niedziela, 5 kwietnia 2015

Coś specjalnego *-*

Sto lat Weruś. ;*
Jest 5 kwietnia, no więc moje skarby STO LAT, STO LAT, STO LAT NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM, skończyłaś te 13 latek i szczerze powiedziawszy wcale tyle nie masz, mentalnie czasami nawet i mnie przerastasz. Pragnę złożyć Ci najserdeczniejsze życzenia z okazji tego święta. Spełnienia najskrytszych marzeń, tych łatwych i tych trudnych do realizacji. Masę wspaniałych przyjaciół, tych prawdziwych oczywiście, z którymi będziesz przechodzić przez życie mając z nimi masę wspomnień, byś była zawsze, ale to zawsze uśmiechnięta, pełna optymizmu i szła tym twoim mottem, pamiętaj normalność jest przereklamowana. Masę godzin fangirlingu, Asha kochana nie będę Ci życzyć, bo już go masz xD (no ale tak już poważnie, to żebyś go spotkała, przytuliła się do niego i powiedziała jak uwielbiasz tego Twojego seksiaka). Chciałabym Ci również życzyć wspaniałych pomysłów, których Ci nie brak, byś tworzyła nadal blogi i może nawet kiedyś w przyszłości wydała książkę (możemy wydać ją razem).  Oczywiście co to za sukces bez wspaniałych czytelników, więc ich również Ci życzę. I jeszcze przy okazji życzeń pragnę Ci podziękować za te pięć miesięcy, które ze mną wytrzymałaś i nie zraziła Cię jakoś specjalnie te cztery lata pomiędzy nami, oraz moje powalenie mózgowe, za to że stałaś się moją siostrą i dzięki tobie wstawałam z uśmiechem w łóżka, mam nadzieję, że się to zbyt szybko nie skończy i będzie to trwało, a nawet się spotkamy. Kocham Cię moja młodsza bliźniaczko ;*

No dobrze a teraz tak jak już mówiłam Ci wcześniej mam przygotowane coś specjalnego, nie jest to przegenialny prezent ale mam nadzieję, że Ci się spodoba, więc oto Twój prezencik z Ashtonicą w roli głównej. ;* #omfg #owww #Ashtonica #I<3ThemSoMuch




Jak co każdy weekend siedziałam wtulona w ciepłe ciało blondyna. Od godziny półleżał na mojej kanapie i opowiadał głupie sytuacje, które nam się  przydarzały, a ja co chwila chowałam twarz w jego bok, wybuchając śmiechem.
- Ashton! Przestań proszę cię! - wydukałam, w jego koszulę. Niech on już przestanie, potwornie bolał mnie brzuch od tego nadmiaru śmiech, a o policzkach to już nie wspomnę.
- O-o. A pamiętasz jak..
- Irwin no.. - jęknęłam przewracając oczami, lecz chłopak zupełnie nie zwracał na mnie uwagi.
- Jak w czwartej klasie podeszłaś do Marcela i powiedziałaś, że jak odda nam kasę, to będziesz jego dziewczyną przez tydzień?!
- Boże, to było takie żenujące. Nie wiem nawet dlaczego to wtedy zrobiłam. - przyznałam śmiejąc się do rozpuchu. To była chyba jedna z naszych pierwszych wspólnych przygód, od której wszystko tak naprawdę się zaczęło. Teraz z biegiem czasu dostrzegłam jaki to był głupi zakład, przepraszam, to nawet nie zaliczało się do zakładów. No ale przechodząc do niego. Clook był naszym klasowym kujonem, dosłownie z wyglądu jak i mentalności. Pewnego dnia tak po prostu Ashton podszedł do mnie ze swoją paczką i rzucił mi wyzwanie, a to że uwielbiam konkurować, cóż nadal uwielbiam przyjmować postrzelone zakłady, zgodziłam się niemal od razu.
