*Perspektywa Veronici*
Słoneczne światło padało wprost na moją twarz wybudzając tym samym z dość przyjemnego snu. Otworzyłam leniwie powieki i rozejrzałam
się dookoła. Nie byłam w swoim pokoju. Spanikowana poderwałam się do pozycji siedzącej, na
co usłyszałam głośny huk, a potem jęk. Okey, co to ma być?! Wychyliłam się za
łóżko spoglądając na podłogę, na której leżała krzywiąca się z bólu Addie.
Stłumiony chichot opuścił moje usta na ten widok. Wyglądała strasznie zabawnie
i słodko jednocześnie.
- Przepraszam, Ann - uśmiechnęłam się lekko, wyciągając do niej rękę.
- Nadal tu jesteśmy - westchnęła smutno, przyjmując moją pomoc, tym samym
wstając z podłogi.
Tak, nadal jesteśmy w tym przeklętym domu z bipolarnymi psychopatami, którzy
na pewno są w stanie nas zabić.
- Addie, ja bardzo i to bardzo pilnie muszę do toalety - jęknęłam, zaciskając
nogi.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć podeszłam do drzwi i szarpnęłam za klamkę.
Zamknięte?! Tu nie ma łazienki!
Dobra, to ryzykowne, ale świat do odważnych należy. Nabrałam powietrze w płuca,
a po chwili z moich ust wydobył się krzyk, chyba rozrywający uszy:
- Ashton!
Będzie zły czy wściekły?
Czekałam dosyć długo na mojego zbawcę. Nie no dobra
przesadziłam, ale naprawdę musiałam skorzystać.
- Ash! Muszę do łazienki! – wydarłam się po raz kolejny.
Przyłożyłam ucho do
powłoki i nasłuchiwałam. Tym razem usłyszałam kroki roznoszące się echem po
korytarzu. I tym razem byłoby to dołowe
stwierdzenie, ale wolałam nie denerwować go jeszcze bardziej. Stukot stawał się
coraz głośniejszy, aż w końcu ucichł. Powoli odsunęłam się od drzwi i w tym momencie stanęły przede mną otworem. W progu stał ten brunet z błękitnymi
oczami, a tuż za nim niedbale oparty o ścianę Ashton. Ten z przodu przechylił
się i zerknął na przykrytą kołdrą roztrzepaną Ann. Zawsze był z niej niezły
śpioch i nawet w tej sytuacji.
- Witaj Ann – odezwał się tak formalnie, aż mi zrobiło się niedobrze.
Brunetka
podniosła leniwie powieki spotykając się z jego wzrokiem.
- Louis – odpowiedziała zachrypniętym głosem.
Odwróciłam się z powrotem twarzą do
nich.
- Super, uprzejmości wymienione, a teraz na serio muszę do łazienki –
przeskakiwałam z nogi na nogę. Blondyn przewrócił oczami po czym odezwał się
znużony:
- Chodź, jakoś nie widzi mi się sprzątania po tobie.
Niepewnie spojrzałam na Louisa, wysyłając mu tym samym pytanie czy aby na pewno
nie skończy się to moją śmiercią, tak jak poprzedniego wieczoru. Sama myśl
tego, że do mnie strzelał wywoływała mdłości i nieprzyjemnie dreszcze. Bałam się
jak nigdy dotąd. Niebieskooki skinął nieznacznie głową. Przełknęłam gulę w
gardle i zrobiłam jeden krok w jego kierunku, a późniejsze przyszły mi już z
łatwością. Gdy doszłam z nim do białych drzwi, zatrzymał się i oparł o ścianę,
a ja bez wahania weszłam, zamykając za sobą drzwi. Ta sama łazienka, w której
leżałam w ramionach Ann. Westchnęłam bezradnie i załatwiłam swoje sprawy.
Podeszłam do nieskazitelnie czystej umywalki, odkręciłam kurki, a letnia woda
zaczęła się lać. Po umyciu rąk spojrzałam w lustro, wiszące przede mną, o mało
nie dostając zawału; zobaczyłam w nim Ashtona, który stał za mną. Wciągnęłam ze
świstem powietrze i z prędkością światła odwróciłam się w tył. Mój żołądek
ściskał się zupełnie, jak palce na umywalce. Dosnęłam do niej plecy, chcąc
być jak najdalej od niego. W ogóle kiedy on tutaj wszedł?!
