiedy on tutaj wszedł?!
Jego usta rozciągnął chytry uśmiech, a moje serce zwiększyło obroty. Z trudem przełknęłam ślinę, gdy wyobrażałam sobie, jak wpycha mi nóż w brzuch lub chwyta za gardło, dusząc... Nie wiedziałam co mnie czeka, ale byłam przerażona.
Orzechowe tęczówki nieprzerwanie skupiały się na moich oczach przepełnionych strachem i zdziwieniem. Gdy bez słowa postawiłam niewielki krok w prawo, by jak najprędzej opuścić to pomieszczenie, jego dłonie zagrodziły mi drogę, opierając się na umywalce, po obu stronach moich bioder.
- Co.. co ty robisz? – wymamrotałam cicho unikając jego wzroku.
- Sam nie wiem – poczułam jak wzrusza ramionami, po czym jego palce znalazły się na moim policzku, przekręcając moją twarz ku niemu.


Blondyn stał wpatrując się we mnie bezkarnie z malutkim uśmiechem.
- Mógłbyś się odsunąć proszę? – szepnęłam, na co pokręcił głową.


W moich oczach jak na zawołanie pojawiły się łzy, a widok zaczynał zamazywać. Westchnął zrezygnowany, ale nie odsunął się ani cala. Gdy krople jedna po drugiej spływały wzdłuż policzka zgarnął je delikatnie kciukiem, a ja stałam zamurowana. Gdzie się podział ten bezwzględny dupek?
 W jednej chwili chce mnie zabić, wbija mi nóż w nogę, strzela centymetr od mojej głowy, a w drugiej... Zachowuje się, jak w tej chwili.
Nie chciałam czuć jego dotyku na sobie, zwłaszcza takiego. Chyba wolałam, żeby uderzył mnie w ten przeklęty policzek, niż ścierał z niego łzy.
Gdy mój oddech w miarę się unormował, a łzy przestały ciec, uniosłam powieki i spojrzałam w jego orzechowo-zielone tęczówki, które wciąż skanowały to moje oczy, to usta. W pewnej chwili jego wargi znalazły się na moich. Zacisnęłam oczy, czując, że znowu płyną z nich słone krople. Jego twarz odsunęła się od mojej, jak sam on ode mnie. Ostatni raz rzuciłam mu załzawione spojrzenie, po czym z trudem wybiegłam z łazienki, kierując się w drogę powrotną do pokoju. Po dotarciu tam zauważyłam, że Ann w nim nie ma. Zachłysnęłam się momentalnie powietrzem i oparłam plecami o zamknięte drzwi, by się uspokoić.


Dlaczego on to zrobił?! Nie jestem dziewczyną na jedną noc, którą może wodzić za nos, tylko po to by zaciągnąć do łóżka, a na drugi dzień wyrzucić za drzwi, jak psa. Nie chcę, żeby mną tak zwyczajnie pomiatał, dyrygował mi, ale... Boję się, tego nic nie zmieni. On nie ma serca, jest potworem.
Starłam łzy z policzków, wzięłam głęboki oddech, po czym ponownie otworzyłam drzwi i wyszłam, by znaleźć moją siostrę, jednocześnie unikając do końca dnia Ashtona, co jest wręcz niewykonalne. Gdy zeszłam powoli po schodach z jednego z pomieszczeń mogłam usłyszeć czyjeś śmiechy i głośnie rozmowy. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła. Dostrzegłam drzwi na zewnątrz, ale przecież nie ucieknę bez siostry, poza tym oni są zbyt inteligentni na pozostawienie otwartych drzwi bez żadnych zabezpieczeń. Mentalnie wymierzyłam sobie policzek, po czym podążyłam za głosami. Doszłam do przestronnej kuchni, w której znajdowali się chyba wszyscy. Jej ściany były kremowe, na podłodze znajdowały się idealnie białe kafelki, w których można było się wręcz przeglądać. Kilka metrów od ściany z mojej lewej był barek, zupełnie jak w jakimś klubie. Był z czarnego drewna, jak każdy mebel znajdujący się tu, w tym duży stół, przy którym siedziała większość. Ruszyłam wzrokiem w poszukiwaniu mojej siostry i oto ją znalazłam, siedzącą na krzesełku barowym obok Louisa, który w tym momencie postawił przed nią talerz z kanapkami. Na ten widok mój brzuch wydał głośny dźwięk oznajmiający mi, iż jest głodny. Weszłam do pomieszczenia i jak na zawołanie wzrok wszystkich spoczął na mnie. Wymamrotałam pod nosem ciche powitanie i ruszyłam do siostry, a następnie zajęłam wolne miejsce po jej prawej stronie. Addie posłała mi pokrzepiający uśmiech podsuwając mi jedną z kanapek. Jejku na serio byłam głodna.
- Dobrze, że już jesteśmy tu wszyscy – zabrał głos Louis, przez co w pokoju zapadła głucha cisza. W spokoju przeżuwałyśmy z Ann swój posiłek, gdy on kontynuował – Po godzinnej naradzie, co uwierzcie mi nie było proste. Postanowiliśmy, że zostaniecie tu z nami. Z informacji jakie otrzymaliśmy, wasi rodzice wyjechali na stałe za granice, zostawiając was tym samym same. Więc ten jeden problem mamy z głowy – nabrał powietrza patrząc wymownie na moją siostrę, która znowu chciała zakwestionować jego wypowiedz. Jęknęłam w duchu, gdyż wiedziałam, że teraz się nie uwolnię od kędzierzawego blondyna, który siedział przy stole i przypatrywał mi się bezczelnie odkąd tu weszłam. – Z racji tego, że tu zabawicie na czas nieokreślony, wypadałoby nas, hm... poznać – uczynił pauzę spoglądając na swoją rodzinkę. O ile tak to w ogóle można nazwać. Znam tylko Ashtona Irwina, psychopatę, potwora, mojego oprawcę, którego szczerze nienawidzę.
- Ja jestem Kate, siostra Louisa i dziewczyna tego kudłacza - uśmiechnęła się czarnowłosa dziewczyna o szarych oczach.
Była na prawdę pozytywna, zwłaszcza, że żyła takim, a nie innym życiem.
Wszyscy nam się przedstawili. A z tego wynika, że... niebieskooki blondyn z kolczykiem to Luke, bez kolczyka to Niall, czarnowłosy chłopak o ciemnej karnacji i równie ciemnych oczach to Calum, a jego 'bardziej męska' kopia to Zayn. Chłopak o czerwonych włosach to Michael. Brązowooki, krótko strzyżony chłopak to Liam, siedzący obok niego zielonooki z burzą loków na głowie - Harry, a ten ostatni, który (jak dla mnie) nadmiernie interesuje się moją siostrą to Louis. Jeśli chodzi o dziewczyny, to jedyna tu blondyna ma na imię Perrie i jest dziewczyną Zayna. Druga, o kasztanowych włosach z błękitnymi końcówkami to Rose, a Caroline to brunetka oraz dziewczyna Mike'a... Jeśli wszystko dobrze zapamiętałam i nic nie pomieszałam.
- No więc mamy już za sobą zapoznania. Jupi! - oznajmiła z udawanym entuzjazmem Ann. Ta dziewczyna czasami mnie zadziwia serio.
- Addie - łypnął na nią Louis poirytowany jej postawą. Brunetka odłożyła trzymaną w dłoni kanapkę i przełykając to co miała dotychczas w usta.



- No co?! Trzeba było dać mi się wyspać - sapnęła zła.
- Ym no to jak my znamy was tak oficialnie to ym... - podrapałam się zdenerwowana po karku. - Ja jestem Veronica.
- A ja Laura - urwała mi Ann będąc przy tym śmiertelnie poważna. Wszyscy popatrzyli na nią zdziwieni.
- To ty nie... - zaczęła Rose, ale moja siostra ponownie komuś przerwała.
- Żartowałam. Jestem Adrianne - przewróciła oczami. - Rok, miesiąc, peselc rozmiar stanika też chcecie?
- Adrianne - warknął Lou na co westchnęła.
- Przepraszam, po prostu nie spałam zbyt dużo, a wtedy robię się nieznośna.
Tak, to była prawda. Niewyspana Adrianne, to na prawdę złośliwa Adrianne, bez humoru, jakby wstała lewą nogą, bez przerwy marudzi i jest sarkastyczna. Lepiej dać jej się wyspać. Ja nadal nie pojmuję, jak ta dziewczyna może być tak... Rozluźniona, gdy przebywa w jednym pomieszczeniu z ludźmi, którzy jednym ruchem mogliby ją zabić. Czy jej jest już wszystko obojętne?
- A nie zapomnieliście przypadkiem o czymś dla tych dziewczyn? - westchnął Niall
Większość zmarszczyła brwi, patrząc na niego w skoncentrowaniu, oczekując wyjaśnień.
- Ubrania, ludzie, przecież nie mogą chodzić w tych samych - prychnął, przewracając oczami.
Aż tak się nami przejmował? To... Miłe.
- Oj tam, jak dla mnie, to mogłyby chodzić nawet nago - odezwał się Luke, leniwie ruszając łyżeczką w swojej szklance, nawet nie podnosząc wzroku na kogokolwiek.
Coś czuję, że on słynie tutaj z głupich komentarzy.
Ann prychnęła, słysząc jego słowa. Nie dziwię jej się, ma chłopak tupet. To było bezczelne, ale pewnie większość z nich taka właśnie jest.
- Dobra, niech któryś pojedzie z nimi do domu. Ja obgadam z resztą co dalej i tego typu rzeczy - wymamrotał Louis
Widać, że sam nie był chętny do uczynienia tego, chociaż często był wpatrzony w moją siostrę.
Wszyscy siedzieli na miejscach milcząc, jak uczniowie na lekcji, gdy nauczyciel zapyta, kto podejdzie do tablicy, by zrobić zadanie.
- Dobra, ja pojadę - wymruczał... Irwin.
Boże, dlaczego mnie na niego skazujesz? Co ja takiego zrobiłam? Zawiniłam? W jaki sposób?!
Chwycił ze stołu komórkę, po czym skierował się do wyjścia, skinąwszy na nas głowami, byśmy szły za nim. Mentalnie jęknęłam po raz drugi i zeskoczyłam ze stołka, tracąc równowagę, z powodu mojej nadal niezagojonej rany na nodze. Ann, chwyciła moje ramię i zaprowadziła na korytarz, gdzie znajdowały się nasze buty, chociaż nie wiem skąd się tam wzięły. Ubrałyśmy je i wyszłyśmy za chłopakiem, który założył na nos okulary przeciwsłoneczne, a ja czułam jak moje nogi miękną... Jezu, nie! Muszę na prawdę przestać o nim myśleć w ten sposób. Powolnym krokiem wyszłyśmy z domu następnie wsiadając do sportowego białego samochodu. Gdy tylko drzwi za nami zostały zamknięte, chłopak wcisnął gaz do dechy i zaraz mknął prosto do Londynu. Dotychczas nigdy nie zdarzyło mi się jechać z tak niespodziewaną prędkością, więc to było nowe, fascynujące doświadczenie. W czasie tego rajdu, z racji tego, że usiadłam na siedzeniu pasażera z przodu mogłam wspaniale skupić się i dokładnie przyjrzeć blondynowi. Ciemne kosmyki loków opadały na jego czoło, bursztynowe oczy zapewne skupiały się na drodze, brwi łączyły w koncentracji, usta, po które co jakiś czas zwilżał językiem były lekko zaciśnięte, a zjawiskowo duże dłonie zaciskały się na kierownicy, manewrując nią arcymistrzowsko. Mówiąc, że nie jest przystojny - skłamałabym.
- Zrób zdjęcie, wystarczy na dłużej - mruknął, nie odrywając wzroku od jezdni.
Ledwie powstrzymałam się od strzelenia sobie w twarz. Odwróciłam wzrok w stronę szyby, wzdychając. Oparłam czoło o jej zimną powierzchnię.
Dlaczego, dlaczego, dlaczego... To pytanie dręczyło mnie od zdarzenia w tej przeklętej łazience.
Dlaczego to zrobił?
Dlaczego go nie powstrzymałam od razu?
Dlaczego nie zamknęłam drzwi, doprowadzając do tego?
I nareszcie... Dlaczego reaguję na niego w tak dziwny sposób?
Pogrążona w swoich myślach nawet nie dostrzegłam kiedy zatrzymaliśmy się pod naszym domem. Ash otworzył drzwi, nakazując nam byśmy wyszły, więc poszłyśmy w jego ślady. Gdy szłam ku drzwiom nieprzyjemny dyskomfort towarzyszył mi gdy zmierzaliśmy ku drzwiom. Noga nadal niemiłosiernie mnie bolała, co prawda połknęłam kilka środków przeciwbólowych, które Ada zabrała z pokoju Asha, gdy Louis niósł mnie na rękach. Doskonale pamiętam ich rozmowę gdy oboje myśleli iż wykończona płaczem śpię, wcale tego nie robiłam, nie mogłam zasnąć, wiedząc, że nie ma przy mnie siostry. Gdy brunetka wybuchła płaczem chłopak zachował się trochę dziwnie jak na jego naturę gangstera, to było wręcz niespodziewane. Wydawał się taki kochany, obejmując ją wyglądał, jakby chciał obronić ją przed złem jak i samym sobą. Gdybym go nie znała, a raczej nie słyszała jak okrutny potrafi być, zapewne bym mu uwierzyła.
- Rusz się Veronica!  - krzyk blondyna przywrócił mnie do rzeczywistości. Uniosłam leniwie na niego wzrok i zamarłam gdy zobaczyłam go bez koszulki! Bez cholernej koszulki! Serce stanęło mi na moment po czym zaczęło wybijać sto razy szybszy rytm jak miało w zwyczaju! Choinka, zrobiło mi się duszno. Na podwórku panował skwar, a ten widok podnosił temperaturę do tysiąca stopni. Gdy zorientowałam się, że zbyt długo na niego gapię, odwróciłam speszona i czerwona na twarzy wzrok. Nawet na niego nie patrząc doskonale wiedziałam, że moja reakcja rozbawiła go na tyle iż na jego twarzy pewnie widniał szeroki uśmiech. Weszłam do środka mijając się z nim ile silnej woli musiałam włożyć, żeby na niego nie spojrzeć, pomimo iż jest cholernie przystojny nie mogłam, to nadal mój oprawca. Pokuśtykałam po schodach do swojego pokoju i pochwyciwszy torbę zapakowałam powoli najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy zamykałam już walizkę drzwi uchyliły się, a do środka weszła jakaś osoba.
- Addie, nie sądzisz, że musisz wziąć leki? Powinniśmy pojech.. - odwróciłam się w jej stronę i urwałam w połowie zdania. - Ash! - pisnęłam łapiąc się za pierś.
- Tak będziesz mi w nocy krzyczeć - wymruczał a mi od razu zebrało się na wymioty.
- No chyba nie - sapnęłam wychodząc z pokoju, lecz zanim jeszcze to uczyniłam odwróciłam się do niego i z udawanym uśmiechem dodałam: – Możesz wziąć moją walizkę.


