*I know that you always be my guardian angel saving me from the all evil*
*Perspektywa Ashtona*
Siostry weszły jako pierwsze ukazując swoje zaproszenia oraz fałszywe dowody które wczorajszego dnia zrobił im Niall. Gdy już się upewniliśmy, że zajęły swoje miejsca razem z Louisem, Luke'm, Harrym i Kate, ruszyliśmy do wejścia. Oczywiście zostaliśmy zapytani o nasze wizytówki po czym weszliśmy do środka. Wnętrze domu... Powiem szczerze, prawie zwalało z nóg. Jak w pałacu. Beżowe ściany oraz kolumny ze złotymi zdobieniami, brązowa podłoga wykonana z drewna i długi czerwony dywan, ciągnący się Bóg wie dokąd. Ciekaw jestem jak będzie wyglądać ta cała sala balowa, do której właśnie prowadził nas jakiś mężczyzna w garniturze. No cóż, była w podobnych barwach co reszta willi. Podszedł do nas prawdopodobnie kelner z pytaniem czy chcemy coś do picia. Spojrzałem znacząco na Hemmingsa, który już chciał zapewne prosić o coś mocnego.
- No co? To tylko jeden, mały kieliszek.
- Znając ciebie, na jednym by się nie skończyło - przewróciłem mimowolnie oczami.
Spojrzałem w przeciwną stronę. Na drewnianym podwyższeniu przypominającym scenę siedziała Adrianne za wielkim czarnym fortepianem, natomiast Veronica usadawiała się na wysokim stołku obok niego z mikrofonem w dłoni. Zaczęły śpiewać jakąś smutnawą piosenkę, ale ich głosy... muszę przyznać, że były fenomenalne. Szedłem dalej ale niestety zaraz stanąłem wpadając na Louisa. Jezu, a temu co? Spojrzałem na niego mając już się wydrzeć, ale ten patrzył jak zaczarowany na śpiewającą w tym momencie jej strofę Ann.
- Stary, nie patrz się tak na nią - szepnąłem mu na ucho, przez co od razu na mnie spojrzał, ale było widać, że nadal koncentruję się na muzyce i słowach piosenki.
- Co? Na kogo? - zapytał udając głupka.
- Nie trzeba być Einsteinem by domyślić się, że coś jest na rzeczy, śmierdzi tym na kilometr.
- Nadal nie wiem o czym... - nie dokończył gdyż znowu odwrócił się ku dziewczynie.
"Czuję, jakbym się przebudziła.
Łamiesz każdą zasadę, którą miałam.
To ryzyko, które podejmuję.
Nigdy cię od siebie nie odsunę."
Wyśpiewała i dam sobie rękę uciąć, że w podczas tych słów zerkała na Louisa. No o tym właśnie mówiłem i jeszcze te walone słowa, odwzorowują ich, a bynajmniej jej sytuację tam gdzieś w jej ckliwej duszy, którą przykrywa sukowatym obliczem. Wywróciłem oczami gdy z tyłu usłyszałem piskliwy głosik Kate ekscytującej się piosenką, gdyż była to jej ulubiona.
Beyoncé chyba Halo z tego co pamiętam. Nie jestem takim bezuczuciowym chamem, żeby tego nie wiedzieć. Nie patrząc jednak kocham ich wszystkich, są moją rodziną, więc to nie jest nawet dziwne, że to wiem.
Zrezygnowany chwyciłem Lou za ramię.
- Mamy coś do zrobienia - wymamrotałem tak, by tylko on to usłyszał. - Chodź, trzeba znaleźć obraz. Kątem oka zauważyłem, że dziewczyny przerwały granie gdyż ten cały prezes, czy Bóg wie kto to jest stanął na scenie, zapewne z zamiarem wygłoszenia jakiejś mowy.
To był dobry moment, bo wszyscy zebrali się tutaj, skupieni na nim.
Wyszliśmy dyskretnie z sali. Przemierzaliśmy puste korytarze w poszukiwaniu tego naszego dzieła sztuki. Ściany były zapełnione różnorodnymi obrazami, jednak żaden nie przedstawiał tego, którego szukaliśmy.
Spokojnie szliśmy przed siebie oglądając portrety lub jakieś abstrakcje na płótnach, jak gdyby nigdy nic. Co jakiś czas mijaliśmy kelnerów lub zwykłych gości, którzy nie zwracali na nas najmniejszej uwagi.
- Stój. - Tomlinson chwycił mnie za ramię. - To Ten.
No to mamy cude... O Boże. Co to w ogóle jest?! Jakby ktoś narzygał na płótno różnokolorowymi farbami. Na co komu takie cholerstwo jest?
- Podoba wam się? - Usłyszałem niski, głęboki głos za sobą.
Odwróciłem leniwie głowę, patrząc na mężczyznę około trzydziestki, był chyba jednym z gości, lub organizatorów, chociaż stawiam na to drugie, gdyż w ręku trzymał czarną podkładkę, a na nosie miał duże okulary, pewnie jakieś drogie.
- Jest... Oryginalny. - Co ja w ogóle gadam.
- Wyróżnia się na tle innych zamieszczonych tu dzieł - odezwała się bardzo firmowym głosem Kate, wysuwając się na przód. Mężczyzna stojący przy nas zmierzył ją wygłodniałym wzrokiem. Nic w tym dziwnego skoro miała niezwykle piękną suknię i sama nie szczędziła urodą. Dobrze, że Luke przytrzymywał Harry'ego, bo dosłownie płonął ze złości, a gdyby rzucił się na tego gościa byłoby po wszystkim. Kate posłała mu dyskretne uspokajające spojrzenie po czym odgarnęła włosy do tyłu ukazując gołe ramiona oraz pokaźny biust. Nie to że jestem chamski, ale widziałem lepsze, a poza tym Kate to Kate i jest Harry'ego więc.. Oh, bo się zapędziłem.
