*Perspektywa Veronici*
Przeskakując z nogi na nogę, ze zniecierpliwieniem czekałam na koniec wyścigu. Przez prawie cały czas ściskałam kciuki, mając nadzieję, że wygranym będzie Luke. W sumie dlaczego mnie to w ogóle obchodzi? Ah, pewnie dlatego że zdążyłam go polubić i po prostu uwielbiam wyścigi. Już kilka razy chciałam podejść do barierek, lecz za każdym się tak samo; wrogie spojrzenie i ciche warczenie pod nosem Ashtona, bym się zamknęła i przestała o to pytać. Więc sobie odpuściłam. Stanęłam obok mojej siostry, która już ze znużeniem przypatrywała się pustej ulicy i czekającemu tłumowi. Rozumiem, że nie lubi motoryzacji, ale jest na najprawdziwszym wyścigu ulicznym! Boże, to takie... nierealne.
Zauważyłam, iż Ann rozmawia z Hanną - dziewczyną Caleba. Miała jasnoniebieskie oczy, blond włosy sięgające do ramion i była szczupła, wręcz chuda. A co do jej charakteru to wydawała mi się bardzo miła i opiekuńcza. Caleb jak przedtem powiedział; nie pozwoli, by Ashton do nas chociażby podszedł. I tak było, jednak cały czas miał nas na oku, co było dla mnie dość niekomfortowe, lecz postanowiłam zignorować jego natarczywe spojrzenie.
W pewnym momencie z daleka usłyszałam warkot silników i piszczące opony. Z sercem w gardle spojrzałam na jezdnię, przygryzając nerwowo dolną wargę. Jakaś siła pchała mnie do samej barierki, chciałam dostrzec nadjeżdżające auta. Jasna cholera, gdyby tylko Ashton stąd zniknął zrobiłabym to natychmiastowo, a tymczasem trzymał mnie na smyczy jak psa. I to samym wzrokiem.
W końcu dźwięki zrobiły się głośniejsze, zupełnie jak sam tłum, a mnie coraz to bardziej cisnęło żeby tam podbiec. Bogu dzięki miałam chociaż widok na tor. Moje serce omal nie stanęło, gdy na metę wjechał czarny samochód, a z niego wysiadł Caleb. Zaraz za nim wjechała zielony Nissan Luke'a. Blondyn z gracją wysiadł, trzaskając drzwiczkami. Spora grupa ludzi otoczyła Caleba, a nieco mniejsza Hemmingsa, który zdecydowanie nie był w humorze.
Nie, tego nie wytrzymałam. Krew w moich żyłach tak przyspieszyła, że nie myśląc zerwałam się z miejsca podbiegając do Luke'a. Blondyn odsunął od siebie kilka namolnych dziewczyn, które usiłowały zdobyć choć odrobinę jego uwagi. Wyraz jego twarzy momentalnie złagodniał, gdy zobaczył jak stoję kilka metrów przed nim szczerząc się jak totalna idiotka. Zachichotał pod nosem, objął mnie ramieniem i wolnym krokiem poprowadził z powrotem do reszty, podczas gdy ja paplałam mu pod uchem jak najęta, na co tylko się uśmiechał.
- Nie wiedziałem, że będziesz aż tak podekscytowana –
odparł, na co cicho zachichotałam patrząc na niego z lekką kpiną.
- Nie umiesz kłamać – przyznałam, dając mu kuksańca pomiędzy żebra.
- Ała – złapał się za to miejsce i udał że go boli, ale zaraz wybuchł gromkim śmiechem po czym nachyliwszy się wyszeptał zmysłowo wprost do mojego ucha, wywołując u mnie dziwne ciarki ekscytacji - Masz racje, doskonale wiedziałem, że ześwirujesz.
Odepchnęłam go mamrocząc ciche „goń się” i miałam już odejść od niego, ale gdy zobaczyłam, że śmieje się z mojej reakcji, wystawiłam w jego stronę język.
- Nie umiesz kłamać – przyznałam, dając mu kuksańca pomiędzy żebra.
- Ała – złapał się za to miejsce i udał że go boli, ale zaraz wybuchł gromkim śmiechem po czym nachyliwszy się wyszeptał zmysłowo wprost do mojego ucha, wywołując u mnie dziwne ciarki ekscytacji - Masz racje, doskonale wiedziałem, że ześwirujesz.
Odepchnęłam go mamrocząc ciche „goń się” i miałam już odejść od niego, ale gdy zobaczyłam, że śmieje się z mojej reakcji, wystawiłam w jego stronę język.
- Ty za to nie popisałeś się zbytnio, dałeś się
pokonać Tomlinsonowi – pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Wiesz, że Cal to brat Lou? – zapytał ze zdziwieniem wymalowanym na jego twarzy.
Przytaknęłam tylko głową skanując plac przed nami, a moim oczom od razu ukazał się Irwin wlepiający w naszą dwójkę morderczy, ciskający piorunami wzrok. Przełknęłam ślinę spinając się raptownie. On mnie zabije, będę miała przerypane jeszcze bardziej niż teraz, ale nie żałuję, w końcu jestem na wyścigach i znam zwycięzców, w jakimkolwiek znaczeniu znam. Raptownie podskoczyłam gdy poczułam ciepłą dużą dłoń na moim ramieniu.
- Veronica? – Wymamrotałam coś niezrozumiałego pod nosem, nie spuszczając oczu z sylwetki mojego prześladowcy. – Olej go – usłyszałam co wyrwało mnie z zamyślenia.