Po czym zostawiłam go oniemiałego. Wpadłam bez pukania do pokoju obok i zamknęłam drzwi na klucz.
- Ann - szepnęłam.
- W łazience. - Kulejąc weszłam do pomieszczenia i odkręcając wodę oparłam się o umywalkę. - Dobry pomysł, dzięki temu nas nie usłyszy.
- Trzeba stąd uciec - wypaliłam cicho.
- Masz racje, mam nawet pomysł jak - uśmiechnęła się szeroko a w jej oku rozbłysł blask. Dałam jej znak żeby kontynuowała i wprowadziła mnie w ten szatański plan. - Pamiętasz te furtkę w które prowadzą zaraz do lasu? - zapytała na co skinęłam jej głową. - Wyjdziemy po balkonie. - tu wskazała na przeszklone drzwi balkonowe. Syknęłam z niezadowolenia.
- Jak ja mam zejść z tą cholerną nogą?! I poza tym zorientuje się że nas nie ma po ciszy jaka będzie panowała w pokoju. - westchnęłam ciężko. Tak dobry plan, ale jednak chyba się stąd nie wydostaniemy. To zakichana droga bez wyjścia.
- Wcale nie. - brunetka pokręciła głową na co posłałam jej zdziwione, zdezorientowane spojrzenie. - Brałam to pod uwagę spokojnie. Mam nagrany na dyktafonie tą rozmowę co puszczaliśmy gdy wkręcałyśmy rodziców, więc tutaj nada się jak ulał. - no tak, nie jednokrotnie wymykałyśmy się z domu puszczając takie nagranie w zamkniętym pokoju. Niejednokrotnie udawało nam się bez żadnych komplikacji. - Wiedziałam, że kiedyś jeszcze się przydadzą. To powinno odwrócić jego uwagę na chociaż pare minut. - zakończyła dumna. Boże jaką ja mam mądrą siostrę, lepiej bym tego nie wymyśliła. Ona to ma jednak ten przysłowiowy łeb na karku, ale pozostaje jeszcze jedno ale.. 
- Świetnie.  A to? - wskazałam z obrzydzeniem na ranę. 
- Oj Ver. Przedwczoraj malowałam tą durną balustradę. Zapomniałaś? – zaśmiała się z mojej miny. Uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło. Na anioła! Nie schowałam w końcu tej drabiny, jak mnie prosiła i na pewno tam jeszcze jest. Czy los może nam sprzyjać jeszcze bardziej? Może uda nam się uciec od tych popaprańców. 
- Kiedy to zdążyłaś zaplanować? 
- Powiedzmy, że podejrzewałam że przywiozą nas do domu – oznajmiła jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.  – Spakowałam rzeczy w torebkę, kase, leki i dokumenty. Nic więcej nam nie potrzeba.
- W takim razie do dzieła – klasnęłam w dłonie odpychając się od umywalki. Zakręciłam kurki i udałam się za nią do jej pokoju. Ann nastawiła dyktafon, a jak otworzyłam drzwi prowadzące na balkon. Ada zaraz weszła za mną mając torbę przewieszoną przez ramię. Wskazała bym zeszła pierwsza, więc tak też zrobiłam, najszybciej jak potrafiłam pokonywałam szczeble drabiny w dół. Gdy moje stopy dotknęły trawy odsunęłam się o centymetr i nie minęła chwila, a dziewczyna stała przy mnie.


Ruszyłyśmy biegiem, nie zważając na rozszarpujący ból ku bramce. Wybiegłyśmy nią zostawiając w tyle za nami nasz rodzinny dom. Udało się! O mój boże udało nam się wydostać. Jeszcze tylko kilka metrów a będziemy bezpieczne. Ann biegła przede mną z racji tego że miała obie sprawne kończyny dolne. Nagle rozniósł się huk i brunetka krzyknęła w bólu. Upadając uderzyła całym ciężarem głową w chodniczek po którym biegłyśmy i przestała się ruszać! Nie, nie, nie, nie! Proszę powiedzcie, że jej nie zabił. 
- Adrianne! – krzyknęłam, ale w tym momencie zostałam szarpnięta do tyłu.
- Gdzie się wybierasz, skarbie? – zapytał dobrze znany mi parszywy głos. Moim ciałem wstrząsnął szloch. On mnie zabije. Tak jak zabił Ann. To już nasz koniec. Spojrzałam na jego oczy, które były praktycznie czarne. Nie można było odróżnić tęczówki od źrenicy – Przede mną się nie ucieka, nie nauczyłem cię jeszcze tego? – zapytał ironicznie wbijając mi nóż w brzuch. Zabrakło mi tchu. Zerknęłam na niego po raz ostatni, zaraz po tym przymykając powieki. Poczułam jak wyjmuje ostrze i zatapia jej kolejny raz tym razem nad obojczykiem. A potem już nic nie czułam. Otaczała mnie zupełna otchłań zapomnienia.

________________________________________________________
Witam moje misiaki kochane,
cóż nie doczekałyśmy się tych 4 komentarzy, jestem trochę zawiedziona, ale tylko troszeczkę.
Więc postanowiłyśmy dodać nowy, mimo iż zabrakło tego komentarza. Mam nadzieję, że wam się spodoba, trochę wprowadzamy małego zamieszania. Oh uwielbiam to robić. Tyle emocji przy tych rozdziałach :D Te nasze bohaterki to mają jednak przekichane. :D
No dobra, co do kolejnego rozdziału. Nadal zostawiamy
4 komentarze = następny rozdział
przy czym jeśli wam się nie uda, dodamy go jakoś za 10 dni. Co wy na to?
To tyle miałam powiedzenia. Hmm.. To trzymajcie się kochani, do usłyszenia ;* Buziaki ;* A.

Cześć wszystkim!
Nie wiem jak wy, ale ja fangirlowałam przy tym rozdziale :') I to wszystko przez Addie (no i w połowie przez samą mnie haha), ale do rzeczy... Zgadzam się z Adrianną we wszystkim co napisała powyżej xd Mam nadzieję, że wam się uda dotrzeć do 4 komentarzy :)) Trzymamy za was kciuki i do następnego ;*
W. xo

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 5.

*Perspektywa Louisa*

- Nie wkurwiaj mnie! – wrzasnęła na mnie, wymachując przy tym energicznie rękoma.
- To ty zrozum, że mogą nas wsypać. Chcesz mnie i Harry'ego odwiedzać w kiciu? – zapytałem czerwony ze złości. Kocham moją siostrę, ale teraz to już przegięła sporo.
- Wyolbrzymiasz, jak zawsze, Tommo – powiedziała już spokojnie, patrząc na mnie z miłością.
Położyła dłoń na moim policzku, co zawsze działało na mnie uspokajająco.
- Kate nie wyolbrzymiam, postaw się w mojej sytuacji. Próbuję obronić moją rodzinę, jak najlepiej umiem – wtuliłem się delikatnie w jej maleńką dłoń.
Dziewczyna skinęła głową zakończając tym samym naszą małą, kłótnię. W pokoju co prawda nadal panował zgiełk krzyków wszystkich zgromadzonych. Zerknąłem na kanapę, na której siedziały siostry, a raczej powinny. Miejsce gdzie jeszcze sekundę temu były, zostało puste. Spanikowany spojrzałem na siostrę.

- Zwiały?