Czarnowłosa udała, że przez chwilę coś analizuję patrząc na obraz, po czym znowu odwróciła się do mężczyzny.
- Czy mi się wydaję, czy to wasz najnowszy nabytek? - zapytała podchodząc bliżej niego, robiąc to oczywiście niezwykle zmysłowo.
- Skąd pani to wie? - zapytał przełykając ślinę.
- Cóż, po ramie obrazu widać, że albo jest on nowy, albo czyszczony specjalnie na przejście do nowego właściciela, biorąc też pod uwagę, że nie posiada on również tabliczki z informacjami tak jak inne dzieła. Łatwo można to stwierdzić - uśmiechnęła się czarująco, na co blondynowi opadła szczeka. Tak, facet połknął haczyk.
- Widzę, że jest pani bardzo spostrzegawcza. Mógłbym pani opowiedzieć co nieco na temat tej niezwykłej zdobyczy. Jeśli oczywiście pani zechce - zaproponował pokazując ręką by się przeszli.
Boże, ona jest genialna. Odciągnęła go od naszej grupy.
Harry'emu już buchała para z uszu, jak zobaczył, kiedy owija ramię wokół jej talii. Myślałem, że tam podbiegnie i zabije go na miejscu. Gdy zniknęli z zasięgu naszego wzroku, zabraliśmy się do roboty. Tommo dał znać skinieniem głowy, że zaczynamy wcielać w życie nasz plan. Chłopcy zastawili korytarz nie pozwalając nikomu tu wejść, natomiast ja sięgnąłem do kieszeni moich czarnych rurek telefon i wybrałem odpowiedni numer.
- Liam, twoja kolej - wymamrotałem do słuchawki.
- Się robi. - Nie musiałem go widzieć by wiedzieć, że głupek zasalutował. Zawsze tak robił. Przez moment słyszałem stukot klawiszy w jego laptopie po czym znowu rozbrzmiał jego głos. - Obrazy zastąpione teraz możecie śmiało robić resztę. Powodzenia - zakomunikował rozłączając się. Przekazałem Louisowi, że wszystko załatwione, więc czym prędzej, jednak powoli ściągnęliśmy ramę, Tommo z Calum'em zawinęli ją w jakiś materiał, a Hemmings z Harrym pobiegli przed nimi sprawdzić czy nikogo nie ma. Westchnąłem zdenerwowany. Cholera, trochę się bałem, że coś nie pójdzie po naszej myśli. Może nas policja gonić, ochrona złapać, dlatego też poszedłem z nimi. Na wszelki wypadek wyciągając spluwę zza paska. Korytarze były puste, więc bez najmniejszego problemu wyszliśmy odpowiednim wyjściem. Tam czekał już podstawiony samochód z Calebem za kierownicą. Szybko wpakowaliśmy obraz do bagażnika, a Tomlinson pojechał do domu. Harry poleciał od razu po Kate. Ten to z zazdrością przebija wszystkich. Zaczęliśmy się wszyscy śmiać. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów uprzednio chowając pistolet i wysunąłem opakowanie w kierunku Lou, lecz ten jak zawsze odmówił. Palił tylko i wyłącznie kiedy się martwił lub miał doła. Jest dziwny, ale cóż każdy ma swoje dziwactwa. Nie oceniam. Wzruszyłem tylko ramionami i zapaliłem swojego. Zaciągnąłem się mocno tytoniem. Czując jak najwięcej nikotyny w moich płucach, dopiero potem wypuściłem dym. Nie było sensu palić inaczej. Tak samo śmieszą mnie ludzie, którzy palą a nawet porządnie się nie zaciągną, a twierdzą, że są od tego uzależnieni. Ha, nie ma bardziej śmieszącej mnie rzeczy, no oprócz dziewczyn dobierających się do moich gaci. Spojrzałem na zegarek i spojrzałem z niepokojem na Louisa.
- Gdzie oni są? Przecież już powinni wychodzić.
- Która godzina? - spytał lekko wystraszony.
- 10 po wyznaczonym czasie. - Cholera jasna, jeśli coś nie idzie zgodnie z planem, może to oznaczać tylko jedno; albo się pajace bawią na tym cholernym przyjęciu i nie zważają na godzinę albo zostało zauważone, że siostry to oszustki i zaginął obraz.
- Idę ich szukać, ty zostań tu w razie gdyby się zjawiło księstwo.
Wiem, że Louis nienawidził kiedy się nim sterowało, bo to on był szefem, ale czasami potrafił działać zbyt emocjonalnie, więc tylko skinął głową, ja natomiast zaciągnąłem się po raz ostatni papierosem, a niedopałek rzuciłem w piach.
Wróciłem na salę, gdzie wszyscy goście bawili się w najlepsze. Spojrzałem na scenę... Która była pusta. Gdzie te idiotki polazły?! Jak tylko je znajdę, to nogi z dupy powyrywam!
Sprawdziłem damską łazienkę, a kobiety znajdujące się w niej wyzywały mnie od zboczeńców. Szlag, nie ma.
Skierowałem się czym prędzej w miejsce, gdzie znajdowało się kilka osób, między innymi nasze dziewczyny (prócz Kate), Michael i Niall.
- Caroline! - Podszedłem blisko do dziewczyny, jednak trzymając dystans. - Miałaś ich, do jasnej cholery, pilnować!
- Ashton - warknął Michael - to nie jej wina. To te dwie małe cholery nie trzymają się planu!
- Tak? Super! To powiedz która jest godzina! Mieliście ich strzec jak oka we własnej głowie.
- Myślisz, że tego nie robiliśmy? Szukamy ich od dobrych dziesięciu minut! - wykrzyknął będąc centymetry ode mnie, a ja słowo daję, że ledwo powstrzymywałem się od jebnięcia mu w twarz.