Oczywiście odpowiedź Marcela była oczywista, a ja wygrałam zakład, ale niestety musiałam udawać jego dziewczynę, chociaż muszę, przyznać, że pod tymi okularami kryje się niesamowity, czarujący chłopak. Po tym incydencie praktycznie wszystko się zaczęło. Irwin i jego paczka coraz częściej kręciła się przy mnie, a ja koło nich i tak zostaliśmy przyjaciółmi, cóż do tej pory dziękuję, że wtedy Marcuś przystał na moją propozycję, dając mi tym samym wygrać zakład oraz zyskać prawdziwych przyjaciół. Kolejne lata mijały nam na realizowani wspólnie szalonych czasami nawet i głupich pomysłów. Naprawdę nie mam pojęcia jak wytrzymałam z nimi aż tyle lat. Pamiętam jakby to było wczoraj moje trzynaste urodziny, chłopcy wpadli na idiotyczny pomysł, żeby zagrać na instrumentach, dobrze wiedziałam, że nie potrafią grać na żadnym z
nich, a co dopiero śpiewać. Po prostu się o tym nie mówiło. Jak tylko weszli na mini scenę, krzyknęłam, że on się tylko zgrywają i ich nie znam. Cóż moja mina była wtedy bezcenna gdy tylko zaczęli grać, grać fenomenalnie, aż z wrażenia zbierałam szczękę. Dosłownie potrzebowałam szczotki i szufelki. Był to pierwszy, ale oczywiście nie ostatni raz kiedy usłyszałam ich wykon. Tuż po przyjęciu postanowili założyć zespół co uważałam za najgenialniejszy pomysł na jaki ta banda moich idiotów mogła wpaść.
- Ale od tego wszystko się zaczęło. - z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos tuż obok. Uniosłam powoli głowę napotykając najpiękniejszy widok na ziemi. Piękny powalający szeroki uśmiech, słodkie dołeczki tkwiące w policzkach i równie przepiękne orzechowe tęczówki. Ten cudowny widok za każdym razem odbiera mi dech w piersi mimo iż znam go już tak długo. Odwzajemniłam uśmiech składając niewinnego całusa na jego policzku, ten natomiast ułożył duże ciepłe dłonie na mojej twarzy i patrząc w moje zielone tęczówki wpił się w moje usta. Na początku pocałunek był słodki i leniwy, a z chwilą gdy go pogłębiłam, nasze wargi spotykały się w coraz to zachłanniejszych pocałunkach.

Jego malinowe usta smakowały jak zawsze gumą miętową, którą zwykł zawsze rzuć, co czasami było irytujące. Chłopak przygryzł moją dolną wargę ciągnąc za nią, wywołując u mnie przyjemne dreszcze pożądania, przechodzące wzdłuż kręgosłupa oraz cichy pomruk zadowolenia, który wydobył się z mojego gardła. Uniosłam się z kanapy siadając na nim okrakiem nie odrywając się od niego nawet na sekundę. Ash momentalnie umieścił dłonie na moich biodrach, ja natomiast wtopiłam palce w jego miękkie blond loki. Pociągnęłam za nie lekko, a z ust chłopaka wydobył się jęk na który liczyłam. uśmiechnęłam się podczas pocałunku, na co chłopak zrobił to samo. Oderwał się ode mnie, nie mogąc złapać tchu, to samo mogłam powiedzieć o sobie. Czułam się jakbym przebiegła maraton, albo przepłynęła Atlantyk, dosłownie. Blondyn wpatrywał się we mnie ciężko dysząc przygryzając przy tym dolną wargę. Wyglądał cudownie uroczo w takim wydaniu, potargane loczki, roześmiane oczęta.. Och co ja bredzę, on zawsze wygląda uroczo i gorąco jednocześnie. Poczułam jak jego dłoń sunie w górę, powoli zmysłowo. Boże bo zaraz się zapale. Mój oddech zamiast wracać do normy stawał się coraz płytszy, co tylko usatysfakcjonowało blondyna. Jego opuszki muskały mojej skóry na szyj brnąc cały czas w górę. Dotarł palcami do wargi, którą nieświadomie trzymałam pomiędzy zębami. Naparł na nią kciukiem uwalniając ją z potrzasku następnie umiejscowiwszy dłoń na mym policzku wyszeptał dwa najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek ktokolwiek mógł usłyszeć od osoby którą się prawdziwie całym sercem kocha, wypowiedział je cicho tak bym mogła to usłyszeć, jakby były to najintymniejsze słowa na świecie, przeznaczone tylko dla nas. Pomimo iż słyszałam je tyle razy do moich oczu naleciały łzy wzruszenia.
