wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 10.

*Perspektywa Adrianne*

Brunet podłożył jedną rękę pod moje kolana, zaś drugą pod plecy i uniósł mnie bez żadnego wysiłku, co mnie w sumie nie dziwi, skoro ma takie mięśnie. Boże, ja na prawdę muszę przestać o nim myśleć w ten sposób, to przestępca.
Postawił mnie dopiero, gdy znaleźliśmy się w pokoju... Ashtona, jeśli się nie mylę. Na łóżku leżała moja siostra w samej bieliźnie. Czy on jej coś zrobił?!
Z trudem podeszłam do łóżka, zaciskając przy tym szczękę i usiadłam obok brunetki. Wyglądała okropnie; miała zaszytą ranę na brzuchu, opatrunek przesiąknięty krwią na ramieniu, całe jej ciało pokrywały sińce. Ten widok był po prostu straszny.
Objęłam ją delikatnie ramieniem i przycisnęłam do siebie, starając się nie urazić żadnej z jej ran.
- Jezu, co on z tobą zrobił? - szepnęłam, czując łzy w oczach.
Jak mógł ją tak skrzywdzić?! Jest chory, bezduszny, okrutny i podły.
- Nic mi nie będzie - uśmiechnęła się promiennie, a mi prawie szczęka opadła.
Nic jej nie będzie? Nic jej nie będzie?! Nie, w ogóle! Te blizny zostaną do końca życia! A może nawet nie zdążą się zagoić, z racji, że długo pewnie nie pożyjemy. Ale nie, nie mogę tak myśleć. Uda nam się w końcu uciec. Damy radę, musimy.
- Dobra, dam wam chwilę dla siebie - westchnął Louis, po czym opuścił pokój, zamykając za sobą drzwi.
- Tak strasznie cię przepraszam. To wszystko moja wina - wykrztusiłam - Ale obiecuję ci, wydostaniemy się stąd.
- Ann, oni prędzej nas zabiją niż pozwolą uciec - zachichotała.