Na szczęście Caroline stanęła przede mną prosząc abym się uspokoił i zapewniając, że je znajdziemy. Miałem taką nadzieję. Pracuję z idiotami! Normalnie banda niedorozwojów! Ja pierdole, zabiję jak psy! Ogarnąłem ich wszystkich wzrokiem, po czym po prostu odwróciłem się na pięcie ruszając w głąb korytarzy.
*Perspektywa Adrianne*
Nie wiedząc co robić (a nie chciałyśmy tu siedzieć i czekać, bojąc się że ktoś nas rozpozna) wyszłyśmy tylnym wyjściem na dwór. Wciągnęłam świeże powietrze do płuc rozkoszując się nim. W środku był lekki zaduch z powodu dużej ilości ludzi, w dodatku teraz tańczących. Oparłam się o ścianę, przeczesując włosy. Kręciło mi się nieco w głowie, a skronie mi pulsowały, ale nie mam zamiaru denerwować Ver. I tak przeżywa to wszystko, na co nie zasłużyła.
W pewnym momencie zauważyłam jak dwójka chłopaków idzie w naszą stronę żwawym krokiem. Mieli okulary przeciwsłoneczne i byli ubrani cali na czarno. Jeden wysoki i chudy jak tyczka, z ciemną karnacją i czarnymi włosami postawionymi na żelu, zaś drugi nieco niższy, szczupły, łysy. wiedziałam, że to nie oznacza nic dobrego. Cofnęłam się o krok i stuknęłam w ramię siostrę, która niestety opierała się o metalowe drzwi. Cholera byli prawie przy nas. Brunetka powoli otworzyła oczy, patrząc na mnie ze zdezorientowaniem. Kiwnęłam dyskretnie głową na dwójkę. Ona lekko przestraszona odsunęła się w bok, jednak zahaczyła bokiem o klamkę, a oni już byli przy nas.
- Witam, moje panie - wyszczerzył się jeden z nich.
Cały zmierzali ku nam. Kilka metrów. Nie zdążymy uciec chyba że.. Spojrzałam na Ver - ta już otworzyła drzwi i wbiegła do środka a ja tuż za nią. Niestety tamci byli zbyt szybcy, a zwłaszcza jeden. Przebiegł koło mnie popychając mnie na ścianę, przez co uderzyłam głową o jakąś pieprzoną ramę. Nawet nie zdążyłam się podnieść, a już byłam przytrzymywana przez tego drugiego.
- Puść mnie, kurwa! - syknęłam plując mu w twarz przez co chyba się bardziej wkurzył. Szarpnął mnie ciągnąc trochę dalej gdzie łysy chłopak trzymał przerażoną Veronicę.
- O proszę - odezwał się nagle patrząc na mnie - O'Connor ukrywał takie piękności. No spójrz, Siva. Myślisz, że nadawałyby się do burdelu tatusia? - przekręcił głowę zanosząc się śmiechem.
- O czym ty mówisz? - zapytała Ver, zaraz krzycząc z bólu. Skurwiel uderzył ją w brzuch. On ją do cholery uderzył!
- Spierdalaj od niej z tymi łapami bydlaku! - splunęłam zaciskając zaraz po tym mocno szczękę, powodując u niego jeszcze większy śmiech.
- Bo? Bo co mi zrobisz? - zarechotał.
- Odgryzę ci jaja!
Szamotałam się na wszystkie strony aż w końcu wpadłam na genialny pomysł. Odchyliłam z całej siły głowę do tyłu uderzając tego całego Sivę w nos dzięki czemu puścił mnie wolno, więc ruszyłam z pięściami na tego drugiego chuja. Uwolnił Veronicę dzięki czemu miałam większy dostęp. Uderzyłam go raz, drugi, biłam go bez opamiętania z czystą furią roznoszącą mnie całą. Po pewnym czasie jakimś cudem zdołał zablokować cioa, ale nic więcej nie dał rady począć gdyż z tyłu usłyszeliśmy odgłos odblokowywania broni.
Ver zamarła, zresztą ja i ta dwójka nieznajomych też. Więc to na pewno żaden od nich. Odwróciłam lekko głowę przez ramię, a mój wzrok padł na czarną spluwę. Po ręce, która ją trzymała powędrowałam wyżej wzrokiem. W końcu dotarłam do wściekłej twarzy Ashtona. Pierwszy raz w życiu szczerze mu dziękuję mentalnie. Ratuje nam życia.
- A wy czego tu niby szukacie? - warknął z takim jadem w głosie, że aż mnie to przeraziło.
Ostrożnie chwyciłam siostrę za ramię i wycofałam się w stronę blondyna. Ten umieścił dłoń przede mną i lekko pchnął za siebie.
- Przyszliśmy na bal - prychnął ten niższy.
- Przykro mi, już po przyjęciu - uśmiechnął się z politowaniem.
- Skąd macie te dwie ślicznotki? Brian o tym wie? - usta ciemnowłosego rozciągnął chytry uśmiech, od którego mnie zemdliło.
- Albo się stąd zmyjecie albo będzie niemiło - wysyczał Irwin, nie spuszczając nawet o milimetr broni.
- Ale spokojnie, chcieliśmy tylko spotkać córki O'Connora, o których ta gorsza strona nie wie - zaśmiał się gorzko.
Co to w ogóle miało znaczyć? Gorsza strona? Chodzi o konkretną osobę czy ogólnie... Zresztą co mnie to obchodzi.
Blondyn chyba nie wytrzymał. Wyciągnął z tylnej kieszeni nóż, a pocisk wystrzelił w bruneta. Ten padł na ziemię. Drugi wściekły zaczął wyciągać broń, jednak Ashton był szybszy; wbił ostrze prosto w jego brzuch. Ten skulił się, a gdy Irwin je wyciągnął, padł na ziemię. Za moim uchem usłyszałam cichy pisk. Oszołomiona stałam tam i nie miałam pojęcia co zrobić.
- Więc powiedz szefowi, że zrobię z nim to samo co z wami, jeśli się do nich zbliży - splunął na niego, po czym odwrócił się w naszą stronę chowając obie bronie do kieszeni.