- Kocham cię - odpowiedziałam równie cicho z jeszcze większym uczuciem. Wzrok zaczął mi się kompletnie zamazywać na wskutek łez. Zaczęłam nadmiernie mrugać uwalniając je na powierzchnię. Wtuliłam policzek w jego ciepłą dłoń ciągle wpatrując się w jego orzechowe emitujące miłością tęczówki. Otarł stróżki cieczy, ale one nadal nie przestały płynąć. Czasami nienawidzę swojej wrażliwości, jest taka do dupy. Chociaż to lepsze niż nie czuć zupełnie nic. Zarzuciłam ręce na jego ramiona splatając dłonie z tyłu szyj, a palcami bawiłam się loczkami na jego karku. Ucałowałam jego pełne usta, po czym po prostu wtuliłam twarz w zagłębienie między szyją a barkiem blondyna. Zaciągnęłam się jego zapachem, na który składały się mocne charakterystyczne perfumy pomieszane z wonią mięty i migdałów. Mój ulubiony zapach. Ashton delikatnie objął mnie ramionami jedną ręką głaszcząc moje plecy a drugą najzwyczajniej w świecie kreślił nieznane mi wzory na dole moich pleców. Trwaliśmy tak sporo czasu wsłuchując się w bicia naszych serc, będąc pogrążonymi w naszych myślach. Wróciłam pamięcią do kluczowego momentu, w którym zrozumiałam iż to ten jedyny. Dokładnie dwa lata temu podczas jednego z mini koncertów, jakie dawali chłopcy w małej kafejce w naszym miasteczku, grupka dziewczyn stojąca koło mnie zaczęła w dość cóż można to tak określić dość wygórowany sposób wielbić każdego z osobna. Wtedy, a może i długo przed tym zaczęłam patrzeć na niego zupełnie inaczej, a może to było jak lodowaty kubeł na moje ukryte głęboko uczucie?! Sama nie wiem, ale tego dnia zrozumiałam, że darzę go o wiele większym uczuciem niż tylko przyjacielską miłością, oczywiście nie mogło to się od razu skończyć happy endem no bo jakże by inaczej. Nie mówiłam mu o swoich uczuciach wobec niego, z jednego najważniejszego powodu. Nie chciałam naszczyć naszej przyjaźni, bo ona była najważniejsza, dla niej mogłam cierpieć katusze. Wolałam mieć go w ten sposób niż nie mieć go wcale. Cóż nie było mi co prawda łatwo. Tłumy dziewczyn ustawiały się do niego w kolejce, chcąc z nim być. Bolało, nie powiem, gdy na bal jesienny zaprosił największego plastika w szkole. Co on w niej widział? Cóż dopiero potem dowiedziałam się czemu to uczynił. Przepłakałam wtedy noce, zarywałam je nie mogąc zmrużyć oczu. Bywało tak, że zostawała ze mną Addie, czasami ze mną rozmawiając, czasami po prostu milcząc, dając mi swobodę na wylanie na powierzchnię ran pozostawionych po blondynie. Do dzisiaj dziękuję, że mam tak wspaniałą siostrę. Chłopcy w jakiś sposób próbowali dojść do mnie, pytając co się dzieje, będąc całkowicie szczera próbowałam ich unikać, przestałam przesiadywać z nimi w stołówce przesiadając się z Ann do kumpli jej chłopaka. Unikałam ich jak ognia, nawet nie pojawiłam się na balu nie chcąc widzieć zakochanej parki. Całą imprezę przesiedziałam w pokoju oglądając film, który zawsze poprawiał mi humor. Szybcy i wściekli była to seria, neutralna oraz spektakularna wszech czasów. Niestety na nic były starania filmu, bo i tak zbyt wiele wspomnień wywoływał w mojej głowie. Skulona więc wpatrywałam się w ekran dopóki ktoś nie wszedł do mojego pokoju.