Ją to bawi? Na prawdę?
- Nie mów tak! Damy radę, uda nam się, musisz w to uwierzyć.
- Wierzę ci, Addie.
Drzwi pokoju trzasnęły, a mnie przeszły dreszcze. Zacisnęłam oczy, by po chwili je otworzyć i spojrzeć, kto w nich stał.
Ashton.
To nie oznacza nic dobrego.
Usiadłam przed siostrą, rozkładając po bokach ramiona, chcąc ją ochronić. Nie pozwolę, żeby po raz kolejny ją skrzywdził.
Blondyn zamknął drzwi za sobą, po czym oparł się o ścianę obok nich i przypatrywał nam. Zmarszczyłam brwi, gdy nie zrobił nawet najmniejszego ruchu. Po prostu patrzył.
- Zamierzasz tak stać i się gapić? - prychnęłam, na co wzruszył obojętnie ramionami.
- Czy wy wiecie kim jest wasz ojciec? - zapytał, a skonsternowanie wymalowało się na mojej, jak i Veronici twarzy.
- O czym ty mówisz? - odrzekła dziewczyna za mną.
- Wasz tata to Brian O'Conner... - zaczął, lecz oczywiście odważyłam się mu przerwać, zadając istotne pytanie:
- Skąd to wiesz?
- Mamy swoje źródła - westchnął zirytowany, po czym kontynuował - Wasz ojciec to nie jest właściciel ZWYKŁEJ firmy podróżniczej - zaśmiał się pod nosem, kręcąc przy tym głową. - On nielegalnie przewozi ludzi w niewoli, narkotyki, kradzione samochody...
Na jego słowa parsknęłam śmiechem. Tak, mój ojciec i narkotyki? Jasne, nie w tym życiu.
- No jeszcze czego! Może mi powiesz, że jest jednym z was! - krzyknęłam, nie kontrolując śmiechu.
- Właśnie to właściwie przez to rozumiem - mówił śmiertelnie poważnie. - Wasza matka również należy do gangu. Tak zresztą się wasi rodzice poznali. - automatycznie zamknęłam buzię.
- To niemożliwe. Ojciec był antynarkotykowy. Nigdy w życiu by nimi nie handlował - pokręciłam energicznie głową.
- No widzisz wyszło szydło z worka - zakpił, a ja dosłownie pobladłam na twarzy.
- Kłamiesz! - krzyknęłam - Chcesz nas zwrócić przeciwko niemu!
- Nope. Taka prawda.
Nie, on na pewno kłamie. To nie jest prawda. Ojciec nie należy do żadnego gangu!
Przeczesałam dłonią włosy, starając się uspokoić palpitacje serca.
- To może chcecie z nim rozmawiać? - uśmiechnął się chytrze.
Energicznie przytaknęłam, gdyż tylko na to było mnie w tej chwili stać.
Szatyn wyciągnął z kieszeni komórkę.
- Numer - rzekł
Posłusznie podałam mu cyfry, a on oddał mi urządzenie.
- Tylko bez żadnych sztuczek - warknął, a po jego słowach usłyszałam głos taty:
- Halo?
- Tato? - pisnęłam, na co Ashton przewrócił oczami.
Veronica znalazła się tuż obok mnie i uważnie nasłuchiwała.
- Adrianne? Boże, co się dzieje? Dlaczego nie odbierałyście komórek?
Cały ojciec - nadopiekuńczy.
- Nic nam nie jest tatku - skłamałam tylko do połowy, byłyśmy zdrowe, bo całe to już niezbyt.
- A co z waszymi telefonami? - zapytał nadal trosliwie, aż miałam ochotę płakać. Mój tatko, mój kochany tatuś. To nie realne, żeby był taką osobą, jednym z gangsterów.
- Wiesz, że mamy tendencje do wsadzenia gdzieś komórek - zachichotała któryś już raz z rzędu. Czy ona czasami czegoś dzisiaj nie brała?! A może to blondyn ją czymś nafaszerował.
- Tak zapomniałem o tym - zawtórował Nice. - Boże tak się cieszę, że wam nic nie jest. - gdy to mówił zerknęłam na Asha, który w tym momencie udawał, że wymiotuje. Ten koleś na serio mnie doprowadza do skrajnej depresji.
- Jak uda nam się znaleźć komórki, zadzwonimy, bo teraz korzystam z telefonu koleżanki. - westchnęłam.
- Dobrze, mam na...
W tym momencie w tle usłyszałam głos mojej mamy:
- Brian! Rozmawiasz z Ellisem? Powiedz mu, że dragi dotarły. Wyglądają nieźle.
- Tato? - odezwałam się - Jakie znowu dragi?! - krzyknęłam
- Co? Kotek, przesłyszałaś się. Ja muszę kończyć, kocham was i czekam na telefon. Pa!
Po tych słowach usłyszałam tylko dźwięk przerwanego połączenia.
Moja dłoń natychmiast powędrowała do otwartych ust.
- A nie mówiłem? - prychnął blondyn, odbierając mi telefon z ręki.
- To nie może być prawda. On taki nie jest. Nie jest jednym z was! - krzyczałam, czując cisnące mi się do oczu łzy.
- Pogódźcie się z tym, takie jest życie. Okłamał was. Matka też.
- Czemu? - zadałam pytanie chociaż nie wiem do kogo je kierowałam. Miałam kompletny mętlik w głowie. Coraz to gorsze myśli przechodziły mi przez głowę. Czy to wszystko, te dziewiętnaście lat w moim życiu było kłamstwem, budynek, który znałam i nazywałam rodziną tak naprawdę nie jest domem? Żyłam, my żyłyśmy w złudnie utworzonej bańce wypełnionej po brzegi kłamstwami? Czemu mężczyzna, którego nazywałam wraz z siostrą ojcem i kobieta, która nas zrodziła zatajała przed nami najistotniejszą rzecz. Mieliśmy był rodziną, która jest również grupą przyjaciół. Mówili, że możemy ufać sobie nawzajem, a tu nagle, nagle okazuje się, że to nieprawda. Że wszystkie wspaniałe chwile z nimi zostały, zalane, spalone przez rozrywający ból serca. Powinnam wiedzieć to wcześniej, powinni nam zaufać, może wtedy to mniej by bolało. A teraz nic więcej nie zostało niż żal. A boli coraz bardziej. Mój kochany tatuś, ten który nauczył mnie gry na fortepianie, ten który co wieczór rozmawiał ze mną tuż przed spaniem. Czy i nawet to było fałszywe. Na samą myśl gardło niebezpiecznie się ściskało a niekontrolowanie łzy jedna po drugiej spadały w dół po mojej twarzy, a wzrok nieobecny utkwiony miałam na splecionych dłoniach, moich i Veronici. Nie miałam nawet odwagi spojrzeć jej w oczy, skutkowałoby to panicznym dławiącym płaczem, co prowadzi jednocześnie do niemocy oddychania a do już do kolejnego ataku. Byłam impulsywna, ale ta sytuacja, odkryta prawda złamała mnie doszczętnie.
Z zamyśleń wyrwał mnie uścisk wokół pasa. Brunetka wtuliła się we mnie, a ja objęłam ją ramionami. Obie płakałyśmy. Nie rozumiem jak mogli nas tak okłamywać, ukrywać to wszystko. Może i chcieli nas chronić, ale i tak byśmy się prędzej czy później o tym dowiedziały. Gdyby nam powiedzieli o tym, może miałabym jeszcze do nich jakieś zaufanie. Ale nie. Nie teraz.
Usłyszałam kroki, które z każdą sekundą stawały się głośniejsze. Ktoś tu szedł. Gdy odgłos ustał, uniosłam głowę, by dostrzec... Louisa.
- Co tu... Co się stało? - zapytał z widocznym szokiem na twarzy.
- Prawda boli - kędzierzawy wzruszył ramionami obojętnie, wciąż zachowując ten oziębły, kamienny wyraz twarzy. Czy on na prawdę był wyprany z uczuć?
Ciężkie westchnienie opuściło jego usta, gdy przeczesywał dłonią włosy.
- Powinnyście odpocząć, dziewczyny - rzekł
Zamiast smutku, w moim ciele zaczęła przeważać złość. Zagotowało się we mnie.
- Przestestań udawać! - krzyknęłam przez łzy - Jesteś taki tylko dlatego, że nasz ojciec okazuje się gangsterem!
Nie sądziłam, że te słowa przejdą przez moje gardło. A jednak.
Brunet wstrzymał oddech podobnie jak ja nie spodziewając się, ze te słowa opuszczą moje usta. Jego oczy momentalnie przeszyła szara mgła pomieszana z bólem, okey takiej reakcji się nie spodziewałam, choć równie dobrze mógł być dobrym aktorem jak kurwa wszyscy w moim życiu, oprócz młodszej siostry.
- Adrianne - zaczął ściszonym głosem. - Ja wcale nie..
- Przestań chrzanić! - warknęłam błądząc pustym wzrokiem po jego osobie. - Mam dość, mam cholernie dość! Zabijcie mnie! To może się okazać lepsze od tego bagna!
- Ann - szepnęli Veronica z Lou, oboje w tym samym momencie.
- Skoro tak chcesz - odezwał się nagle blondyn wyciągając z za paska bron. Wycelował we mnie po czym zwinnym ruchem odbespieczył. Wstrzymałam oddech śledząc lufę.
- Irwin kurwa - brunet chwycił go za na nadgarstek następnie zabierając mu pistolet. Kędzieżawy obdarzył go urażonym spojrzeniem.
- No co sama prosiła - uniósł ręce w geście obronnym, a ja miałam wrażenie, że bawi go ta cała sytuacja. Natomiast Louis wyglądał jakby zaraz miał się na niego rzuci z pięściami.
- Jesteś... - zaczęłam, ale Veronica ścisnęła moje ramię, tym samym uciszając. Miała rację, nie warto.
- No? Proszę bardzo, dokończ - prychnął blondyn
- Wyjdź stąd, Ashton - warknął brunet, a chłopak, przewracając oczami wykonał jego polecenie. - Prześpijcie się, jest późno - dodał
Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, lecz chłopak wyszedł. Jednak drzwi pozostały uchylone. Odwrócił się jeszcze na moment i spojrzał na mnie.
- Adrianne... Nie oceniaj ludzi po opinii innych - mruknął, po czym całkowicie zamknął drzwi, zanim zdążyłam mu jakkolwiek odpowiedzieć.
Zacisnęłam usta w wąską linię, starając się uspokoić, po czym przeniosłam wzrok na siostrę. Miała napuchnięte, zaczerwienione oczy, a jej dolna warga drżała.
- Nie wierzę, że to prawda - wyszeptała
- Ja też nie, Ver. Nie wiem, jak mogli to ukrywać.
Starłam kciukiem słone krople z jej policzków i uniosłam głowę, by spojrzała w moje oczy.
- Veronica, będzie dobrze. Wszystko się jakoś ułoży - uśmiechnęłam się pokrzepiająco, choć sama w środku byłam rozdarta i miałam ochotę płakać w kącie. Ale nie mogę, muszę być przykładem dla niej.
Ciche westchnienie opuściło moje płuca, a powieki zacisnęły się, gdy poczułam pulsujący ból głowy, spowodowany płaczem. Brunetka pociągnęła mnie w tył, przez co leżałam na dużej, białej poduszce. Moje włosy były rozrzucone  na materiale, a oczy skierowane na siostrę. Przytuliłam ją i zamknęłam oczy, starając się zasnąć.
_______________________________________________________________
Witam misiaki,
Mamy kolejny rozdział, kto się cieszy, bo na pewno ja! A zwłaszcza po waszych komentarzach! Jejku patrzę, że nie tylko ja shippuję Lann *-*
Co prawda ten rozdział jest trochę smutny, ale kluczowy tak mi się wydaję.
Dziękowałam już za komentarze to podziękuję jeszcze za 1000 wyświetleń dla mnie to dużo, patrząc, że to mój pierwszy blog. No dobra nie bd zanudzać, więc odsyłam was do notki od Werci :3.
Ah i podnosimy stawkę, w końcu trzeba :D
5 komentarzy - kolejny rozdział szybciej.
Kocham was :* Buziaki :* A.

Cześć moi kochani!
No to Ada jak zwykle powiedziała wszystko co potrzeba ;)
Ja dorzucę od siebie, że również dziękuję za wasze motywujące komentarze i te 1000 wyświetleń *-*
Btw; ja też shippuję Lann, są uroczy <3
Dobra, to w sumie tyle.
Do następnego, powodzenia z komentarzami! ;*
W. xo

wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 9.