Beyoncé chyba Halo z tego co pamiętam. Nie jestem takim bezuczuciowym chamem, żeby tego nie wiedzieć. Nie patrząc jednak kocham ich wszystkich, są moją rodziną, więc to nie jest nawet dziwne, że to wiem.
Zrezygnowany chwyciłem Lou za ramię.
- Mamy coś do zrobienia - wymamrotałem tak, by tylko on to usłyszał. - Chodź, trzeba znaleźć obraz. Kątem oka zauważyłem, że dziewczyny przerwały granie gdyż ten cały prezes, czy Bóg wie kto to jest stanął na scenie, zapewne z zamiarem wygłoszenia jakiejś mowy.
To był dobry moment, bo wszyscy zebrali się tutaj, skupieni na nim.
Wyszliśmy dyskretnie z sali. Przemierzaliśmy puste korytarze w poszukiwaniu tego naszego dzieła sztuki. Ściany były zapełnione różnorodnymi obrazami, jednak żaden nie przedstawiał tego, którego szukaliśmy.
Spokojnie szliśmy przed siebie oglądając portrety lub jakieś abstrakcje na płótnach, jak gdyby nigdy nic. Co jakiś czas mijaliśmy kelnerów lub zwykłych gości, którzy nie zwracali na nas najmniejszej uwagi.
- Stój. - Tomlinson chwycił mnie za ramię. - To Ten.
No to mamy cude... O Boże. Co to w ogóle jest?! Jakby ktoś narzygał na płótno różnokolorowymi farbami. Na co komu takie cholerstwo jest?
- Podoba wam się? - Usłyszałem niski, głęboki głos za sobą.
Odwróciłem leniwie głowę, patrząc na mężczyznę około trzydziestki, był chyba jednym z gości, lub organizatorów, chociaż stawiam na to drugie, gdyż w ręku trzymał czarną podkładkę, a na nosie miał duże okulary, pewnie jakieś drogie.
- Jest... Oryginalny. - Co ja w ogóle gadam.
Czarnowłosa udała, że przez chwilę coś analizuję patrząc na obraz, po czym znowu odwróciła się do mężczyzny.
- Czy mi się wydaję, czy to wasz najnowszy nabytek? - zapytała podchodząc bliżej niego, robiąc to oczywiście niezwykle zmysłowo.
- Skąd pani to wie? - zapytał przełykając ślinę.
- Cóż, po ramie obrazu widać, że albo jest on nowy, albo czyszczony specjalnie na przejście do nowego właściciela, biorąc też pod uwagę, że nie posiada on również tabliczki z informacjami tak jak inne dzieła. Łatwo można to stwierdzić - uśmiechnęła się czarująco, na co blondynowi opadła szczeka. Tak, facet połknął haczyk.
- Widzę, że jest pani bardzo spostrzegawcza. Mógłbym pani opowiedzieć co nieco na temat tej niezwykłej zdobyczy. Jeśli oczywiście pani zechce - zaproponował pokazując ręką by się przeszli.
Boże, ona jest genialna. Odciągnęła go od naszej grupy.
Harry'emu już buchała para z uszu, jak zobaczył, kiedy owija ramię wokół jej talii. Myślałem, że tam podbiegnie i zabije go na miejscu. Gdy zniknęli z zasięgu naszego wzroku, zabraliśmy się do roboty. Tommo dał znać skinieniem głowy, że zaczynamy wcielać w życie nasz plan. Chłopcy zastawili korytarz nie pozwalając nikomu tu wejść, natomiast ja sięgnąłem do kieszeni moich czarnych rurek telefon i wybrałem odpowiedni numer.
- Liam, twoja kolej - wymamrotałem do słuchawki.
- Się robi. - Nie musiałem go widzieć by wiedzieć, że głupek zasalutował. Zawsze tak robił. Przez moment słyszałem stukot klawiszy w jego laptopie po czym znowu rozbrzmiał jego głos. - Obrazy zastąpione teraz możecie śmiało robić resztę. Powodzenia - zakomunikował rozłączając się. Przekazałem Louisowi, że wszystko załatwione, więc czym prędzej, jednak powoli ściągnęliśmy ramę, Tommo z Calum'em zawinęli ją w jakiś materiał, a Hemmings z Harrym pobiegli przed nimi sprawdzić czy nikogo nie ma. Westchnąłem zdenerwowany. Cholera, trochę się bałem, że coś nie pójdzie po naszej myśli. Może nas policja gonić, ochrona złapać, dlatego też poszedłem z nimi. Na wszelki wypadek wyciągając spluwę zza paska. Korytarze były puste, więc bez najmniejszego problemu wyszliśmy odpowiednim wyjściem. Tam czekał już podstawiony samochód z Calebem za kierownicą. Szybko wpakowaliśmy obraz do bagażnika, a Tomlinson pojechał do domu. Harry poleciał od razu po Kate. Ten to z zazdrością przebija wszystkich. Zaczęliśmy się wszyscy śmiać. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów uprzednio chowając pistolet i wysunąłem opakowanie w kierunku Lou, lecz ten jak zawsze odmówił. Palił tylko i wyłącznie kiedy się martwił lub miał doła. Jest dziwny, ale cóż każdy ma swoje dziwactwa. Nie oceniam. Wzruszyłem tylko ramionami i zapaliłem swojego. Zaciągnąłem się mocno tytoniem. Czując jak najwięcej nikotyny w moich płucach, dopiero potem wypuściłem dym. Nie było sensu palić inaczej. Tak samo śmieszą mnie ludzie, którzy palą a nawet porządnie się nie zaciągną, a twierdzą, że są od tego uzależnieni. Ha, nie ma bardziej śmieszącej mnie rzeczy, no oprócz dziewczyn dobierających się do moich gaci. Spojrzałem na zegarek i spojrzałem z niepokojem na Louisa.