Jego usta rozciągnął chytry uśmiech, a moje serce zwiększyło obroty. Z trudem
przełknęłam ślinę, gdy wyobrażałam sobie, jak wpycha mi nóż w brzuch lub chwyta
za gardło, dusząc... Nie wiedziałam co mnie czeka, ale byłam
przerażona.
Orzechowe tęczówki nieprzerwanie skupiały się na moich oczach
przepełnionych strachem i zdziwieniem. Gdy bez słowa postawiłam
niewielki krok w prawo, by jak najprędzej opuścić to pomieszczenie, jego dłonie
zagrodziły mi drogę, opierając się na umywalce, po obu stronach moich bioder.
- Co.. co ty robisz? – wymamrotałam cicho unikając jego wzroku.
- Sam nie wiem – poczułam jak wzrusza ramionami, po czym jego palce znalazły
się na moim policzku, przekręcając moją twarz ku niemu.
Blondyn stał wpatrując
się we mnie bezkarnie z malutkim uśmiechem.
- Mógłbyś się odsunąć proszę? – szepnęłam, na co pokręcił głową.
W moich oczach
jak na zawołanie pojawiły się łzy, a widok zaczynał zamazywać. Westchnął
zrezygnowany, ale nie odsunął się ani cala. Gdy krople jedna po drugiej
spływały wzdłuż policzka zgarnął je delikatnie kciukiem, a ja stałam zamurowana.
Gdzie się podział ten bezwzględny dupek?
W jednej chwili chce mnie zabić, wbija
mi nóż w nogę, strzela centymetr od mojej głowy, a w drugiej... Zachowuje się,
jak w tej chwili.
Nie chciałam czuć jego dotyku na sobie, zwłaszcza takiego. Chyba wolałam, żeby
uderzył mnie w ten przeklęty policzek, niż ścierał z niego łzy.
Gdy mój oddech w miarę się unormował, a łzy przestały ciec, uniosłam powieki i
spojrzałam w jego orzechowo-zielone tęczówki, które wciąż skanowały to moje oczy,
to usta. W pewnej chwili jego wargi znalazły się na moich. Zacisnęłam oczy,
czując, że znowu płyną z nich słone krople. Jego twarz odsunęła się od mojej,
jak sam on ode mnie. Ostatni raz rzuciłam mu załzawione spojrzenie, po czym
z trudem wybiegłam z łazienki, kierując się w drogę powrotną do pokoju. Po dotarciu tam
zauważyłam, że Ann w nim nie ma. Zachłysnęłam się momentalnie powietrzem i oparłam
plecami o zamknięte drzwi, by się uspokoić.
Dlaczego on to zrobił?! Nie jestem dziewczyną na jedną noc, którą może
wodzić za nos, tylko po to by zaciągnąć do łóżka, a na drugi dzień wyrzucić za
drzwi, jak psa. Nie chcę, żeby mną tak zwyczajnie pomiatał, dyrygował mi,
ale... Boję się, tego nic nie zmieni. On nie ma serca, jest potworem.
Starłam łzy z policzków, wzięłam głęboki oddech, po czym ponownie otworzyłam
drzwi i wyszłam, by znaleźć moją siostrę, jednocześnie unikając do końca dnia Ashtona, co jest wręcz niewykonalne. Gdy zeszłam powoli po schodach z jednego z
pomieszczeń mogłam usłyszeć czyjeś śmiechy i głośnie rozmowy. Zdezorientowana
rozejrzałam się dookoła. Dostrzegłam drzwi na zewnątrz, ale przecież nie
ucieknę bez siostry, poza tym oni są zbyt inteligentni na pozostawienie
otwartych drzwi bez żadnych zabezpieczeń. Mentalnie wymierzyłam sobie policzek, po czym podążyłam za głosami. Doszłam do przestronnej kuchni, w której
znajdowali się chyba wszyscy. Jej ściany były kremowe, na podłodze znajdowały się
idealnie białe kafelki, w których można było się wręcz przeglądać. Kilka metrów
od ściany z mojej lewej był barek, zupełnie jak w jakimś klubie. Był z czarnego
drewna, jak każdy mebel znajdujący się tu, w tym duży stół, przy którym
siedziała większość. Ruszyłam wzrokiem w poszukiwaniu mojej siostry i oto
ją znalazłam, siedzącą na krzesełku barowym obok Louisa, który w tym momencie
postawił przed nią talerz z kanapkami. Na ten widok mój brzuch wydał głośny
dźwięk oznajmiający mi, iż jest głodny. Weszłam do pomieszczenia i jak na
zawołanie wzrok wszystkich spoczął na mnie. Wymamrotałam pod nosem ciche
powitanie i ruszyłam do siostry, a następnie zajęłam wolne miejsce po jej
prawej stronie. Addie posłała mi pokrzepiający uśmiech podsuwając mi jedną z
kanapek. Jejku na serio byłam głodna.