- Nie – pokręciła energicznie głową wprawiając jej włosy w ruch. - Ash je gdzieś zabrał – powiedziała i w tym samym momencie usłyszeliśmy huk wystrzału z pistoletu.
Wszyscy momentalnie przestali się sprzeczać, chwytając za własną broń.
- Poczekajcie tu, sprawdzę co się tam dzieje - mruknąłem, po czym od razu skierowałem się ku korytarzowi, z którego doszedł dźwięk. Najprawdopodobniej z sypialni Irwina. Szybkim krokiem, ściskając za plecami pistolet dotarłem do drzwi i otworzyłem je sprawnym ruchem.
Ujrzałem Ashtona trzymającego w ręku spluwę, z kpiną w oczach, opierającego się o komodę. Wzrok miał wbity przed siebie, więc sam go tam skierowałem. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to Adrianne, która trzymała w ramionach jej łkającą siostrę, a zaraz po tym pocisk wbity w ścianę za nimi. Czy on do nich, cholera strzelał?!
- Co tu się, kurwa dzieje? - warknąłem, wracając wzrokiem do blondyna.
Odłożył broń na drewnianą powierzchnię, obok swojego łokcia, którym się o nią opierał, po czym obdarzył mnie obojętny spojrzeniem.
- Nic. Uczę te dwie szacunku - wzruszył ramionami
- Strzelając do nich?! Czy ty jesteś poważny? - syknąłem, przez zaciśnięte zęby.
- Jakoś trzeba je oswoić.
Po tych słowach jedynie wyminął mnie, zostawiając samego... A raczej z dziewczynami.
- Nic wam nie jest? - westchnąłem, siadając ostrożnie obok nich.
Veronica wciąż płakała, trzęsąc się zapewne ze strachu, a Ann ściskała ją z całej siły, uspokajając. Sam to robiłem, gdy Kate płakała. Boże, mógłbym oddać za nią życie, więc wiem, że one zrobiłyby dla siebie do samo.
Z wahaniem wyciągnąłem dłoń i powoli położyłem dłoń na jej ramieniu. Dziewczyna wzdrygnęła się na początku, lecz potem od razu rozluźniła. Poczułem ten spokój, który ją pochłaniał pod wpływem mojej obecności. Wahałem się czy ją przytulić... Kurwa Louis o czym ty pierdolisz. Na mózg ci już do końca padło. To jest twoja zakładniczka. Prędzej czy później i tak będziemy musieli się ich pozbyć. Nie zachowuj się jak czuła cipa. Odchrząknąłem znacząco zwracając tym samym uwagę brunetki o brązowych oczach. Uniosła brew posyłając mi przy tym pytające spojrzenie. Dziewczyna miała wyraźne sińce pod oczami spowodowanie najprawdopodobniej zmęczeniem. Sam się nie dziwię, w końcu nie mało przeszły w ciągu tych dwudziestu czterech godzin. Otworzyłem usta skanując jej ponurą, pozbawioną kolorów twarz.
- Może chciałybyście się położyć? – usłyszałem pytanie z boku. Od razu rozpoznałem ten głos, który należał do Kate.
Spojrzałem w jej szare oczy i wiedziałem, że mam się nie odzywać w tej sprawie. Zresztą nawet nie zamierzałem się sprzeciwiać. Gołym okiem widać, że dziewczyny potrzebują odpoczynku.
- Chętnie – odpowiedziała cicho Ann, co ucieszyło moją siostrę.
- Świetnie. To chodźcie – zaklaskała w dłonie szczerząc się jak mysz do sera.
Jej optymizm czasami mnie przerażał. Wstałem powoli z zamiarem ruszenia do wyjścia, ale mała rączka mi w tym przeszkodziła. Odwróciłem powoli wzrok.
- Głupio mi o to prosić, ale pomógłbyś mi z nią? – zapytała cicho i grzeczne nadal wystraszona interwencją Asha.
Co mu strzeliło w ten pusty, pojebany łeb? Kocham go, kocham go jak brata, ale wyjebałbym mu, za kwestionowanie moich zasad. Dziewczyna była cicho, czekając na moją reakcję, w jej oczach malował się ból i strach. Nie powiem, że mi to przeszkadzało, ale zdecydowanie wolałem tą irytującą, pyskatą brązowooką.
- Jasne, daj mi ją. – pochyliłem się chwytając mniejszą brunetkę na ręce po czym skinięciem nakazałem drugiej iść za nami.
Wyszedłem z pokoju blondyna, skierowałem się w stronę schodów przechodząc również przez zatłoczony salon. Spojrzenia wszystkich skierowane były na nas, co szczerze miałem w dupie. To ja tu wydaje polecenia, nie na odwrót, a z Ashtonem się jeszcze policzę. Wszedłem do jednego z pokoi na piętrze po czym ułożyłem śpiącą już dziewczynę na pojedynczym łóżku stojącym pod ścianą. Odwróciłem się by spojrzeć na jej siostrę.
- Chodź pokażę Ci gdzie możesz się położyć – wyciągnąłem do niej dłoń, lecz ta pokręciła energicznie głową.
- Zostaję tutaj – oznajmiła twardo.
Zmarszczyłem brwi zdziwiony. Przecież nie ma tu drugiego łóżka, jak ona zamierza tu spać?
- Adrianne.
- Nie Louis nie zostawię Veronici samej – skrzyżowała dłonie pod piersią, kręcąc przy tym głową.
- Nic jej się tu nie stanie – zapewniłem, w pełni świadomy tego, że nie była to stu procentowa racja.

- Nie możesz mi tego zagwarantować. On jest nieobliczalny. Strzelał do nas. Strzelił do niej... - przy końcowym zdaniu głos jej się załamał.

Przyłożyła dłoń do ust i nie hamując więcej łez po prostu wybuchła donośnym szlochem.
Zrezygnowany westchnąłem, podszedłem powoli do brunetki i ostrożnie objąłem jej drobne ciało. Nie byłem najlepszy w pocieszaniu, ale nie miałem zamiaru tak stać i się jej przypatrywać, gdy ona płakała.
- Spokojnie, on tego więcej nie zrobi. Gwarantuję ci to.
Schowała głowę w zagłębieniu mojej szyi, a mokre krople ściekały po jej policzkach na moją koszulkę. Wiem, że teraz potrzebowała kogoś, kto pozwoli jej się wypłakać, a na swoją śpiącą siostrę nie mogła liczyć. Mimo wszystko, dziwiłem się, że tak po prostu to robi... Bo kto chciałby w ogóle podchodzić do własnego oprawcy i płakać mu w ramię? Sądzę, że nikt.
- Połóż się, Ann. Potrzebujesz snu - wyszeptałem, głaszcząc jej włosy.
Dziewczyna odsunęła się ode mnie, przytakując. Uniosłem rękę, by zetrzeć łzy z jej policzków, a jej ciało zadrżało pod wpływem mojego dotyku. Gdy otworzyła wciąż zaszklone, czerwonawe oczy, posłałem jej pocieszający uśmiech, którego nie odwzajemniła.
Trzęsącą się dłonią chwyciła mój nadgarstek i odciągnęła dłoń od jej twarzy, gdyż trzymałem ją tam chyba zbyt długo, jak dla niej. Przywołałem się do rzeczywistości i poprosiłem, by położyła się obok jej siostry. Gdy to uczyniła, zakryłem obie kołdrą, po czym wzdychając wyszedłem, uprzednio zamykając drzwi na klucz. Wciąż są naszymi zakładniczkami, nie mogą uciec, a ja nie mogę zrobić się jakąś ciotą. Aczkolwiek muszę przedyskutować z Irwinem parę spraw. Nie mam pojęcia gdzie był, więc wszedłem z powrotem do salonu, by o to zapytać.
- Gdzie Irwin?
- Prawdopodobnie w pokoju. - Calum wzruszył ramionami
Zirytowany westchnąłem i podziękowałem mu skinieniem głowy, po czym skierowałem się do wcześniej wspomnianego pomieszczenia. Hood miał rację; Ash leżał na łóżku z pilotem w dłoni, co chwila zmieniając kanał. Miałem dość jego obojętnej postawy i tego, że pozwala sobie na wszystko.
- Nie uważasz, że musimy pogadać? - warknąłem, krzyżując ramiona na klatce.
- Nie uważasz, że należy pukać? - odpyskował.
Prychnąłem na jego słowa, przewracając oczami.
- Nie pozwalaj sobie, szczeniaku. Zapomniałeś już kto tu rządzi? Myślisz, że możesz sobie robić co chcesz?
- A co Tomlinson się zauroczył? - parsknął śmiechem wstając z łóżka i stanął twarzą w twarz ze mną aż czerwonym od złości. Miałem ochotę mu wyjebać w ten jego parszywy ryj. Zacisnąłem dłonie w pięści, odliczając w myślach do dziesięciu. Ale nic kurwa nie pomagało.
- Aw, Tommo, skarbie, a może ci dać całusa? - zakpił co już wyprowadziło mnie całkowicie z równowagi.
Jak on kurwa śmie kwestionować moją osobę?!
Jest częścią rodziny, ale w tym momencie skurwiel przesadził i to bardzo. Złapałem go za koszulę i przyparłem do ściany za nim.
- Jesteś częścią rodziny, więc nie masz, kurwa prawa obrażać kogokolwiek w tym domu, a tym bardziej mnie - wysyczałem. - Rozumiemy się?
Co za szczeniak, pozwalam mu na zbyt wiele.
- Ta - mruknął.
Nie miałem zamiaru się z nim bić, ale jego postawa po prostu działała mi na nerwy, bardzo. Puściłem go i trzaskając drzwiami wyszedłem. Musiałem ochłonąć, a najlepszym rozwiązaniem była przejażdżka samochodem. Adrenalina, podczas szybkiej jazdy, wskaźnik wspinający się na coraz wyższe liczby, możliwość panowania nad autem, te wszystkie drifty, sztuczki, jechanie tyłem... Tak, to zdecydowanie mój żywioł.
_________________________________________________________
Witam moje misiaki kochane :*
Udało nam się dobić 5 komentarzy (w tym odpowiedź Weroniki i upominająca się rozdziału Karmeeleq)
Rozdział miał być wczoraj, ale no cóż dodajemy go dzisiaj. Tak, tak to znowu moja wina. Balowałam wczoraj na weselu, no i tak jakoś wyszło. Przepraszam. ;*
Kurcze nie wiem co jeszcze powiedzieć, hmm a no wiem, z racji tego, że udało nam się dobić tych komentarzy to podniesiemy trochę wyżej poprzeczkę. Co powiecie na:
4 komentarzy = następny rozdział trzymam kciuki, by się udało. To ja miałam tyle do powiedzenia, do następnego kochani. Buziaki ;* A.

Ja również was witam kochani!
Ada chyba wszystko wam powiedziała, nie? No to ja tylko dopowiem, że mina Ashtona na ostatnim gifie absolutnie zniszczyła mi psychikę, nie wiem jak wam. (Tak, tak, Addie wybierała gifa :D). 
Co do komentarzy, to również trzymam kciuki, dacie radę! ;)
Pozdrawiam kochaną Karmeeleq, bez której ten blog byłby nudny :*
I... To chyba tyle.
Do następnego kociaki!
W. xo

wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 4.

*Perspektywa Adrianne*

Nerwowo przygryzając wargę szłam za szatynem. Prowadził mnie wzdłuż korytarza, na którego końcu znajdowały się białe, ciemne drzwi, jak wszystkie w tym domu. Chłopak co chwila zerkał na mnie przez ramię, sprawdzając czy aby na pewno podążam za nim. Gdy znaleźliśmy się przy nich, chwycił za klamkę i pchnął je, a ja ujrzałam tam... Niewielką, białą łazienkę, w której zostałam zamknięta z moją siostrą kilka godzin temu przez tego całego Asha. Niepewnie weszłam do pomieszczenia, rozglądając się wokół, jakbym szukała ukrytych kamer czy coś. Cóż, nigdy nic nie wiadomo, zwłaszcza, gdy jest się w domu porywaczy, prawda?
Brunet nakazał mi usiąść na ściance wanny, tak więc zrobiłam. Patrzyłam jak chodzi od jednego końca łazienki, do jej początku, w poszukiwaniu czegoś. Wyciągnął z szafki chusteczki czy gazy, sama nie wiem, spirytus, którego szczerze nienawidziłam oraz bandaż. Mimowolnie skrzywiłam się, patrząc na swoje zakrwawione ramię. To wyglądało na prawdę okropnie, co gorsza ja czułam się coraz słabiej. W wolnym tempie traciłam siły. Chłopak podszedł do mnie, usiadł z lewej strony i delikatnie uniósł moją rękę, na co syknęłam, gdyż ból przeszedł od niej przez całe moje ciało, aż do stóp. Wziął w dłoń biały materiał i zaczął ścierać nim zaschniętą krew, co jakiś czas mocząc go pod strumieniem chłodnej wody, którą wcześniej puścił. Moje ramię było co prawda czyste, ale nie na długo, bo rana wciąż krwawiła i chyba nie zamierzała przestać. Gdy chłopak z precyzją, ostrożnie zawijał moje ramię po odkażeniu go, spojrzałam w jego oczy, które były skupione na mojej przeciętej skórze. 
Kiedy skończył, uniósł głowę, a nasze spojrzenia skrzyżowały się. W tej chwili poczułam dziwne ukłucie w okolicach sercu, choć nie wiem czym było ono spowodowane. Jego usta rozświetlił słaby uśmiech, który posłał w moją stronę.Nie kontrolując siebie, odwzajemniłam go, po czym spuściłam wzrok na białe kafelki, w których mogłam ujrzeć niewyraźne zarysy naszych sylwetek. Widziałam, że wciąż wpatrywał się we mnie w skupieniu. Między nami cały czas trwała cisza, która okropnie mi ciążyła, była toksyczna, a ja nie miałam pojęcia co może się za moment stać, on jest nie przewidywalny. 
Każdy był pogrążony we własnym umyśle, starał się odpowiedzieć na nurtujące go pytania, zamiast po prostu je wypowiedzieć, czekając na odpowiedź drugiej osoby. Postanowiłam ponownie odwrócić głowę w jego stronę, by wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Niebieskie oczy uważnie skanowały każdy cal mojej twarzy. Powinnam być przerażona, iż siedzę tu z nim, sam na sam, nie mając pojęcia do czego jest zdolny. Nie wiedziałam co zamierzają nam zrobić i do czego są w stanie się posunąć. Chłopak nadal uważnie obserwował moją twarz, dopóki nie odsunął się ode mnie na większą odległość. 
- Nie przygryzaj wargi - wychrypiał wstając ze ścianki na której nadal siedziałam.
Wypuściłam wargę spomiędzy zębów, śledząc każdy jego ruch. Kierował się do drzwi.
- Uhm, czy mogę zadać ci pytanie?
Chłopak stanął w pół kroku, po czym odwrócił się w moją stronę, unosząc jedną brew. 