- Gdzie oni są? Przecież już powinni wychodzić.
- Która godzina? - spytał lekko wystraszony.
- 10 po wyznaczonym czasie. - Cholera jasna, jeśli coś nie idzie zgodnie z planem, może to oznaczać tylko jedno; albo się pajace bawią na tym cholernym przyjęciu i nie zważają na godzinę albo zostało zauważone, że siostry to oszustki i zaginął obraz.
- Idę ich szukać, ty zostań tu w razie gdyby się zjawiło księstwo.
Wiem, że Louis nienawidził kiedy się nim sterowało, bo to on był szefem, ale czasami potrafił działać zbyt emocjonalnie, więc tylko skinął głową, ja natomiast zaciągnąłem się po raz ostatni papierosem, a niedopałek rzuciłem w piach.
Wróciłem na salę, gdzie wszyscy goście bawili się w najlepsze. Spojrzałem na scenę... Która była pusta. Gdzie te idiotki polazły?! Jak tylko je znajdę, to nogi z dupy powyrywam!
Sprawdziłem damską łazienkę, a kobiety znajdujące się w niej wyzywały mnie od zboczeńców. Szlag, nie ma.
Skierowałem się czym prędzej w miejsce, gdzie znajdowało się kilka osób, między innymi nasze dziewczyny (prócz Kate), Michael i Niall.
- Caroline! - Podszedłem blisko do dziewczyny, jednak trzymając dystans. - Miałaś ich, do jasnej cholery, pilnować!
- Ashton - warknął Michael - to nie jej wina. To te dwie małe cholery nie trzymają się planu!
- Tak? Super! To powiedz która jest godzina! Mieliście ich strzec jak oka we własnej głowie.
- Myślisz, że tego nie robiliśmy? Szukamy ich od dobrych dziesięciu minut! - wykrzyknął będąc centymetry ode mnie, a ja słowo daję, że ledwo powstrzymywałem się od jebnięcia mu w twarz.
Na szczęście Caroline stanęła przede mną prosząc abym się uspokoił i zapewniając, że je znajdziemy. Miałem taką nadzieję. Pracuję z idiotami! Normalnie banda niedorozwojów! Ja pierdole, zabiję jak psy! Ogarnąłem ich wszystkich wzrokiem, po czym po prostu odwróciłem się na pięcie ruszając w głąb korytarzy.
*Perspektywa Adrianne*
Nie wiedząc co robić (a nie chciałyśmy tu siedzieć i czekać, bojąc się że ktoś nas rozpozna) wyszłyśmy tylnym wyjściem na dwór. Wciągnęłam świeże powietrze do płuc rozkoszując się nim. W środku był lekki zaduch z powodu dużej ilości ludzi, w dodatku teraz tańczących. Oparłam się o ścianę, przeczesując włosy. Kręciło mi się nieco w głowie, a skronie mi pulsowały, ale nie mam zamiaru denerwować Ver. I tak przeżywa to wszystko, na co nie zasłużyła.
W pewnym momencie zauważyłam jak dwójka chłopaków idzie w naszą stronę żwawym krokiem. Mieli okulary przeciwsłoneczne i byli ubrani cali na czarno. Jeden wysoki i chudy jak tyczka, z ciemną karnacją i czarnymi włosami postawionymi na żelu, zaś drugi nieco niższy, szczupły, łysy. wiedziałam, że to nie oznacza nic dobrego. Cofnęłam się o krok i stuknęłam w ramię siostrę, która niestety opierała się o metalowe drzwi. Cholera byli prawie przy nas. Brunetka powoli otworzyła oczy, patrząc na mnie ze zdezorientowaniem. Kiwnęłam dyskretnie głową na dwójkę. Ona lekko przestraszona odsunęła się w bok, jednak zahaczyła bokiem o klamkę, a oni już byli przy nas.
- Witam, moje panie - wyszczerzył się jeden z nich.
Cały zmierzali ku nam. Kilka metrów. Nie zdążymy uciec chyba że.. Spojrzałam na Ver - ta już otworzyła drzwi i wbiegła do środka a ja tuż za nią. Niestety tamci byli zbyt szybcy, a zwłaszcza jeden. Przebiegł koło mnie popychając mnie na ścianę, przez co uderzyłam głową o jakąś pieprzoną ramę. Nawet nie zdążyłam się podnieść, a już byłam przytrzymywana przez tego drugiego.
- Puść mnie, kurwa! - syknęłam plując mu w twarz przez co chyba się bardziej wkurzył. Szarpnął mnie ciągnąc trochę dalej gdzie łysy chłopak trzymał przerażoną Veronicę.
- O proszę - odezwał się nagle patrząc na mnie - O'Connor ukrywał takie piękności. No spójrz, Siva. Myślisz, że nadawałyby się do burdelu tatusia? - przekręcił głowę zanosząc się śmiechem.
- O czym ty mówisz? - zapytała Ver, zaraz krzycząc z bólu. Skurwiel uderzył ją w brzuch. On ją do cholery uderzył!
- Spierdalaj od niej z tymi łapami bydlaku! - splunęłam zaciskając zaraz po tym mocno szczękę, powodując u niego jeszcze większy śmiech.
- Bo? Bo co mi zrobisz? - zarechotał.
- Odgryzę ci jaja!
Szamotałam się na wszystkie strony aż w końcu wpadłam na genialny pomysł. Odchyliłam z całej siły głowę do tyłu uderzając tego całego Sivę w nos dzięki czemu puścił mnie wolno, więc ruszyłam z pięściami na tego drugiego chuja. Uwolnił Veronicę dzięki czemu miałam większy dostęp. Uderzyłam go raz, drugi, biłam go bez opamiętania z czystą furią roznoszącą mnie całą. Po pewnym czasie jakimś cudem zdołał zablokować cioa, ale nic więcej nie dał rady począć gdyż z tyłu usłyszeliśmy odgłos odblokowywania broni.