Przerwałam kontakt wzrokowy z blondynem, zwracając na Luke’a z powrotem całą moją uwagę, co jakoś ciężko mi szło. Ciągle czułam te palące, niemal, że wypalające spojrzenie. Uniosłam wzrok na mojego towarzysza i mogłam zauważyć, że mierzy się z kimś na spojrzenia, dokładnie z osobą, na którą uprzednio patrzyłam. Potrząsnęłam ramieniem niebieskookiego powodując, że w końcu na mnie spojrzał, z lekko zamglonym, nieobecnym wzrokiem.
- Chodź - kiwnął głową na resztę znajomych, którzy po kolei gratulowali Calebowi.
Poprowadził mnie do grupy, nagle stając się głównym obiektem zainteresowania, gdyż Louis i jego starszy brat zaczęli się z niego nabijać, na co reagował jedynie cichymi prychnięciami.
- Straciłeś kafla i wygraną, oj biedny Hemmo - zaśmiał się brunet.
- Dobra, dobra. Innym razem wygram złamasie - odparł blondyn. - Gdyby nie tamten baran, wygrałbym to.
- Wmawiaj to sobie, Lucas. Wmawiaj to sobie - wyszeptał teatralnie Louis, przybijając piątkę z bratem. - Dobra, ja załatwię formalności, a wy możecie już jechać - dopowiedział po chwili.
Po jego słowach uśmiech zszedł z mojej twarzy i prawdopodobnie nieźle zbladłam, lecz na szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi. Miałam jechać ponownie jednym samochodem z Irwinem. Teraz byłam przerażona i pewna, że mi nie odpuści. A jeśli wywiezie mnie do lasu, zamorduje i zakopie pod drzewem? Nie, Louis by mu na to nie pozwolił, z resztą jak się przekonałam Caleb także.
Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić, więc ze strachem odwróciłam się na pięcie i podążyłam ku blondynowi, ba którego ustach malował się - jak dla mnie - przerażający uśmiech. On mnie zabije.
Próbując uspokoić kołatające serce stanęłam przy czarnym wozie, nie mając pojęcia czy wsiąść czy czekać na pewną śmierć lub w tej chwili jedynie ostrą reprymendę.
- Specjalne zaproszenie? Wsiadaj - warknął tak jadowicie że aż wzdrygnęłam się ze strachu. Chaotycznie skinęłam głową i w jak najszybszym tempie wskoczyłam na siedzenie pasażera, kurcząc się na fotelu. Chłopak momentalnie zajął swoje miejsce i nawet na mnie nie patrząc odpalił silnik.
Nerwowo bawiłam się palcami błagając żeby jak najszybciej dojechał do domu, bym mogła być jak najdalej jego psychopatycznych zapędów. Nagle samochód stanął, a Ashton wyszedł z wozu trzaskając drzwiami i w ekspresowym tempie znalazł się przy mnie.
- Wyłaź - wysyczał.
Kiwnęłam głową powoli stawiając stopy na trawniku. Szarpnął moje ramię przez co syknęłam z bólu. Chciałam rozejrzeć się i zorientować gdzie jesteśmy, ale zostałam przyparta do boku samochodu. Pisnęłam zdezorientowana patrząc na twarz blondyna, który najprościej rzecz biorąc kipiał ze złości.
- Byłaś niesamowicie niegrzeczną dziewczynką. Mam ochotę zrobić z tobą tyle okropnych rzeczy - warknął wprost w moje usta oblizując swoje wargi językiem.
Cholera był zbyt blisko. Przełknęłam ślinę, chcąc zapytać się co miał na myśli, ale nie zdążyłam, gdyż ponownie przemówił - Ale powstrzymuje mnie perspektywa śmierci z rąk Tomlinsonów albo twojego jebanego ojczulka. - Kończąc uderzył pięścią w dach na co zamknęłam przerażona oczy. Zaraz pewnie uderzy i mnie. Czekałam na ten moment jak na skazanie, lecz nic takiego się nie stało, za to poczułam jego dłoń wplatającą się w moją, a następnie zostałam pociągnięta w przód. Natychmiastowo otworzyłam oczy napotykając plecy Ashtona.
- Gdzie idziemy? - zapiszczałam przerażona, gdy dostrzegłam przed nami las. Najprawdziwszy, cholerny las. Zabije mnie!
- Jak to gdzie? Na imprezę - sapnął zirytowany, natomiast mnie oblał swego rodzaju spokój.
- Przez las?
- Tak kurwa, przez las, żebym po drodze mógł cię w nim zakopać - zawarczał ciągnąc mnie mocniej za rękę, którą niemiłosiernie mocno ściskał.
Zdusiłam w sobie cichy szloch i łzy cisnące mi się do oczu. On przerażał mnie do szpiku kości i jeszcze bardziej.
Zacisnęłam usta w wąską linię, starając się dorównać kroku blondynowi, co było prawie niewykonalne, gdyż jego długie nogi stawiały większe i szybsze kroki niż moje, w dodatku poranione.
Co chwila potykałam się o jakieś kamienie czy inne odstające od ziemi obiekty.
- Nie mogliśmy jechać autem? - wymamrotałam, dając się nadal ciągnąć chłopakowi.
Nagle stanął w miejscu, w czego skutek uderzyłam o jego plecy.
- Nie podoba się? Proszę bardzo.
Zanim się obejrzałam blondyn chwycił obiema dłońmi moje biodra i uniósł, przewieszając przez swoje ramię.