- Właśnie je zadałaś.
- Jeszcze dwa? - spojrzałam na niego z wyraźnym grymasem
- Pytaj - westchnął, wzruszając przy tym ramionami
- Jak się nazywasz? - spojrzałam w jego oczy z dołu, pragnąc odpowiedzi na to pytanie.
Brunet przymknął oczy, odchylając głowę w tył, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Po chwili spuścił ją w dół, kręcąc w lewo, następnie w prawo, chichocząc pod nosem.
- Louis. Louis Tomlinson.
Louis Tomlinson. Pasowało do niego jak ulał. To on był tym słynnym Tomlinsonem? Jeśli tak, wątpię, że przeżyjemy długo. Najpewniej zabiją nas i wrzucą zwłoki do jeziora...
Mentalnie spoliczkowałam się za tę myśl. Teraz nie mogę się jeszcze bardziej przybijać. Muszę myśleć, że uda nam się uciec.
- Co z nami zrobicie? - to było drugie pytanie, które wydostało się z moich ust, za pomocą drżącego głosu.
Chłopak westchnął ciężko. Uniósł dłoń, wplótł ją w swoje włosy i pociągnął za ich końce, najprawdopodobniej zastanawiając się nad odpowiedzią. Po chwili ciszy przemówił:
- Nie wiem, Adrianne. Po prostu nie wiem. - gdy te słowa opuściły jego usta moje ciało zesztywniało. Nie wie co z nami zrobi. Po co w takim razie to całe przedstawienie, po co opatrzył moją ranę. Po co, nie lepiej byłoby od razu wpakować mi magazynek w głowę?! Boże o czym ja myślę. Ogarnij się Ann. Myśl pozytywnie, może nie wszystko stracone. Jest jeszcze nadzieja. W końcu tylko ona nam pozostała.
- Jaa..K.. Jak to nie wiesz? - zapytałam drżącym ze strachu głosem, próbowałam w jakikolwiek sposób zapanować nad tym, ale nic nie pomagało. Coraz bardziej trzęsłam się z przerażenia.
- Nagle zaczęłaś się bać? - zakpił podchodząc do mnie z powrotem. - A gdzie się podział twój ostry charakterek.? - cwaniacki uśmieszek wkradł się na jego usta na co miałam ochotę zwymiotować. Jak można być tak zmiennym. Raz taki miły, słodki a zaraz chamski i przerażający.
- Nadal tutaj jest - odparłam powoli wpatrując się w jego tęczówki.
- Oh tak? - położył ręce na biodra i parząc na mnie z góry dodał: - No dobra to teraz ty odpowiesz mi na jedno pytanie i oczekuję od ciebie prawdy.
- Jasne bo to działa w drugą stronę - mruknęłam w odpowiedzi. No co nie otrzymałam odpowiedzi na moje pytania, więc on też ich nie dostanie, nie ma tak łatwo.
- Oh, rozumiem, że nie masz zamiaru mi na nie odpowiedzieć? - uniósł jedną brew.
- Skoro ty nie odpowiedziałeś na moje dokładnie...
- Ann, ty chyba na prawdę nie masz pojęcia kim my jesteśmy - prychnął - Nic nie mówią ci nazwiska Tomlinson i Irwin?
Nie mogłam, a raczej nie chciałam przyjmować do wiadomości, że to właśnie TEN Tomlinson stoi kilka metrów przede mną. Że to szef najlepszego, zarazem najgorszego gangu w UK, głowa tej całej 'rodziny', którą stworzył. To było tak surrealistyczne, że największy morderca, prawdopodobnie handlarz dragami i Bóg wie kto jeszcze... Stoi przede mną i rozmawia, jak człowiek z człowiekiem. Przerwałam z nim kontakt wzrokowy na co usłyszałam jego śmiech.
- Tak też myślałem. – mimo, że na niego nie spoglądałam z jego głosu jasno mogłam wyczytać iż patrzy na mnie w znaczną wyższością. Tak jak drapieżnik na swoją ofiarę. Odchrząknęłam prostując się po czym stanęłam z nim twarzą w twarz.
- Nie myśl sobie, że tak nagle mnie przygasiłeś – powiedziałam zgodnie z prawdą, przekręcając w bok głowę, a na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmieszek. To prawda boję się co mogą nam zrobić, ale nagle nie zacznę chodzić i błagać go o życie. Co to, to nie.
- Och, byłbym szczerze zawiedziony, gdyby się tak stało – odparł przybliżając się do mnie bliżej po czym kolejne słowa już wyszeptał mi do ucha. – Lubię charakterne dziewczyny.
Odsunęłam się od niego niemal natychmiast zniesmaczona jego wyznaniem. Otworzyłam szeroko oczy jak i usta nie wiedząc co powiedzieć. Szlak. Gdy mój cięty język jest potrzebny to nigdy go nie ma..Stałam tak dosyć długo wywołując również napad śmiechu u Louisa. Muszę przyznać, że miał całkiem znośny śmiech. Potrząsnęłam głową, wyrywając się z otępienia. Posłałam chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie, chcąc żeby przestał się ze mnie nabijać. Niestety moje próby poskutkowały zupełnie na odwrót wywołując jeszcze głośniejszy napad jak zwykłam mówić głupawki. Fuknęłam niezadowolona omijając go po czym skierowałam się w stronę wyjścia. Moim celem było ponowne zobaczenie siostry, gdyż zostawiłam ją na pastwę tamtych chłopaków. Szybkim tempem szłam w drogę powrotną do salonu. Za mną słyszałam kroki, co oznaczało, że Louis idzie za mną, prawdopodobnie wpatrując się w moje pośladki. Dla mnie było to co najmniej niezręczne i niekomfortowe. Gdy udało mi się dojść do wspomnianego pomieszczenia, rozejrzałam się po nim, jednak nie zauważyłam nigdzie Veronici. Mój żołądek niemiłosiernie zacisnął się w strachu.
- G-gdzie ona jest? - wyszeptałam, jakby sama do siebie.
- Irwin ją gdzieś zabrał - odezwał się ciemnowłosy chłopak o azjatyckiej urodzie, który wcześniej nie odezwał się ani słowem.
Zabrał ją gdzieś ten psychopata?! Nie, nie, nie!
- Jak to?! Gdzie ona jest? - wyjąkałam, z otwartymi ustami.
Nikt tym razem mi nie odpowiedział, olali mnie kompletnie. Wplątałam palce we włosy i pociągnęłam za nie, starając się uspokoić urywany oddech oraz niebezpiecznie szybkie bicie serca. Oddychałam coraz szybciej, z sekundy na sekundę z trudem łapiąc powietrze. Cholera jasna. Nie teraz proszę nie w tym momencie. Muszę znaleźć siostrę, a nie użerać się z napadem. Usiadłam trzymając dłoń na piersi zaciskając mocno powieki. Próbowałam złapać więcej powietrza, bądź spowolnić swoje oddechy, ale było za późno na takie metody. Albo zaraz przejdzie, albo zacznę dusić się na oczach gangsterów. Świetnie tylko tego mi teraz brakowało. Poczułam jak materac obok ugina się pod ciężarem czyjegoś ciała, a potem ktoś położył na moim ramieniu dłoń. Otworzyła oczy dalej ciężko dysząc. Z mojej prawej strony usiadł Tomlinson i z przerażeniem w oczach patrzył to na mnie to na moją szybko unoszącą się pierś.
- Ma atak paniki? – usłyszałam gdzieś z boku.
- No jak się nas boi – zakpił inny głos, ale ten już słyszałam jak za mgłą. To nie wróży nic dobrego. Pokręciłam energicznie głową.
- Nie – wysapałam zaraz dławiąc się powietrzem.
- Addie. – Louis złapał mnie za spoczywającą na moim kolanie drugą dłoń, na co nieźle się zdziwiłam. Znowu mu się humor zmienił, jeszcze przed chwilą się ze mnie śmiał. – Co się dzieje?
- Gdzie..- wdech -…. Moja…- kolejny tym razem głębszy. - torba?
- Mike – warknął szatyn na co się wzdrygnęłam, ale nie spuszczał ze mnie wzroku. Zostało mało czasu. – W moim pokoju. Już. – chłopak o czerwonych włosach momentalnie zerwał się z kanapy i w wybiegł z pokoju, nie minęła chwila a wrócił trzymając w ręku mój pokrowiec po aparacie. Czyli jednak nie wywalili ich na śmieci?! Potem nad tym porozmyślam teraz liczy się to aby nie zemdleć lub się nie udusić. Mike wręczył torebkę swojemu liderowi, po czym usiadła na swoje miejsce.
- Środko… kieszen.. – wymówiłam z trudem. Szatyn otworzył pokrowiec a następnie zaczął grzebać po niej w poszukiwaniu nie znanego mu przedmiotu. W końcu wyjął dłoń, a w niej trzymał dwa plastikowe różniące się od siebie obiekty. Jedną z nich był niebieski inhalator, a drugi przezroczysta tubka z płynem i igłą.  Niebieskooki uniósł brew ze zdziwieniem patrząc to na mnie to na to co trzymał. Drżącą ręką chwyciłam za strzykawkę i podwijając sobie bluzkę z impetem nadal ciężko dysząc wcisnęłam igłę w brzuch. Nacisnęłam tłoczek odchylając głowę do tyłu. Odetchnęłam z ulgą nabierając już spokojnie powietrza do swoich płuc. Nie obchodziło mnie jak to musiało wyglądać z ich perspektywy. Niektórzy wzięli by mnie za jakąś narkomankę, ale niestety prawda była o wiele gorsza. Wyciągnęłam przedmiot po czym wrzuciłam go z powrotem na swoje miejsce. Opuściłam bluzkę unikając wzrok chłopaków, a najbardziej niebieskich tęczówek.
- Co to się dzieje? – odezwał się dobrze znany mi głos. Natychmiast podniosłam głowę i spojrzałam na podpartą na ramieniu Irwina brunetkę. Zmarszczyłam brwi zdezorientowana, gdzie oni byli? I czekaj. Spojrzałam na jej udo na którym już nie było chustki, którą tam zawiązałam, lecz spoczywał starannie obwinięty śnieżnobiały bandaż.
- Właściwie to też byśmy chcieli wiedzieć – powiedział Louis, wywiercając w mojej twarzy dziurę.
- Miałam atak – odpowiedziałam siostrze, beznamiętnie.
- Co? – pisnęłam odsuwając się od blondyna i pędem, na tyle ile pozwalała jej zraniona noga popędziłam w moim kierunku. Wzięła moją twarz w obie dłonie i przyjrzała mi się dokładnie.
- Wzięłaś leki, prawda? Co się stało? Co zrobili? - wyszeptała, lustrując moją twarz w każdym calu, jakby próbowała dostrzec coś nadzwyczajnego.
Przytaknęłam lekko, po czym przemówiłam:
- Nic, strasznie się bałam o ciebie.