Ver zamarła, zresztą ja i ta dwójka nieznajomych też. Więc to na pewno żaden od nich. Odwróciłam lekko głowę przez ramię, a mój wzrok padł na czarną spluwę. Po ręce, która ją trzymała powędrowałam wyżej wzrokiem. W końcu dotarłam do wściekłej twarzy Ashtona. Pierwszy raz w życiu szczerze mu dziękuję mentalnie. Ratuje nam życia.
- A wy czego tu niby szukacie? - warknął z takim jadem w głosie, że aż mnie to przeraziło.
Ostrożnie chwyciłam siostrę za ramię i wycofałam się w stronę blondyna. Ten umieścił dłoń przede mną i lekko pchnął za siebie.
- Przyszliśmy na bal - prychnął ten niższy.
- Przykro mi, już po przyjęciu - uśmiechnął się z politowaniem.
- Skąd macie te dwie ślicznotki? Brian o tym wie? - usta ciemnowłosego rozciągnął chytry uśmiech, od którego mnie zemdliło.
- Albo się stąd zmyjecie albo będzie niemiło - wysyczał Irwin, nie spuszczając nawet o milimetr broni.
- Ale spokojnie, chcieliśmy tylko spotkać córki O'Connora, o których ta gorsza strona nie wie - zaśmiał się gorzko.
Co to w ogóle miało znaczyć? Gorsza strona? Chodzi o konkretną osobę czy ogólnie... Zresztą co mnie to obchodzi.
Blondyn chyba nie wytrzymał. Wyciągnął z tylnej kieszeni nóż, a pocisk wystrzelił w bruneta. Ten padł na ziemię. Drugi wściekły zaczął wyciągać broń, jednak Ashton był szybszy; wbił ostrze prosto w jego brzuch. Ten skulił się, a gdy Irwin je wyciągnął, padł na ziemię. Za moim uchem usłyszałam cichy pisk. Oszołomiona stałam tam i nie miałam pojęcia co zrobić.
- Więc powiedz szefowi, że zrobię z nim to samo co z wami, jeśli się do nich zbliży - splunął na niego, po czym odwrócił się w naszą stronę chowając obie bronie do kieszeni.
- Chodźcie – powiedział spokojnie, chociaż było
widać, że niesamowicie się powstrzymywał od krzyknięcia na nas bądź wpakowania
nam kulki w łeb. Przytuliłam mocno do siebie siostrę, pomagając jej iść. Nie musiała mówić, że rana na brzuchu niemiłosiernie ją boli, widziałam to bez żadnych słów.
Podążyłam za blondynem, który co chwila odwracał się
na nas patrząc czy idziemy, a raczej czy się czołgamy. W pewnym momencie jednak gwałtownie się zatrzymał przez co
obie wpadłyśmy na niego o mało nie upadając na podłogę. Patrzył na nas przez moment w skupieniu mierząc nas
uważnie spojrzeniem.
- Nic wam nie jest? - zapytał zmieszany patrząc na Veronicę.
No tak Ashton Irwin nigdy się nie martwi. A tu proszę, oznaka człowieczeństwa. Jeszcze w dodatku mówił to patrząc tylko na nią. Halo, też tu jestem pragnę uściślić. Patrzył na nią z takim... kurna nie wiem jak to nazwać. Uczuciem? Nie no, przecież on nie miał uczuć, a nawet jeśli, to potrafił je nieźle maskować. Od jakiegoś czasu ta dwójka dziwnie się zachowuje. Ashton ciągle zmienia jej opatrunki, patrzy na nią dziwnie. Tak jakby pomieszać chęć mordu z chęcią zjedzenia kogoś. Tak to na pewno coś takiego. Dziwne porównanie, ale cóż. Martwię się, że Veronica się w nim zakocha, ciągnie ją do niego. Sama to widzę i ona chyba też. Od pierwszego dnia było wyczuwalne między nimi napięcie, działa na niego. Nie w taki sposób w jaki by chciał sam blondyn, ale jednak taka była prawda, wydobywała coś z niego, tylko pytanie czy tą lepszą stronę czy gorszą. Mimo iż chcęl by była szczęśliwa, boję się o nią, nie chcę by potem cierpiała, albo przeżywała to samo co ja wtedy. Nie zniosła by tego, chociaż, jest o wiele silniejsza ode mnie, ale nie chcę by to samo czuła.
- Nic wam nie jest? - zapytał zmieszany patrząc na Veronicę.
No tak Ashton Irwin nigdy się nie martwi. A tu proszę, oznaka człowieczeństwa. Jeszcze w dodatku mówił to patrząc tylko na nią. Halo, też tu jestem pragnę uściślić. Patrzył na nią z takim... kurna nie wiem jak to nazwać. Uczuciem? Nie no, przecież on nie miał uczuć, a nawet jeśli, to potrafił je nieźle maskować. Od jakiegoś czasu ta dwójka dziwnie się zachowuje. Ashton ciągle zmienia jej opatrunki, patrzy na nią dziwnie. Tak jakby pomieszać chęć mordu z chęcią zjedzenia kogoś. Tak to na pewno coś takiego. Dziwne porównanie, ale cóż. Martwię się, że Veronica się w nim zakocha, ciągnie ją do niego. Sama to widzę i ona chyba też. Od pierwszego dnia było wyczuwalne między nimi napięcie, działa na niego. Nie w taki sposób w jaki by chciał sam blondyn, ale jednak taka była prawda, wydobywała coś z niego, tylko pytanie czy tą lepszą stronę czy gorszą. Mimo iż chcęl by była szczęśliwa, boję się o nią, nie chcę by potem cierpiała, albo przeżywała to samo co ja wtedy. Nie zniosła by tego, chociaż, jest o wiele silniejsza ode mnie, ale nie chcę by to samo czuła.
Już mnie korciło, żeby
odpowiedzieć chamsko, lecz moja siostra ścisnęła mocnej rękę sama zabierając
głos.