- Dobrze, że już jesteśmy tu wszyscy – zabrał głos Louis, przez co w pokoju
zapadła głucha cisza. W spokoju przeżuwałyśmy z Ann swój posiłek, gdy on
kontynuował – Po godzinnej naradzie, co uwierzcie mi nie było proste.
Postanowiliśmy, że zostaniecie tu z nami. Z informacji jakie otrzymaliśmy, wasi
rodzice wyjechali na stałe za granice, zostawiając was tym samym same. Więc ten
jeden problem mamy z głowy – nabrał powietrza patrząc wymownie na moją
siostrę, która znowu chciała zakwestionować jego wypowiedz. Jęknęłam w duchu,
gdyż wiedziałam, że teraz się nie uwolnię od kędzierzawego blondyna, który
siedział przy stole i przypatrywał mi się bezczelnie odkąd tu weszłam. – Z
racji tego, że tu zabawicie na czas nieokreślony, wypadałoby nas, hm...
poznać – uczynił pauzę spoglądając na swoją rodzinkę. O ile tak to w ogóle
można nazwać. Znam tylko Ashtona Irwina, psychopatę, potwora, mojego oprawcę,
którego szczerze nienawidzę.
- Ja jestem Kate, siostra Louisa i dziewczyna tego kudłacza - uśmiechnęła się
czarnowłosa dziewczyna o szarych oczach.
Była na prawdę pozytywna, zwłaszcza, że żyła takim, a nie innym życiem.
Wszyscy nam się przedstawili. A z tego wynika, że... niebieskooki blondyn z
kolczykiem to Luke, bez kolczyka to Niall, czarnowłosy chłopak o ciemnej
karnacji i równie ciemnych oczach to Calum, a jego 'bardziej męska' kopia to
Zayn. Chłopak o czerwonych włosach to Michael. Brązowooki, krótko strzyżony
chłopak to Liam, siedzący obok niego zielonooki z burzą loków na głowie -
Harry, a ten ostatni, który (jak dla mnie) nadmiernie interesuje się moją
siostrą to Louis. Jeśli chodzi o dziewczyny, to jedyna tu blondyna ma na imię
Perrie i jest dziewczyną Zayna. Druga, o kasztanowych włosach z błękitnymi
końcówkami to Rose, a Caroline to brunetka oraz dziewczyna Mike'a... Jeśli
wszystko dobrze zapamiętałam i nic nie pomieszałam.
- No więc mamy już za sobą zapoznania. Jupi! - oznajmiła z udawanym entuzjazmem
Ann. Ta dziewczyna czasami mnie zadziwia serio.
- Addie - łypnął na nią Louis poirytowany jej postawą. Brunetka odłożyła
trzymaną w dłoni kanapkę i przełykając to co miała dotychczas w usta.
- No co?! Trzeba było dać mi się wyspać - sapnęła zła.
- Ym no to jak my znamy was tak oficialnie to ym... - podrapałam się
zdenerwowana po karku. - Ja jestem Veronica.
- A ja Laura - urwała mi Ann będąc przy tym śmiertelnie poważna. Wszyscy
popatrzyli na nią zdziwieni.
- To ty nie... - zaczęła Rose, ale moja siostra ponownie komuś przerwała.
- Żartowałam. Jestem Adrianne - przewróciła oczami. - Rok, miesiąc, peselc rozmiar stanika też chcecie?
- Adrianne - warknął Lou na co westchnęła.
- Przepraszam, po prostu nie spałam zbyt dużo, a wtedy robię się nieznośna.
Tak, to była prawda. Niewyspana Adrianne, to na prawdę złośliwa Adrianne, bez
humoru, jakby wstała lewą nogą, bez przerwy marudzi i jest sarkastyczna. Lepiej
dać jej się wyspać. Ja nadal nie pojmuję, jak ta dziewczyna może być tak...
Rozluźniona, gdy przebywa w jednym pomieszczeniu z ludźmi, którzy jednym ruchem
mogliby ją zabić. Czy jej jest już wszystko obojętne?