- Ann, mówiłam, że masz się mną nie przejmować. Nic mi nie jest. - zapewniłam, chcąc poniekąd w to wierzyć. Nie patrząc nawet w tamtą stronę dalej tkwiłam w tej samej pozycji.
- Z tego co wiem to nie mam piersi i nie mam na imię Adrianne. - odezwał się głos, a ja momentalnie zastygłam. To nie możliwe, przecież bal zaczynał się lada moment co on tutaj wyprawia? Czy to był tylko wymysł mojej wyobraźni?! Przeniosłam wzrok ku drzwiom, o które stał oparty barkiem blondyn. Automatycznie przygryzłam wargę na ten widok. Idealnie skrojony czarny garnitur, włosy pozostawione w nieładzie, co dodawało mu jeszcze więcej seksapilu. Ponad to perfekcyjne usta uformowane w ten charakterystyczny pół uśmiech. Cóż byłam zarówno zdziwiona jak i zachwycona jego obecnością. Tylko pytanie czego tu szuka?
- Co ty tu robisz? - mój łamliwy ochrypnięty głos odbił się echem od ścian mojego dość dużego pokoju.
- Myślałaś, że pozwolę ci opuścić bal? - stawiał powoli kroki w moim kierunku, z racji, że panował pół mrok, chłopak nie mógł widzieć zaczerwienionych, na pewno opuchniętych oczu do łez. Nawet gdyby je widział, bym ich nie zakrywała, były one spowodowane nim, więc teraz niech podziwia swoje dzieło i tak już gorzej być nie może. Irwin stanął dokładnie na przeciwko mnie uważnie lustrując moją twarz. Jego cwany uśmieszek nagle zniknął gdy dostrzegł mokre dróżki nam moich policzkach.
- Veronica? Co się dzieję? - tym pytaniem wywołał u mnie nagłą nienawiść do niego. Przetarłam szybkim chaotycznym ruchem policzki prostując plecy, które wcześniej tworzyły swego rodzaju łuk.
- Gdzie zgubiłeś swoją księżniczkę?! - jadowite pytanie wypłynęło z moich ust nawet nie wiem kiedy. Blondyn przysiadł na skraju łóżka nadal mnie obserwując, lecz nic a nic nie odpowiedział. Ta cisza była męcząca, patrząc tak na niego robiło mi się coraz słabiej i serce rozrywało mi się na strzępy. Miałam przed oczami najpiękniejszy skarb na ziemi, i bolało mnie że nigdy nie będzie on mój. Poczułam ucisk w gardle, nie chciałam się rozpłakać. Nie mogłam sobie pozwolić na taką słabość, nie przy nim.
- Vero...
- Przestań. Proszę. - szepnęłam patrząc na swoje dłonie.
- Nie. Nie mogę. - powiedział jakby zrezygnowany, od razu przeniosłam na niego z powrotem wzrok.
- Co ty bredzisz? Idź lepiej na bal. Nie każ jej czekać.
- Przestań! To ty przestań! - podniósł głos co przyznam było nowością, gdyż on nigdy nie krzyczał niezależnie od tego jak źle było. Przyjrzałam się dokładniej jego twarzy i mogłam śmiało stwierdzić, że płakał. - Mam dość życia w chorej niewiedzy! Co takiego zrobiłem? Czemu próbujesz mnie unikać?
- Nie próbuję. - szepnęłam. Nie chciałam go okłamywać, nie było to nawet w moich zamiarach. Chłopak złapał moją dłoń ściskając mocno, jakby chciał się upewnić, że tu jestem.
- Proszę, nie okłamuj mnie. - kręcił głową, a jego załamany głos brzmiał żałośnie, przez co bolesny ucisk w moim sercu nasilił się. - Czemu?
- Ashton. - szepnęłam czule obejmując jego dłoń. Nie miałam pojęcia co mogę mu powiedzieć, widząc go w takim stanie, serce mi krwawiło i miałam ogromne wyrzuty sumienia, za to że go unikałam  karząc  tak naprawdę, za uczucie którego nie odwzajemnia zadając mu tym nieświadomie ból.
- Co takiego zrobiłem -wydukał tak cicho że ledwie go dosłyszałam.