Dziewczyna usiadła po mojej drugiej stronie i mocno ścisnęła, co odwzajemniłam, nie przejmując się bolącym ramieniem. Spojrzałam na jej policzki, po których powoli ściekały łzy, pomimo zamkniętych oczu. Starłam je kciukiem i mocniej przycisnęłam do swojego ciała. Wiedziałam, że wszyscy nam się przypatrują, ale na prawdę teraz mnie to nie obchodziło. Moja siostra jest cała i tylko to się teraz liczy.
- Możecie nam w końcu wyjaśnić, co się tu dzieje?! Co to za atak? - zbulwersował się oprawca Veronici, którego miałam szczerą ochotę po prostu udusić. Bałam się, że coś jej zrobił, gdy ich nie było. Właściwie to gdzie byli i po co?!
- Ma astmę - odparła brunetka, gdy już otwierałam usta, by coś powiedzieć.
Zdecydowanie się różniłyśmy; ona była spokojna, zdecydowanie bardziej nieśmiała i lękliwa. Za to ja często wybuchałam złością w najbardziej nieodpowiednich do tego sytuacjach, co już można było zauważyć, szczerze nienawidzę tych wszystkich tutaj ludzi i nie boję się im powiedzieć co myślę.
- No to jeszcze bardziej pogarsza całą sytuację - warknął Louis.
- Coś ci zrobił? - szepnęłam do ucha mojej siostry tak, by tylko ona mogła to usłyszeć.
- Jak chcecie coś powiedzieć, to nie krępujcie się, zamiast szeptać między sobą - mruknął znużony blondyn z kolczykiem w wardze.
Dziewczyna natomiast pokręciła głową, dając mi znak, że nic się nie stało, chociaż w głębi duszy wątpiłam w to. Coś na pewno musiało się zdarzyć, przecież wyszła z NIM. Z niezrównoważonym, bipolarnym, zupełnie jak Tomlinson. W jednej chwili miły, a zaraz potem wredny. Jak można z takimi ludźmi żyć?
- Co z nimi zrobimy? - zadał pytanie krótko ostrzyżony brunet o ciemnych oczach, z na prawdę miłym wyrazem twarzy. Nie wydawał mi się człowiekiem, który mógłby kogoś skrzywdzić. Nie to co ten blondyn w lokach czy ten z kolczykiem. Oni byli przerażający.
- Cóż... Nie możemy ich tak po prostu wypuścić, pójdą na psy. Nie wiemy dokładnie kim są, a mogą okazać się przydatne - westchnął niebieskooki, siedzący po mojej prawej.
Czy Louis Tomlinson, TEN Louis Tomlinson, szef najniebezpieczniejszego gangu w kraju powiedział, że ja i moja siostra możemy być mu przydatne?!
Gdy blondyn o orzechowych oczach otwierał usta, żeby coś dopowiedzieć, przeszkodziły mu w tym otwierające się z hukiem drzwi i dziewczęce śmiechy, dochodzące z korytarza, co zdziwiło mnie i to nie mało. Dziewczyny? Tutaj? Głosy stawały się coraz głośniejsze, co oznaczało, że zaraz zobaczymy, kim są ich właścicielki.
Do salonu weszła czwórka roześmianych dziewczyn, prawdopodobnie starszych od nas, aczkolwiek niewiele. Jedna z nich była ładną blondynką o niebieskich oczach i melodyjnym głosem, nie należącym do wysokich. Kolejna to brunetka o ciemnobrązowych oczach, która najszerzej z nich uśmiechała się. Trzecia miała orzechowe włosy, z błękitnymi końcówkami, które na prawdę wyglądały pięknie, jej oczy były równie ładne, jakby miodowe. Zaś ostatnią była czarnowłosa dziewczyna o szarawych oczach i mocno czerwonych ustach, które rzucały się w oczy. Wszystkie były ładne. Czy to są jakieś 'dziewczyny na telefon'? Posłałam siostrze zdziwione lecz zarazem porozumiewawcze spojrzenie, które odwzajemniła. Kim one są. Czy nie wiedzą w jakie bagno się wplątują?! Przeniosłam wzrok z powrotem na czwórkę wchodzących dziewczyn, które gdy tylko nas zauważyły stanęły uważnie nas lustrując. Atmosfera w pokoju stawała się coraz cięższa, prawie że nie do zniesienia.
- Kto to jest? - zapytała jedna z nich kierując się w stronę kanap na przeciwko nas. Gdy do niej dotarła usiadła na kolanach tego mulata po czym mocno i zachłannie wpiła się w jego usta. - Cześć kochanie - uśmiechnęła się szeroko gdy oderwali się od siebie. Spostrzegłam że i jej towarzyszki również ruszyły w głąb salonu. Każda podchodziła do najprawdopodobniej ich chłopaków. Dziewczyna o niebieskich końcówkach usiadła na brunecie o azjatyckiej urodzie, czerwonowłosy obejmował wysoką szatynkę. Muszę przyznać że te trzy pary na prawdę do siebie pasowały. Nie zlokalizowałam tylko jednej, dlatego odwróciłam głowę w lewo, tym samym znajdując nasz zgubę. Dziewczyna z wielkim uśmiechem na ustach obejmowała szatyna w tali siedząc u niego tak jak pozostałe. Ucałowała chłopaka w policzek na co ten w odpowiedzi tylko się wyszczerzył. Ukucie rozniosło się po moim sercu. Czyżbym była zazdrosna?! Nie. Nie nie mogłabym.
- Nie pomyliłaś się czasami? - zapytał ze śmiechem niebieskooki.
- Nie, skądże braciszku. - jej melodyjny śmiech rozniósł się po pokoju.
Co? On jest... To jego siostra?!  Moje usta otworzyły się ze zdziwienia. On na prawdę ma siostrę? Cóż, w takiej sytuacji powinien wiedzieć, co łączy mnie i Veronikę. Na pewno ich więź jest tak silna, jak nasza. To widać. Ale dziwiło mnie to, że nie są do siebie tak bardzo podobni.
- Hej, powiecie nam w końcu kim są te dziewczyny? - dopytała dziewczyna o błękitnych końcówkach, siedząca na kolanach czarnowłosego Azjaty.
Czyli one... To były pewnie ich dziewczyny. Takie na stałe, a nie na jedną noc. Wzięłam głęboki oddech, czując na sobie wzrok całej czwórki, która kilka minut temu weszła do domu.
- Rosie, ciężko to określić. Weszły nam do magazynu, więc... Później ci to wytłumaczę - westchnął Tomlinson
- Porwaliście je?! - pisnęła czarnowłosa, siedząca na nogach Louisa.
- Kate, to nie tak... - zaczął, starając się wytłumaczyć
- Nie tak? Nie tak?! To jak, Louis? Uprowadziliście bezbronne dziewczyny! W dodatku pobiliście! Louis, ja wiem, że jest jak jest, robicie co robicie, ale to jest gruba przesada!
Dalej nie mogłam słuchać jej, mimo wszystko aksamitnego głosu, który był podobny do jego, jednak wyższy. Wszystkie dziewczyny zaczęły awanturę do swoich chłopaków. Czy one nas broniły?
Na to wygląda. Nie powiem, byłam zdumiona. Bo skoro także należą do tego całego gangu, to myślałam, że nie będzie ich to nawet obchodziło, a tym czasem one się awanturują o to, że nas... Uprowadzono, co nadal brzmi okropnie i ciężko mi to przyjąć do wiadomości. Kłótnia stawała się coraz bardziej intensywna. Była ogromnie zdziwiona, że dziewczyny w
takie sposób sprzeciwiają się chłopakom, że się nie boją tego robić. Chociaż, jeśli należały do rodziny to nie miał czego. Westchnęłam ciężko, nadal mój oddech nie był unormowany po napadzie, ale czułam się lepiej. Przeleciałam po sylwetkach każdego w salonie. Wszyscy byli tak pochłonięci sprzeczkami o wartości, że nawet nie zwracali na nas większej uwagi. Nagle do głowy przyszedł mi świetny plan. Jeśli są tak sobą zajęci, nawet nie zorientowaliby się, że uciekłyśmy. Odwróciłam głowę w kierunku wyjścia oceniając nasze szansy. Zważając na okoliczności oraz na to że Nica ma niesprawną nogę dawała nam marne nadzieje na to, że zdążyłybyśmy wybiec. Ale raz kozi śmierć. Najwyżej ją będę niosła. Waży mniej ode mnie, więc z tym nie było najmniejszego problemu. Wróciłam wzrokiem do siostry i lekko pchnęłam ją ramieniem by zwróciła na mnie swoją uwagę, którą teraz skupiała na awanturującą się grupę. Spojrzała na mnie a ja miałam już zamiar powiedzieć jej o moim pomyśle, gdy niespodziewanie koło nas znalazł się Ash. Zmierzył nas uważne wzrokiem po czym chwycił nas za nadgarstki. Pociągnął tak, że byłyśmy zmuszone wstać z wygodnej kanapy. Mentalnie jęknęłam, gdy blondyn całkowicie zniweczył mój plan.
- Idziemy - mruknął
Pociągnął nas w kierunku jednego z korytarzy. Teraz nie mamy szans na ucieczkę. Pomagając mojej siostrze iść, dotarłam z nią do jakichś drzwi, na końcu korytarza. Chłopak pchnął je i dosłownie wciągnął nas do pokoju. Rozejrzałam się wokół; ciemnobordowe ściany, brązowa podłoga, biały dywan, duże łóżko zaścielone czerwoną kołdrą z białymi poduszkami, plazma na ścianie, kolejne białe drzwi. Mniej, więcej tak to wyglądało. Spojrzałam w oczy chłopaka, który ewidentnie był bardziej zainteresowany Nicą, niż mną, co zaczęło mnie wręcz przerażać. Co jeśli jej coś zrobi?
- Po co nas tu przyprowadziłeś? - zapytałam, będąc tego ciekawą.
- Dla bezpieczeństwa - mruknął - Siadajcie.
Wskazał dłonią na łóżko, na którym po chwili razem z moją siostrą siedziałam. Czy wszyscy tutaj są tacy bipolarni?
Chłopak podszedł do ciemnej komody, której nie zauważyłam i zaczął czegoś szperać w najwyższej szufladzie. W końcu wyciągnął poszukiwany przedmiot, którym okazały się być tabletki przeciwbólowe? Serio?! Rzucił nimi w nas następnie zamykając za sobą szufladę.

- Po co nam to? - zapytałam unosząc jedną brew. Chłopak natychmiastowo się do nas odwrócił, przewracając przy tym oczami.

- A po chuja są tabletki?! - wysyczał zirytowany.
- Nie musisz wrzeszczeć - stwierdziłam
- No to na cholerę zadajesz mi takie durne pytania!
Zamiast się uspokajać on tylko bardziej się wściekał.
- Dobra, uspokój się - wymamrotałam.
- Jeszcze, kurwa raz mi powiesz, że mam się uspokoić, to przestrzelę ci łeb! - warknął.
Prychnęłam pod nosem, przewracając oczami,co chyba jeszcze bardziej go rozdrażniło, bo wyjął ze swojej kieszeni spluwę i wymierzył w moją głowę.
Moje usta otworzyły się, a żołądek niemiłosiernie skurczył.
- Ashton! - pisnęła brunetka obok mnie, zwracając tym naszą uwagę. Po jej policzkach ciekły łzy, cała trzęsła się ze strachu.
- Nie rób tego, proszę - wyjąkała, patrząc na niego błagalnie. Chłopak niewzruszony widokiem płaczącej dziewczyny dalej mierzył we mnie spluwą. Przymknęłam oczy czekając na najgorsze. Doskonale wiedziałam, że jest on zdolny do zabicia mnie, z zimną krwią zrobiłby to nawet nie mrugając.
- Skoro nie ona - wypowiedział te słowa, a zaraz po tym usłyszałam donośny huk. Czekałam na ból. Na cokolwiek, ale nic a nic się nie działo. Dopiero wtedy dotarły do mnie wypowiedziane przez niego słowa. Jak poparzona otworzyłam szeroko oczy spoglądając w bok. Veronica siedziała skulona, cała i zdrowa obok mnie. Podążyłam wzrokiem za nią i dostrzegłam tkwiący pocisk w ścianie. Z oszacowania toru lotu kuli wywnioskowałam, że przeleciała ona dosłownie centymetr od głowy brunetki. Z całej siły przyciągnęłam ją do siebie, nie zważając na palący ból w ramieniu. Veronica szlochała w moje ramię, a ja głaskałam jej plecy, uspokajając szeptem.
- Mam nadzieję, że to czegoś was nauczyło.
Nie wiem w jakim celu tak ją straszył. Jest bezduszny, nieobliczalny i po prostu okropny. Nie chciałam, by po raz kolejny wyciągnął broń w naszej obecności. To wszystko jest po prostu chore.
Posłałam mu pełne nienawiści spojrzenie, którym ani trochę się nie przejął, co wywnioskowałam z jego neutralnego wyrazu twarzy. Był pusty. Nie miał ani serca, ani uczuć.
- Wyjaśnijmy sobie coś... W tym domu rządzimy MY, nie wy. Radziłbym się odnosić do nas z szacunkiem, jeśli nie chcesz stracić siostry, a potem życia - warknął, a drobna brunetka, siedząca w moich objęciach zalała się jeszcze gorszym szlochem. To ją zdecydowanie przerasta.
- Jesteś pojebany - syknęłam w jego stronę, kołysząc się razem z siostrą w przód i w tył. Blondyn zaśmiał się tylko kpiąco, podpierając się ręką o komódkę obok której stał. I wy mi jeszcze powiedźcie, że ten debil nie jest bipolarny.
- Ameryki moja droga nie odkryłaś.
__________________________________________________
Hej, hej, hej! (Ja nadal mam wrażenie, że witam tu jedną osobę xd)
No to 4 rozdział, spóźniony, gdyż wczoraj był niesamowity dzień - 17-ste urodziny Ady (aleś ty stara :D) - dlatego właśnie wczoraj balowała i jakoś tak wyszło haha :3
A żeby nie przeciągać to prosimy o komentarze, dziękujemy Karmeelqowi :3 I zapraszamy na kolejny! :D Papa ;*
Wera xo
PS. Mega zdjęcia, nie? *-* Ashiiii <3