- A nie zapomnieliście przypadkiem o czymś dla tych dziewczyn? - westchnął
Niall
Większość zmarszczyła brwi, patrząc na niego w skoncentrowaniu, oczekując
wyjaśnień.
- Ubrania, ludzie, przecież nie mogą chodzić w tych samych - prychnął,
przewracając oczami.
Aż tak się nami przejmował? To... Miłe.
- Oj tam, jak dla mnie, to mogłyby chodzić nawet nago - odezwał się Luke,
leniwie ruszając łyżeczką w swojej szklance, nawet nie podnosząc wzroku na
kogokolwiek.
Coś czuję, że on słynie tutaj z głupich komentarzy.
Ann prychnęła, słysząc jego słowa. Nie dziwię jej się, ma chłopak tupet. To
było bezczelne, ale pewnie większość z nich taka właśnie jest.
- Dobra, niech któryś pojedzie z nimi do domu. Ja obgadam z resztą co dalej i
tego typu rzeczy - wymamrotał Louis
Widać, że sam nie był chętny do uczynienia tego, chociaż często był wpatrzony w
moją siostrę.
Wszyscy siedzieli na miejscach milcząc, jak uczniowie na lekcji, gdy nauczyciel
zapyta, kto podejdzie do tablicy, by zrobić zadanie.
- Dobra, ja pojadę - wymruczał... Irwin.
Boże, dlaczego mnie na niego skazujesz? Co ja takiego zrobiłam? Zawiniłam? W
jaki sposób?!
Chwycił ze stołu komórkę, po czym skierował się do wyjścia, skinąwszy na nas
głowami, byśmy szły za nim. Mentalnie jęknęłam po raz drugi i zeskoczyłam ze
stołka, tracąc równowagę, z powodu mojej nadal niezagojonej rany na nodze. Ann,
chwyciła moje ramię i zaprowadziła na korytarz, gdzie znajdowały się nasze
buty, chociaż nie wiem skąd się tam wzięły. Ubrałyśmy je i wyszłyśmy za
chłopakiem, który założył na nos okulary przeciwsłoneczne, a ja czułam jak moje
nogi miękną... Jezu, nie! Muszę na prawdę przestać o nim myśleć w ten sposób.
Powolnym krokiem wyszłyśmy z domu następnie wsiadając do sportowego białego samochodu.
Gdy tylko drzwi za nami zostały zamknięte, chłopak wcisnął gaz do dechy i zaraz
mknął prosto do Londynu. Dotychczas nigdy nie zdarzyło mi się jechać z tak
niespodziewaną prędkością, więc to było nowe, fascynujące doświadczenie. W
czasie tego rajdu, z racji tego, że usiadłam na siedzeniu pasażera z przodu mogłam wspaniale skupić się i dokładnie przyjrzeć blondynowi. Ciemne
kosmyki loków opadały na jego czoło, bursztynowe oczy zapewne skupiały się na
drodze, brwi łączyły w koncentracji, usta, po które co jakiś czas zwilżał
językiem były lekko zaciśnięte, a zjawiskowo duże dłonie zaciskały się na
kierownicy, manewrując nią arcymistrzowsko. Mówiąc, że nie jest przystojny -
skłamałabym.
- Zrób zdjęcie, wystarczy na dłużej - mruknął, nie odrywając wzroku od jezdni.
Ledwie powstrzymałam się od strzelenia sobie w twarz. Odwróciłam wzrok w stronę
szyby, wzdychając. Oparłam czoło o jej zimną powierzchnię.
Dlaczego, dlaczego, dlaczego... To pytanie dręczyło mnie od zdarzenia w tej
przeklętej łazience.
Dlaczego to zrobił?
Dlaczego go nie powstrzymałam od razu?
Dlaczego nie zamknęłam drzwi, doprowadzając do tego?
I nareszcie... Dlaczego reaguję na niego w tak dziwny sposób?