- To nie twoja wina... - zaczęła, lecz nie dał mi dokończyć.
- Najwidoczniej moja skoro mnie unikasz. To boli wiesz?
- Ashton. Proszę cię. Kocham cię, w moim zamiarze nie było cię…
- Nie Veronica! Kocham cię! Rozumiesz?! I może w tym momencie wygłupiam, ale musiałem ci to powiedzieć zanim będzie za późno...  - mówił, tak jakby nie dosłyszał mojego wyznania, ale nie minęła chwila i jakby to do niego dotarło otworzył zdziwiony usta. - ŻE? CO?
Cóż takie same myśli miałam ja w tym momencie. Moje usta utworzyły literę o, okey to już jest jakiś pieprzony sen, albo moje urojone marzenia. Zaczęłam się śmieć wprawiają blondyna w zakłopotanie.
- Żartujesz prawda? Musisz żartować. – ściszyłam znacznie głos niemal że do szeptu. Ashton ułożył swoje duże dłonie na moich policzkach, każąc mi na siebie spojrzeć.
- Nie, jestem w stu procentach szczery, pytanie czy ty nie żartujesz? – na jego słowa pokręciłam głową.
- Kocham cię. – powtórzyłam szeptem, zamykając jak najmocniej powieki. Serce biło mi niemiłosiernie, a oddech był płytki i nierównomierny. Jego kciuki zataczały kółeczka na mojej skórze.
- Spójrz na mnie. – poczułam jak zmienia swoją pozycje po czym usadawia mnie na swoich kolanach. Niepewnie uchyliłam powieki by na niego zerknąć. To co ujrzałam jak najbardziej podziałało na mnie zbyt intensywnie. Jego tęczówki były wpatrzone we nie, a z nich dało się wyczytać iskierki radości. Kącik moich ust uniósł się ku górze tak samo jak chłopaka. Nadal głaszcząc mnie po policzku zbliżył się ku mnie, przykładając jego nos do mojego, na co wstrzymałam oddech. Nasze usta dzieliło zaledwie parę centymetrów, był tak blisko, że mogłam poczuć jego ciepły oddech. Zaczerpnęliśmy w tym samym momencie łapczywie powietrza po czym z impetem wpiliśmy się w swoje wargi w miękkim zachłannym pocałunku, na który cóż, czekałam zbyt długo. Od tego momentu między nami zaistniała ta więź i staliśmy się parą. Jak w jakimś zakichanym filmie romantycznym, które uwielbia moja siostrzyczka, ale cóż, nie mogłam na to narzekać, wręcz przeciwnie dziękowałam losowi za taki dar.
Z moich myśli wyrwało mnie nagłe szarpnięcie przez co upadłam z impetem na podłogę, wywołując tym niesamowity huk.
- Ała. Odbiło ci? – zapytałam się unosząc na łokciach. Spojrzałam na mojego chłopaka, który stał na równych nogach zawiązując sobie w tym momencie bandamę na jego rozczochranych przeze mnie blond lokach.
- Przepraszam kochanie. Muszę lecieć już jestem spóźniony. - pomaszerował na korytarz zakładając swoje czarne conversy.
- Co? Jak to? Przecież próby dzisiaj nie macie. – fuknęłam nadal siedząc na podłodze.
- Nie było w planach, ale w jednak jest.
- Tak jasne pewnie idziesz mnie zdradzić. – zaszydziłam przez co zaraz oberwałam pałeczkami od perkusji. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. – Ała.
- Nigdy mi tak nie mów. – pogroził mi palcem. – Widzimy się na koncercie paa.
- Czy my nie możemy się, żegnać jak normalna para? – zapytałam sama siebie, myśląc iż mnie już nie usłyszy.
- Bo my nie jesteśmy normalni skarbie. – powiedział z korytarza na co się zaśmiałam. Usłyszałam jak otwiera drzwi i w tym momencie uzmysłowiłam sobie, że nadal mam jego szczęśliwe kijki.
- Ash! A pałeczki? – krzyknęłam na tyle głośnie by mnie usłyszał.