- Po prostu nas stąd zabierz - wyszeptała błagalnie, zginając się w pół z bólu.
Ashton natychmiast zareagował biorąc ją na ręce. Nagle zaczął zgrywać wielkiego bohatera, ale w chwili obecnej dziękuję mu za to. Z Ver w ramionach wyprowadził nas przez odpowiednie drzwi, prowadzące w jakiś zupełnie mi nieznany korytarz. Zastanawia mnie jak on zdołał nauczyć się całego planu tego pałacu na pamięć. Gdy wyszliśmy na zewnątrz od razu moim oczom ukazały się samochody chłopaków czekających chyba na nas. Na samym środku że tak się wyrażę stał Louis oparty o swój czarny wóz, gdy tylko nas zobaczył zerwał się biegiem w naszym kierunku. Ash odsunął się z moją siostrą na rękach, a Tomlinson ze zmartwionym wzrokiem stanął na przeciw mnie.
- Nic wam nie jest? Co się stało? Czemu strzelałeś?! - ostatnie pytanie wykrzyczał desperacko wymachując rękami w powietrzu.
- Louis, bo zemdlejesz! - zarechotał Michael, stojący nieco dalej od nas.
- Sean, a dokładniej jego pionki - odburknął niechętnie. - Złapali dziewczyny.
- Skąd wiedział, że tu będziemy?
- Nie mam pojęcia. Ale cholera, dowiedzieli się o nich. Teraz mamy przejebane - warknął Irwin, ciągnąc się za końcówki włosów.
- Wszystko okey - wymamrotałam pod nosem, co chyba uspokoiło szatyna.
- Jedźmy już, bo nas złapią - zawołał Harry, obejmując Kate w pasie.
Złożył całusa na jej policzku, a ona uśmiechnęła się, odwracając głowę w jego stronę i cmoknęła go w usta. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten widok. Wyglądali na takich szczęśliwych.
Do rzeczywistości przywołał mnie głos Louisa. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Mówiłeś coś?
- Pytałem czy idziesz. No chyba że wolisz zostać?
Skinęłam głową, wyminęłam go, kierując się w stronę samochodu. Nie miałam ochoty już na nic. Początek dnia zapowiadał się niesamowicie, tak samo ten mini koncert, który dałyśmy. Czułam się jak wcześniej zapominając o wszystkim. Ale ta cała sytuacja była wisienką na torcie. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie chciałam znowu robić przedstawienia, więc gdy tylko wsiadłam do samochodu oparłam czoło o zimną szybę przymykając oczy. Próbowałam unormować oddech, nie chciałam znowu przechodzić ataku. Raz, że leki są w domu, dwa że muszę być silna. Obojętna.
Usłyszałam, jak Louis zasiada za kółkiem, ale nie odpalił silnika. Czekałam i czekałam, ale ten nadal siedział w bezruchu, zero jakiegokolwiek odgłosu. Wreszcie powoli otworzyłam powieki zerkając na niego kątem oka. Patrzył się na mnie skanując dokładnie.
- W czymś ci pomóc? - Wreszcie odezwałam się siląc na jak najłagodniejszy ton.
- Na pewno nic ci nie jest? - zapytał zmartwiony.
Tylko nie wiem czemu on tak się martwił. Nie było o kogo. Chyba, że o Veronicę, ale nie o mnie.
- Możesz już ruszyć? - zbyłam go, nie chcąc odpowiadać mu na to pytanie.
Brunet jedynie westchnął zrezygnowany, po czym odpalił silnik i ruszył w stronę naszego dotychczasowego domu.
______________________________________________
* Nasz autorski cytat
** Fragment z piosenki Beyonce - Halo
Witam słoneczka :*
Jak tam wam mija weekend? (i tak wiem, że nikt nie odpowie, bo nie czytacie notek, ale nie zaszkodzi spytać)
Ten rozdział już dodajemy normalnie :)
Jak wam się podoba? Ja jestem z niego zadowolona, dużo wątków poruszyłyśmy. Odkryłyśmy waleczną stronę Ann, nie wiedziałam iż potrafi tak skopać dupę xD
Ashton jednak opiekuńczy i wpada w najodpowiedniejszej chwili :D
No i Kate jest mistrzynią! Uwielbiam ją <3
Hej nie mogłabym zapomnieć o moim Lou! Który wygląda przezarąbiście aaoindhoaiwheoiwebvovi w garniaku *,* Boże no otwórzcie okna bo mi gorąco *,*
Dziękujemy kochane z miłe słowa i że w ogóle czytacie naszą "książkę", bynajmniej wiemy, że mamy dla kogo pisać, oprócz nas samych :) ;3
Kochamy was :*
Zapraszamy cały czas do pytania bohaterów oraz wysyłania nam prac *,*
Teraz odsyłam was na dół :*
Do kolejnego :* Buziaki :* A.
O CHOLERRRAAAA! Pierwsze co, kiedy weszłam na posta (gdy Addie już dodała zdjęcia i gify) takie KA BUM! Luke w garniaku! Omg, I'm changing my lane! Now I'm a Luke girl. (Ver sie popisuje angielskim, tak xd). Serio, idealnie wygląda w tym garniaku kjxdfsajvfwah
No dobra, dobra już się uspokajam.
Rozdział! Jest jak dla mnie fajny, Ann taka waleczna hahah. Kocham ją *,*
No i Luke! (Tak, od teraz nie fangirluję na Asha, tylko Luke'a xD) Perfekcja :")
A Ash ma wyczucie czasu, idealnie się pojawił i ocalił nasze O'Connor owh
No dobra, nie zanudzam kurde!
Ostatnie: dziękujemy za wyświetlenia, komentarze, wsparcie, motywację i w ogóle, a także zapraszamy was do pytania bohaterów, wysyłania prac i... możecie także tweetować pod hasztagiem #ShowMeRealityFF :D
Do następnego misie :*
W.