*Perspektywa Kate.*

- Kurde, no przecież nie potrzebnie to robiliście! - fuknęłam zezłoszczona.
Nie wierzę, że tak po prostu porwali te dwie niewinne dziewczyny, bo weszły do magazynu. Przecież tamta część należała do nich, a ta do nas. Mogli po prostu zamknąć drzwi na kłódkę czy coś, zamiast przywalać nastolatkom kijem bejsbolowym!
- Kat, ja też nie uważam tego za mądre... - zaczął Zayn
- Przynajmniej coś się dzieje - mruknął wyraźnie znudzony Hemmings, bawiąc się rzemykiem, zawiązanym na nadgarstku.
Gdy otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć przeszkodził mi w tym krzyk. Dokładniej mojego brata. Przeklinał jak szewc, co oznaczało, że coś się dzieje nie po jego myśli. Marszcząc brwi, zeskoczyłam z blatu i weszłam do salonu. Skierowałam się do pracowni, która była źródłem dźwięku. Powoli zeszłam po trzech schodkach, bacznie obserwując, jak Louis wydziera się na Liama, targając za swoje włosy. Podeszłam do niego, chwyciłam za ramię i zwróciłam ku sobie. W jego oczach widziałam... Nie, to niemożliwe. Nie mogłam widzieć w nich strachu. On nigdy się nie boi, a to napawało także i mnie przerażeniem.
- Louis, co się dzieje? - spytałam ściszonym głosem
Chłopak zacisnął palce na moich ramionach, patrząc w moje szeroko otwarte, jak jego oczy.
- Kathrin, one... Kurwa, to są córki O'Connora! Tego Briana O'Connora!
- Co?! - pisnęłam, zakrywając usta dłonią.
Oni uprowadzili córki O'Connora?! Nie, nie, nie. Źle, co ja gadam! Katastrofalnie źle!
- Jakim cudem? Nie wiedzieliście?! - wydarłam się na niego.
- A skąd niby? Wiedzieliśmy, że ma dzieci, ale nie, że to one! Ukrywał je zbyt dobrze! - warknął
Matko, w naszym domu są córki Briana. To oznacza same kłopoty.
O'Connor jest szychą, prawie ma w garści policję. A na własnej skórze przekonaliśmy się, że on nigdy nie zostawia niczego, żeby rozeszło się po kościach. Musi dokończyć, to co się zaczęło. A to są jego cholerne córki... Nawet jak je teraz uwolnimy, to powiedzą to albo policji albo ojcu. Co do tego mamy pewność. A jeśli będziemy je nadal tu trzymać, Brian się zorientuje i też będziemy mieć przesrane.
To sytuacja bez wyjścia, jesteśmy na przegranej pozycji. Trzeba coś wymyślić.
- Louis, to jest najgorsza rzecz, jaka mogła nam się kiedykolwiek przydarzyć - wydukałam.
- Wiem, Kate, wiem to, cholera! - krzyknął, uderzając pięścią w stół, a przez moje plecy przeszły nieprzyjemne dreszcze. - Zbierz wszystkich w salonie, trzeba wszystko obgadać, zaplanować i po raz kolejny przewidzieć każdy najmniejszy ruch O'Connora.
Posłusznie przytaknęłam i czym prędzej wybiegłam z pracowni. Z racji, że mieliśmy nawet w domu dobry system komunikacji, zawołałam wszystkich za pomocą urządzeń, przypominających krótkofalówki. Każdy miał taką wbudowaną w ścianę w swoim pokoju. Nie minęła minuta, a wszyscy stawili się w salonie i rozsiedli się na kanapach, czekając na Louisa. Gdy brunet wkroczył do środka jakiekolwiek rozmowy, które w tym czasie trwały zostały przerwane.
- Stary co się dzieje? – zapytał siedzący obok mnie Harry, który bawił się naszymi splecionymi dłońmi, kreśląc na mojej co rusz inne nieznane mi wzory. W duchu dziękowałam mu za ten gest, zawsze mnie uspokajał, a ta sytuacja aktualnie tego wymagała.
- O’Connor się stał. – wysyczał mając zaciśnięte dłonie w pięści. Na dźwięk nazwiska naszego wroga ciała wszystkich automatycznie zesztywniały, wszyscy zdawali sobie sprawę co to dokładnie oznacza.
- Ale jak to? – odezwał się Ashton opierający się o jedną ze ścian. Nawet on był przerażony tą sytuacją. – Przecież wyjechał. Słuch po nim zaginął.
- To prawda – przytaknął Liam.
- Ale? – wykrzyczał zdenerwowany Luke. – Gdzie jest to cholerne ale?
- Ale niebawem tu wróci.
- Nie rób sobie z nas kurwa jaj. To nawet nie jest śmieszne. – Mike wstał z kanapy stając przed rozwścieczoną twarzą mojego brata.
- A wyglądam kurwa jakby mi było do śmiechu?
- Ja pierdole, masz jeszcze jakieś złe wiadomości? - warknął.
- Tak, tak się składa, że mam nawet gorszą.
Obaj stali, mierząc się morderczym wzrokiem, a nikt nie był w stanie ich rozdzielić. Ja - nie dałabym rady, a reszta wiedziała, że to bezsensowne. Do żadnej sprawy się nie wtrącamy, nawet jeśli jest ona pomięszy Harrym i Louisem czy Ashtonem i nim.
- No mów! I tak lepiej nie będzie - prychnął zirytowany czerwonowłosy.
- To są jego córki. - odparł Tomlinson z udawanym spokojem.
Każdy zdębiał, siedząc czy stojąc z szeroko otwartymi oczami. Usta Ashtona nawet się rozchyliły. Pewnie dlatego, że katował córkę Briana O'Connora. Już jest martwy. Ja radziłabym mu biec do niej i błagać na kolanach o wybaczenie. Ale nie, Ashton Irwin nigdy by się do tego nie zniżył. Nie on.
- To nie mogą być one - wydukał Mike, odsuwając się od mojego brata, który dał radę ochłonąć po tej samej informacji.
- To właśnie one, Veronica i Adrianne O'Connor.
Wszyscy zaniemówili, a w salonie panowała głucha cisza, którą każdy bał się przerywać. Ta sytuacja była jedną z najgorszych.
- Co teraz zrobimy? - wykrztusił Calum, przełykając głośno ślinę.
- Właśnie dlatego was tu zebrałem. Musimy przewidzieć każdy najprawdopodobniejszy ruch O'Connora, każdą sytuację, wszystko dokładnie rozplanować i działać według planu.
- O  czym ty Tommo pieprzysz! Nie ma wyjścia z tej sytuacji. – po raz pierwszy do rozmowy włączył się Zayn. – Trzeba było tego nie zaczynać!
- Kurwa gdybym to wcześniej wiedział nie ruszyłbym nawet je palcem. – warknął w odpowiedzi. – Myślisz, że nie jestem tego świadom?
- Jesteśmy w szerokiej dupie – stwierdził Luke, chcąc tym stwierdzeniem trochę odebrać nam napięcia, ale tym razem mu się to niestety nie udało. Wszyscy byliśmy spięci, przerażeni i zdezorientowani. Bo do cholerci jak mieliśmy teraz postąpić. Nie ma wyjścia, spojrzałam na twarz mojego zmartwionego starszego braciszka. Żal mi serce ściskał na ten widok. Był głową naszej rodziny i najbardziej przejmował się nami wszystkimi, a teraz jeszcze obwiniał się za to, że poniekąd wpakował nas w niemałe kłopoty.
- Louis, nie mogłeś tego przewidzieć – wyswobodziłam się z uścisku Harrego i powolnym krokiem podeszłam do brata stając przed nim. Chłopak z bólem w oczach spoglądał na mnie z góry. – Nie obwiniaj się – szepnęłam na tyle cicho by tylko on mnie mógł dosłyszeć.
Szatyn objął mnie w pasie i złożył pocałunek na czubku głowy, tym samym dziękując.
W końcu głos zabrał Ashton:
- Louis, to nie ty zawiniłeś. Wszyscy spieprzyliśmy i to doszczętnie. Jesteśmy ekipą i jedziemy na jednym wózku, więc musimy razem ponosić konsekwencję i też razem działać. A w tej chwili musimy coś wymyślić. Wspólnie. 

