sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 29.

*I know that you always be my guardian angel saving me from the all evil*

*Perspektywa Ashtona*

Siostry weszły jako pierwsze ukazując swoje zaproszenia oraz fałszywe dowody które wczorajszego dnia zrobił im Niall. Gdy już się upewniliśmy, że zajęły swoje miejsca razem z Louisem, Luke'm, Harrym i Kate, ruszyliśmy do wejścia. Oczywiście zostaliśmy zapytani o nasze wizytówki po czym weszliśmy do środka. Wnętrze domu... Powiem szczerze, prawie zwalało z nóg. Jak w pałacu. Beżowe ściany oraz kolumny ze złotymi zdobieniami, brązowa podłoga wykonana z drewna i długi czerwony dywan, ciągnący się Bóg wie dokąd. Ciekaw jestem jak będzie wyglądać ta cała sala balowa, do której właśnie prowadził nas jakiś mężczyzna w garniturze. No cóż, była w podobnych barwach co reszta willi. Podszedł do nas prawdopodobnie kelner z pytaniem czy chcemy coś do picia. Spojrzałem znacząco na Hemmingsa, który już chciał zapewne prosić o coś mocnego.
- No co? To tylko jeden, mały kieliszek.
- Znając ciebie, na jednym by się nie skończyło - przewróciłem mimowolnie oczami.
Spojrzałem w przeciwną stronę. Na drewnianym podwyższeniu przypominającym scenę siedziała Adrianne za wielkim czarnym fortepianem, natomiast Veronica usadawiała się na wysokim stołku obok niego z mikrofonem w dłoni. Zaczęły śpiewać jakąś smutnawą piosenkę, ale ich głosy... muszę przyznać, że były fenomenalne. Szedłem dalej ale niestety zaraz stanąłem wpadając na Louisa. Jezu, a temu co? Spojrzałem na niego mając już się wydrzeć, ale ten patrzył jak zaczarowany na śpiewającą w tym momencie jej strofę Ann.
- Stary, nie patrz się tak na nią - szepnąłem mu na ucho, przez co od razu na mnie spojrzał, ale było widać, że nadal koncentruję się na muzyce i słowach piosenki.
- Co? Na kogo? - zapytał udając głupka. 

- Nie trzeba być Einsteinem by domyślić się, że coś jest na rzeczy, śmierdzi tym na kilometr.
- Nadal nie wiem o czym... - nie dokończył gdyż znowu odwrócił się ku dziewczynie. 


"Czuję, jakbym się przebudziła.
Łamiesz każdą zasadę, którą miałam.
To ryzyko, które podejmuję.
Nigdy cię od siebie nie odsunę."

Wyśpiewała i dam sobie rękę uciąć, że w podczas tych słów zerkała na Louisa. No o tym właśnie mówiłem i jeszcze te walone słowa, odwzorowują ich, a bynajmniej jej sytuację tam gdzieś w jej ckliwej duszy, którą przykrywa sukowatym obliczem. Wywróciłem oczami gdy z tyłu usłyszałem piskliwy głosik Kate ekscytującej się piosenką, gdyż była to jej ulubiona.
Beyoncé chyba Halo z tego co pamiętam. Nie jestem takim bezuczuciowym chamem, żeby tego nie wiedzieć. Nie patrząc jednak kocham ich wszystkich, są moją rodziną, więc to nie jest nawet dziwne, że to wiem.
Zrezygnowany chwyciłem Lou za ramię.
- Mamy coś do zrobienia - wymamrotałem tak, by tylko on to usłyszał. - Chodź, trzeba znaleźć obraz. Kątem oka zauważyłem, że dziewczyny przerwały granie gdyż ten cały prezes, czy Bóg wie kto to jest stanął na scenie, zapewne z zamiarem wygłoszenia jakiejś mowy.
To był dobry moment, bo wszyscy zebrali się tutaj, skupieni na nim.
Wyszliśmy dyskretnie z sali. Przemierzaliśmy puste korytarze w poszukiwaniu tego naszego dzieła sztuki. Ściany były zapełnione różnorodnymi obrazami, jednak żaden nie przedstawiał tego, którego szukaliśmy.
Spokojnie szliśmy przed siebie oglądając portrety lub jakieś abstrakcje na płótnach, jak gdyby nigdy nic. Co jakiś czas mijaliśmy kelnerów lub zwykłych gości, którzy nie zwracali na nas najmniejszej uwagi.
- Stój. - Tomlinson chwycił mnie za ramię. - To Ten.
No to mamy cude... O Boże. Co to w ogóle jest?! Jakby ktoś narzygał na płótno różnokolorowymi farbami. Na co komu takie cholerstwo jest?
- Podoba wam się? - Usłyszałem niski, głęboki głos za sobą.
Odwróciłem leniwie głowę, patrząc na mężczyznę około trzydziestki, był chyba jednym z gości, lub organizatorów, chociaż stawiam na to drugie, gdyż w ręku trzymał czarną podkładkę, a na nosie miał duże okulary, pewnie jakieś drogie.
- Jest... Oryginalny. - Co ja w ogóle gadam.

