sobota, 29 kwietnia 2017

Rozdział 55.

Rozdział dedykujemy osóbkom, które z nami są i komentują :*



*Perspektywa Veronici*


Westchnęłam cicho, siedząc prawie że nieruchomo ze wzrokiem wlepionym w ekran. Czas mijał tak niemiłosiernie wolno, jak przez ostatnie... Dwa tygodnie? Trzy? Nie wiem, nie mam pojęcia. Nawet nie potrafię powiedzieć, która jest godzina, a czasami określić czy jest dzień, czy noc. Czuję się jak w zamkniętej klatce, izolatce w szpitalu psychiatrycznym, do którego zapewne powinnam trafić. Ale przecież ze mną jest wszystko w porządku. Jestem zdrowa, normalna... Dobra, może nie do końca. Jednak co w tym dziwnego? Odebrano mi wszystko. Dosłownie wszystko, co dla mnie było najważniejsze. Pozostawili mnie z niczym, nie mam nawet chęci do życia. Nie widzę już sensu, po co żyć, skoro nie mam dla kogo?


Oparłam głowę o ścianę, przymykając oczy. Ashton siedział obok mnie, a w telewizji leciał jakiś denny film, który nie miał dla mnie żadnego znaczenia. Nawet nie wiedziałam jaki jest tytuł. Słyszałam urywki dialogów, ale nie mogłam wyłapać sensu słów, wypowiadanych przez tych ludzi na ekranie. Docierały do mnie, ale co oznaczały? Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Chcę do Adrianne. Mam tego wszystkiego dosyć. Nie potrafię tak, wykończę się psychicznie. Zresztą już nie jestem prawie zdolna do wykonania podstawowych czynności. Praktycznie wszystko robi za mnie Irwin. Zachowuje się jak niańka, odkąd prawie udało mi się popełnić samobójstwo. Nie chciałam tu być, nadal nie chcę. Wyrwanie się z tego świata byłoby chyba najlepszym rozwiązaniem. Ale co ja mogę, gdy jestem prawie że uwiązana do tego łóżka i przez całą dobę obserwowana przez blondyna?
A skoro już o nim mowa, kątem oka zauważyłam jak mi się dyskretnie przypatruje tym swoim... Niby zmartwiony, niby zatroskanym wzrokiem. Gówno prawda. Zajmował się mną tylko po to, by nie mieć wyrzutów sumienia, że chciałam się przez niego zabić. Stara się teraz dać mi to złudne poczucie jakiejś tam wartości, bezpieczeństwa, sama nie wiem, do jasnej cholery. Niech da mi spokój. Niech wszyscy dadzą mi święty spokój. Chcę tylko jednej osoby u swojego boku, której już nie ma i nie wróci.
Moje powieki z powrotem opadły, a ja poczułam delikatny ruch po swojej lewej. On się musi uspokoić, przecież nie mdleję ani nie umieram, Boże najdroższy.
Ni stąd, ni zowąd do moich uszu dobiegł huk z wnętrza domu. Wzdrygnęłam się, otwierając gwałtownie oczy i od razu przerzuciłam spojrzenie na zamknięte drzwi. Natomiast brązowooki siedzący obok mnie prawie od razu zerwał się z łóżka jak poparzony, chcąc wyjść z pokoju.
- Spokojnie! Nic się nie stało, potknęłam się tylko! - Usłyszeliśmy wołanie którejś z dziewczyn, jednak nie mam pojęcia do kogo konkretnie należał głos. Przestałam je rozróżniać.
Ashton pokręcił głową z westchnieniem i wrócił na swoje miejsce na łóżku, splatając dłonie na brzuchu. Ponownie nastała kompletna cisza w pokoju. Ale jak to on - musiał ją (niestety) przerwać.
- Nie podoba ci się film? - wymamrotał, prawdopodobnie nie wiedząc jak zacząć rozmowę. A raczej monolog, bo nie zamierzałam mu odpowiedzieć. Przekręciłam jedynie głowę w jego stronę i wbiłam obojętne spojrzenie w jego jasne oczy, by dać mu znak, że przynajmniej go słucham. - Masz zamiar się do mnie odezwać, Veronica? - zadał kolejne pytanie, a ja wciąż milczałam skanując wzrokiem jego oczy. Mogłam je swobodnie narysować z najmniejszymi szczegółami, znałam je tak dobrze. Te drobne, czerwone żyłki, orzechowe tęczówki, które czasami dawały poblask złota, nie wiadomo skąd. Zazwyczaj zwężone źrenice i wielkie wory pod oczami. - Nic nie zdziałasz w ten sposób... Wiesz, że chcę ci pomóc. Tylko musisz zacząć do mnie mówić.