Jego słowa mnie zszokowały. Miał całkowitą rację, nic dodać, nic ująć. Tomlinson uniósł wzrok na niego, a jego usta rozciągnął uśmiech.
- To na co czekamy? Bierzmy się do roboty! Trzeba coś wymyślić! - dopowiedział blondyn.
Nie wiem od kiedy w nim jest tyle entuzjazmu i waleczności, zazwyczaj chodził prawie osobnymi ścieżkami. Teraz nagle się ogarnął czy co?
- Wohow gdzie schowałeś mojego psychopatycznego dupka Asha? – zapytał Luke wydymając śmiesznie przy tym dolną wargę po czym dodał zbolałym głosem. - Oddaj mi go!
Wszyscy zgromadzeni parsknęli śmiechem, rozluźniając się tym. Nie zależnie od sytuacji blondyn doskonale potrafił nas wszystkich rozśmieszyć. Za co go szczerze kochaliśmy. Ashton wystawił w jego stronę środkowy palec posyłając mu również całusa w powietrzu w pakiecie. Oni są czasami jak dzieci. Dosłownie.
- Dobra, Ash. Możesz mi powiedzieć jeszcze co zrobiłeś Veronice? – zwróciłam się przodem do kędzierzawego by widzieć jego reakcję. Od razu cały się spiął posyłając mi mordercze spojrzenie. Wzruszył ramionami wkładając dłonie do kieszeni.
- Sytuacja jest opanowana.
- Opanowana? – pisnęłam. – Coś ty jej najlepszego zrobił – łypnęłam na niego wściekle.
- Dźgnąłemjąwbrzuchirame – wymamrotał niezrozumiale.
- Co?!
- Ash co jej zrobiłeś? – zapytał tym razem stojący za mną Tommo na co blondyn fuknął niezadowolony.
- Dźgnąłem ją w brzuch i ramię – powiedział tym razem wyraźniej. – Zadowolona.
- Ty zrobiłeś co?!
- To, co słyszałaś. - mruknął od niechcenia, wzruszając ramionami.
Po jego słowach Louis zaczął swoje wywody i bluźnierstwa w jego stronę, czym Ash absolutnie się nie przejął. Michaelowi udało się jakoś ich rozdzielić, więc zabraliśmy się za omawianie planu. Szło nam co prawda ciężko i nie doszliśmy w żaden sposób do porozumienia. Bo albo wyzywali się co rusz, albo po prostu, rzucali głupimi propozycjami. Gdy już praktycznie zaczęliśmy dochodzić do porozumienia, usłyszałam, że ktoś schodzi po schodach, lecz nie tylko jak dosłyszałam kroki. Siedzący obok mnie Louis odwrócił głowę, ale zaraz potem poderwał się i w ostatniej chwili złapał upadającą Ann. Podążyłam za bratem by sprawdzić co się stało.
- Czemu wyszłaś z łóżka? – zapytał cicho.
- Muszę zobaczyć siostrę – odparła równie cicho co brunet.
- Miałaś się stamtąd nie ruszać.– powiedział jakby z wyrzutem w głosie, który był o dziwo troskliwy i ciepły. Czy ta dziewczyna zamotała w głowie mojego braciszka? Brunetka, spojrzała na niego z dołu, nadal trzymana w jego ramionach.
- A ty miałeś ze mną zostać – szepnęła tak że naprawdę ledwo ją usłyszałam. Oho. To mnie zupełnie wryło w podłogę. Może powinnam ich zostawić samych, to była zbyt intymna sytuacja, ale zupełnie nie mogłam się ruszyć. Wpatrywałam się w nich tak beztrosko, jak oboje zapatrzeni zaglądali sobie w oczy. Louis ułożył rękę na jej policzku a ona pod wpływem jego dotyku zamknęła powieki wtulając się jednocześnie w jego dłoń.
- Przepraszam. – i tyle mi wystarczyło żeby zrozumieć. Na początku myślałam, że ta cała szopka, jest spowodowana jej ojcem, że próbuje w jakiś sposób złagodzić to wszystko, będąc sztucznie miłym dla niej. Lecz obiecał jej, że przy niej zostanie, jeszcze przed tym jak dowiedział się, że O’Connor to jej ojczulek.
- Tommo – usłyszeliśmy chrząknięcie zaraz z tyłu.
Brunet podniósł dziewczynę i odwrócił głowę w tył, jak ja. To Ashton stał z dłońmi w kieszeniach i wyczekującym spojrzeniem.
- Ja chcę zobaczyć moją siostrę. Nie, ja MUSZĘ ją zobaczyć! - upierała się Adrianne, wymachując przy tym energicznie rękami.
- Dobra, chodź - westchnął mój brat, po czym poprawiając ją sobie na rękach wyniósł z salonu. On na prawdę nie gra, to nie na niby, poznałabym. Ale to załamywało mnie jeszcze bardziej. Przecież to jest córka Briana, ABSOLUTNIE NIE MOGĄ BYĆ RAZEM. W żadnym wypadku, nie ma takiej opcji. To jest nie dość, że niedozwolone, to ryzykowne, niebezpieczne i niemożliwe! A może panikuję?
Może O'Connor, widząc co jest między nimi zawrze z nami sojusz? Może skończy się starcie między nami? Może... Nie, co ja gadam! Przecież on tym bardziej będzie chciał ją odzyskać! To jego córka, nie pozwoli, żeby była dziewczyną największego gangstera w UK!
Jezu, to wszystko jest chore. Czasem się zastanawiam nad odejściem, ale potem spoglądam na to wszystko i... Nie, nie potrafiłabym. To moja rodzina i moje życie.

- Dobra, zajmijmy się tym planem - wymamrotał Irwin, a ja już wiedziałam o co chodzi.
Gdy Louis zobaczy co zrobił tej niewinnej dziewczynie na pewno go poturbuje. To byłby niezły widok, nie sądzę, żebym go zatrzymała. Należałoby się Ashowi. To, co on czasami robi jest głupotą. Najpierw robi, potem myśli. Jak taka bezmózga, platynowa blondynka.








 ___________________________________________
Hej ho, hej ho, do czytania komentarzy by się szło! :3
Tak więc... co sądzicie? Co wykombinują? :D
 A przechodząc do ważniejszych spraw!
WOW! Ponad 100 wyświetleń przy ósmym rozdziale! Nie wierzę, tak szybko doszliśmy do takiej liczby wyświetleń i przy rozdziale i na blogu (prawie tysiąc). Może i to niewiele, ale jak dla nas (zwłaszcza dla Ady haha :3) to sporo jak na początek ^^
Uściski od nas koty <3 A teraz odsyłam was z buziakami do notki Addie :*
W. xo

Koty wy moje najukochańsze *-*
No więc mamy 19 maja i jest to Dzień Dobrych Uczynków, dostałam śmieszną naklejkę i cuksy xD Ale wracając. Dzisiaj jako nasz dobry uczynek trzymajcie rozdział! A teraz mój fangirling! woooooohoow. Nie mogę uwierzyć w te wyświetlenia za które z całego serca dziękujemy, chciałabym was wycałować! :***
Chciałabym również powitać 
Miss. Harrison.  Witamy na pokładzie kochana :* 
No to chyba wszystko, a nie jednak nie. Nadal zostawiamy.
4 komentarze = następny rozdział szybciej. 
No to do napisania ;* Buziaki ;* A.