- Wyróżnia się na tle innych zamieszczonych tu dzieł - odezwała się bardzo firmowym głosem Kate, wysuwając się na przód. Mężczyzna stojący przy nas zmierzył ją wygłodniałym wzrokiem. Nic w tym dziwnego skoro miała niezwykle piękną suknię i sama nie szczędziła urodą. Dobrze, że Luke przytrzymywał Harry'ego, bo dosłownie płonął ze złości, a gdyby rzucił się na tego gościa byłoby po wszystkim. Kate posłała mu dyskretne uspokajające spojrzenie po czym odgarnęła włosy do tyłu ukazując gołe ramiona oraz pokaźny biust. Nie to że jestem chamski, ale widziałem lepsze, a poza tym Kate to Kate i jest Harry'ego więc.. Oh, bo się zapędziłem.
Czarnowłosa udała, że przez chwilę coś analizuję patrząc na obraz, po czym znowu odwróciła się do mężczyzny.
- Czy mi się wydaję, czy to wasz najnowszy nabytek? - zapytała podchodząc bliżej niego, robiąc to oczywiście niezwykle zmysłowo.
- Skąd pani to wie? - zapytał przełykając ślinę.
- Cóż, po ramie obrazu widać, że albo jest on nowy, albo czyszczony specjalnie na przejście do nowego właściciela, biorąc też pod uwagę, że nie posiada on również tabliczki z informacjami tak jak inne dzieła. Łatwo można to stwierdzić - uśmiechnęła się czarująco, na co blondynowi opadła szczeka. Tak, facet połknął haczyk.
- Widzę, że jest pani bardzo spostrzegawcza. Mógłbym pani opowiedzieć co nieco na temat tej niezwykłej zdobyczy. Jeśli oczywiście pani zechce - zaproponował pokazując ręką by się przeszli.
Boże, ona jest genialna. Odciągnęła go od naszej grupy.
Harry'emu już buchała para z uszu, jak zobaczył, kiedy owija ramię wokół jej talii. Myślałem, że tam podbiegnie i zabije go na miejscu. Gdy zniknęli z zasięgu naszego wzroku, zabraliśmy się do roboty. Tommo dał znać skinieniem głowy, że zaczynamy wcielać w życie nasz plan. Chłopcy zastawili  korytarz nie pozwalając nikomu tu wejść, natomiast ja sięgnąłem do kieszeni moich czarnych rurek telefon 
i wybrałem odpowiedni numer.
- Liam, twoja kolej - wymamrotałem do słuchawki.
- Się robi. - Nie musiałem go widzieć by wiedzieć, że głupek zasalutował. Zawsze tak robił. Przez moment słyszałem stukot klawiszy w jego laptopie po czym znowu rozbrzmiał jego głos. - Obrazy zastąpione teraz możecie śmiało robić resztę. Powodzenia - zakomunikował rozłączając się. Przekazałem Louisowi, że wszystko załatwione, więc czym prędzej, jednak powoli ściągnęliśmy ramę, Tommo z Calum'em zawinęli ją w jakiś materiał, a Hemmings z Harrym pobiegli przed nimi sprawdzić czy nikogo nie ma. Westchnąłem zdenerwowany. Cholera, trochę się bałem, że coś nie pójdzie po naszej myśli. Może nas policja gonić, ochrona złapać, dlatego też poszedłem z nimi. Na wszelki wypadek wyciągając spluwę zza paska. Korytarze były puste, więc bez najmniejszego problemu wyszliśmy odpowiednim wyjściem. Tam czekał już podstawiony samochód z Calebem za kierownicą. Szybko wpakowaliśmy obraz do bagażnika, a Tomlinson pojechał do domu. Harry poleciał od razu po Kate. Ten to z zazdrością przebija wszystkich. Zaczęliśmy się wszyscy śmiać. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów uprzednio chowając pistolet i wysunąłem opakowanie w kierunku Lou, lecz ten jak zawsze odmówił. Palił tylko i wyłącznie kiedy się martwił lub miał doła. Jest dziwny, ale cóż każdy ma swoje dziwactwa. Nie oceniam. Wzruszyłem tylko ramionami i zapaliłem swojego. Zaciągnąłem się mocno tytoniem. Czując jak najwięcej nikotyny w moich płucach, dopiero potem wypuściłem dym. Nie było sensu palić inaczej. Tak samo śmieszą mnie ludzie, którzy palą a nawet porządnie się nie zaciągną, a twierdzą, że są od tego uzależnieni. Ha, nie ma bardziej śmieszącej mnie rzeczy, no oprócz dziewczyn dobierających się do moich gaci. Spojrzałem na zegarek i spojrzałem z niepokojem na Louisa.
- Gdzie oni są? Przecież już powinni wychodzić.
- Która godzina? - spytał lekko wystraszony.
- 10 po wyznaczonym czasie. - Cholera jasna, jeśli coś nie idzie zgodnie z planem, może to oznaczać tylko jedno; albo się pajace bawią na tym cholernym przyjęciu i nie zważają na godzinę albo zostało zauważone, że siostry to oszustki i zaginął obraz.
- Idę ich szukać, ty zostań tu w razie gdyby się zjawiło księstwo.
Wiem, że Louis nienawidził kiedy się nim sterowało, bo to on był szefem, ale czasami potrafił działać zbyt emocjonalnie, więc tylko skinął głową, ja natomiast zaciągnąłem się po raz ostatni papierosem, a niedopałek rzuciłem w piach.
Wróciłem na salę, gdzie wszyscy goście bawili się w najlepsze. Spojrzałem na scenę... Która była pusta. Gdzie te idiotki polazły?! Jak tylko je znajdę, to nogi z dupy powyrywam!
Sprawdziłem damską łazienkę, a kobiety znajdujące się w niej wyzywały mnie od zboczeńców. Szlag, nie ma.
Skierowałem się czym prędzej w miejsce, gdzie znajdowało się kilka osób, między innymi nasze dziewczyny (prócz Kate), Michael i Niall.
- Caroline! - Podszedłem blisko do dziewczyny, jednak trzymając dystans. - Miałaś ich, do jasnej cholery, pilnować!
- Ashton - warknął Michael - to nie jej wina. To te dwie małe cholery nie trzymają się planu!
- Tak? Super! To powiedz która jest godzina! Mieliście ich strzec jak oka we własnej głowie.
- Myślisz, że tego nie robiliśmy? Szukamy ich od dobrych dziesięciu minut! - wykrzyknął będąc centymetry ode mnie, a ja słowo daję, że ledwo powstrzymywałem się od jebnięcia mu w twarz. 

Na szczęście Caroline stanęła przede mną prosząc abym się uspokoił i zapewniając, że je znajdziemy. Miałem taką nadzieję. Pracuję z idiotami! Normalnie banda niedorozwojów! Ja pierdole, zabiję jak psy! Ogarnąłem ich wszystkich wzrokiem, po czym po prostu odwróciłem się na pięcie ruszając w głąb korytarzy. 

*Perspektywa Adrianne*

Nie wiedząc co robić (a nie chciałyśmy tu siedzieć i czekać, bojąc się że ktoś nas rozpozna) wyszłyśmy tylnym wyjściem na dwór. Wciągnęłam świeże powietrze do płuc rozkoszując się nim. W środku był lekki zaduch z powodu dużej ilości ludzi, w dodatku teraz tańczących. Oparłam się o ścianę, przeczesując włosy. Kręciło mi się nieco w głowie, a skronie mi pulsowały, ale nie mam zamiaru denerwować Ver. I tak przeżywa to wszystko, na co nie zasłużyła.
W pewnym momencie zauważyłam jak dwójka chłopaków idzie w naszą stronę żwawym krokiem. Mieli okulary przeciwsłoneczne i byli ubrani cali na czarno. Jeden wysoki i chudy jak tyczka, z ciemną karnacją i czarnymi włosami postawionymi na żelu, zaś drugi nieco niższy, szczupły, łysy. wiedziałam, że to nie oznacza nic dobrego. Cofnęłam się o krok i stuknęłam w ramię siostrę, która niestety opierała się o metalowe drzwi. Cholera byli prawie przy nas. Brunetka powoli otworzyła oczy, patrząc na mnie ze zdezorientowaniem. Kiwnęłam dyskretnie głową na dwójkę. Ona lekko przestraszona odsunęła się w bok, jednak zahaczyła bokiem o klamkę, a oni już byli przy nas.
- Witam, moje panie - wyszczerzył się jeden z nich. 
Cały zmierzali ku nam. Kilka metrów. Nie zdążymy uciec chyba że.. Spojrzałam na Ver - ta już otworzyła drzwi i wbiegła do środka a ja tuż za nią. Niestety tamci byli zbyt szybcy, a zwłaszcza jeden. Przebiegł koło mnie popychając mnie na ścianę, przez co uderzyłam głową o jakąś pieprzoną ramę. Nawet nie zdążyłam się podnieść, a już byłam przytrzymywana przez tego drugiego.
- Puść mnie, kurwa! - syknęłam plując mu w twarz przez co chyba się bardziej wkurzył. Szarpnął mnie ciągnąc trochę dalej gdzie łysy chłopak trzymał przerażoną Veronicę.
- O proszę - odezwał się nagle patrząc na mnie - O'Connor ukrywał takie piękności. No spójrz, Siva. Myślisz, że nadawałyby się do burdelu tatusia? - przekręcił głowę zanosząc się śmiechem.
- O czym ty mówisz? - zapytała Ver, zaraz krzycząc z bólu. Skurwiel uderzył ją w brzuch. On ją do cholery uderzył!
- Spierdalaj od niej z tymi łapami bydlaku! - splunęłam zaciskając zaraz po tym mocno szczękę, powodując u niego jeszcze większy śmiech.