Pogrążona w swoich myślach nawet nie dostrzegłam kiedy zatrzymaliśmy się pod
naszym domem. Ash otworzył drzwi, nakazując nam byśmy wyszły, więc poszłyśmy w
jego ślady. Gdy szłam ku drzwiom nieprzyjemny dyskomfort towarzyszył mi gdy
zmierzaliśmy ku drzwiom. Noga nadal niemiłosiernie mnie bolała, co prawda
połknęłam kilka środków przeciwbólowych, które Ada zabrała z pokoju Asha, gdy
Louis niósł mnie na rękach. Doskonale pamiętam ich rozmowę gdy oboje myśleli iż
wykończona płaczem śpię, wcale tego nie robiłam, nie mogłam zasnąć, wiedząc, że
nie ma przy mnie siostry. Gdy brunetka wybuchła płaczem chłopak zachował się
trochę dziwnie jak na jego naturę gangstera, to było wręcz niespodziewane.
Wydawał się taki kochany, obejmując ją wyglądał, jakby chciał obronić ją przed
złem jak i samym sobą. Gdybym go nie znała, a raczej nie słyszała jak okrutny
potrafi być, zapewne bym mu uwierzyła.
- Rusz się Veronica! - krzyk blondyna przywrócił mnie do rzeczywistości.
Uniosłam leniwie na niego wzrok i zamarłam gdy zobaczyłam go bez koszulki! Bez
cholernej koszulki! Serce stanęło mi na moment po czym zaczęło wybijać sto razy
szybszy rytm jak miało w zwyczaju! Choinka, zrobiło mi się duszno. Na podwórku
panował skwar, a ten widok podnosił temperaturę do tysiąca stopni. Gdy
zorientowałam się, że zbyt długo na niego gapię, odwróciłam speszona i czerwona
na twarzy wzrok. Nawet na niego nie patrząc doskonale wiedziałam, że moja
reakcja rozbawiła go na tyle iż na jego twarzy pewnie widniał szeroki uśmiech.
Weszłam do środka mijając się z nim ile silnej woli musiałam włożyć, żeby na
niego nie spojrzeć, pomimo iż jest cholernie przystojny nie mogłam, to nadal
mój oprawca. Pokuśtykałam po schodach do swojego pokoju i pochwyciwszy torbę
zapakowałam powoli najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy zamykałam już walizkę drzwi
uchyliły się, a do środka weszła jakaś osoba.
- Addie, nie sądzisz, że musisz wziąć leki? Powinniśmy pojech.. - odwróciłam
się w jej stronę i urwałam w połowie zdania. - Ash! - pisnęłam łapiąc się za
pierś.
- Tak będziesz mi w nocy krzyczeć - wymruczał a mi od razu zebrało się na
wymioty.
- No chyba nie - sapnęłam wychodząc z pokoju, lecz zanim jeszcze to uczyniłam
odwróciłam się do niego i z udawanym uśmiechem dodałam: – Możesz wziąć moją walizkę.
Po czym zostawiłam go oniemiałego. Wpadłam bez pukania do pokoju obok i
zamknęłam drzwi na klucz.
- Ann - szepnęłam.
- W łazience. - Kulejąc weszłam do pomieszczenia i odkręcając wodę oparłam się o
umywalkę. - Dobry pomysł, dzięki temu nas nie usłyszy.
- Trzeba stąd uciec - wypaliłam cicho.
- Masz racje, mam nawet pomysł jak - uśmiechnęła się szeroko a w jej oku
rozbłysł blask. Dałam jej znak żeby kontynuowała i wprowadziła mnie w ten
szatański plan. - Pamiętasz te furtkę w które prowadzą zaraz do lasu? -
zapytała na co skinęłam jej głową. - Wyjdziemy po balkonie. - tu wskazała na
przeszklone drzwi balkonowe. Syknęłam z niezadowolenia.
- Jak ja mam zejść z tą cholerną nogą?! I poza tym zorientuje się że nas nie ma
po ciszy jaka będzie panowała w pokoju. - westchnęłam ciężko. Tak dobry plan,
ale jednak chyba się stąd nie wydostaniemy. To zakichana droga bez
wyjścia.
- Wcale nie. - brunetka pokręciła głową na co posłałam jej zdziwione,
zdezorientowane spojrzenie. - Brałam to pod uwagę spokojnie. Mam nagrany na
dyktafonie tą rozmowę co puszczaliśmy gdy wkręcałyśmy rodziców, więc tutaj nada
się jak ulał. - no tak, nie jednokrotnie wymykałyśmy się z domu puszczając
takie nagranie w zamkniętym pokoju. Niejednokrotnie udawało nam się bez żadnych
komplikacji. - Wiedziałam, że kiedyś jeszcze się przydadzą. To powinno
odwrócić jego uwagę na chociaż pare minut. - zakończyła dumna. Boże jaką ja
mam mądrą siostrę, lepiej bym tego nie wymyśliła. Ona to ma jednak ten
przysłowiowy łeb na karku, ale pozostaje jeszcze jedno ale..