środa, 13 maja 2015

Rozdział 8.

*Perspektywa Louis'a*

Miałem ochotę udusić go na widoku wszystkich tu zgromadzonych. Dosłownie gołymi rękoma. Myślałem, że wczorajsza rozmowa chociaż w jakimś stopniu go ochłodzi, ale nie, puścić go tylko samego, co mnie w ogóle podkusiło by się na to godzić. Mogłem równie dobrze wysłać tam Niall’a, ten bynajmniej nie przyprowadziłby ich nieprzytomnych, o ile nie uciekłyby mu tak jak próbowały Irwinowi. Powoli odliczyłem do dziesięciu po czym odwróciłem się i podszedłem do kanapy, na której leżała nieprzytomna Ann. Miała dosyć spore rozcięcie na czole, spowodowane najwidoczniej upadkiem po postrzale oraz dziurę postrzałową na łydce, po której spływała ciurkiem krew. Cholera pewnie nadal tkwi w niej pocisk. Podniosłem ją z łatwością i skierowałem się po schodach do mojego pokoju. Uprzednio prosząc Katy o to by przyniosła mi cały potrzebny sprzęt. Gdy znalazłem się we wcześniej wspomnianym pomieszczeniu, a Kate przyniosła mi rzeczy, od razu wziąłem się do pracy. Rana nie była duża, więc kulę trudniej było wyciągnąć. Wetknąłem pęsetę w małą dziurę, obserwując jak twarz Ann skrzywia się z bólu. Dobrze, że była nieprzytomna. Inaczej wrzeszczałaby, nie dając mi tym samym działać. Udało mi się chwycić pocisk, ostrożnie wyciągnąłem go, powodując silny krwotok. Zawiązałem jej nogę opatrunkiem przemyłem również ranę na jej czole po czym usiadłem obok niej czekając aż się obudzi. Na jej twarzy nadal widniał grymas, który z każdą sekundą łagodniał. Usta szatynki były lekko rozchylone, klatka spokojnie unosiła się i opadała, a powieki delikatnie drgały.
Ułożyłem dłoń na jej głowie głaszcząc ją po włosach, a drugą chwyciłem jej dłoń, która pasowała wręcz perfekcyjnie.
Nie mam pojęcia co się ze mną dziele. Jedna małolata, no dobra może jest z trzy lata ode mnie młodsza, nic więcej, ale od kiedy ja Louis Tomlinson, głowa londyńskiego gangu, stałem się taki ckliwy. Przy siostrze byłem zupełnie inny, ale daje słowo, że żadna inna dziewczyna oprócz czarnowłosej nie budziły u mnie takich emocji, pewnie, pragnąłem kobiet, ale bardziej dla ich ciała, dla seksu. W tym wypadku było odwrotnie. Na prawdę, nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Brunetka niespokojnie poruszyła się na łóżku, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem, ale nadal nie otworzyła piwnych oczu. Musiałem przyznać, że ma coś w sobie. Była ładna, charakterna i kurewsko odważna. Żadna z naszych zakładniczek nie postawiła nam się w taki sposób w jaki ona to robi. Nigdy. Bezkarnie wpatrywałem się jej piękną twarz, pogrążoną w śnie. Mógłbym tak siedzieć godzinami i patrzeć na nią. Wtedy, gdy jest bez makijażu, a jej brązowe włosy z blond końcówkami rozwalone są na całej poduszce. Dalej gładziłem jej włosy, kiedy powoli otwierała powieki. Spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem uśmiechając się lekko na mój widok. Okey myślałem, że będzie przerażona bądź zacznie sypać wyzwiskami w moim kierunku.
- Hej – przywitałem się nie zaprzestając swoich czynności.
- Cześć – wymamrotała, przeciągając się jak kotka, zaraz po tym krzywiąc z bólu. Spojrzała w dół i zamarła widząc bandaż zawiązany na jej nodze. – Co się stało? – pisnęła spoglądając na mnie.
- Nie pamiętasz? – zapytałem mega zdziwiony faktem iż się jeszcze ode mnie nie odsunęła.
Brunetka zmarszczył brwi, przez co między nimi uformowała się słodka zmarszczka. Kurwa Tommo, ogarnij  się! Nagle spojrzała na mnie, jakby dostała natychmiastowego olśnienia.
- To Ash! On do mnie strzelił! – W jej oczach mogłem zobaczyć, strasz, czysty paniczny strach. Ścisnąłem mocniej jej dłoń dając jej znak iż jestem przy niej.  – Gdzie Veronica? Powiedz, że jej nic nie zrobił.
- Nie wiem Ann. Zaniósł ją do swojego pokoju, ale mogę cię zapewnić, że żyje – powiedziałem zgodnie z prawdą. Wiedziałbym gdyby taka sytuacja nastąpiła, musiałby to mi zameldować, ale szczerze nie wiem jakbym na to zareagował.
- Chce ją zobaczyć – oznajmiła twardo już podnosząc się do siadu, lecz udaremniłem jej dalsze poczynania pchając ją z powrotem na materac. Oburzona posłała mi wściekłe spojrzenie, które bardziej mnie rozbawiło niżeli przestraszyło. -  Muszę wiedzieć, że wszystko z nią w porządku.
- Nie Ann. Masz leżeć i nie nadwyrężać nogi.
- To nie mógłbyś mnie tam zanieść? – zapytała z nadzieją, ale pokręciłem głową.
- Adrianne proszę cię. – mój głos brzmiał błagająco, jak nie mój.

Dziewczyna fuknęła wściekła, ale nie ruszyła się ponownie. Trwaliśmy tak w ciszy, ona leżąca, ja siedzący obok i trzymający za jej dłoń. Z boku mogłoby to wyglądać, jakbyśmy byli razem, lecz oboje wiedzieliśmy jakie są nasze relacje. To było dołujące zarazem, ale nic na to nie poradzę, że pojawiła się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu.
- Czy to.. Czy to źle wygląda? – zapytała na co uniosłem brew nie rozumiejąc o co pyta. – Rana, jak okropnie to wygląda?
- A no powiem ci że w skali od jednego do dziesięciu ledwo przekracza setkę - zaśmiałem się
co mi zawtórowała. – A tak serio to nie jest aż tak źle.
- Będzie blizna?
- Jak dobrze się zagoi to zostanie taka malutka - pokazałem przy pomocy palców wielkość jaka może zostać. Ann skrzywiła się na co zaśmiałem się cicho.
- I z czego się śmiejesz? - oburzyła się patrząc na mnie spod byka.
- Zupełnie z niczego - zapewniłem dalej z wielkim uśmiechem wymalowanym na twarzy.

Dziwił mnie fakt, że pomimo sytuacji, rozmawialiśmy ze sobą, tak jakbyśmy byli co najmniej dobrymi znajomymi. Ucichłem wpatrując się ciągle w jej czekoladowe tęczówki.
- Louis? - zapytała nieśmiało a moje imię w jej ustach brzmiało po prostu perfekcyjnie.