- Bo? Bo co mi zrobisz? - zarechotał.

- Odgryzę ci jaja!
Szamotałam się na wszystkie strony aż w końcu wpadłam na genialny pomysł. Odchyliłam z całej siły głowę do tyłu uderzając tego całego Sivę w nos dzięki czemu puścił mnie wolno, więc ruszyłam z pięściami na tego drugiego chuja. Uwolnił Veronicę dzięki czemu miałam większy dostęp. Uderzyłam go raz, drugi, biłam go bez opamiętania z czystą furią roznoszącą mnie całą. Po pewnym czasie jakimś cudem zdołał zablokować cioa, ale nic więcej nie dał rady począć gdyż z tyłu usłyszeliśmy odgłos odblokowywania broni.
Ver zamarła, zresztą ja i ta dwójka nieznajomych też. Więc to na pewno żaden od nich. Odwróciłam lekko głowę przez ramię, a mój wzrok padł na czarną spluwę. Po ręce, która ją trzymała powędrowałam wyżej wzrokiem. W końcu dotarłam do wściekłej twarzy Ashtona. Pierwszy raz w życiu szczerze mu dziękuję mentalnie. Ratuje nam życia.
- A wy czego tu niby szukacie? - warknął z takim jadem w głosie, że aż mnie to przeraziło.
Ostrożnie chwyciłam siostrę za ramię i wycofałam się w stronę blondyna. Ten umieścił dłoń przede mną i lekko pchnął za siebie.
- Przyszliśmy na bal - prychnął ten niższy.
- Przykro mi, już po przyjęciu - uśmiechnął się z politowaniem.
- Skąd macie te dwie ślicznotki? Brian o tym wie? - usta ciemnowłosego rozciągnął chytry uśmiech, od którego mnie zemdliło.
- Albo się stąd zmyjecie albo będzie niemiło - wysyczał Irwin, nie spuszczając nawet o milimetr broni.
- Ale spokojnie, chcieliśmy tylko spotkać córki O'Connora, o których ta gorsza strona nie wie - zaśmiał się gorzko.
Co to w ogóle miało znaczyć? Gorsza strona? Chodzi o konkretną osobę czy ogólnie... Zresztą co mnie to obchodzi.
Blondyn chyba nie wytrzymał. Wyciągnął z tylnej kieszeni nóż, a pocisk wystrzelił w bruneta. Ten padł na ziemię. Drugi wściekły zaczął wyciągać broń, jednak Ashton był szybszy; wbił ostrze prosto w jego brzuch. Ten skulił się, a gdy Irwin je wyciągnął, padł na ziemię. Za moim uchem usłyszałam cichy pisk. Oszołomiona stałam tam i nie miałam pojęcia co zrobić.
- Więc powiedz szefowi, że zrobię z nim to samo co z wami, jeśli się do nich zbliży - splunął na niego, po czym odwrócił się w naszą stronę chowając obie bronie do kieszeni.
- Chodźcie – powiedział spokojnie, chociaż było widać, że niesamowicie się powstrzymywał od krzyknięcia na nas bądź wpakowania nam kulki w łeb. Przytuliłam mocno do siebie siostrę, pomagając jej iść. Nie musiała mówić, że rana na brzuchu niemiłosiernie ją boli, widziałam to bez żadnych słów.

Podążyłam za blondynem, który co chwila odwracał się na nas patrząc czy idziemy, a raczej czy się czołgamy. W pewnym momencie jednak gwałtownie się zatrzymał przez co obie wpadłyśmy na niego o mało nie upadając na podłogę. Patrzył na nas przez moment w skupieniu mierząc nas uważnie spojrzeniem.
- Nic wam nie jest? - zapytał zmieszany patrząc na Veronicę. 

No tak Ashton Irwin nigdy się nie martwi. A tu proszę, oznaka człowieczeństwa. Jeszcze w dodatku mówił to patrząc tylko na nią. Halo, też tu jestem pragnę uściślić. Patrzył na nią z takim... kurna nie wiem jak to nazwać. Uczuciem? Nie no, przecież on nie miał uczuć, a nawet jeśli, to potrafił je nieźle maskować. Od jakiegoś czasu ta dwójka dziwnie się zachowuje. Ashton ciągle zmienia jej opatrunki, patrzy na nią dziwnie. Tak jakby pomieszać chęć mordu z chęcią zjedzenia kogoś. Tak to na pewno coś takiego. Dziwne porównanie, ale cóż. Martwię się, że Veronica się w nim zakocha, ciągnie ją do niego. Sama to widzę i ona chyba też. Od pierwszego dnia było wyczuwalne między nimi napięcie, działa na niego. Nie w taki sposób w jaki by chciał sam blondyn, ale jednak taka była prawda, wydobywała coś z niego, tylko pytanie czy tą lepszą stronę czy gorszą. Mimo iż chcęl by była szczęśliwa, boję się o nią, nie chcę by potem cierpiała, albo przeżywała to samo co ja wtedy. Nie zniosła by tego, chociaż, jest o wiele silniejsza ode mnie, ale nie chcę by to samo czuła
Już mnie korciło, żeby odpowiedzieć chamsko, lecz moja siostra ścisnęła mocnej rękę sama zabierając głos.
- Po prostu nas stąd zabierz - wyszeptała błagalnie, zginając się w pół z bólu. 