- Oddasz mi je przed koncertem. – odkrzyknął i tyle go już widziałam czy słyszałam. Westchnęłam ciężko opadając plecami na dywan. Czasami mam z nim istną karuzele. Przymknęłam oczy na moment, ale moją błogą chwile przerwał mi trzask drzwi, a następnie śmiechy. Uchyliłam nieco powieki, a moim oczom ukazały się roześmiane buzie mojej siostry i jej chłopaka, kierujących się na górę po schodach.
- Tylko się zabezpieczcie. – rzuciłam ze śmiechem. Brunetka zatrzymała się na stopniu i spojrzała na mnie z rozbawieniem. Natomiast stojący obok niej chłopak uśmiechną się do mnie łobuzersko.
- Cześć Ver.
- Witaj Lou. – skinęłam głową uśmiechając się do niego. Louis był wspaniałym chłopakiem i Ann ma wielkie szczęście, że ktoś taki jak on pojawił się w jej życiu. Naprawdę do siebie pasowali i wyglądali ze sobą słodko.
- Słyszałeś ją? Starszych będzie pouczać. – fuknęła, klepiąc chłopaka po ramieniu.
- Dobra. – wzruszyłam rękoma. – To przynajmniej bądźcie cicho.
- Dobrze mamo. – wystawiła mi język, a za chwile pisnęła zostając przerzucona przez ramię niebieskookiego. – Loueh skarbie puść mnie natychmiast. – słyszałam jeszcze jej krzyki gdy znikali na górze, zaśmiałam się na ten widok. Czasami zachowywali się gorzej niż ja i Ash. A są od nas sporo starsi.
Spojrzałam na zegarek wiszący w kuchni i stwierdziłam, że nie pozostało mi zbyt wiele czasu, zważywszy, że koncert zaczynał się za niecałe trzy godziny. Udałam się na górę z zamiarem ogarnięcia się. Po długim prysznicu, wyszłam z łazienki owinięta puchowym ręcznikiem poczłapałam do swojego pokoju. Stając przed zawartością mojej szafy dokładnie ją przeanalizowałam,  wybór nie był jednak taki łatwy, gdyż nie miałam zielonego pojęcia co powinnam na siebie włożyć, ale końcu zdecydowałam się na jeansowe spodenki, bokserkę z czarnym kolorze i na to skurzaną kurtkę. Na nogi założyłam granatowe conversy i zabierając jeszcze swój telefon zeszłam na dół, gdzie już czekała na mnie Louis i Addie. Przejechałam wzrokiem wzdłuż jej sylwetki, dostrzegłam, że zmieniła ubrania, a miała na sobie  swoje ciemne jeansowe spodenki, jej ulubiony kwiaciasty bartel i na to białą narzutkę z frędzelkami, a na nogach standardowo czarne trampki.
- Co wy robicie? – zapytałam zdziwiona.
- Jak to co idziemy na koncert twoich kumpli i chłopaka. – uśmiechnęła się szeroko, na co wzruszyłam jednie ramionami, nie zawsze chodziła na ich koncerty, a jak już się pojawiała to raz na ruski rok. Gdy miałam już wychodzić przypomniałam sobie o najważniejszym, mianowicie o pałeczkach, które nadal leżały na dywanie w salonie, pochwyciłam je wkładając je do tylniej kieszeni spodenek, po czym we trójkę opuściliśmy dom. Droga do starych kompleksów budowlanych nie trwała zbyt długo, a gdy już tak dotarliśmy, dało się słyszeć głośnie dźwięki muzyki i krzyki ludzi dochodzące ze środka. Wolnym krokiem skierowałam się do drzwi, którymi wchodził personel i ekipa która zawsze występowała. Bez większych problemów wślizgnęłam się do środka wpadając przy tym na roześmianego czerwonowłosego. Mikey stał szczerząc się do mnie jak głupi do sera, ale muszę przyznać, że uroczo wyglądał w tych dziwnych włosach. Pamiętam jak przyszedł od razu po przefarbowaniu ich, kiedy go zobaczyłam zaczęłam się paniczne śmiać, co trochę uraziło chłopaka, ale jak zawsze, nie obrażał się na mnie choćby pięciu minut.
- Nica! – wykrzyczał podbiegając do mnie zaraz zamykając w ż
elaznym uścisku.