Dobra Lou zapędzasz się.
- Tak?
- Czemu tacy jesteście? - tym pytaniem wygrała chyba wszystko, serio. Z wielu pytań wybrała te egzystencjalne. Te od którego wszystko się zaczęło. Podrapałem się zakłopotany po karku, nie chciałem jej zbywać, no ale co innego mogłem powiedzieć.
- Może kiedyś odpowiem ci na to pytanie, ale nie teraz.
- Ta, o ile dożyje tego kiedyś - wyszeptała pod nosem, ale niestety, albo i stety dosłyszałem je. To prawda, nie mogę jej zagwarantować tego, że wyjdzie stąd bez żadnego szwanku.
- To pojebana sytuacja z której jak już niestety zauważyłaś nikt nie wychodzi cało. - Gdy wypowiadałem te słowa dałem nam obojgu szanse na ich przemyślenie. To była okrutna prawda, ale nie zmieniłbym tego kim stałem się i jestem teraz.
 - Masz rację, nikt z tego nie wychodzi - szepnęła tępo spoglądając przed siebie.
- Dobra kończąc te smuty. Potrzeba ci czegoś? Jedzenia, picia? Czegokolwiek.
- Yhm, sama nie wiem - wymamrotała bawiąc się przy tym moimi palcami. - Po prostu ze mną zostań. - Tą prośbą wcisnęła mnie w materac, nie spodziewałbym się tego po niej. Chyba za mocno uderzyła się w głowę. Uniosłem nasze splecione dłonie następnie przyłożyłem na mój policzek, jej drobną wtulając się w nią.
- Zostanę - zapewniłem.

Posłała mi leniwy piękny uśmiech, który odwzajemniłem z przyjemnością, a następnie przymknęła powieki i nie minęła nawet chwila a jej oddech stał się umiarkowany informując mnie tym samym, że zasnęła.
W wielkim skupieniu wpatrywałem się w nią, dotknąłem opuszkami policzka, który zdobił niewielki siniak po spotkaniu z ręką Irwina. Przez myśl przechodziło mi milion sposobów, żeby go ukarać. Westchnąłem sfrustrowany i w tym momencie do pokoju wpadł Hood. Jak poparzony odskoczyłem od dziewczyny.
- Co się stało tak ważnego, że włazisz mi do pokoju bez pukania? - warknąłem, paląc chłopaka wzrokiem.
Miał otwarte usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nic się z nich nie wydobywało.
- Więc? - ponagliłem go
Otrząsnął się, kręcąc chaotycznie głową, jakby chciał strzepać coś z włosów, po czym spojrzał na mnie.
- Liam i Niall coś znaleźli. Kazali mi cię tam przyprowadzić - wydukał, po czym odetchnął z ulgą, że już ma to za sobą, chociaż nie wiem co tu było strasznego.
- Dzięki - mruknąłem. - Zostań tu i jej pilnuj.
Wyminąłem skonsternowanego​ chłopaka, zbiegłem po schodach skręcając od razu lewo by następnie wejść do 'Szpiegowskiego Królestwa', jak to określił Michael.
Na jednej ze ścian wisiała wielka mapa Anglii, w której powbijane były szpilki o różnych kolorach, każda oznaczająca co innego, ciągnęły się po niej również czerwone linie. Zaś na przeciw drzwi, przez które właśnie przeszedłem, stały trzy nowoczesne komputery, a nad nimi kilka dodatkowych ekranów. Mieliśmy na nich obrazy z kamer, zamontowanych z najróżniejszych miejscach w mieście. Podszedłem do Liama i usiadłem obok niego.
- Co jest? - kiwnąłem głową, patrząc na jego skupioną minę
- Mieszkają na Cranbourne Road, prawda? - spojrzał na mnie poważnym wzrokiem.
- Tak. I co z tego?
- Louis, ty nic nie rozumiesz?! Właśnie w to miejsce przeprowadził się cholerny Brian O'Connor! A to są, cholera jego córki. Veronica i Adrianne O'Connor. To są córki naszego wroga.

- Że co kurwa!? - wydarłem się na cały pokój jak i nie dom. _________________________________________________________________________
Witam słodziaki wy moje kochane ;*
Oto mamy chyba, jeden z moich ulubionych rozdziałów, dlaczego? Chyba nie muszę mówić, że chodzi o Lann moment *-* oww kocham ich tak bardzo.
Chciałabym też podziękować czterem osóbkom, które z nami są, komentują i przeżywają tą historie równie mocno co my. :* Uwielbiam was dziewczyny *-*
Cóż, dobiłyśmy komentarze, z czego się niezmiernie cieszę ;D Ale coś czuję, że nadal zostawiamy
4 komentarze = kolejny rozdział szybciej
No więc odsyłam was do notki Weroniki ;* Do następnego, Buziaki ;* A.

Witam! ;*
No to, Adrianna napisała już wszystko. Co mogę dodać? Uwielbiam ten rozdział, Lann są(?) tacy awww *-* Nie rozpisuję się. Więc, no ten...
Do następnego <3
W. xo

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 7.

*Perspektywa Ashtona*

Uciekły, cholera uciekły!
Nie sądziłem, że będą aż tak durne, żeby próbować mi zwiać. To, iż jestem blondynem nie oznacza, że jestem do chuja na tyle głupi, by nie domyślić się, że coś kombinują. Jedną postrzeliłem w nogę, a młodszą po prostu dźgnąłem nożem, gdy była w moich ramionach. Byłem wściekły, chyba jak nigdy, a patrzenie na ból w jej oczach satysfakcjonowało mnie. Najlepszy jest właśnie taki widok, gdy ktoś się ciebie boi, masz szacunek. To właśnie jest cudowne. Chciałbym ją zabić, ale... Coś mnie od tego powstrzymało. Dlatego nie wbiłem ostrza w jej serce, tylko w brzuch, w dodatku nie tak głęboko. Mógłbym jeszcze nim pokręcić w jej wnętrzu, lecz oszczędziłem sobie, sam nie wiem dlaczego. To przerażenie, cierpienie i bezsilność napawały mnie specyficznym rodzajem szczęścia, dawały ukojenie nerwom.
Cóż, to chore, ale tak się wychowałem, takie mam życie, to moja codzienność. Nie zamierzam ani tego, ani siebie zmieniać.
Zawiązałem moją koszulę w jej pasie, tamując krwotok, a w ramieniu wielkiej rany nie było, więc przeżyje. Praktycznie wrzuciłem ją na tylne siedzenia, a starszą posadziłem z przodu.
Nieprzytomna dziewczyna mniej rzuca się w oczy niż taka z wielką plamą krwi tuż obok szyi, prawda?
Do bagażnika włożyłem ich walizki, po czym wsiadłem na miejsce kierowcy. One były w złym stanie, ale teraz są w tragicznym, zwłaszcza ta młodsza. Intrygowała mnie lojalnością wobec siostry, nieśmiałością... Była zdecydowanie inna niż Ann. Bezbronna, wrażliwa, delikatna i... Ja pieprzę, czemu ja tak o niej myślę?
I dlaczego ją wtedy pocałowałem?! Przecież to kolejna małolata, której Tomlinson nie chce się pozbyć. A właśnie, co do niego... Jestem pewien, że dostanę niezłą reprymendę za to, co zrobiłem. Zwłaszcza tej młodej. Nie chciałem tak ranić Adrianne, bo widocznie Louis był nią zainteresowany, czego się najprawdopodobniej wypierał.
Gdy dotarliśmy pod dom, oparłem głowę o siedzenie i westchnąłem głęboko. Nie będzie zadowolony. Ale co ja miałem zrobić w takiej sytuacji?!
Otworzyłem drzwi od strony pasażera, na którym siedziała szatynka, wziąłem ją na ręce i wszedłem do domu, po czym położyłem na kanapie. Powtórzyłem tą czynność tyle, że młodszą zaniosłem do własnego pokoju, gdyż nie chciałem, żeby Tomlinson wściekł się jeszcze bardziej widząc jej stan. Tak, to dziecinne, ale cóż. Zamknąłem drzwi na klucz i udałem się z powrotem do salonu, gdzie wszyscy zebrali się wokół nieprzytomnej dziewczyny, w tym Louis. Gdy usłyszeli stukot moich podeszw o panele, zwrócili wzrok na mnie.
- Coś ty kurwa zrobił?! – wydarł się Louis doskakując do mnie. -  Nie można cię już po jebane rzeczy z nimi wysłać!
- Zluzuj Tommo, chciały mi zwiać. Nic wielkiego nie zrobiłem – odpowiedziałem niewzruszony,
- To nie mogłeś do chuja jakoś inaczej tego rozegrać? – syknął, co automatycznie podniosło mi ciśnienie.
- Kurwa, nie będziesz mnie uczył jak postępować w takich sytuacjach, to że jesteś cipą nie oznacza, że ja nią jestem – odwarknąłem na co dostałem pięścią w twarz, dobra należało mi się.
Wytarłem ręką krew z dolnej wargi i ponownie na niego spojrzałem. Kipiał ze złości, a jego tęczówki wypełnione były mieszanką emocji.
- Gdzie Veronica? – zapytała Kate stojąca dokładnie za nim.
- Jest w moim pokoju – wywróciłem oczami.
- Dlaczego do niej strzeliłeś? – zapytał niemal szeptem Louis.
Posłałem mu zdziwione spojrzenie. Czekaj czy on właśnie wyszeptał ckliwie brzmiące pytanie?!