Ashton natychmiast zareagował biorąc ją na ręce. Nagle zaczął zgrywać wielkiego bohatera, ale w chwili obecnej dziękuję mu za to. Z Ver w ramionach wyprowadził nas przez odpowiednie drzwi, prowadzące w jakiś zupełnie mi nieznany korytarz. Zastanawia mnie jak on zdołał nauczyć się całego planu tego pałacu na pamięć. Gdy wyszliśmy na zewnątrz od razu moim oczom ukazały się samochody chłopaków czekających chyba na nas. Na samym środku że tak się wyrażę stał Louis oparty o swój czarny wóz, gdy tylko nas zobaczył zerwał się biegiem w naszym kierunku. Ash odsunął się z moją siostrą na rękach, a Tomlinson ze zmartwionym wzrokiem stanął na przeciw mnie.
- Nic wam nie jest? Co się stało? Czemu strzelałeś?! - ostatnie pytanie wykrzyczał desperacko wymachując rękami w powietrzu.
- Louis, bo zemdlejesz! - zarechotał Michael, stojący nieco dalej od nas.
- Sean, a dokładniej jego pionki - odburknął niechętnie. - Złapali dziewczyny.
- Skąd wiedział, że tu będziemy?
- Nie mam pojęcia. Ale cholera, dowiedzieli się o nich. Teraz mamy przejebane - warknął Irwin, ciągnąc się za końcówki włosów.
- Wszystko okey - wymamrotałam pod nosem, co chyba uspokoiło szatyna.
- Jedźmy już, bo nas złapią - zawołał Harry, obejmując Kate w pasie.
Złożył całusa na jej policzku, a ona uśmiechnęła się, odwracając głowę w jego stronę i cmoknęła go w usta. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten widok. Wyglądali na takich szczęśliwych.
Do rzeczywistości przywołał mnie głos Louisa. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Mówiłeś coś?
- Pytałem czy idziesz. No chyba że wolisz zostać?
Skinęłam głową, wyminęłam go, kierując się w stronę samochodu. Nie miałam ochoty już na nic. Początek dnia zapowiadał się niesamowicie, tak samo ten mini koncert, który dałyśmy. Czułam się jak wcześniej zapominając o wszystkim. Ale ta cała sytuacja była wisienką na torcie. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie chciałam znowu robić przedstawienia, więc gdy tylko wsiadłam do samochodu oparłam czoło o zimną szybę przymykając oczy. Próbowałam unormować oddech, nie chciałam znowu przechodzić ataku. Raz, że leki są w domu, dwa że muszę być silna. Obojętna.
Usłyszałam, jak Louis zasiada za kółkiem, ale nie odpalił silnika. Czekałam i czekałam, ale ten nadal siedział w bezruchu, zero jakiegokolwiek odgłosu. Wreszcie powoli otworzyłam powieki zerkając na niego kątem oka. Patrzył się na mnie skanując dokładnie.
- W czymś ci pomóc? - Wreszcie odezwałam się siląc na jak najłagodniejszy ton.
- Na pewno nic ci nie jest? - zapytał zmartwiony. 

Tylko nie wiem czemu on tak się martwił. Nie było o kogo. Chyba, że o Veronicę, ale nie o mnie.
- Możesz już ruszyć? - zbyłam go, nie chcąc odpowiadać mu na to pytanie.
Brunet jedynie westchnął zrezygnowany, po czym odpalił silnik i ruszył w stronę naszego dotychczasowego domu.


______________________________________________
* Nasz autorski cytat
** Fragment z piosenki Beyonce - Halo


Witam słoneczka :*
Jak tam wam mija weekend? (i tak wiem, że nikt nie odpowie, bo nie czytacie notek, ale nie zaszkodzi spytać)
Ten rozdział już dodajemy normalnie :) 
Jak wam się podoba?  Ja jestem z niego zadowolona, dużo wątków poruszyłyśmy. Odkryłyśmy waleczną stronę Ann, nie wiedziałam iż potrafi tak skopać dupę xD
Ashton jednak opiekuńczy i wpada w najodpowiedniejszej chwili :D

No i Kate jest mistrzynią! Uwielbiam ją <3 
Hej nie mogłabym zapomnieć o moim Lou! Który wygląda przezarąbiście aaoindhoaiwheoiwebvovi w garniaku *,* Boże no otwórzcie okna bo mi gorąco *,* 
Dziękujemy kochane z miłe słowa i że w ogóle czytacie naszą "książkę", bynajmniej wiemy, że mamy dla kogo pisać, oprócz nas samych :) ;3
Kochamy was :*
Zapraszamy cały czas do pytania bohaterów oraz wysyłania nam prac *,* 
Teraz odsyłam was na dół :*
Do kolejnego :* Buziaki :* A.

O CHOLERRRAAAA! Pierwsze co, kiedy weszłam na posta (gdy Addie już dodała zdjęcia i gify) takie KA BUM! Luke w garniaku! Omg, I'm changing my lane! Now I'm a Luke girl. (Ver sie popisuje angielskim, tak xd). Serio, idealnie wygląda w tym garniaku kjxdfsajvfwah
No dobra, dobra już się uspokajam.
Rozdział! Jest jak dla mnie fajny, Ann taka waleczna hahah. Kocham ją *,*
No i Luke! (Tak, od teraz nie fangirluję na Asha, tylko Luke'a xD) Perfekcja :")
A Ash ma wyczucie czasu, idealnie się pojawił i ocalił nasze O'Connor owh
No dobra, nie zanudzam kurde!
Ostatnie: dziękujemy za wyświetlenia, komentarze, wsparcie, motywację i w ogóle, a także zapraszamy was do pytania bohaterów, wysyłania prac i... możecie także tweetować pod hasztagiem #ShowMeRealityFF :D 
Do następnego misie :*
W.

czwartek, 12 listopada 2015

Rozdział 28 (cz. 2)