Pokręciłam lekko głową, którą po chwili spuściłam, wpatrując się w swoje wychudzone nogi. Złapałam za wisiorek na szyi, obracając go w palcach, a nieprzyjemne ukłucie sprawiło ból w sercu. Tak bardzo chcę, by wróciła. To nie jest w porządku. Potrzebuję jej.
Nikt nie zrozumie jaki ból mieści się w moim sercu. Irwin też stracił siostrę, ale on ma dla kogo żyć. Ma tu swoją rodzinę. Ja nie mam nikogo. Nie mam dla kogo żyć. Jestem tu z ich woli. Po co ja im tutaj? Sama nie wiem. Nagle poczułam uścisk na ramieniu. Oderwałam wzrok od wisiorka i przeniosłam go na osobę, która nadal mnie dotykała. Irwin mierzył mnie wzrokiem przez chwilę po czym skinął głową ku drzwiom, dlatego też i tam spojrzałam. Dopiero teraz zobaczyłam stojących tam Kate i Luke'a. Oboje uśmiechali się przez łzy. Nie rozumiałam co się dzieję, patrzyłam na nich zdezorientowana, marszcząc przy tym brwi. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo i stanęli oboje bokiem, dzięki czemu miałam lepszy widok na to, co znajdowało się za nimi - a raczej kto. Była to bardzo szczupła dziewczyna, włosy w kolorze brązu sięgały jej ledwo do ramion. Nieznajoma podniosła na mnie wzrok a ja momentalnie wciągnęłam ze świstem powietrze. To niemożliwe. Ja znowu śnię. Znowu postradałam zmysły. Te same piwne tęczówki, ten sam uśmiech.
- Adrianne - wyszeptałam zanosząc się płaczem. Dziewczyna również wyszeptała moje imię i obie rzuciłyśmy się biegiem w swoją stronę. Padłam w jej objęcia i dopiero kiedy moje ciało zderzyło się z jej uwierzyłam, że moja siostrzyczka żyje, że jest tu ze mną cała i zdrowa. 
 Płakałyśmy obie. Tak bardzo mi jej brakowało. Nie mam pojęcia ile tak stałyśmy, czas zatrzymał się na tym momencie, który mógł już trwać zawsze. Teraz już nigdy nie wypuszczę jej z mych ramion. Nie ponownie. Oderwałam się na chwilę od niej, by spojrzeć na jej twarz. Tak dawno jej nie widziałam. Mimo to nic się nie zmieniła, przynajmniej dla mnie. Nadal była śliczną, wysoką brunetką o ciemnobrązowych, teraz zaszklonych oczach i mokrych policzkach, a także cudownym, szerokim uśmiechu. Nie miałam pojęcia jak się zachować, co zrobić czy powiedzieć, więc po prostu stałam tak wtulona w nią, ona we mnie, a trzy pary oczu były wlepione w naszą dwójkę. Nie przeszkadzało mi to, teraz liczyła się tylko ona i to, że ją odzyskałam, choć dawno straciłam nadzieję.
- Wszystko wam wyjaśnię później, w porządku? - szepnęła ledwie słyszalnie do mojego ucha, a ja zacisnęłam mocniej ramiona wokół niej. Nie chciałam jej puszczać, nie teraz, kiedy do mnie wróciła. - Pozwól mi iść, skarbie. Tym razem wrócę znacznie szybciej - cmoknęła mnie w czubek głowy. Odsunęłam się od niej po dłuższej chwili z przeciągłym westchnieniem, patrząc na nią z dołu przybitym wzrokiem. Uśmiechnęła się lekko, próbując jakoś mnie pocieszyć, ale ledwie co udało mi się unieść kąciki ust.
Jeszcze za nim wyszła z pokoju, odwróciła się do Kate i kazała zgromadzić wszystkich w salonie, nie mówiąc jednocześnie, że żyje, na co czarnowłosa skinęła porozumiewawczo głową.