- Jezu, weź ty się po prostu pozbieraj po tej tragedii - prychnąłem.
Tym razem moje ciśnienie podniósł głos młodej Tomlinson:
- Skoro jej siostra jest u ciebie, to na pewno zrobiłeś jej coś gorszego.
Dobrze chociaż, że powiedziała to w taki sposób, że tylko ja mogłem usłyszeć.
Zirytowane westchnięcie opuściło moje płuca. Tak, Kate, dosłownie zmasakrowałem jej ciało. Chwilami współczułem jej, przecież to niewinna nastolatka... No a zaraz po tym przypominałem sobie, że właśnie takie jest życie i tacy są ludzie - bezlitośni. Bez wyjątku, gdyby ona wychowała się tak samo jak my, nie różniłaby się od nas. Cholera, podobałaby mi się taka wersja tej dziewczyny... Boże, te moje męskie fantazje czasami są nie na miejscu.
Palony przez wzrok czarnowłosej wróciłem do pokoju, niczym obrażone dziecko, które dostało karę za złe zachowanie. Zamknąłem za sobą drzwi i spojrzałem na brunetkę, która dosłownie wiła się z bólu na moim łóżku, mocząc i krwią i łzami pościel. Nie wywołało to u mnie większego obrzydzenia, często widywałem takie, a nawet gorsze rzeczy.
Gdy spostrzegła, że wszedłem do pomieszczenia, jej oczy rozszerzyły się, a z nich popłynęła masa łez. Ten widok był przykry, ale tylko dla kogoś kto miał uczucia nie? Czyli chyba nie dla mnie.
To tylko kolejna dziewczyna, którą i tak wkrótce zabijemy, czym zajmę się pewnie ja.
Powolnym krokiem skierowałem się w stronę łóżka, a ona próbowała odsuwać jak najdalej. Bała się. A ten strach w jej oczach w tej chwili, gdy chciałem jej pomóc zdecydowanie był irytujący. Wręcz wkurwiający.
- P-proszę, zostaw mnie - wyszlochała.
Westchnąłem bezradnie i przyśpieszyłem kroku, a dziewczyną wstrząsnęła kolejna fala płaczu.
- Nie bój się mnie – powiedziałem cicho siadając na łóżku. Brunetka popatrzyła się na mnie tymi swoimi zaszklonymi zielonymi tęczówkami i zaczęła jeszcze mocniej płakać. Serio Ash, idioto „nie bój się mnie”. Pierdolone „nie bój się mnie”, przecież to oczywiste, że te walone słowa nie uspokoją jej tylko jeszcze bardziej przestraszą, jak tak dalej pójdzie to mi się tu wykrwawi na śmierć. Oczywiście mógłbym ją tak zostawić, ale Tommo sam by mnie wtedy zabił. Westchnąłem po raz setny w ciągu tej godziny. Dobra, zostało w takim razie tylko jedno co mogłem zrobić.
– Przepraszam – okey nie o takim sposobie mówiłem. Kurwa nawet nie wiem kiedy to opuściło moje usta. – Daj mi się opatrzyć – dodałem szybko, by nie zwróciła uwagi na wcześniejszy wyraz.
- Po co? Zostaw mnie, wolę wykrwawić się na śmierć niż być ciągle od nowa kaleczona przez ciebie. Jesteś zwykłym potworem – wyszlochała.
Normalnie wkurwiłbym się i zaczął okładać osobę, która mnie obraziła, lecz jej słowa... Cóż jej wyznanie było przesączone jadem. Zapewne bym się przejął, ale nie był bym wtedy sobą, chociaż no nie dziwne, miała sporą rację. Nigdy żadnego z naszych zakładników tak bardzo nie okaleczyłem, jak tej drobnej, delikatnej brunetki. Mimo wszystko nie czułem wyrzutów sumienia.
- Tak, jestem potworem. Impulsywnym, podłym, okrutnym potworem bez serca. Ale teraz nie mam zamiaru cię skrzywdzić - odparłem, opierając łokcie o kolana. - Więc pozwól mi zrobić to, co chciałem.
Zrezygnowana dziewczyna, wiedząc, że i tak ze mną nie wygra poddała się i pozwoliła mi się podnieść. Zrobiłem to zbyt delikatnie, zważając na to, co robiłem z nią przedtem.
Zamaszyście kopnąłem w białe drzwi, które najprawdopodobniej były obite u dołu. Postawiłem ją ostrożnie na płytkach i przyjrzałem się jej zakrwawionym ubraniom. Bluzka w dwóch miejscach miała czerwone plamy, a na udzie wciąż był opatrunek zrobiony przeze mnie. Rozpiąłem jej spodnie i jakkolwiek to wyglądało czy co ona miała do powiedzenia, zdjąłem je z posiniaczonych nóg dziewczyny. Jestem pewien, że to nie było dla niej komfortowe. Bo dla kogo byłoby?
Nie dała rady podnieść ramienia, gdyż rozciąłem miejsce nad jej obojczykiem. Wyciągnąłem z tylnej kieszeni jeansów nóż, a w oczach brunetki pojawiły się łzy. Myślała, że po raz kolejny coś jej zrobię.
- Nie skrzywdzę cię - szepnąłem.
Rozciąłem materiał jej bluzki w pół i delikatnie zdjąłem z niej. Po raz drugi stała przede mną w samej bieliźnie, dzięki czemu mogłem przyjrzeć się jej ranom. Całe jej ciało było w szramach i siniakach. Wyglądało okropnie, jednym słowem. W dodatku drżało, a jej oczy zaciskały się. Była przerażona i z pewnością wszystko ją bolało.
Ponownie ją podniosłem i usadowiłem na szafce stojącej zaraz obok. Nie chciałem, żeby mi zemdlała, a było to prawdopodobne. Poszperałem chwilę po półkach i w końcu ustawiłem się pomiędzy jej nogami. Nasączyłem wacik i delikatnie przemywałem każdą z ran. Skąd u mnie taka łagodność?! Nigdy w życiu nie zajmowałem się żadną dziewczyną. No chyba że Hope, moją siostrą.
Czułem baczny wzrok brunetki na mojej osobie, przez co na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech i to w dodatku szczery. Okey, kurwa coś ze mną nie tak!
 Gdy skończyłem przemywać rany, wziąłem igłę i nić chirurgiczną, która była nam potrzebna prawie na co dzień. Spojrzałem na dziewczynę, która ze strachem w oczach przyglądała się przedmiotom w mojej dłoni.
- Jest za głęboka, muszę ją zaszyć – oznajmiłem na co niepewnie skinęła głową.
Jej ciało powoli opadło na mebel, a ja mogłem wziąć się do zszywania.
Wbiłem igłę w skórę na jej brzuchu na co pisnęła i złapała mnie mocno za umięśnione ramię. Pod jej dotykiem automatycznie przeszły mnie dreszcze. Nie, teraz to zaczynam świrować.