Pisnęłam zaskoczona jego nagłym czynem i zacisnęłam desperacko ręce na trzymającym mnie ramieniu.
- Wygodnie? - rzekł wbijając mi palce w żebra.
Jęknęłam cicho z bólu, lecz nie odezwałam się ani słowem.
Co mu w ogóle odbiło?!
- Możesz mnie puścić? - wykrztusiłam po kilku minutach drogi, gdy jego ramię zaczynało wciskać się w moje żebra.
- Jeszcze kurwa raz otworzysz te usta, to znajdę im inne zajęcie.
Z trudem przełknęłam gulę w gardle, wyobrażając sobie co ma na myśli. Nagle podrzucił mnie lekko, poprawiając sobie na ramieniu, przez co jęknęłam przeciągle, mocniej zaciskając palce na jego koszulce i nadgarstku.
- Kochanie, jęki zostaw na później.
- Oh idź sobie - łypnęłam na jego głupkowaty komentarz.
- No przecież idę, nie gorączkuj się tak.
- Postaw mnie na ziemię! - krzyknęłam pomimo iż dalej coś gadał do siebie.
Powtórzyłam swoją prośbę jeszcze kilka razy, ale za każdym razem chłopak mnie olewał. W końcu zdenerwowana uderzyłam go pięścią pomiędy łopatkami, ale i to nie pomogło. Co on jakiś cholerny Hulk czy jak? Ważę swoje, a patrząc też na jego posturę nie jeden zachodziłby w głowe jakim sposobem i lekkością kędzierzawy mnie niósł.
- Ashton - pisnęłam po raz kolejny już mocno zirytowana.
- Tak mi na imię - odparł niemalże z obojętnością, ale w jego głosie mogłam dosłyszeć nutkę rozbawienia.
- Postaw mnie na ziemię. - Ponowiłam próby, mając nadzieję, że tym razem mi ustąpi.
- Nie ma takiej mowy - powiedział, a ja poczułam jak kręci głową na boki.
- Jesteś irytujący. - Głębokie westchnienie opuściło moje usta.
- Tak? I kto to mówi - zachichotał jak mały chłopczyk, czego zupełnie się nie spodziewałam.
Ashton Irwin i słodki śmiech? Nie w tym świecie. Blondyn podrzucił mnie na swoim samieniu. Powodując, że upadając z powrotem upadłam brzuchem o jego bark. Niesamowity ból rozniósł się od szwów, a z moich ust wydobył się krzyk, a zaraz po nim cichy szloch. Raptownie zostałam postawiona na ścieżce, przodem do szeroko otwartych orzechowych oczu. Złapałam się za pulsujące miejsce zginając w pół. O mój Boże. Mam nadzieję, że ponownie ich nie zerwałam. Od razu spanikowana podniosłam do góry bluzkę i odetchnęłam z ulgą, gdy bandaż pozostał biały. Przymknęłam oczy próbując zapanować nad bólem, byłam tak skoncentrowana na pozbyciu się tego uczucia, że nawet nie poczułam jak czyjeś dłonie ułożyły się na moich policzkach. Momentalnie otworzyłam oczy.
- Wszystko w porządku? - zapytał cicho, skanując uważnie moją twarz. Zachowywał się jak nie on. Co jest? Czemu byłam zbyt sparaliżowana, żeby odsunąć się od niego?
Patrzyłam bez żadnej reakcji na jego słowa w jasne oczy, w których zdawało mi się widzieć zmartwienie. Ale nie, to nie możliwe. Ashton się o nikogo nie martwił prócz siebie.
- Veronica. Wszystko okey? - powtórzył, patrząc mi w oczy, jakby chciał wyczytać z nich odpowiedź.
Przytaknęłam lekko głową by go uspokoić i powoli wyprostowałam się, gdy ból zmniejszył się.
- Nie nieś mnie tak - wykrztusiłam, wykrzywiając twarz w grymasie.
- Nie mam zamiaru - westchnął. - Chodź.
Wystawił dłoń w moją stronę, kiwając głową w jakimś kierunku. Niepewnie chwyciłam ją, spodziewałam się, że zacznie mnie znowu targać za sobą, bo z nim nigdy nic nie wiadomo. Zamiast tego powoli ruszył w dalszą drogę, równając się z moim tempem. Nie wiedziałam dlaczego trzymał cały czas moją rękę, przecież wiedział, że nie ucieknę, nie dałabym rady.
W końcu doszliśmy do celu, którym okazało się być ognisko, a wokół niego zgromadzony niewielki tłum ludzi, główne chłopaków.
- Tylko się zachowuj - mruknął do mojego ucha, na co szarpnęłam jego ręką zirytowana.
- Irwin! Już myślałem, że się nie zjawisz - krzyknął rozradowany brunet z kuflem piwa w ręku. Przywitał się z brązowookim tym ich 'męskim uściskiem', mi zaś puścił oczko, od którego na moje policzki wpłynął rumieniec.
- Hej, Martin. Skoro wszyscy są, nie mógłbym nie przyjść. Po prostu po drodze wyniknęły... małe komplikacje.
Chłopak pokiwał rozbawiony głową i wrócił do reszty towarzystwa. Podniosłam głowę, by spojrzeć na Ashtona, który również odwrócił wzrok w moją stronę.