*Perspektywa Veronici*

Zeszła ze schodów dołączając do nas z widocznym rumieńcem na twarzy. Przytuliłam ją wzdychając. Było mi przykro, że musimy uczestniczyć w takim czymś. To chore. Ale czy miałyśmy jakieś wyjście, jakikolwiek wybór? Nie, żadnego. To było jak 'nie i koniec'. Czyli nic się nie zmieniło odkąd tu jesteśmy. Nawet nie wiem ile, ale 4 dni z pewnością. Jednakże wracając... Skierowaliśmy się do garażu. Ashton ubrany zupełnie normalnie (czyli czarne rurki i białą, zwykłą koszulkę, a na to jakąś... marynarkę, więc nie tak do końca normalnie)
wsiadł oczywiście za kierownicę swojego Dodge'a. Widziałam jak odpala papierosa, zaciągając się nikotyną. Zauważyłam także że ma niesamowicie zarysowaną szczękę, na co wcześniej uwagi nie zwróciłam. Ale jasna cholera, co mnie to obchodzi?
Rozglądnęłam się wokół. Wszyscy wsiadali do aut, a ja jak ostatni kretyn stałam czekając na specjalne zaproszenie. Nie wahając się ani trochę udałam się w stronę zielonego Nissana. Ledwie postawiłam krok ku niemu, a głośny gwizd mnie powstrzymał przed kolejnym. Spojrzałam na Irwina, który wskazywał miejsce obok siebie. Chwila! Czy ja wyglądam na psa, żeby na mnie gwizdać?! 
Fukając pod nosem wsiadłam na miejsce pasażera, zapinając pas. 
- Myślałem, że będziesz się cieszyć, że masz szansę nią jechać.
Po tych słowach zaciągnął się ostatni raz szlugiem, wypuszczając dym prosto w moją twarz z tym jego zawadiackim półuśmiechem. Uparcie starałam się nie zakrztusić, mrożąc go wzrokiem. Roześmiał się głośno. Wyrzuciwszy papierosa za otwarte okno odpalił silnik, wyjeżdżając jako trzeci z garażu. Starałam się nie zwracać na niego uwagi, ale jak ja miałam tego nie robić skoro arogancko siedział obok mnie, z tym swoim złośliwym uśmieszkiem przyczepionym do jego jakże przystojnej twarzy. Ugh, czemu ja ciągle muszę to zauważać. Przerażam siebie samą. Czyżby zaczynał pojawiać się u mnie syndrom sztokholmski? Nie no, na pewno nie. To nie możliwe. Wyrzuć to z łba głupku. Warknęłam do siebie kręcąc głową. Wyciągnęłam rękę by dosięgnąć przycisku włączającego radio, ale zostałam uderzona. Oburzona spojrzałam na blondyna, który jak gdyby nigdy nic nadal skupiony był na drodze, totalnie mnie ignorując.
- Czemu to zrobiłeś? - zapytałam chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Zrobiłem co?

No tak Irwin rób z siebie idiotę bo to najlepiej ci wychodzi.  
Odwrócił wzrok patrząc na mnie niewinnym wzrokiem. Fuknęłam zdenerwowana i ponownie wyciągnęłam rękę ku radiu. Oczywiście chłopak po raz drugi uderzył mnie w dłoń.
- Nadal nie wiesz o czym mówię? - syknęłam trochę odważnie.
- Oh, to. - Boże daj mi siłę, bo on zachowuje się jak jakaś tępa blondyna z większą dupą niż mózgiem
. - Mówiłem chyba, że masz jej nie dotykać.
- Więc możesz je włączyć sam?
- Nie.
Przysięgam, że zaraz mnie coś rozsadzi od środka i zacznę wrzeszczeć.
- Ponieważ...?
- Ponieważ lubię ci robić na złość - zaśmiał się.
- Sukinsyn - wymruczałam pod nosem.
Blondyn wcisnął nagle hamulec, a mną aż wstrząsnęło. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Co powiedziałaś? - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Prawdę.
Może i nie było to mądre zagranie, ale nie mam nic do stracenia.
Chwycił mnie za włosy i zwrócił twarz ku swojej.
- Ciesz się, że jesteś w moim samochodzie, na środku ulicy. W przeciwnym razie rozwaliłbym ci łeb tu i teraz - zawarczał.
- Nie zrobiłbyś tego. Za bardzo boisz się naszego ojca - prychnęłam, patrząc prosto w jego ciemne, wściekłe oczy.
Poczułam że chwycił mocniej moje włosy, przez co jęknęłam. Czułam, jakby zaraz miał mi je wyrwać. Na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech. Kierowcy za nami trąbili jak szaleni, a niektórzy po prostu wymijali nasz samochód.
- Zdziwiłabyś się - wysyczał mi do ucha, po czym puścił i tak po prostu ruszył dalej.

- Wiesz, powiedz mi kiedy masz urodziny – odezwałam się ściągając znowu na siebie jego uwagę.
Korciło mnie, żeby to powiedzieć, a ten tekst opatentowałyśmy z Ann już jakiś czas temu. Ashton spojrzał na mnie zdezorientowany, pewnie uważał, że już się nie odezwę do końca drogi. Cóż kolejny błąd panie Irwin.
- Po co ci to? - uniósł ku górze jedną brew.
- Żebym mogła sprawić ci prezent. Wykupię Ci miejsce w psychiatryku - powiedziałam przesłodkim głosem uśmiechając się do niego. Ten natomiast zacisnął mocno dłonie na kierownicy, tak mocno, że pobledły mu knykcie. Tak, jeden zero dla mnie. 

- Oj, zapominasz się - syknął odwracając się w moją stronę. Ja natomiast tyko wzruszyłam ramionami. - Skąd u ciebie tak nagle niewyparzony język?
Wiesz udziela mi się od siostry. - Obojętność w moim głosie dała się we znaki. Kurcze aż przybiłam sobie mentalnie piąteczkę. Tak trzymaj Ver.
- Cóż rozpatrzę nad sprawą skrócenia jej tego jęzora - uśmiechnął się chytrze, na co od razu zrzędła mi mina. - A ciebie się wytresuje.
- Wytresuje?
- A co, już głucha?
- Powiedziałeś do mnie jak do jakiegoś cholernego psa! - warknęłam. No on chyba ocipiał, nie jestem żadnym zwierzęciem! Nie ma prawa tak do mnie mówić!

- Cóż, pech. Innego sposobu nie ma, wiesz? Zaczynasz być wyszczekana jak siostra.
- Zachowujesz się jak skończony palant. Wcale nie jesteś od nas jakiś lepszy i nie masz prawa porównywać nas do psów!
- Uważaj, bo się przejmę.
Co ja zrobiłam, że musiałam trafić akurat na takiego człowieka? Z każdą chwilą coraz bardziej chcę go zamordować.
- Uważaj, bo Caleb cię wyprostuje - powiedziałam, udając jego głos.
Roześmiał się gromko, a ja przewróciłam oczami i oparłam się o fotel.
Z szybkością błyskawicy włączyłam radio, czekając aż znowu mnie uderzy, zacznie wrzeszczeć lub zrobi coś innego.
Ten jednak wziął głęboki oddech, przymykając oczy.
- Przysięgam, że wysadzę cię w lesie i zakopię dwa metry pod ziemią - syknął, a chłód w jego głosie przyprawił mnie o ciarki.
Usiadłam wygodniej w fotelu, patrząc w okno. Kątem oka zauważyłam jak Irwin wkłada do odtwarzacza płytę. Nie zdziwiło mnie to, że mamy podobny gust muzyczny. Leciało właśnie Green Day - American Idiot.
Cicho podśpiewywałam wystukując palcami melodię o skórzany podłokietnik.
- Wiesz, że jesteś najbardziej irytującym, ale zarazem zaskakującym stworzeniem? - szepnął w końcu, gdy nadal jeszcze wyśpiewywałam wersy. 
Zaskoczył mnie tym wyznaniem, lecz postanowiłam nie odpowiadać. No bo bądź co bądź, ale pierwszy raz chyba powiedział coś pozytywnego i negatywnego w jednym zdaniu. Uwaga, uwaga Ashton Irwin robi postępy. Kiedy piosenka dobiegła końca postanowiłam dopiero na niego spojrzeć. Przymrużyłam oczy gdy spostrzegłam, że się na mnie bezceremonialnie gapi. Mam coś na buzi czy jak?
- No co? - wydęłam lekko usta, kompletnie go nie rozumiejąc. Jeszcze chwilę temu groził mi, a teraz się mi tak po prostu przygląda.
- Nic - wzruszył tylko barkami, po czym powrócił wzrokiem na jezdnię. Uhh, właśnie o tym mówiłam. Westchnęłam przewracając oczami. Wykończę się, nie żartuję.
- Daleko jeszcze? - zapytałam, no bo hej, jedziemy już dosyć długo. Gdzie jest ten bal? Na jakimś odludziu?!
- Masz zamiar marudzić jak osioł ze Shreka?
- Może - odparłam, przeciągając samogłoski. - Ale to się nie zgadza, bo jesteś brzydszy niż Shrek - zaśmiałam się pod nosem.