- Po prostu nas stąd zabierz - wyszeptała błagalnie, zginając się w pół z bólu.
Ashton natychmiast zareagował biorąc ją na ręce. Nagle zaczął zgrywać wielkiego bohatera, ale w chwili obecnej dziękuję mu za to. Z Ver w ramionach wyprowadził nas przez odpowiednie drzwi, prowadzące w jakiś zupełnie mi nieznany korytarz. Zastanawia mnie jak on zdołał nauczyć się całego planu tego pałacu na pamięć. Gdy wyszliśmy na zewnątrz od razu moim oczom ukazały się samochody chłopaków czekających chyba na nas. Na samym środku że tak się wyrażę stał Louis oparty o swój czarny wóz, gdy tylko nas zobaczył zerwał się biegiem w naszym kierunku. Ash odsunął się z moją siostrą na rękach, a Tomlinson ze zmartwionym wzrokiem stanął na przeciw mnie.
- Nic wam nie jest? Co się stało? Czemu strzelałeś?! - ostatnie pytanie wykrzyczał desperacko wymachując rękami w powietrzu.
- Louis, bo zemdlejesz! - zarechotał Michael, stojący nieco dalej od nas.
- Sean, a dokładniej jego pionki - odburknął niechętnie. - Złapali dziewczyny.
- Skąd wiedział, że tu będziemy?
- Nie mam pojęcia. Ale cholera, dowiedzieli się o nich. Teraz mamy przejebane - warknął Irwin, ciągnąc się za końcówki włosów.
- Wszystko okey - wymamrotałam pod nosem, co chyba uspokoiło szatyna.
- Jedźmy już, bo nas złapią - zawołał Harry, obejmując Kate w pasie.
Złożył całusa na jej policzku, a ona uśmiechnęła się, odwracając głowę w jego stronę i cmoknęła go w usta. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten widok. Wyglądali na takich szczęśliwych.
Do rzeczywistości przywołał mnie głos Louisa. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Mówiłeś coś?
- Pytałem czy idziesz. No chyba że wolisz zostać?
Skinęłam głową, wyminęłam go, kierując się w stronę samochodu. Nie miałam ochoty już na nic. Początek dnia zapowiadał się niesamowicie, tak samo ten mini koncert, który dałyśmy. Czułam się jak wcześniej zapominając o wszystkim. Ale ta cała sytuacja była wisienką na torcie. Miałam ochotę się rozpłakać, ale nie chciałam znowu robić przedstawienia, więc gdy tylko wsiadłam do samochodu oparłam czoło o zimną szybę przymykając oczy. Próbowałam unormować oddech, nie chciałam znowu przechodzić ataku. Raz, że leki są w domu, dwa że muszę być silna. Obojętna.
Usłyszałam, jak Louis zasiada za kółkiem, ale nie odpalił silnika. Czekałam i czekałam, ale ten nadal siedział w bezruchu, zero jakiegokolwiek odgłosu. Wreszcie powoli otworzyłam powieki zerkając na niego kątem oka. Patrzył się na mnie skanując dokładnie.
- W czymś ci pomóc? - Wreszcie odezwałam się siląc na jak najłagodniejszy ton.
- Na pewno nic ci nie jest? - zapytał zmartwiony.
Tylko nie wiem czemu on tak się martwił. Nie było o kogo. Chyba, że o Veronicę, ale nie o mnie.
- Możesz już ruszyć? - zbyłam go, nie chcąc odpowiadać mu na to pytanie.
Brunet jedynie westchnął zrezygnowany, po czym odpalił silnik i ruszył w stronę naszego dotychczasowego domu.
______________________________________________
* Nasz autorski cytat
** Fragment z piosenki Beyonce - Halo
Witam słoneczka :*
Jak tam wam mija weekend? (i tak wiem, że nikt nie odpowie, bo nie czytacie notek, ale nie zaszkodzi spytać)
Ten rozdział już dodajemy normalnie :)
Jak wam się podoba? Ja jestem z niego zadowolona, dużo wątków poruszyłyśmy. Odkryłyśmy waleczną stronę Ann, nie wiedziałam iż potrafi tak skopać dupę xD
Ashton jednak opiekuńczy i wpada w najodpowiedniejszej chwili :D
No i Kate jest mistrzynią! Uwielbiam ją <3
Hej nie mogłabym zapomnieć o moim Lou! Który wygląda przezarąbiście aaoindhoaiwheoiwebvovi w garniaku *,* Boże no otwórzcie okna bo mi gorąco *,*
Dziękujemy kochane z miłe słowa i że w ogóle czytacie naszą "książkę", bynajmniej wiemy, że mamy dla kogo pisać, oprócz nas samych :) ;3
Kochamy was :*
Zapraszamy cały czas do pytania bohaterów oraz wysyłania nam prac *,*
Teraz odsyłam was na dół :*
Do kolejnego :* Buziaki :* A.
O CHOLERRRAAAA! Pierwsze co, kiedy weszłam na posta (gdy Addie już dodała zdjęcia i gify) takie KA BUM! Luke w garniaku! Omg, I'm changing my lane! Now I'm a Luke girl. (Ver sie popisuje angielskim, tak xd). Serio, idealnie wygląda w tym garniaku kjxdfsajvfwah
No dobra, dobra już się uspokajam.
Rozdział! Jest jak dla mnie fajny, Ann taka waleczna hahah. Kocham ją *,*
No i Luke! (Tak, od teraz nie fangirluję na Asha, tylko Luke'a xD) Perfekcja :")
A Ash ma wyczucie czasu, idealnie się pojawił i ocalił nasze O'Connor owh
No dobra, nie zanudzam kurde!
Ostatnie: dziękujemy za wyświetlenia, komentarze, wsparcie, motywację i w ogóle, a także zapraszamy was do pytania bohaterów, wysyłania prac i... możecie także tweetować pod hasztagiem #ShowMeRealityFF :D
Do następnego misie :*
W.