- Śmiało mała - zaśmiał się przykładając dłoń do moich pleców, po czym lekko pchnął mnie, bym usiadła na drewnianej kłodzie. Rozglądałam się wokół poszukując mojej siostry, lecz ani śladu po niej. Przerzuciłam wzrok ponownie na blondyna, który teraz rozmawiał z... Harrym. To znaczy że reszta też tu jest. Nie podnosząc się z miejsca pociągnęłam Irwina za rąbek koszuli niczym małe dziecko chcące zwrócić na siebie uwagę taty. Chłopak odwrócił głowę w moją stronę z pytającym wzrokiem.
- Gdzie Ann?
Po rozejrzeniu się dookoła wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- Poszła gdzieś z Tommo - powiedział nagle głos obok mojego ucha.
Odwróciłam głowę w drugą stronę, a osobą która się do mnie dosiadła okazał się być Michael.
- Gdzie? I po co? - zapytałam nerwowo przygryzając wnętrze policzka.
- Może w krzaki - poruszył brwiami w górę i w dół. Gdy spiorunowałam go spojrzeniem roześmiał się głęboko spoglądając w ognisko przed nami. - A tak na prawdę to chyba musiała się załatwić, a toalety tu nie ma.
Mruknęłam tylko w odpowiedzi, kierując swój wzrok na duże ognisko. Patrzyłam z zaciekawieniem jak płomienie wesoło skaczą dookoła, wypuszczając co chwilę małe iskierki. Uwielbiałam patrzeć w ogień, to było w pewnym sensie dla mnie odprężające, natomiast Ann wolała wyciszać się będąc w lesie albo patrząc na spokojny ocean bądź morze. Kolejna rzecz która nas od siebie różniła. Ale po mimo kilku różnic jest znacznie więcej tych podobnych rzeczy i to dla niektórych przerażające.
- Nie patrz tak na ognisko bo się w nocy zmoczysz. - Czyiś śmiech przerwał moje wspaniałe zajęcie. Oderwałam wzrok od ognia i spojrzałam w dół, zaraz chichocząc gdy napotkałam siedzącego przede mną na ziemi po turecku Luke'a. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi błękitnymi tęczówkami co chwila przystawiając do swoich ust czerwony kubek.
- O to się nie powinieneś martwić - machnęłam od niechcenia ręką nadal śmiejąc się z jego uwagi. Zmarszczył brwi połykając zawartość kubeczka po czym sięgnął za plecy wyjmując kolejny. Skąd on go wytrzasnął? Uśmiechnął się nieco pijacko i wyciągnął kubeczek w moją stronę.
- Napij się. - Od razu pokręciłam głową. Raz, że taka nie byłam i raczej nie piłam alkoholu, a dwa że brałam teraz silne leki przeciwbólowe. - Oh tak ty nie możesz - powiedział bardziej do siebie i opróżnił na raz zawartość plastiku.
- Opijesz się na samym początku?
- No błagam cię! - roześmiał się. - Nie mam tak słabej głowy, żeby po dwóch porcjach nie kontaktować.
Wzruszyłam ramionami nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Będziesz miał zielony tyłek od trawy - zaśmiałam się cicho.
- Podnieca cię to, hm? - odparł, podnosząc do ust kubek.
Pokręciłam głową z dezaprobatą. Wiedziałam, że oni wszyscy są dość... bezpośredni, ale to raczej przegięcie.
Impreza rozkręcała się szybko, nawet ten cały Martin włączył muzykę z dużego odtwarzacza przenośnego.
Ja aktualnie siedziałam rozmawiając z Hanną i Kate. One też nie piły, gdyż musiały pilnować swoich chłopaków, by nie zrobili czegoś głupiego jak to ujęły.
- O, Hemmings już odleciał - zaśmiała się brunetka wskazując na niebieskookiego.
Opierał się ramieniem o jakiegoś szatyna o chłopięcej, aczkolwiek przystojnej twarzy, żywiołowo gestykulując dłońmi przy opowiadaniu mu czegoś. Wyglądał na nieźle wstawionego i pewnie tak też było. Wiedziałam że tak będzie bo już od samego początku nic tylko pił i pił.
- Liam będzie go musiał zabrać - odparła blondynka.
Luke po chwili wstał upuszczając kubek na ziemię i chwiejnym krokiem skierował się w naszą stronę. Niemal od razu poderwałam się z miejsca i podbiegłam do niego widząc jak beznadziejnie sobie radzi z chodzeniem w dodatku przy ognisku. Wzięłam chłopaka pod ramię, chcąc z powrotem posadzić na ławie, lecz ten uparcie nie chciał usiąść, mamrotając coś pod nosem.
- Luke siadaj, wywalisz się - warknęłam.
- Zatańcz ze mną - wymruczał prosto do mojego ucha.
Cóż mogłam zrobić kiedy się uparł i nie wygląda na to że zamierza odpuścić? Blondyn umiejscowił dłonie na moich biodrach kołysając nimi powoli, przecząc rytmowi muzyki. Przyjemne dreszcze przeszły wzdłuż mojego kręgosłupa, lecz zaraz powróciłam do rzeczywistości. Kilka osób, zwłaszcza moja siostra (którą udało mi się wreszcie wyszukać wzrokiem) patrzyli na nas zdezorientowani, ale kto by się tym teraz przejmował?
- Gwiazdeczko? - szepnął przejeżdżając ustami po mojej szyi, na co skrzywiłam się lekko.
- Tak Luke?
- Muszę się odlać - jęknął spoglądając mi w oczy z niemą prośbą.
Jak romantycznie.