Witam misiaczki. ^^
No więc tak to ja przepraszam, za opóźnienie, CAŁĄ winę biorę na siebie, postanowiłam sobie pobalować z przyjaciółmi. (i tak naprawdę czuję się stara przy Tobie sweet 13. :*)
Ale dobra nie wiem czy to czyta tylko i wyłącznie jedna osoba, mam takie wrażenie, znaczy mamy bo Weronika też to zauważyła, nie chcę wyjść na jakąś zołzę czy coś no ale ludziska.
Postanowiłyśmy z Niką zobaczyć ile was jest dlatego:
3 komentarze = następny rozdział 

postaracie się to zrobić? Mamy nadzieję, że tak. ;)
No nic tyle miałam do powiedzenia. Do następnego. Buziaczki ;* A.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Wszystkiego najlepszego!

Dzisiaj jest 6 kwietnia - jeden z najważniejszych dni w roku (zwłaszcza dla mnie), a dokładniej w tym dniu urodziny obchodzi najcudowniejsza, najwspanialsza, najpiękniejsza, najukochańsza, najbardziej zakręcona, najbardziej zajebista i po prostu NAJ dziewczyna i "siostra bliźniaczki" na świecie - moja kochana Adrianna!!

Kociak, widziałam to, co wczoraj dla mnie zrobiłaś i jeszcze raz ogromnie Ci dziękuję, nie wiem co powiedzieć, miałam zaciesz do północy i dłużej <3
No ale przejdźmy do rzeczy...
 Kochanie ty moje, życzę Ci przede wszystkim zdrowia, szczęścia, spełnienia wszystkich marzeń, tych najmniejszych, prawie nic nie znaczących również; kochającego chłopaka, narzeczonego, a później męża; wesołej gromadki dzieci; byś codziennie budziła się z pięknym uśmiechem na twarzy; byś doszukiwała się we wszystkim pozytywów; byś wykorzystywała każdą minutę swojego życia jak najlepiej, by potem niczego nie żałować; byś szalała póki możesz, ale też wiadomo - uczyła się, miała same dobre stopnie, najlepsze osiągnięcia w nauce.
 Nie zapominajmy również o pisaniu; życzę Ci mnóstwa, miliarda świetnych pomysłów, które nie wyjdą z twojej bardzo inteligentnej główki przez dłuuugi czas. Mam nadzieję, że wreszcie znajdziesz w sobie tą odwagę i opublikujesz swoje (fantastyczne) dzieła, nie warto tego chować do szuflady. Masz wielki talent, który koniecznie musisz rozwijać. Trzymam kciuki, wierzę, iż kiedyś wydasz niejedną książkę, która w stu procentach będzie wspaniała.
 Jesteś cudowną, kochaną, pomocną, życzliwą i po prostu niesamowitą osobą. Nigdy nie porównuj się do innych, zawsze bądź sobą, nigdy nie mów nigdy, dąż do wyznaczonego przez siebie celu, nie zważając na przeszkody, bo i tak wszyscy wiemy, że uda Ci się je pokonać, nie ważne jak trudne to będzie.
 Nadal zastanawiam się jak to robisz, że wytrzymałaś ze mną te pięć miesięcy (nie, nie, nie. Nie wierzę, że to tak szybko zleciało, o Boże). Ja również mam nadzieję, iż ta znajomość się szybko nie rozpadnie i wierzę, że kiedyś się spotkamy.
 Pora na podziękowania...
Dziękuję, że codziennie dzięki Tobie budziłam się z pozytywnym nastawieniem do życia, z wielkim uśmiechem na twarzy; że dzięki Tobie o wiele częściej się uśmiecham; dzięki Tobie nie jestem dla siebie taka... krytyczna, jak byłam kiedyś.
Dziękuję Bogu, że mi Cię zesłał, to jest prawie cud.
Kocham Cię całym sercem i w tej chwili - jakkolwiek głupio i niedojrzale to zabrzmi - nie wyobrażam sobie dnia bez rozmowy z tobą.
 A teraz niewielki prezent, który nigdy nie pobije twojego, który dla mnie napisałaś, aczkolwiek mam nadzieję, że wywoła chociaż jeden, maluteńki uśmiech :)

niedziela, 5 kwietnia 2015

Coś specjalnego *-*

Sto lat Weruś. ;*
Jest 5 kwietnia, no więc moje skarby STO LAT, STO LAT, STO LAT NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM, skończyłaś te 13 latek i szczerze powiedziawszy wcale tyle nie masz, mentalnie czasami nawet i mnie przerastasz. Pragnę złożyć Ci najserdeczniejsze życzenia z okazji tego święta. Spełnienia najskrytszych marzeń, tych łatwych i tych trudnych do realizacji. Masę wspaniałych przyjaciół, tych prawdziwych oczywiście, z którymi będziesz przechodzić przez życie mając z nimi masę wspomnień, byś była zawsze, ale to zawsze uśmiechnięta, pełna optymizmu i szła tym twoim mottem, pamiętaj normalność jest przereklamowana. Masę godzin fangirlingu, Asha kochana nie będę Ci życzyć, bo już go masz xD (no ale tak już poważnie, to żebyś go spotkała, przytuliła się do niego i powiedziała jak uwielbiasz tego Twojego seksiaka). Chciałabym Ci również życzyć wspaniałych pomysłów, których Ci nie brak, byś tworzyła nadal blogi i może nawet kiedyś w przyszłości wydała książkę (możemy wydać ją razem).  Oczywiście co to za sukces bez wspaniałych czytelników, więc ich również Ci życzę. I jeszcze przy okazji życzeń pragnę Ci podziękować za te pięć miesięcy, które ze mną wytrzymałaś i nie zraziła Cię jakoś specjalnie te cztery lata pomiędzy nami, oraz moje powalenie mózgowe, za to że stałaś się moją siostrą i dzięki tobie wstawałam z uśmiechem w łóżka, mam nadzieję, że się to zbyt szybko nie skończy i będzie to trwało, a nawet się spotkamy. Kocham Cię moja młodsza bliźniaczko ;*

No dobrze a teraz tak jak już mówiłam Ci wcześniej mam przygotowane coś specjalnego, nie jest to przegenialny prezent ale mam nadzieję, że Ci się spodoba, więc oto Twój prezencik z Ashtonicą w roli głównej. ;* #omfg #owww #Ashtonica #I<3ThemSoMuch




Jak co każdy weekend siedziałam wtulona w ciepłe ciało blondyna. Od godziny półleżał na mojej kanapie i opowiadał głupie sytuacje, które nam się  przydarzały, a ja co chwila chowałam twarz w jego bok, wybuchając śmiechem.
- Ashton! Przestań proszę cię! - wydukałam, w jego koszulę. Niech on już przestanie, potwornie bolał mnie brzuch od tego nadmiaru śmiech, a o policzkach to już nie wspomnę.
- O-o. A pamiętasz jak..
- Irwin no.. - jęknęłam przewracając oczami, lecz chłopak zupełnie nie zwracał na mnie uwagi.
- Jak w czwartej klasie podeszłaś do Marcela i powiedziałaś, że jak odda nam kasę, to będziesz jego dziewczyną przez tydzień?!
- Boże, to było takie żenujące. Nie wiem nawet dlaczego to wtedy zrobiłam. - przyznałam śmiejąc się do rozpuchu. To była chyba jedna z naszych pierwszych wspólnych przygód, od której wszystko tak naprawdę się zaczęło. Teraz z biegiem czasu dostrzegłam jaki to był głupi zakład, przepraszam, to nawet nie zaliczało się do zakładów. No ale przechodząc do niego. Clook był naszym klasowym kujonem, dosłownie z wyglądu jak i mentalności. Pewnego dnia tak po prostu Ashton podszedł do mnie ze swoją paczką i rzucił mi wyzwanie, a to że uwielbiam konkurować, cóż nadal uwielbiam przyjmować postrzelone zakłady, zgodziłam się niemal od razu.
Oczywiście odpowiedź Marcela była oczywista, a ja wygrałam zakład, ale niestety musiałam udawać jego dziewczynę, chociaż muszę, przyznać, że pod tymi okularami kryje się niesamowity, czarujący chłopak. Po tym incydencie praktycznie wszystko się zaczęło. Irwin i jego paczka coraz częściej kręciła się przy mnie, a ja koło nich i tak zostaliśmy przyjaciółmi, cóż do tej pory dziękuję, że wtedy Marcuś przystał na moją propozycję, dając mi tym samym wygrać zakład oraz zyskać prawdziwych przyjaciół. Kolejne lata mijały nam na realizowani wspólnie szalonych czasami nawet i głupich pomysłów. Naprawdę nie mam pojęcia jak wytrzymałam z nimi aż tyle lat. Pamiętam jakby to było wczoraj moje trzynaste urodziny, chłopcy wpadli na idiotyczny pomysł, żeby zagrać na instrumentach, dobrze wiedziałam, że nie potrafią grać na żadnym z
nich, a co dopiero śpiewać. Po prostu się o tym nie mówiło. Jak tylko weszli na mini scenę, krzyknęłam, że on się tylko zgrywają i ich nie znam. Cóż moja mina była wtedy bezcenna gdy tylko zaczęli grać, grać fenomenalnie, aż z wrażenia zbierałam szczękę. Dosłownie potrzebowałam szczotki i szufelki. Był to pierwszy, ale oczywiście nie ostatni raz kiedy usłyszałam ich wykon. Tuż po przyjęciu postanowili założyć zespół co uważałam za najgenialniejszy pomysł na jaki ta banda moich idiotów mogła wpaść.
- Ale od tego wszystko się zaczęło. - z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos tuż obok. Uniosłam powoli głowę napotykając najpiękniejszy widok na ziemi. Piękny powalający szeroki uśmiech, słodkie dołeczki tkwiące w policzkach i równie przepiękne orzechowe tęczówki. Ten cudowny widok za każdym razem odbiera mi dech w piersi mimo iż znam go już tak długo. Odwzajemniłam uśmiech składając niewinnego całusa na jego policzku, ten natomiast ułożył duże ciepłe dłonie na mojej twarzy i patrząc w moje zielone tęczówki wpił się w moje usta. Na początku pocałunek był słodki i leniwy, a z chwilą gdy go pogłębiłam, nasze wargi spotykały się w coraz to zachłanniejszych pocałunkach.