- Zrób to szybko, błagam.
Jak chciała tak zrobiłem; płynnymi ruchami zaszyłem jej ranę w brzuchu po nożu.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy skończyłem czynność, nie należącą do najprzyjemniejszych. Na szczęście rana nad ramieniem nie była na tyle głęboka, by ją zszywać, więc po prostu przytknąłem do niej gazy i zabandażowałem.
Dlaczego ja się nią tak opiekuję?
Pewnie dlatego, że Tomlinson byłby wściekły, że dałem jej umrzeć.
Chwyciłem jej, w porównaniu do mojej maleńką dłoń, a drugą rękę podłożyłem pod jej plecy. Zaciskając szczękę i powieki zeszła z szafki, ponownie stając na kafelkach, nadal będąc prawie nagą. Nagle wziąłem ją na ręce, czego się najwyraźniej nie spodziewała, gdyż owinęła nie skaleczonym ramieniem mój kark. Moje usta rozciągnął uśmiech, z którym z całej siły walczyłem. Po wyjściu z łazienki położyłem dziewczynę na łóżku. Pochyliłem się jeszcze bardziej nad nią i szepnąłem wprost do jej ucha:
- Zaraz stąd wyjdę, a jak wrócę, to chcę widzieć cię tutaj żywą i nadal grzecznie leżącą, dobrze?
Dziewczyna z szeroko otwartymi oczami przytaknęła, na co zaśmiałem się. Wiedziałem, że działam na nią tak, jak ona tego nie chciała.
Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Wszedłem do kuchni, wyjąłem z szafki pudełko tabletek i nalałem do szklanki wody, po czym wróciłem do pokoju, nie zważając na obserwujących każdy mój ruch przyjaciół. Po zamknięciu drzwi od mojego pokoju, spojrzałem na nią. Leżała w tym samym miejscu, w tej samej pozycji, wpatrując się w sufit, ze skrzyżowanymi nogami w kostkach i splecionymi dłońmi tuż pod biustem. Usiadłem obok niej, stawiając naczynie na szafce nocnej.
- Połknij to – wyciągnąłem w jej stronę otwartą dłoń a na niej dwie dosyć silne tabletki przeciwbólowe. Podniosła się podpierając na łokciach krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Z lekkim wahaniem zabrała leki i połknęła. Następnie opróżniła do połowy szklankę, którą jej podałem.
- Dziękuję – wyszeptała skutkując rozlewem ciepła po moim podbrzuszu. Kurwa, uspokój się Ash bo zaraz jeszcze staniesz się pieprzoną milutką, różową księżniczką. Zaraz rzygnę. - Co.. Co z nami zrobicie? - zapytała.
Uniosłem wzrok na jej oczy. Były puste. Nie widziałem w nich strachu, bólu, żadnych emocji, były po prostu puste oraz skierowane na mnie.
- Na razie nic, Veronica. Nie mamy żadnych zamiarów wobec was - westchnąłem
- Gdy już wam się znudzimy zabijecie nas, zgadłam?
Całe życie było jej obojętne. Nie płakała. Miała gdzieś, co się z nią stanie. Przez tą obojętność moje sumienie zaczynało mnie drażnić.
Dlaczego?
Dlatego, że odebrałem jej jakiekolwiek chęci do życia.
Tak, to ja sprawiłem, że nie obchodzi ją jej przyszłość.
- Naprawdę nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to. Sama widzisz, że jestem popieprzony – westchnąłem. – Nie wiem.
- A co ty w ogóle wiesz? – zapytała.
- Że wariuję. Cholernie wariuję i nie wiem dlaczego – szepnąłem zaskakując samego siebie.
Co mnie naszło na takie ckliwe wyznania? Chyba głupieję przez tą niską brunetkę.
- Wariujesz? – powtórzyła to słowo jakby próbowała jej w swoich ustach. Kiwnąłem na potwierdzenie głową, a ona zmarszczyła brwi. – Czemu? – wiedziałem, że zada to pytanie, ale nie umiałem sam sobie odpowiedzieć na nie, a co dopiero miałem powiedzieć jej.
Wzruszyłem ramionami, dając jednoznacznie do zrozumienia, żeby nie drążyła tematu. Pokiwała głową, ale w pewnym momencie, tak jakby sobie o czymś przypomniała zerwała się do pozycji siedzącej. Krzyknęła z bólu, który ją przeszył. Pchnąłem ją delikatnie na łóżko.
- Nie ruszaj się, nie będzie wtedy bolało – oznajmiłem, ale ona tak jakby mnie nie usłyszała, przekręciła głowę w moją stronę. Zobaczyłem na jej twarzy łzy. Co znowu do cholery?
- Adrianne.. czy ona... – wyszeptała cicho, łamiącym się głosem.
- Veronica, spokojnie. Ona żyje, nic jej nie jest i nie będzie. A ty musisz tu leżeć przez kilka następnych dni.
- Co? Ale...
- Nie znam takiego słowa jak 'ale'. Zostajesz tu, bo rana musi się zagoić. Rozumiemy się?
Dziewczyna spuściła wzrok na moją rękę, która nadal trzyma jej kruchą, małą dłoń.
- Tak, Ashton - westchnęła.
- Ona też nie może zbyt chodzić, dostała w nogę. - wymamrotałem.
W tej chwili dziwnie mi się to mówiło. To było coś jak "postrzeliłem twoją siostrę". Na prawdę, nie wiem jak ta dziewczyna wytrzymuje bez płakania, skoro jest wrażliwa. W sumie to czemu ja się dziwię? Zniszczyłem jej życie.



________________________________________________________
Hej kociaki!
Zacznę tak... GIF Z ASHTONEM >>>>>
On mnie rozbraja.
W ogóle, ten rozdział mnie rozbraja, no bo Ashton haha :D
No a na końcu moja księżniczka, Barbara, no czego chcieć więcej? *-*
Ogólnie, ja jestem zadowolona z tego rozdziału :3
Poniżej pewnie Addie coś jeszcze naskrobie, więc ja się nie rozpisuję.
Do zobaczenia w ósemce, kochani :*
W. xo


Witajcie kochani!
O to 7 rozdział. Jeny z każdym rozdziałem mam coraz większe napady fangirlingu! Czemu? Cóż to sprawka Lou i waszych komentarzy! :3 Yww Loueh to taki chodzący ideał *-*
Ale wracając dziękuję z całego serca za te komentarze! Jeej udało nam się! Dobiliśmy 4 komentarzy!
Ale zostaniemy przy:
4 komentarze = kolejny rozdział.
Nie będziemy tak szaleć i wam podwyższać na razie poprzeczki. No dobrze, bo się rozpisałam. Do następnego. Buziaki :* A.