Prychnęłam pod nosem, chwyciłam go za ramię i pociągnęłam między drzewa, nie zastanawiając się nad tym co mogli sobie pomyśleć inni. Chłopak ledwo trzymał się na własnych nogach, gdy manewrowaliśmy pomiędzy drzewami, oddalając się coraz dalej i dalej od rozhuczanej zabawy.
- Luke, jesteś ciężki.
- Przepraszam kochanie, ale wirujesz – odpowiedział chichocząc pod nosem niczym obłąkany. Nagle wymamrotał, że możemy się zatrzymać, oparłam jego jedną rękę o stojące koło nas drzewo i odeszłam kawałek, dając mu trochę prywatności.
- Ej gdzie uciekłaś? Pomogłabyś mi z tym cholerstwem – obserwowałam jak szamocze się z paskiem od spodni, ale nie podeszłam, żeby mu go rozpiąć.
- Jesteś dużym chłopcem poradzisz sobie.
- Wolałbym, żebyś to ty to zrobiła – mamrotał jeszcze przez chwilę, ale poradził sobie szybko i zaraz załatwiając swoje potrzeby, doprowadził się w miarę jak umiał do porządku. Dopiero wtedy podeszłam do niego i chwyciłam w pasie, asekurując by nie upadł.
- Teraz dopiero przychodzisz? Phy, jesteś niewdzięczna – prychnął nagle stając, przez co musiałam uczynić to samo.
- Lucas, bo przegniesz i cię tu zostawię.
- Dobra schowaj pazurki tygrysico – wybełkotał poruszając zabawnie brwiami i na powrót zaczął iść, a raczej pełzać.
- Wiesz, że Cal to brat Lou? – zapytał ze zdziwieniem wymalowanym na jego twarzy.
Przytaknęłam tylko głową skanując plac przed nami, a moim oczom od razu ukazał się Irwin wlepiający w naszą dwójkę morderczy, ciskający piorunami wzrok. Przełknęłam ślinę spinając się raptownie. On mnie zabije, będę miała przerypane jeszcze bardziej niż teraz, ale nie żałuję, w końcu jestem na wyścigach i znam zwycięzców, w jakimkolwiek znaczeniu znam. Raptownie podskoczyłam gdy poczułam ciepłą dużą dłoń na moim ramieniu.
- Veronica? – Wymamrotałam coś niezrozumiałego pod nosem, nie spuszczając oczu z sylwetki mojego prześladowcy. – Olej go – usłyszałam co wyrwało mnie z zamyślenia.
Przerwałam kontakt wzrokowy z blondynem, zwracając na Luke’a z powrotem całą moją uwagę, co jakoś ciężko mi szło. Ciągle czułam te palące, niemal, że wypalające spojrzenie. Uniosłam wzrok na mojego towarzysza i mogłam zauważyć, że mierzy się z kimś na spojrzenia, dokładnie z osobą, na którą uprzednio patrzyłam. Potrząsnęłam ramieniem niebieskookiego powodując, że w końcu na mnie spojrzał, z lekko zamglonym, nieobecnym wzrokiem.
- Chodź - kiwnął głową na resztę znajomych, którzy po kolei gratulowali Calebowi.
Poprowadził mnie do grupy, nagle stając się głównym obiektem zainteresowania, gdyż Louis i jego starszy brat zaczęli się z niego nabijać, na co reagował jedynie cichymi prychnięciami.
- Straciłeś kafla i wygraną, oj biedny Hemmo - zaśmiał się brunet.
- Dobra, dobra. Innym razem wygram złamasie - odparł blondyn. - Gdyby nie tamten baran, wygrałbym to.
- Wmawiaj to sobie, Lucas. Wmawiaj to sobie - wyszeptał teatralnie Louis, przybijając piątkę z bratem. - Dobra, ja załatwię formalności, a wy możecie już jechać - dopowiedział po chwili.
Po jego słowach uśmiech zszedł z mojej twarzy i prawdopodobnie nieźle zbladłam, lecz na szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi. Miałam jechać ponownie jednym samochodem z Irwinem. Teraz byłam przerażona i pewna, że mi nie odpuści. A jeśli wywiezie mnie do lasu, zamorduje i zakopie pod drzewem? Nie, Louis by mu na to nie pozwolił, z resztą jak się przekonałam Caleb także.
Wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić, więc ze strachem odwróciłam się na pięcie i podążyłam ku blondynowi, ba którego ustach malował się - jak dla mnie - przerażający uśmiech. On mnie zabije.
Próbując uspokoić kołatające serce stanęłam przy czarnym wozie, nie mając pojęcia czy wsiąść czy czekać na pewną śmierć lub w tej chwili jedynie ostrą reprymendę.
- Specjalne zaproszenie? Wsiadaj - warknął tak jadowicie że aż wzdrygnęłam się ze strachu. Chaotycznie skinęłam głową i w jak najszybszym tempie wskoczyłam na siedzenie pasażera, kurcząc się na fotelu. Chłopak momentalnie zajął swoje miejsce i nawet na mnie nie patrząc odpalił silnik.
Nerwowo bawiłam się palcami błagając żeby jak najszybciej dojechał do domu, bym mogła być jak najdalej jego psychopatycznych zapędów. Nagle samochód stanął, a Ashton wyszedł z wozu trzaskając drzwiami i w ekspresowym tempie znalazł się przy mnie.
- Wyłaź - wysyczał.