- Świetnie. A to? - wskazałam z
obrzydzeniem na ranę.
- Oj Ver. Przedwczoraj malowałam tą durną balustradę. Zapomniałaś? – zaśmiała
się z mojej miny. Uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło. Na anioła! Nie
schowałam w końcu tej drabiny, jak mnie prosiła i na pewno tam jeszcze jest.
Czy los może nam sprzyjać jeszcze bardziej? Może uda nam się uciec od tych
popaprańców.
- Kiedy to zdążyłaś zaplanować?
- Powiedzmy, że podejrzewałam że przywiozą nas do domu – oznajmiła jakby to
była najoczywistsza rzecz na świecie. – Spakowałam rzeczy w torebkę, kase, leki i dokumenty. Nic więcej nam nie
potrzeba.
- W takim razie do dzieła – klasnęłam w dłonie odpychając się od umywalki.
Zakręciłam kurki i udałam się za nią do jej pokoju. Ann nastawiła dyktafon, a
jak otworzyłam drzwi prowadzące na balkon. Ada zaraz weszła za mną mając torbę
przewieszoną przez ramię. Wskazała bym zeszła pierwsza, więc tak też zrobiłam,
najszybciej jak potrafiłam pokonywałam szczeble drabiny w dół. Gdy moje stopy
dotknęły trawy odsunęłam się o centymetr i nie minęła chwila, a dziewczyna
stała przy mnie.
Ruszyłyśmy biegiem, nie zważając na rozszarpujący ból ku
bramce. Wybiegłyśmy nią zostawiając w tyle za nami nasz rodzinny dom. Udało
się! O mój boże udało nam się wydostać. Jeszcze tylko kilka metrów a będziemy
bezpieczne. Ann biegła przede mną z racji tego że miała obie sprawne kończyny
dolne. Nagle rozniósł się huk i brunetka krzyknęła w bólu. Upadając uderzyła
całym ciężarem głową w chodniczek po którym biegłyśmy i przestała się ruszać!
Nie, nie, nie, nie! Proszę powiedzcie, że jej nie zabił.
- Adrianne! – krzyknęłam, ale w tym momencie zostałam szarpnięta do tyłu.
- Gdzie się wybierasz, skarbie? – zapytał dobrze znany mi parszywy głos. Moim
ciałem wstrząsnął szloch. On mnie zabije. Tak jak zabił Ann. To już nasz
koniec. Spojrzałam na jego oczy, które były praktycznie czarne. Nie można było
odróżnić tęczówki od źrenicy – Przede mną się nie ucieka, nie nauczyłem cię
jeszcze tego? – zapytał ironicznie wbijając mi nóż w brzuch. Zabrakło mi tchu.
Zerknęłam na niego po raz ostatni, zaraz po tym przymykając powieki. Poczułam
jak wyjmuje ostrze i zatapia jej kolejny raz tym razem nad obojczykiem. A potem
już nic nie czułam. Otaczała mnie zupełna otchłań zapomnienia.
________________________________________________________
Witam moje misiaki kochane,
cóż nie doczekałyśmy się tych 4 komentarzy, jestem trochę zawiedziona, ale tylko troszeczkę.
Więc postanowiłyśmy dodać nowy, mimo iż zabrakło tego komentarza. Mam nadzieję, że wam się spodoba, trochę wprowadzamy małego zamieszania. Oh uwielbiam to robić. Tyle emocji przy tych rozdziałach :D Te nasze bohaterki to mają jednak przekichane. :D
No dobra, co do kolejnego rozdziału. Nadal zostawiamy
4 komentarze = następny rozdział
przy czym jeśli wam się nie uda, dodamy go jakoś za 10 dni. Co wy na to?
To tyle miałam powiedzenia. Hmm.. To trzymajcie się kochani, do usłyszenia ;* Buziaki ;* A.
Cześć wszystkim!
Nie wiem jak wy, ale ja fangirlowałam przy tym rozdziale :') I to wszystko przez Addie (no i w połowie przez samą mnie haha), ale do rzeczy... Zgadzam się z Adrianną we wszystkim co napisała powyżej xd Mam nadzieję, że wam się uda dotrzeć do 4 komentarzy :)) Trzymamy za was kciuki i do następnego ;*
W. xo