- Więc daleko.
- Ale jak daleko?
- Veronica - westchnął.
- Odpowiedz.
- Bardzo daleko.
- Ile kilometrów? - jęknęłam.
- Dużo.
- Ashton!
- Veronica! - przedrzeźnił mnie piskliwym głosem.
Zacisnęłam palce na fotelu, starając się opanować, żeby zaraz nie strzelić mu prosto w twarz, co dobrze by się nie skończyło.
- Już? - zapytał po chwili ciszy. Burknęłam pod nosem, nie patrząc nawet na niego. - Jeszcze pół godziny, do godziny.
Prawie godzina? Z nim w jednym samochodzie? Jęknęłam głośno. Chociaż... Warto by jeszcze trochę spróbować zagrać mu na nerwach. Poza tym ja muszę gadać, jestem strasznie gadatliwa.
- Ashton? - spojrzałam na niego błagalnie. - Muszę do toalety.
- Żartujesz sobie kobieto? - parsknął odwracając nagle głowę w moją stronę. Jego mina była bezcenna. O mój Boże, czemu ja nie mam aparatu, żeby to uwiecznić. Przygryzłam wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- A wyglądam jakbym to robiła?
- Cóż to otwieraj i lej za okno - odpowiedział, machając na mnie lekceważąco ręką. 
Zresztą innej odpowiedzi się nie spodziewałam.
- Ashton!
- Ja!
- Zatrzymaj samochód. Chce mi się siku!
- To przecież ci mówię. Otwórz szybę i rób.
- Ty jesteś nie poprawny! – wrzasnęłam uderzając go w ramię.
- Przysięgam, że jeśli teraz się zatrzymam to zgwałcę i zostawię. Wtedy będziesz mogła sobie sikać do woli.
- Znowu to robisz – westchnęłam, opierając czoło o chłodną szybę.
- Robię co? – zapytał, ale nie odpowiedziałam. Nie czułam takiej potrzeby. Zachowuje się jak skończony kretyn.
- Odpowiedz mi - zażądał. Niczego więcej chyba nie potrafił. 

Czasami jest gorszy niż sto Adrianne razem wziętych. Lecz ta ma swoje powody do takiego zachowania, natomiast Ashton... Sama już nie wiem. Może ma to związek z jego siostrą? Co się z nią stało? No bo jak nie ma jej tu to gdzie jest? Mam złe przeczucie co do tego, ale wiem, że zapytanie blondyna jest równe porażki. Na pewno zbyłby mnie jakąś groźbą albo równie chamskim komentarzem. Szczerość nie leży w jego naturze, a przynajmniej nie taka. Kolejne westchnięcie opuściło moje usta. To zbyt dużo do pojęcia. Musiałam skupić się na czymś innym, więc zaczęłam obserwować mijany przez nas krajobraz. Drzewa szybko przebiegały mi przed oczyma tak samo było z budynkami, aż nagle obraz zaczął płynąć wolniej. Zatrzymujemy się? Spojrzałam do przodu zdezorientowana. Od razu w oczy rzucił mi się wielki neonowy znak z napisem o treści „u ipisa”. Chyba jedna literka musiała się przepalić. To jest nawet pewne. Skręcaliśmy na jakąś stację czy zajazd. Czy on to naprawdę zrobił? Przekręciłam się na siedzeniu w jego stronę.
- Chcieliśmy być tam wcześniej, ale chyba nic się nie stanie jak spóźnimy się pięć minut.

- Dzięki Ash - wymamrotałam, otwierając drzwi. Jednak uścisk na ramieniu sprawił, że opadłam z powrotem na miejsce.
- Powiesz mi co takiego zrobiłem?
Chwilę patrzyłam w jego niewinne oczy skonsternowana, lecz w końcu pokręciłam głową z rezygnacją i wysiadłam z samochodu. Jest taki uparty. Nigdy nie da za wygraną. W sumie to także moja cecha, rzadko kiedy odpuszczam. Zamknęłam za sobą drzwi i szybkim krokiem podążyłam w stronę budynku. Zapytałam miłą kobietę za ladą o toaletę i weszłam do wskazanego przez nią pomieszczenia. Zwykła łazienka; kilka umywalek, kabin, luster. Załatwiłam sprawy fizjologiczne, umyłam ręce i spojrzałam w lustro. Wyglądałam ładnie, jedyne co było nie tak to potargane przez Irwina włosy. Westchnęłam głęboko, przeczesując je dłonią. Od razu lepiej wyglądały. Już po chwili ponownie wsiadałam do czarnego Dodge'a, patrząc jak opierający się o maskę, wysoki blondyn gasi papierosa i również usadawia się na miejscu kierowcy. Chłopak zlustrował mnie od góry do dołu i zatrzymał się na moich nogach. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się co go tak zaciekawiło. Nagle sięgnął ręką i dotknął mojej łydki, ciągnąc za rajstopy, tym samym powodując dreszcze rozchodzące się po moim ciele.

- Oczko.
Spojrzałam w dół. Rzeczywiście i to nie małe.
Okey, znalazł, więc dlaczego nadal się tak nachylał i patrzył mi prosto w oczy? Jakaś gra, o której pojęcia nie mam?
- Możemy jechać? - mruknęłam, czując się niekomfortowo w owej pozycji. 
Ashton wyprostował się, kazał mi zapiąć pasy i odpalił silnik, wyjeżdżając na drogę.