Kiwnęłam głową powoli stawiając stopy na trawniku. Szarpnął moje ramię przez co syknęłam z bólu. Chciałam rozejrzeć się i zorientować gdzie jesteśmy, ale zostałam przyparta do boku samochodu. Pisnęłam zdezorientowana patrząc na twarz blondyna, który najprościej rzecz biorąc kipiał ze złości.
- Byłaś niesamowicie niegrzeczną dziewczynką. Mam ochotę zrobić z tobą tyle okropnych rzeczy - warknął wprost w moje usta oblizując swoje wargi językiem.
Cholera był zbyt blisko. Przełknęłam ślinę, chcąc zapytać się co miał na myśli, ale nie zdążyłam, gdyż ponownie przemówił - Ale powstrzymuje mnie perspektywa śmierci z rąk Tomlinsonów albo twojego jebanego ojczulka. - Kończąc uderzył pięścią w dach na co zamknęłam przerażona oczy. Zaraz pewnie uderzy i mnie. Czekałam na ten moment jak na skazanie, lecz nic takiego się nie stało, za to poczułam jego dłoń wplatającą się w moją, a następnie zostałam pociągnięta w przód. Natychmiastowo otworzyłam oczy napotykając plecy Ashtona.
- Gdzie idziemy? - zapiszczałam przerażona, gdy dostrzegłam przed nami las. Najprawdziwszy, cholerny las. Zabije mnie!
- Jak to gdzie? Na imprezę - sapnął zirytowany, natomiast mnie oblał swego rodzaju spokój.
- Przez las?
- Tak kurwa, przez las, żebym po drodze mógł cię w nim zakopać - zawarczał ciągnąc mnie mocniej za rękę, którą niemiłosiernie mocno ściskał.
Zdusiłam w sobie cichy szloch i łzy cisnące mi się do oczu. On przerażał mnie do szpiku kości i jeszcze bardziej.
Zacisnęłam usta w wąską linię, starając się dorównać kroku blondynowi, co było prawie niewykonalne, gdyż jego długie nogi stawiały większe i szybsze kroki niż moje, w dodatku poranione.
Co chwila potykałam się o jakieś kamienie czy inne odstające od ziemi obiekty.
- Nie mogliśmy jechać autem? - wymamrotałam, dając się nadal ciągnąć chłopakowi.
Nagle stanął w miejscu, w czego skutek uderzyłam o jego plecy.
- Nie podoba się? Proszę bardzo.
Pisnęłam zaskoczona jego nagłym czynem i zacisnęłam desperacko ręce na trzymającym mnie ramieniu.
- Wygodnie? - rzekł wbijając mi palce w żebra.
Jęknęłam cicho z bólu, lecz nie odezwałam się ani słowem.
Co mu w ogóle odbiło?!
- Możesz mnie puścić? - wykrztusiłam po kilku minutach drogi, gdy jego ramię zaczynało wciskać się w moje żebra.
- Jeszcze kurwa raz otworzysz te usta, to znajdę im inne zajęcie.
Z trudem przełknęłam gulę w gardle, wyobrażając sobie co ma na myśli. Nagle podrzucił mnie lekko, poprawiając sobie na ramieniu, przez co jęknęłam przeciągle, mocniej zaciskając palce na jego koszulce i nadgarstku.
- Kochanie, jęki zostaw na później.
- Oh idź sobie - łypnęłam na jego głupkowaty komentarz.
- No przecież idę, nie gorączkuj się tak.
- Postaw mnie na ziemię! - krzyknęłam pomimo iż dalej coś gadał do siebie.
Powtórzyłam swoją prośbę jeszcze kilka razy, ale za każdym razem chłopak mnie olewał. W końcu zdenerwowana uderzyłam go pięścią pomiędy łopatkami, ale i to nie pomogło. Co on jakiś cholerny Hulk czy jak? Ważę swoje, a patrząc też na jego posturę nie jeden zachodziłby w głowe jakim sposobem i lekkością kędzierzawy mnie niósł.
- Ashton - pisnęłam po raz kolejny już mocno zirytowana.
- Tak mi na imię - odparł niemalże z obojętnością, ale w jego głosie mogłam dosłyszeć nutkę rozbawienia.
- Postaw mnie na ziemię. - Ponowiłam próby, mając nadzieję, że tym razem mi ustąpi.
- Nie ma takiej mowy - powiedział, a ja poczułam jak kręci głową na boki.
- Jesteś irytujący. - Głębokie westchnienie opuściło moje usta.
- Tak? I kto to mówi - zachichotał jak mały chłopczyk, czego zupełnie się nie spodziewałam.
Ashton Irwin i słodki śmiech? Nie w tym świecie. Blondyn podrzucił mnie na swoim samieniu. Powodując, że upadając z powrotem upadłam brzuchem o jego bark. Niesamowity ból rozniósł się od szwów, a z moich ust wydobył się krzyk, a zaraz po nim cichy szloch. Raptownie zostałam postawiona na ścieżce, przodem do szeroko otwartych orzechowych oczu. Złapałam się za pulsujące miejsce zginając w pół. O mój Boże. Mam nadzieję, że ponownie ich nie zerwałam. Od razu spanikowana podniosłam do góry bluzkę i odetchnęłam z ulgą, gdy bandaż pozostał biały. Przymknęłam oczy próbując zapanować nad bólem, byłam tak skoncentrowana na pozbyciu się tego uczucia, że nawet nie poczułam jak czyjeś dłonie ułożyły się na moich policzkach. Momentalnie otworzyłam oczy.