- Mike dusisz głąbie. – klepnęłam go w ramię by mnie puścił, serio ten to ma parę w łapie, jak chwyci to potrafi udusić. Chłopak odsunął się ode mnie po czym nadal się uśmiechając chwycił mnie za nadgarstek, prowadząc huk wie dokąd. – Dokąd ty mnie znowu wleczesz? – zapytałam lecz oczywiście nie uzyskałam jasnej odpowiedzi, tylko jakiś pomruk, który brzmiał jak „ucisz się, zaraz zobaczysz”, więc tak też i zrobiłam, cierpliwie czekałam aż dojdziemy do naszego celu. Nagle nie zauważywszy, że chłopak stanął wpadłam na jego plecy cicho jęcząc, ja pierniczę co za głupek, nie mógł mnie uprzedzić czy jak. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć czy zrobić, kudłaty zniknął mi z oczu, a przede mną stanął mój seksowny perkusista. Zostałam raptownie przyciągnięta i zachłannie pocałowana, na co zamruczałam, no takie przywitania ja mogę mieć. Kiedy zabrakło nam już tchu oderwaliśmy się od siebie.
- Tu jest coś twojego. – powiedziałam wyciągając jego własność ze spodenek wręczając mu ją.  Przejął pałeczki całując mnie przelotnie w nosek na co zachichotałam, on jest taki czuły i słodki, dziwiłam się, że w ogóle tacy chłopcy jeszcze istnieją.
- Dziękuję. – uśmiechnął się szeroko ukazując rząd białych idealnych ząbków.
- No dobra to ja lecę na widownie daj czadu skarbie. – po raz ostatni go pocałowałam po czym udałam się na swoje stałe miejsce tuż pod sceną. Tłum stojący za mną zaczął piszczeć i krzyczeć gdy chłopcy weszli na scenę podchodząc każdy do swojego instrumentu.
- Witajcie, jesteśmy 5 Seconds of summer i zamierzamy dzisiaj dać dla was czadu. – wykrzyczał do mikrofonu Luke uśmiechając się przy tym, rozpoczynając tym samym wspaniały koncert. Wygrywali ich autorskie piosenki z ich płyty, którą udało im się wydać. Byłam z nich tak dumna, kiedy mi to oznajmili. Kolejne grane piosenki mijały a ja śpiewałam tańcząc razem z nimi. W pewnym momencie, Ashton wstał od perkusji odnajdując mnie wzrokiem, odebrał mikrofon do szczerzącego się Caluma. Okey co jest do cholery grane, przecież nigdy Ash nie opuszczał swoich bębnów. Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie, które zignorował i biorąc głęboki wdech przyłożył urządzenie do ust.
- Przepraszam, że przerywam wam koncert, ale jest coś co muszę powiedzieć, osobie tu przebywającej. Veronica kochanie chodź tu do nas. – zachęcił mnie machnięciem ręki. Co on kombinuje proszę ja was. Pokręciłam przecząco głową, nie wejdę tam, wie jak bardzo nie lubię stawać przed ludźmi, to mnie krępuje. – No dolej skarbie. Bo tam po ciebie zejdę. – wahałam się przez sekundę, ale nadal nie mogłam tego zrobić, choć bym bardzo chciała moje stopy przykleiły się do podłoża uniemożliwiając mi ruchy. Tłum zaczął krzyczeć zachęcająco moje imię, ale to ręka mojej kochanej siostrzyczki pchnęłam mnie na scenę, jeszcze jej się za to odpłacę pewnego dnia. Niepewnie stanęłam przed blondynem, który pochwycił moją dłoń, patrząc mi przy tym głęboko w oczy. – Wielkie brawa dla mojej księżniczki. – przerwał gdyż po sali rozniósł się gromki aplauz, w tym czasie przygryzł wargę, lustrując mnie wzrokiem przepełnionym miłością, wywołując u mnie przelot miliona motyli, które o mało nie rozerwały mi żołądka. Gdy tylko hałas ucichł zaczął mówić dalej: - Veronico, jesteś moim słońcem, moją radością i te lata utwierdziły mnie w tym jak bardzo jestem w tobie zakochany, gdy