- Zdejmij je. - Lekko rozszerzyłam oczy, wiedząc o co mu chodzi. Spojrzał na mnie beznamiętnym wzrokiem. - Są do wyrzucenia, nie będziesz chodzić w dziurawych.
W tym momencie jego telefon zadzwonił, a ja wypuściłam głośno powietrze. Ściągnęłam buty, podwinęłam sukienkę i zdjęłam rajstopy.
- Skup się na drodze - prychnęłam, dobrze wiedząc, że Irwin ukradkiem zerka w nie tę stronę, w którą powinien.
Opuściłam sukienkę, mrożąc go wzrokiem, na co momentalnie odwrócił spojrzenie na jezdnię, a na jego ustach zagrał figlarny uśmiech.
- Powiesz wreszcie co zrobiłem nie tak?
Zwinęłam rajstopy w kulkę słuchając nadal dzwoniącej komórki kędzierzawego, ale najwyraźniej jej właściciel nic sobie z tego nie robi.
- Nie zamierzasz odebrać? - zapytałam z przekąsem, lecz on tylko zaśmiał się ponuro, zerkając na mnie z ukosa.
- Nie zamierzasz odpowiedzieć?
Oh, no tak. Typowe zagranie Ashtona Irwina. 
- Serio Ashton?! Odbierz!
Ten przewrócił tylko oczyma, ale zaraz sięgnął do kieszeni wyciągając urządzenie.
- Czego! - warknął nie patrząc nawet kto do niego dzwonił. - Ta... Zatrzymałem się na małe rżnięcie. Boże zluzuj. Tak, szczać jej się chciało. No już... Tommo, to ją udobruchaj. Ta, mhm. Nara. 
- Na małe rżnięcie?! - pisnęłam, patrząc na niego jak na osobę, która uciekła z psychiatryka.
- Wyluzuj, matko. Wszyscy się czepiacie - prychnął, wywracając ponownie oczami.
- Bo jest czego - fuknęłam wściekła.
Gdyby Adrianne to usłyszała... Irwin skończyłby chyba w katuszach.
Odetchnęłam głęboko, odwracając wzrok w stronę okna.
- Ale przyznaj, skrycie o tym marzysz.
Gdy tylko usłyszałam co powiedział, moja głowa automatycznie uderzyła w szybę, a ja miałam coraz większą ochotę wyskoczyć z tego samochodu.
- Tak, bardzo - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Zauważyłam kątem oka jak bezczelnie się uśmiecha.
- Czekaj no, widzę jakiś zjazd, a mamy jeszcze 5 minut...
Momentalnie odwróciłam głowę w jego stronę z przerażonym, zdziwionym i jednocześnie zniesmaczonym wzrokiem.
- No spróbuj tylko.
- Oj no nie bądź taka - zamruczał, poruszając przy tym brwiami. 

Nie no zabijcie mnie, bo nie wytrzymam.
- Irwin! 
- No co tam maleńka.
- Ann zabije cię za ten tekst. 
- Oh popatrz ją już tam nosi. Louis będzie miał zajęcie na kolejne 10 minut. - Spojrzał na mnie znaczącym wzrokiem. On sobie ze mnie kpi. Normalnie chce mnie wyprowadzić z równowagi! 
- Prowadzisz to prowadź - sapnęłam chcąc odejść od tego tematu, ale chyba na marne, bo to on zaraz zmienił bardzo sprytnie temat. Czy on musi być taki pamiątkowy i nieustępliwy?
- Powiesz mi w końcu czy nie?
- Nie.
- A-a - pomachał mi palcem przed twarzą - zła odpowiedź. Powiesz.
Chwyciłam jego palec i pociągnęłam w dół, chociaż miałam ochotę go złamać albo odgryźć.
- Jak masz zamiar taki być dalej, to wyrzuć mnie w lesie i zakop.
- Wcześniej bym zgwałcił - zaśmiał się.
- Czym sobie na to zasłużyłam? - zapytałam bardziej sama siebie.
- To zaszczyt - prychnął. - Dobra, koniec. No mów.
Co mam mu powiedzieć? Robił znowu to... Po prostu był sobą. To wystarczy, by wyprowadzić dosłownie każdego z równowagi.
- Ashton, proszę cię...
- Nie, Veronica to ja cię proszę. Odpowiedź na to durne pytanie! - przerwał mi podnosząc głos. Chwila czy on właśnie powiedział... 
- Prosisz mnie?
- Nie, ja żądam, a to jest różnica - warknął, przez co podskoczyłam na siedzeniu.
- Przed chwilą z twoich ust wyleciało słowo proszę - szepnęłam nadal ciągnąc swoje. Wiem co usłyszałam.
- Nie obchodzi mnie co sobie uroiłaś! - Tym razem nie tylko wrzasnął, ale również i uderzył czym siły w dłoni o kierownicę naciskając przez przypadek klakson.
- O proszę, znowu to robisz - jęknęłam wsuwając się w fotel. 
Nienawidzę gdy taki jest. Jego zachowanie przyprawia mnie o ciarki i ręce zaczynają mi się trząść, a serce bije mi tak mocno, że to aż boli. Jest przerażający. Do tego taki bipolarny, jego humor zmienia się z sekundy na sekundę, a ja nie wiem dlaczego. W jednej chwili żartuje, śmieje się, dokucza mi, a w drugiej wrzeszczy, wścieka się i zachowuje się chamsko, jak jakiś gbur. Nie mogę tego znieść. Dlaczego on nie może być spokojniejszy? Jaki jest powód jego zachowania? Co mam zrobić lub czego nie robić, żeby przestał? Może wystarczy się w ogóle do niego nie odzywać? Wtedy albo by odpuścił albo zdenerwowałoby go to jeszcze bardziej... Jasna cholera, ten człowiek jest tak ciężki to rozgryzienia.
Zamilkł na chwilę, tępo wpatrując się w jezdnię.
- Denerwuję się?