- Wszystko w porządku? - zapytał cicho, skanując uważnie moją twarz. Zachowywał się jak nie on. Co jest? Czemu byłam zbyt sparaliżowana, żeby odsunąć się od niego?
Patrzyłam bez żadnej reakcji na jego słowa w jasne oczy, w których zdawało mi się widzieć zmartwienie. Ale nie, to nie możliwe. Ashton się o nikogo nie martwił prócz siebie.
- Veronica. Wszystko okey? - powtórzył, patrząc mi w oczy, jakby chciał wyczytać z nich odpowiedź.
Przytaknęłam lekko głową by go uspokoić i powoli wyprostowałam się, gdy ból zmniejszył się.
- Nie nieś mnie tak - wykrztusiłam, wykrzywiając twarz w grymasie.
- Nie mam zamiaru - westchnął. - Chodź.
Wystawił dłoń w moją stronę, kiwając głową w jakimś kierunku. Niepewnie chwyciłam ją, spodziewałam się, że zacznie mnie znowu targać za sobą, bo z nim nigdy nic nie wiadomo. Zamiast tego powoli ruszył w dalszą drogę, równając się z moim tempem. Nie wiedziałam dlaczego trzymał cały czas moją rękę, przecież wiedział, że nie ucieknę, nie dałabym rady.
W końcu doszliśmy do celu, którym okazało się być ognisko, a wokół niego zgromadzony niewielki tłum ludzi, główne chłopaków.
- Tylko się zachowuj - mruknął do mojego ucha, na co szarpnęłam jego ręką zirytowana.
- Irwin! Już myślałem, że się nie zjawisz - krzyknął rozradowany brunet z kuflem piwa w ręku. Przywitał się z brązowookim tym ich 'męskim uściskiem', mi zaś puścił oczko, od którego na moje policzki wpłynął rumieniec.
- Hej, Martin. Skoro wszyscy są, nie mógłbym nie przyjść. Po prostu po drodze wyniknęły... małe komplikacje.
Chłopak pokiwał rozbawiony głową i wrócił do reszty towarzystwa. Podniosłam głowę, by spojrzeć na Ashtona, który również odwrócił wzrok w moją stronę.
- Śmiało mała - zaśmiał się przykładając dłoń do moich pleców, po czym lekko pchnął mnie, bym usiadła na drewnianej kłodzie. Rozglądałam się wokół poszukując mojej siostry, lecz ani śladu po niej. Przerzuciłam wzrok ponownie na blondyna, który teraz rozmawiał z... Harrym. To znaczy że reszta też tu jest. Nie podnosząc się z miejsca pociągnęłam Irwina za rąbek koszuli niczym małe dziecko chcące zwrócić na siebie uwagę taty. Chłopak odwrócił głowę w moją stronę z pytającym wzrokiem.
- Gdzie Ann?
Po rozejrzeniu się dookoła wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- Poszła gdzieś z Tommo - powiedział nagle głos obok mojego ucha.
Odwróciłam głowę w drugą stronę, a osobą która się do mnie dosiadła okazał się być Michael.
- Gdzie? I po co? - zapytałam nerwowo przygryzając wnętrze policzka.
- Może w krzaki - poruszył brwiami w górę i w dół. Gdy spiorunowałam go spojrzeniem roześmiał się głęboko spoglądając w ognisko przed nami. - A tak na prawdę to chyba musiała się załatwić, a toalety tu nie ma.
Mruknęłam tylko w odpowiedzi, kierując swój wzrok na duże ognisko. Patrzyłam z zaciekawieniem jak płomienie wesoło skaczą dookoła, wypuszczając co chwilę małe iskierki. Uwielbiałam patrzeć w ogień, to było w pewnym sensie dla mnie odprężające, natomiast Ann wolała wyciszać się będąc w lesie albo patrząc na spokojny ocean bądź morze. Kolejna rzecz która nas od siebie różniła. Ale po mimo kilku różnic jest znacznie więcej tych podobnych rzeczy i to dla niektórych przerażające.
- Nie patrz tak na ognisko bo się w nocy zmoczysz. - Czyiś śmiech przerwał moje wspaniałe zajęcie. Oderwałam wzrok od ognia i spojrzałam w dół, zaraz chichocząc gdy napotkałam siedzącego przede mną na ziemi po turecku Luke'a. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi błękitnymi tęczówkami co chwila przystawiając do swoich ust czerwony kubek.
- O to się nie powinieneś martwić - machnęłam od niechcenia ręką nadal śmiejąc się z jego uwagi. Zmarszczył brwi połykając zawartość kubeczka po czym sięgnął za plecy wyjmując kolejny. Skąd on go wytrzasnął? Uśmiechnął się nieco pijacko i wyciągnął kubeczek w moją stronę.
- Napij się. - Od razu pokręciłam głową. Raz, że taka nie byłam i raczej nie piłam alkoholu, a dwa że brałam teraz silne leki przeciwbólowe. - Oh tak ty nie możesz - powiedział bardziej do siebie i opróżnił na raz zawartość plastiku.
- Opijesz się na samym początku?
- No błagam cię! - roześmiał się. - Nie mam tak słabej głowy, żeby po dwóch porcjach nie kontaktować.
Wzruszyłam ramionami nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Będziesz miał zielony tyłek od trawy - zaśmiałam się cicho.
- Podnieca cię to, hm? - odparł, podnosząc do ust kubek.