cię nie ma obok zastanawiam się co robisz, czy o mnie myślisz. Nie mogę spać, gdy nie jesteś obok mnie na drugiej połówce łóżka. Kocham budzić się z tobą, dzielić każdy skrawek mojego życie, cieszyć się oraz płakać z tobą. Inni nie mogą żyć bez oddychania, cóż dla mnie to ty jesteś niezbędnikiem dla mojego istnienia i wiem, że pragnę przeżyć z tobą resztki swoich dni – wypowiedział to powoli klękając nadal nie spuszczając z mnie wzroku, potarł kciukiem moje knykcie, jakby chciał dodać mi otuchy, ale wiedziała, że to on jej teraz potrzebował bardziej. Wstrzymałam oddech wiedząc co teraz nastąpi. - dlatego czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem we wszechświecie i zostaniesz moją żoną? - gdy wymówił te słowa zakryłam dłonią usta, cholera, cholera, cholera! Czy on właśnie? Tak przed  wszystkimi tu? Mi, że właśnie mi? O MY FUCKING GOD. On mi się oświadczył. Oczy zaszły mi łzami i wiedziałam, że to już nie uchronne, zaraz się rozbeczę, na oczach wszystkich, och walić wszystkich, na oczach tego jedynego. Skinęłam lekko głową na tak. Chłopak wsunął mi pierścionek na palec po czym poderwał się na równe nogi porywając mnie w swoje ramiona i obracając się  ze mną wokół własnej osi. 


Oplotłam jego szyję rękoma by nie spaść śmiejąc się przy tym. W końcu się zatrzymał i wpił z taką zachłannością w moje wargi, że zabrakło mi tchu. Dopiero gdy się od siebie oderwaliśmy do moich uszu doszły gwizdy i oklaski z widowni ale też i chłopcy na scenie nie oszczędzali się. Przywarłam czołem do czoła blondyna i tak bezkarnie wpatrywaliśmy się w swoje tęczówki, które Ann uwielbia nazywać „zwierciadłami duszy”, cóż miała w tym wiele racji, zawsze mogłam wyczytać z nich naprawdę dużo, tak jakbym dryfowała w jego głębi. To był najwspanialszy dzień w moim życiu i choć czasami inni nie pochwalali tego, że się zgodziłam, mówią że mnie nie
rozumieją, pytają, skąd mogę wiedzieć, że dobrze postąpiłam skoro mam dopiero osiemnaście lat, jestem za młoda by wiedzieć co oznacza na zawsze, no ale cóż,
czuję to, że ten cudowny blondynek będący moim przyjacielem jest teraz całym moim światem, a nawet wszechświatem i nic, zupełnie nic poza nim nie istnieje. Kocham go całą sobą i wiem, że on mnie również. 




Jeszcze raz skarbie życzę Ci wszystkiego co najlepsze Twoja Addie ;*

2 komentarze:

  1. Popłakałam się. To opowiadanie jest takie piękne. Wybaczcie, że od niego zacznę, ale po prostu...
    Łzy mi lecą, same. Ze szczęścia. Matko, przepiękne. Moje słowa nie są wstanie oddać tego, co ty zrobiłaś ze mną. Jestem taka strasznie wzruszona, że nie potrafię napisać nic sensownego, za co strasznie Cię Przepraszam.
    Droga solenizanto, ja również życzę wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń. Abyś pojechała na ich koncert, a później spełniła się ta część opowiadania. Ta ostania. ♡
    Wiem, że jestem kiepska w składaniu życzeń. Ugh. Przepraszam.
    Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! ♡
    Niech Andzia Cię wyciska, ode mnie!:*

    OdpowiedzUsuń
  2. No widzisz, jestem szczęściarą, że mam taką przyjaciółkę *-*
    Bardzo dziękuję za życzenia :) Także mam nadzieję, że to się spełni :D
    I nie Andzia, tylko Adzia kochanie haha :*
    A żeby nie wyjść na niewdzięcznego chama, to od razu powiem, że podziękowałam jej z całego serca prywatnie :*
    W. xo

    OdpowiedzUsuń