Jego malinowe usta smakowały jak zawsze gumą miętową, którą zwykł zawsze rzuć, co czasami było irytujące. Chłopak przygryzł moją dolną wargę ciągnąc za nią, wywołując u mnie przyjemne dreszcze pożądania, przechodzące wzdłuż kręgosłupa oraz cichy pomruk zadowolenia, który wydobył się z mojego gardła. Uniosłam się z kanapy siadając na nim okrakiem nie odrywając się od niego nawet na sekundę. Ash momentalnie umieścił dłonie na moich biodrach, ja natomiast wtopiłam palce w jego miękkie blond loki. Pociągnęłam za nie lekko, a z ust chłopaka wydobył się jęk na który liczyłam. uśmiechnęłam się podczas pocałunku, na co chłopak zrobił to samo. Oderwał się ode mnie, nie mogąc złapać tchu, to samo mogłam powiedzieć o sobie. Czułam się jakbym przebiegła maraton, albo przepłynęła Atlantyk, dosłownie. Blondyn wpatrywał się we mnie ciężko dysząc przygryzając przy tym dolną wargę. Wyglądał cudownie uroczo w takim wydaniu, potargane loczki, roześmiane oczęta.. Och co ja bredzę, on zawsze wygląda uroczo i gorąco jednocześnie. Poczułam jak jego dłoń sunie w górę, powoli zmysłowo. Boże bo zaraz się zapale. Mój oddech zamiast wracać do normy stawał się coraz płytszy, co tylko usatysfakcjonowało blondyna. Jego opuszki muskały mojej skóry na szyj brnąc cały czas w górę. Dotarł palcami do wargi, którą nieświadomie trzymałam pomiędzy zębami. Naparł na nią kciukiem uwalniając ją z potrzasku następnie umiejscowiwszy dłoń na mym policzku wyszeptał dwa najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek ktokolwiek mógł usłyszeć od osoby którą się prawdziwie całym sercem kocha, wypowiedział je cicho tak bym mogła to usłyszeć, jakby były to najintymniejsze słowa na świecie, przeznaczone tylko dla nas. Pomimo iż słyszałam je tyle razy do moich oczu naleciały łzy wzruszenia.
- Kocham cię - odpowiedziałam równie cicho z jeszcze większym uczuciem. Wzrok zaczął mi się kompletnie zamazywać na wskutek łez. Zaczęłam nadmiernie mrugać uwalniając je na powierzchnię. Wtuliłam policzek w jego ciepłą dłoń ciągle wpatrując się w jego orzechowe emitujące miłością tęczówki. Otarł stróżki cieczy, ale one nadal nie przestały płynąć. Czasami nienawidzę swojej wrażliwości, jest taka do dupy. Chociaż to lepsze niż nie czuć zupełnie nic. Zarzuciłam ręce na jego ramiona splatając dłonie z tyłu szyj, a palcami bawiłam się loczkami na jego karku. Ucałowałam jego pełne usta, po czym po prostu wtuliłam twarz w zagłębienie między szyją a barkiem blondyna. Zaciągnęłam się jego zapachem, na który składały się mocne charakterystyczne perfumy pomieszane z wonią mięty i migdałów. Mój ulubiony zapach. Ashton delikatnie objął mnie ramionami jedną ręką głaszcząc moje plecy a drugą najzwyczajniej w świecie kreślił nieznane mi wzory na dole moich pleców. Trwaliśmy tak sporo czasu wsłuchując się w bicia naszych serc, będąc pogrążonymi w naszych myślach. Wróciłam pamięcią do kluczowego momentu, w którym zrozumiałam iż to ten jedyny. Dokładnie dwa lata temu podczas jednego z mini koncertów, jakie dawali chłopcy w małej kafejce w naszym miasteczku, grupka dziewczyn stojąca koło mnie zaczęła w dość cóż można to tak określić dość wygórowany sposób wielbić każdego z osobna. Wtedy, a może i długo przed tym zaczęłam patrzeć na niego zupełnie inaczej, a może to było jak lodowaty kubeł na moje ukryte głęboko uczucie?! Sama nie wiem, ale tego dnia zrozumiałam, że darzę go o wiele większym uczuciem niż tylko przyjacielską miłością, oczywiście nie mogło to się od razu skończyć happy endem no bo jakże by inaczej. Nie mówiłam mu o swoich uczuciach wobec niego, z jednego najważniejszego powodu. Nie chciałam naszczyć naszej przyjaźni, bo ona była najważniejsza, dla niej mogłam cierpieć katusze. Wolałam mieć go w ten sposób niż nie mieć go wcale. Cóż nie było mi co prawda łatwo. Tłumy dziewczyn ustawiały się do niego w kolejce, chcąc z nim być. Bolało, nie powiem, gdy na bal jesienny zaprosił największego plastika w szkole. Co on w niej widział? Cóż dopiero potem dowiedziałam się czemu to uczynił. Przepłakałam wtedy noce, zarywałam je nie mogąc zmrużyć oczu. Bywało tak, że zostawała ze mną Addie, czasami ze mną rozmawiając, czasami po prostu milcząc, dając mi swobodę na wylanie na powierzchnię ran pozostawionych po blondynie. Do dzisiaj dziękuję, że mam tak wspaniałą siostrę. Chłopcy w jakiś sposób próbowali dojść do mnie, pytając co się dzieje, będąc całkowicie szczera próbowałam ich unikać, przestałam przesiadywać z nimi w stołówce przesiadając się z Ann do kumpli jej chłopaka. Unikałam ich jak ognia, nawet nie pojawiłam się na balu nie chcąc widzieć zakochanej parki. Całą imprezę przesiedziałam w pokoju oglądając film, który zawsze poprawiał mi humor. Szybcy i wściekli była to seria, neutralna oraz spektakularna wszech czasów. Niestety na nic były starania filmu, bo i tak zbyt wiele wspomnień wywoływał w mojej głowie. Skulona więc wpatrywałam się w ekran dopóki ktoś nie wszedł do mojego pokoju.
- Ann, mówiłam, że masz się mną nie przejmować. Nic mi nie jest. - zapewniłam, chcąc poniekąd w to wierzyć. Nie patrząc nawet w tamtą stronę dalej tkwiłam w tej samej pozycji.
- Z tego co wiem to nie mam piersi i nie mam na imię Adrianne. - odezwał się głos, a ja momentalnie zastygłam. To nie możliwe, przecież bal zaczynał się lada moment co on tutaj wyprawia? Czy to był tylko wymysł mojej wyobraźni?! Przeniosłam wzrok ku drzwiom, o które stał oparty barkiem blondyn. Automatycznie przygryzłam wargę na ten widok. Idealnie skrojony czarny garnitur, włosy pozostawione w nieładzie, co dodawało mu jeszcze więcej seksapilu. Ponad to perfekcyjne usta uformowane w ten charakterystyczny pół uśmiech. Cóż byłam zarówno zdziwiona jak i zachwycona jego obecnością. Tylko pytanie czego tu szuka?
- Co ty tu robisz? - mój łamliwy ochrypnięty głos odbił się echem od ścian mojego dość dużego pokoju.
- Myślałaś, że pozwolę ci opuścić bal? - stawiał powoli kroki w moim kierunku, z racji, że panował pół mrok, chłopak nie mógł widzieć zaczerwienionych, na pewno opuchniętych oczu do łez. Nawet gdyby je widział, bym ich nie zakrywała, były one spowodowane nim, więc teraz niech podziwia swoje dzieło i tak już gorzej być nie może. Irwin stanął dokładnie na przeciwko mnie uważnie lustrując moją twarz. Jego cwany uśmieszek nagle zniknął gdy dostrzegł mokre dróżki nam moich policzkach.
- Veronica? Co się dzieję? - tym pytaniem wywołał u mnie nagłą nienawiść do niego. Przetarłam szybkim chaotycznym ruchem policzki prostując plecy, które wcześniej tworzyły swego rodzaju łuk.
- Gdzie zgubiłeś swoją księżniczkę?! - jadowite pytanie wypłynęło z moich ust nawet nie wiem kiedy. Blondyn przysiadł na skraju łóżka nadal mnie obserwując, lecz nic a nic nie odpowiedział. Ta cisza była męcząca, patrząc tak na niego robiło mi się coraz słabiej i serce rozrywało mi się na strzępy. Miałam przed oczami najpiękniejszy skarb na ziemi, i bolało mnie że nigdy nie będzie on mój. Poczułam ucisk w gardle, nie chciałam się rozpłakać. Nie mogłam sobie pozwolić na taką słabość, nie przy nim.
- Vero...
- Przestań. Proszę. - szepnęłam patrząc na swoje dłonie.
- Nie. Nie mogę. - powiedział jakby zrezygnowany, od razu przeniosłam na niego z powrotem wzrok.
- Co ty bredzisz? Idź lepiej na bal. Nie każ jej czekać.
- Przestań! To ty przestań! - podniósł głos co przyznam było nowością, gdyż on nigdy nie krzyczał niezależnie od tego jak źle było. Przyjrzałam się dokładniej jego twarzy i mogłam śmiało stwierdzić, że płakał. - Mam dość życia w chorej niewiedzy! Co takiego zrobiłem? Czemu próbujesz mnie unikać?
- Nie próbuję. - szepnęłam. Nie chciałam go okłamywać, nie było to nawet w moich zamiarach. Chłopak złapał moją dłoń ściskając mocno, jakby chciał się upewnić, że tu jestem.
- Proszę, nie okłamuj mnie. - kręcił głową, a jego załamany głos brzmiał żałośnie, przez co bolesny ucisk w moim sercu nasilił się. - Czemu?
- Ashton. - szepnęłam czule obejmując jego dłoń. Nie miałam pojęcia co mogę mu powiedzieć, widząc go w takim stanie, serce mi krwawiło i miałam ogromne wyrzuty sumienia, za to że go unikałam  karząc  tak naprawdę, za uczucie którego nie odwzajemnia zadając mu tym nieświadomie ból.
- Co takiego zrobiłem -wydukał tak cicho że ledwie go dosłyszałam.
- To nie twoja wina... - zaczęła, lecz nie dał mi dokończyć.
- Najwidoczniej moja skoro mnie unikasz. To boli wiesz?
- Ashton. Proszę cię. Kocham cię, w moim zamiarze nie było cię…
- Nie Veronica! Kocham cię! Rozumiesz?! I może w tym momencie wygłupiam, ale musiałem ci to powiedzieć zanim będzie za późno...  - mówił, tak jakby nie dosłyszał mojego wyznania, ale nie minęła chwila i jakby to do niego dotarło otworzył zdziwiony usta. - ŻE? CO?
Cóż takie same myśli miałam ja w tym momencie. Moje usta utworzyły literę o, okey to już jest jakiś pieprzony sen, albo moje urojone marzenia. Zaczęłam się śmieć wprawiają blondyna w zakłopotanie.
- Żartujesz prawda? Musisz żartować. – ściszyłam znacznie głos niemal że do szeptu. Ashton ułożył swoje duże dłonie na moich policzkach, każąc mi na siebie spojrzeć.
- Nie, jestem w stu procentach szczery, pytanie czy ty nie żartujesz? – na jego słowa pokręciłam głową.
- Kocham cię. – powtórzyłam szeptem, zamykając jak najmocniej powieki. Serce biło mi niemiłosiernie, a oddech był płytki i nierównomierny. Jego kciuki zataczały kółeczka na mojej skórze.
- Spójrz na mnie. – poczułam jak zmienia swoją pozycje po czym usadawia mnie na swoich kolanach. Niepewnie uchyliłam powieki by na niego zerknąć. To co ujrzałam jak najbardziej podziałało na mnie zbyt intensywnie. Jego tęczówki były wpatrzone we nie, a z nich dało się wyczytać iskierki radości. Kącik moich ust uniósł się ku górze tak samo jak chłopaka. Nadal głaszcząc mnie po policzku zbliżył się ku mnie, przykładając jego nos do mojego, na co wstrzymałam oddech. Nasze usta dzieliło zaledwie parę centymetrów, był tak blisko, że mogłam poczuć jego ciepły oddech. Zaczerpnęliśmy w tym samym momencie łapczywie powietrza po czym z impetem wpiliśmy się w swoje wargi w miękkim zachłannym pocałunku, na który cóż, czekałam zbyt długo. Od tego momentu między nami zaistniała ta więź i staliśmy się parą. Jak w jakimś zakichanym filmie romantycznym, które uwielbia moja siostrzyczka, ale cóż, nie mogłam na to narzekać, wręcz przeciwnie dziękowałam losowi za taki dar.
Z moich myśli wyrwało mnie nagłe szarpnięcie przez co upadłam z impetem na podłogę, wywołując tym niesamowity huk.
- Ała. Odbiło ci? – zapytałam się unosząc na łokciach. Spojrzałam na mojego chłopaka, który stał na równych nogach zawiązując sobie w tym momencie bandamę na jego rozczochranych przeze mnie blond lokach.
- Przepraszam kochanie. Muszę lecieć już jestem spóźniony. - pomaszerował na korytarz zakładając swoje czarne conversy.
- Co? Jak to? Przecież próby dzisiaj nie macie. – fuknęłam nadal siedząc na podłodze.
- Nie było w planach, ale w jednak jest.
- Tak jasne pewnie idziesz mnie zdradzić. – zaszydziłam przez co zaraz oberwałam pałeczkami od perkusji. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. – Ała.
- Nigdy mi tak nie mów. – pogroził mi palcem. – Widzimy się na koncercie paa.
- Czy my nie możemy się, żegnać jak normalna para? – zapytałam sama siebie, myśląc iż mnie już nie usłyszy.
- Bo my nie jesteśmy normalni skarbie. – powiedział z korytarza na co się zaśmiałam. Usłyszałam jak otwiera drzwi i w tym momencie uzmysłowiłam sobie, że nadal mam jego szczęśliwe kijki.
- Ash! A pałeczki? – krzyknęłam na tyle głośnie by mnie usłyszał.
- Oddasz mi je przed koncertem. – odkrzyknął i tyle go już widziałam czy słyszałam. Westchnęłam ciężko opadając plecami na dywan. Czasami mam z nim istną karuzele. Przymknęłam oczy na moment, ale moją błogą chwile przerwał mi trzask drzwi, a następnie śmiechy. Uchyliłam nieco powieki, a moim oczom ukazały się roześmiane buzie mojej siostry i jej chłopaka, kierujących się na górę po schodach.
- Tylko się zabezpieczcie. – rzuciłam ze śmiechem. Brunetka zatrzymała się na stopniu i spojrzała na mnie z rozbawieniem. Natomiast stojący obok niej chłopak uśmiechną się do mnie łobuzersko.
- Cześć Ver.
- Witaj Lou. – skinęłam głową uśmiechając się do niego. Louis był wspaniałym chłopakiem i Ann ma wielkie szczęście, że ktoś taki jak on pojawił się w jej życiu. Naprawdę do siebie pasowali i wyglądali ze sobą słodko.
- Słyszałeś ją? Starszych będzie pouczać. – fuknęła, klepiąc chłopaka po ramieniu.
- Dobra. – wzruszyłam rękoma. – To przynajmniej bądźcie cicho.
- Dobrze mamo. – wystawiła mi język, a za chwile pisnęła zostając przerzucona przez ramię niebieskookiego. – Loueh skarbie puść mnie natychmiast. – słyszałam jeszcze jej krzyki gdy znikali na górze, zaśmiałam się na ten widok. Czasami zachowywali się gorzej niż ja i Ash. A są od nas sporo starsi.
Spojrzałam na zegarek wiszący w kuchni i stwierdziłam, że nie pozostało mi zbyt wiele czasu, zważywszy, że koncert zaczynał się za niecałe trzy godziny. Udałam się na górę z zamiarem ogarnięcia się. Po długim prysznicu, wyszłam z łazienki owinięta puchowym ręcznikiem poczłapałam do swojego pokoju. Stając przed zawartością mojej szafy dokładnie ją przeanalizowałam,  wybór nie był jednak taki łatwy, gdyż nie miałam zielonego pojęcia co powinnam na siebie włożyć, ale końcu zdecydowałam się na jeansowe spodenki, bokserkę z czarnym kolorze i na to skurzaną kurtkę. Na nogi założyłam granatowe conversy i zabierając jeszcze swój telefon zeszłam na dół, gdzie już czekała na mnie Louis i Addie. Przejechałam wzrokiem wzdłuż jej sylwetki, dostrzegłam, że zmieniła ubrania, a miała na sobie  swoje ciemne jeansowe spodenki, jej ulubiony kwiaciasty bartel i na to białą narzutkę z frędzelkami, a na nogach standardowo czarne trampki.
- Co wy robicie? – zapytałam zdziwiona.
- Jak to co idziemy na koncert twoich kumpli i chłopaka. – uśmiechnęła się szeroko, na co wzruszyłam jednie ramionami, nie zawsze chodziła na ich koncerty, a jak już się pojawiała to raz na ruski rok. Gdy miałam już wychodzić przypomniałam sobie o najważniejszym, mianowicie o pałeczkach, które nadal leżały na dywanie w salonie, pochwyciłam je wkładając je do tylniej kieszeni spodenek, po czym we trójkę opuściliśmy dom. Droga do starych kompleksów budowlanych nie trwała zbyt długo, a gdy już tak dotarliśmy, dało się słyszeć głośnie dźwięki muzyki i krzyki ludzi dochodzące ze środka. Wolnym krokiem skierowałam się do drzwi, którymi wchodził personel i ekipa która zawsze występowała. Bez większych problemów wślizgnęłam się do środka wpadając przy tym na roześmianego czerwonowłosego. Mikey stał szczerząc się do mnie jak głupi do sera, ale muszę przyznać, że uroczo wyglądał w tych dziwnych włosach. Pamiętam jak przyszedł od razu po przefarbowaniu ich, kiedy go zobaczyłam zaczęłam się paniczne śmiać, co trochę uraziło chłopaka, ale jak zawsze, nie obrażał się na mnie choćby pięciu minut.
- Nica! – wykrzyczał podbiegając do mnie zaraz zamykając w ż
elaznym uścisku.
- Mike dusisz głąbie. – klepnęłam go w ramię by mnie puścił, serio ten to ma parę w łapie, jak chwyci to potrafi udusić. Chłopak odsunął się ode mnie po czym nadal się uśmiechając chwycił mnie za nadgarstek, prowadząc huk wie dokąd. – Dokąd ty mnie znowu wleczesz? – zapytałam lecz oczywiście nie uzyskałam jasnej odpowiedzi, tylko jakiś pomruk, który brzmiał jak „ucisz się, zaraz zobaczysz”, więc tak też i zrobiłam, cierpliwie czekałam aż dojdziemy do naszego celu. Nagle nie zauważywszy, że chłopak stanął wpadłam na jego plecy cicho jęcząc, ja pierniczę co za głupek, nie mógł mnie uprzedzić czy jak. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć czy zrobić, kudłaty zniknął mi z oczu, a przede mną stanął mój seksowny perkusista. Zostałam raptownie przyciągnięta i zachłannie pocałowana, na co zamruczałam, no takie przywitania ja mogę mieć. Kiedy zabrakło nam już tchu oderwaliśmy się od siebie.
- Tu jest coś twojego. – powiedziałam wyciągając jego własność ze spodenek wręczając mu ją.  Przejął pałeczki całując mnie przelotnie w nosek na co zachichotałam, on jest taki czuły i słodki, dziwiłam się, że w ogóle tacy chłopcy jeszcze istnieją.
- Dziękuję. – uśmiechnął się szeroko ukazując rząd białych idealnych ząbków.
- No dobra to ja lecę na widownie daj czadu skarbie. – po raz ostatni go pocałowałam po czym udałam się na swoje stałe miejsce tuż pod sceną. Tłum stojący za mną zaczął piszczeć i krzyczeć gdy chłopcy weszli na scenę podchodząc każdy do swojego instrumentu.
- Witajcie, jesteśmy 5 Seconds of summer i zamierzamy dzisiaj dać dla was czadu. – wykrzyczał do mikrofonu Luke uśmiechając się przy tym, rozpoczynając tym samym wspaniały koncert. Wygrywali ich autorskie piosenki z ich płyty, którą udało im się wydać. Byłam z nich tak dumna, kiedy mi to oznajmili. Kolejne grane piosenki mijały a ja śpiewałam tańcząc razem z nimi. W pewnym momencie, Ashton wstał od perkusji odnajdując mnie wzrokiem, odebrał mikrofon do szczerzącego się Caluma. Okey co jest do cholery grane, przecież nigdy Ash nie opuszczał swoich bębnów. Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie, które zignorował i biorąc głęboki wdech przyłożył urządzenie do ust.
- Przepraszam, że przerywam wam koncert, ale jest coś co muszę powiedzieć, osobie tu przebywającej. Veronica kochanie chodź tu do nas. – zachęcił mnie machnięciem ręki. Co on kombinuje proszę ja was. Pokręciłam przecząco głową, nie wejdę tam, wie jak bardzo nie lubię stawać przed ludźmi, to mnie krępuje. – No dolej skarbie. Bo tam po ciebie zejdę. – wahałam się przez sekundę, ale nadal nie mogłam tego zrobić, choć bym bardzo chciała moje stopy przykleiły się do podłoża uniemożliwiając mi ruchy. Tłum zaczął krzyczeć zachęcająco moje imię, ale to ręka mojej kochanej siostrzyczki pchnęłam mnie na scenę, jeszcze jej się za to odpłacę pewnego dnia. Niepewnie stanęłam przed blondynem, który pochwycił moją dłoń, patrząc mi przy tym głęboko w oczy. – Wielkie brawa dla mojej księżniczki. – przerwał gdyż po sali rozniósł się gromki aplauz, w tym czasie przygryzł wargę, lustrując mnie wzrokiem przepełnionym miłością, wywołując u mnie przelot miliona motyli, które o mało nie rozerwały mi żołądka. Gdy tylko hałas ucichł zaczął mówić dalej: - Veronico, jesteś moim słońcem, moją radością i te lata utwierdziły mnie w tym jak bardzo jestem w tobie zakochany, gdy cię nie ma obok zastanawiam się co robisz, czy o mnie myślisz. Nie mogę spać, gdy nie jesteś obok mnie na drugiej połówce łóżka. Kocham budzić się z tobą, dzielić każdy skrawek mojego życie, cieszyć się oraz płakać z tobą. Inni nie mogą żyć bez oddychania, cóż dla mnie to ty jesteś niezbędnikiem dla mojego istnienia i wiem, że pragnę przeżyć z tobą resztki swoich dni – wypowiedział to powoli klękając nadal nie spuszczając z mnie wzroku, potarł kciukiem moje knykcie, jakby chciał dodać mi otuchy, ale wiedziała, że to on jej teraz potrzebował bardziej. Wstrzymałam oddech wiedząc co teraz nastąpi. - dlatego czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem we wszechświecie i zostaniesz moją żoną? - gdy wymówił te słowa zakryłam dłonią usta, cholera, cholera, cholera! Czy on właśnie? Tak przed  wszystkimi tu? Mi, że właśnie mi? O MY FUCKING GOD. On mi się oświadczył. Oczy zaszły mi łzami i wiedziałam, że to już nie uchronne, zaraz się rozbeczę, na oczach wszystkich, och walić wszystkich, na oczach tego jedynego. Skinęłam lekko głową na tak. Chłopak wsunął mi pierścionek na palec po czym poderwał się na równe nogi porywając mnie w swoje ramiona i obracając się  ze mną wokół własnej osi. 