Pokręciłam głową z dezaprobatą. Wiedziałam, że oni wszyscy są dość... bezpośredni, ale to raczej przegięcie.
Impreza rozkręcała się szybko, nawet ten cały Martin włączył muzykę z dużego odtwarzacza przenośnego.
Ja aktualnie siedziałam rozmawiając z Hanną i Kate. One też nie piły, gdyż musiały pilnować swoich chłopaków, by nie zrobili czegoś głupiego jak to ujęły.
- O, Hemmings już odleciał - zaśmiała się brunetka wskazując na niebieskookiego.
Opierał się ramieniem o jakiegoś szatyna o chłopięcej, aczkolwiek przystojnej twarzy, żywiołowo gestykulując dłońmi przy opowiadaniu mu czegoś. Wyglądał na nieźle wstawionego i pewnie tak też było. Wiedziałam że tak będzie bo już od samego początku nic tylko pił i pił.
- Liam będzie go musiał zabrać - odparła blondynka.
Luke po chwili wstał upuszczając kubek na ziemię i chwiejnym krokiem skierował się w naszą stronę. Niemal od razu poderwałam się z miejsca i podbiegłam do niego widząc jak beznadziejnie sobie radzi z chodzeniem w dodatku przy ognisku. Wzięłam chłopaka pod ramię, chcąc z powrotem posadzić na ławie, lecz ten uparcie nie chciał usiąść, mamrotając coś pod nosem.
- Luke siadaj, wywalisz się - warknęłam.
- Zatańcz ze mną - wymruczał prosto do mojego ucha.
Cóż mogłam zrobić kiedy się uparł i nie wygląda na to że zamierza odpuścić? Blondyn umiejscowił dłonie na moich biodrach kołysając nimi powoli, przecząc rytmowi muzyki. Przyjemne dreszcze przeszły wzdłuż mojego kręgosłupa, lecz zaraz powróciłam do rzeczywistości. Kilka osób, zwłaszcza moja siostra (którą udało mi się wreszcie wyszukać wzrokiem) patrzyli na nas zdezorientowani, ale kto by się tym teraz przejmował?
- Gwiazdeczko? - szepnął przejeżdżając ustami po mojej szyi, na co skrzywiłam się lekko.
- Tak Luke?
- Muszę się odlać - jęknął spoglądając mi w oczy z niemą prośbą.
Jak romantycznie.
Prychnęłam pod nosem, chwyciłam go za ramię i pociągnęłam między drzewa, nie zastanawiając się nad tym co mogli sobie pomyśleć inni. Chłopak ledwo trzymał się na własnych nogach, gdy manewrowaliśmy pomiędzy drzewami, oddalając się coraz dalej i dalej od rozhuczanej zabawy.
- Luke, jesteś ciężki.
- Przepraszam kochanie, ale wirujesz – odpowiedział chichocząc pod nosem niczym obłąkany. Nagle wymamrotał, że możemy się zatrzymać, oparłam jego jedną rękę o stojące koło nas drzewo i odeszłam kawałek, dając mu trochę prywatności.
- Ej gdzie uciekłaś? Pomogłabyś mi z tym cholerstwem – obserwowałam jak szamocze się z paskiem od spodni, ale nie podeszłam, żeby mu go rozpiąć.
- Jesteś dużym chłopcem poradzisz sobie.
- Wolałbym, żebyś to ty to zrobiła – mamrotał jeszcze przez chwilę, ale poradził sobie szybko i zaraz załatwiając swoje potrzeby, doprowadził się w miarę jak umiał do porządku. Dopiero wtedy podeszłam do niego i chwyciłam w pasie, asekurując by nie upadł.
- Teraz dopiero przychodzisz? Phy, jesteś niewdzięczna – prychnął nagle stając, przez co musiałam uczynić to samo.
- Lucas, bo przegniesz i cię tu zostawię.
- Dobra schowaj pazurki tygrysico – wybełkotał poruszając zabawnie brwiami i na powrót zaczął iść, a raczej pełzać.
_________________________________________________________
Witam kwiatuszki :*
Ta coś mi nie idzie ale udawajmy iż jest ze mną wszystko w porządku.
No więc ten mamy kolejny rozdział. Nie jaram się tak bardzo nim jak Ver ale Lukey mnie powala na ziemię. *,* piany Pingwinek to śmieszny, zboczony i bardzo romantyczny Pingwinek. Hahaha :D
No nic to jeszcze tak szybko podziękuję za wyświetlonka, kurcze jest ich już tyle że moje serce przyspiesza obroty. O,o
O komentarzach już nie wspomnę każdy daje powera i ogromny zaciesz. Oby było ich więcej *,*
Mam nadzieję że jeszcze dodamy przed rokiem szkolnym rozdział, ale to zależy od was moi kochani.
Do następnego ;* Buziaki :*
A.
Hey, hey, hello :3
Kurcze, tak, kocham ten rozdział jak nie wiem haha :D
Ashton taki brutalny, no i taki mrrr. A Hemmings rozwala, płaczę :")
No dobra, ja również dziękuję za komentarze, rosnące w powalającym tempie wyświetlenia no i oczywiście za to, że z nami jesteście i tak nas wspieracie *,*
Komentujemy, polecamy i tweetujemy (#ShowMeRealityFF)! ^^
Nadal możecie nam wysyłać fanarty! No i oczywiście pytać bohaterów o co chcecie
No to ten... Chyba tyle ;)
Do 22, kochani :*
W.
Czytasz = skomentuj nawet jednym drobnym serduszkiem