Nie odpowiedziałam mu. Odwróciłam tylko wzrok opierając głowę o szybę, po czym zamknęłam oczy oddychając głęboko. Słyszałam jak cicho wzdycha poprawiając się na siedzeniu. Chyba sobie odpuścił. Przynajmniej mam taką nadzieję, ponieważ na prawdę straciłam jakiekolwiek chęci na użeranie się z jego humorkami.
Próbowałam liczyć minuty, ale po pewnym czasie uznałam że to głupie, bo i tak nie wiedziałam ile nam pozostało drogi. Jedyne co wiedziałam, to to, że dosyć długo jechaliśmy w krępującej ciszy. Którą jak zwykle musiał przerwać blondyn.
- Pamiętasz plan, prawda? - Nadal na niego nie patrząc mruknęłam coś w odpowiedzi i dalej napawałam się słodką ciszą. 
W końcu auto zwolniło, a ja chwyciłam już za klamkę, by odejść od niego jak najszybciej.
- Ver.
Odwróciłam głowę w jego stronę ze zdegustowanym wzrokiem. Odebrał mi humor i chęci do robienia czegokolwiek. Byłam znużona i smutna, w sumie nie wiem dlaczego, ale na pewno zdołowana.
Ashton wahał się dłuższą chwilę czy powiedzieć co chciał czy jednak nie.
- Przepraszam - westchnął.
No myślałam że się przesłyszałam. Moje oczy prawie wypadły z orbit, jednak starałam się zachować całkowitą powagę.
- Konkretnie za coś, czy ogólnie za okaleczenie mnie psychicznie i fizycznie? - zapytałam, gdy samochód całkowicie stanął, a po tych słowach wysiadłam i skierowałam się w stronę siostry, którą zauważyłam. Chyba kłóciła się z Tomlinsonem. Podeszłam bliżej, a gdy Ann mnie zauważyła, natychmiast wzięła w ramiona pytając czy wszystko okey i czy coś mi zrobił.
- Wszystko w porządku.
- Ale na pewno?
- Tak - potwierdziłam, choć sama nie byłam pewna tych słów, zresztą widziałam po siostrze, że też w to nie wierzy, ale musiała odpuścić czy tego chciała czy nie.
- Dobra. Chodźmy. Chcę mieć już to za sobą. - Wymusiłam uśmiech biorąc brunetkę za rękę. Nie zdążyłyśmy nawet się odwrócić, a obok nas pojawiło się całe rodzeństwo Tomlinsonów. Caleb i Kate dziwnie się na nas patrzyli. Jakby ze współczuciem.
- Wszystko pamiętacie? - zapytał w końcu najstarszy, tylko dlaczego czułam, że to nie to pytanie chciał zadać?
- Tak - powiedziałyśmy razem. 
- Okey. Więc chyba możemy iść - skinął głową w stronę tylnego wejścia.
- Chwila.

 Nie, tylko nie to. Czego on znowu chce? Odwróciliśmy się wszyscy w stronę Ashtona, choć ja to zrobiłam niechętnie. - Jeszcze jeden szczegół. Veronica daj rękę - zażądał. 
Ze zdziwieniem spojrzałam najpierw na siostrę, potem na Caleba. On tylko skinął głową, więc przełykając gulę w gardle podeszłam do blondyna. Irwin szarpnął moją rękę, denerwując się, że nie podeszłam na tyle blisko, na ile on tego chciał, po czym nałożył na mój palec wskazujący srebrny pierścionek z okrągłym małym kamieniem o bursztynowym kolorze. Uniosłam głowę napotykając jego spojrzenie. Co tu się dzieje? Odsunęłam się czym prędzej stając przy siostrze. 
- Dla ciebie też jest. - Usłyszeliśmy głos Louisa. Podszedł do nas, a bardziej do Ann i czekał aż ta poda mu dłoń. Wysunęła ja delikatnie, a wtedy on wsunął na ten sam palec co u mnie Irwin taki sam pierścionek tyle że jej miał błękitny niemalże szary kamień.


- Co jest? Oświadczacie się nam? - zażartowała Ann, gdy Louis już się od niej odsunął.
- Pewnie, nie mam co robić - prychnął w odpowiedzi Ash.
- Jest tam mały chip, który później oczywiście wyłączymy po całej akcji. Pierścionki są już dla was. - Louis jak zawsze na spokojnie wszystko wytłumaczył, za co mu byłam wdzięczna. 
- Dziękujemy - odezwałam się spoglądając na mój podarunek, o ile mogłam to w ogóle tak nazwać.
- Nie musisz skarbie. Ale nawet nie myślcie o ich ściąganiu, bo gdy was w końcu znajdziemy to osobiście utnę wam palce.

Nieprzyjemne dreszcze przeszły wzdłuż moich pleców. Westchnęłam głęboko patrząc na Caleba.
- To do dzieła - Irwin klasnął w dłonie ochoczo.


________________________________________________
Witam witam :*
Długo nas nie było z rozdziałem, za co przepraszamy, ale wiecie, nauka i wg.
No więc jak się podoba nowy? Trochę więcej Ashtonicy z zupełnie innej strony *,* uwielbiam ich takich, jak trochę taka para kłócąca się w samochodzie xD Boziu no jestem totalnie Ashtonica shipper *,* 

Oh i nasi chłopcy się oświadczyli xD hyhy xD cwaniaki z nich :3 Szkoda, że to nie na prawdę, no ale może kiedyś, jeśli przeżyją xD
No cóż Paula masz rozdział wierny czytelniku xD Ciągle mi wypomina jaka to ona zawiedziona xD 
No dobra chciałabym jeszcze podziękować za ponad 6 tysięcy wyświetleń wooohow *,* Nie wiecie jaki mam zaciesz xD serio :D
Dziękujemy za każdy komentarz i miłe słowa, które nas uskrzydlają ^^ 
Zapraszam także do dalszego pytania naszych bohaterów w zakładce <klik>
oraz do przesyłania nam swoich prac, mówiłam, że może być to wszystko co sobie zamarzycie. :* 
BOZE ZAPOMNIAŁABYM!!! JUŻ PO PÓŁNOCY BĘDZIE PŁYTA CHŁOPAKÓW! OMG CZY TYLKO JA TAK STRASZNIE FANGIRLUJĘ?! JUTRO PRZESŁUCHAM WSZYSTKIE PIOSENKI!!!!! OMGOMGOMGOMG *,* GŁOS LOU!!! I JEGO SOLO I WG! CAŁA PŁYTA!!!!!! (dobra wdech wydech Ann uspokój się, nie nadal nie mogę, ale nie będę już was tutaj denerwować xD)
No dobrze, więc teraz odsyłam was do Ver :* Do zobaczenia w kolejnym :*
Buziaki :* A.

Siemanko teletubisie! ^^
Po 1: przepraszamy, że tak dłuuugo nie było rozdziału, ale tak jakoś nam umykało wrzucenie go. Wiecie sami, szkoła to zło ;c
Po 2: totalnie fangirluję, bo... Ashtonica!!! O luju, ten rozdział jest genialny *-* Będą lepsze oczywiście, ale ten jest taki śmiechowy :D Uwielbiam Asha za te jego cięte riposty hahah
Ja tu się tarzałam po podłodze, kiedy Ann wysłała mi jeden fragment, mianowicie ten, w którym Ver prosi Irwina, żeby sie zatrzymał. Kocham go :")
Po któreś tam (yeah, Ver nie umie liczebników, choć teraz bierzemy je na polskim xd): jejkuuu dziękujemy za tyle wyświetleń, nie sądziłam, że dojdziemy do takiej sumy w tak krótkim czasie *u*
Kochamy was miśki! <3
No i wydaję mi się, że to tyle chciałam powiedzieć ^^ Ciekawe czy ktoś prócz Karmeelqa naszego to czyta :") ahahah wątpię xd No dobra, uciekam, już nie zanudzam!
See ya! :*
W.
PS. Zmotywujcie mnie komentarzami, zaraz idę ćwiczyć, a mi sie nie chce xD


Czytasz = proszę skomentuj