Oplotłam jego szyję rękoma by nie spaść śmiejąc się przy tym. W końcu się zatrzymał i wpił z taką zachłannością w moje wargi, że zabrakło mi tchu. Dopiero gdy się od siebie oderwaliśmy do moich uszu doszły gwizdy i oklaski z widowni ale też i chłopcy na scenie nie oszczędzali się. Przywarłam czołem do czoła blondyna i tak bezkarnie wpatrywaliśmy się w swoje tęczówki, które Ann uwielbia nazywać „zwierciadłami duszy”, cóż miała w tym wiele racji, zawsze mogłam wyczytać z nich naprawdę dużo, tak jakbym dryfowała w jego głębi. To był najwspanialszy dzień w moim życiu i choć czasami inni nie pochwalali tego, że się zgodziłam, mówią że mnie nie
rozumieją, pytają, skąd mogę wiedzieć, że dobrze postąpiłam skoro mam dopiero osiemnaście lat, jestem za młoda by wiedzieć co oznacza na zawsze, no ale cóż,
czuję to, że ten cudowny blondynek będący moim przyjacielem jest teraz całym moim światem, a nawet wszechświatem i nic, zupełnie nic poza nim nie istnieje. Kocham go całą sobą i wiem, że on mnie również. 




Jeszcze raz skarbie życzę Ci wszystkiego co najlepsze Twoja Addie ;*