*tu możecie wyłączyć piosenkę, by lepiej wczytać się w tekst*

*Perspektywa Adrianne*

Wchodziłam cicho po schodach, sama nie wierząc iż to robię. Czemu niby aż tak mi zależy na tym, żeby go zobaczyć? Jest irytujący i wybuchowy jak każdy tutaj. Ale podczas tych dwóch tygodni, gdy go nie widziałam, coś się we mnie poruszyło. Poniekąd brakowało mi jego.. Jego całego. 
Gdy pokonywałam kolejne stopnie, nie mogłam złapać oddechu. Opłakiwał mnie? Tęsknił? Co zrobi, kiedy wejdę? Czy znienawidzi mnie za to, że upozorowałam swoją śmierć, że naraziłam ich wszystkich i nikomu o tym nie powiedziałam? Każdy krok w stronę jego pokoju był udręką, miałam ochotę uciec, schować się, bo znowu bałam się zranienia. Chyba się zakochałam, pomimo iż nie mogłam. Ciężko mi było przyznać to przed samą sobą. Czemu po prostu nie mogłam wyłączyć tego głupiego pokrętła z napisem uczucia? Dlaczego nie mogłam nadal udawać obojętnej wobec niego? Odpowiedź była chyba zbyt łatwa, po prostu zależy mi na nim. Pomimo tego, że próbowałam być zimną suką, on nie poddawał się i dalej próbował mi pomóc. Każda nasza sprzeczka, kłótnia zbliżała mnie do niego i nie mogłam od tego uciec... Nawet po części nie chciałam.
Wzięłam głęboki wdech, potem jeszcze jeden i kolejny. Wiedziałam, że musi to nadejść, bo przecież nie mogłam tak nagle zrezygnować z czegoś na czym mi zaczęło zależeć. Dlatego też licząc do dziesięciu, by się uspokoić, pokonywałam mozolnie kolejne stopnie.
- Weź się w garść, Adrianne! - syknęłam do siebie, ale jakoś nic to nie dało, ponieważ znajdowałam się już przed jego drzwiami, a serce coraz bardziej podchodziło mi do gardła. Cholera, za moment zemdleję. Podniosłam drżącą rękę z zamiarem położenia jej na klamce, ale nagle ją zatrzymałam w połowie drogi. Czy to jest... Czy to jest moja piosenka?
Melodia zaczęła płynąć z lekko uchylonych drzwi, na które nawet wcześniej nie zwróciłam uwagi. Zdezorientowana po cichu pchnęłam powłokę, by nie narobić hałasu. To co tam zobaczyłam poruszyło moje serce. Louis bez koszulki, siedział przed fortepianem. Wygrywał dobrze znaną mi melodię oraz jego głos roznosił się po pomieszczeniu niosąc słowa, które napisałam przed "śmiercią". Doskonale znałam każdy najmniejszy szczegół tej zwrotki, w końcu nie jeden raz śpiewałam ją, kiedy mnie nie było. Pozwalało mi to pozostać przy zdrowych zmysłach. Zamykając oczy, wsłuchiwałam się w jego aksamitny głos, lecz nadal nie zdradziłam swojej obecności.


"Stoję na środku zupełnie sama.
Opuszczona przez wszystkich,
Zdradzona przez świat.
Zaufać się boję, gdy patrzę w otchłań.
Jak mam to zrobić, skoro tak łatwo jest upaść?
Próbowałam być silna,
Nie ufać nikomu.
Podążałam przez życie samotnie,
Lecz dość już chowania.
Pora opuścić cień,
Rozświetlić szarość,
Zburzyć mur.
Chcę byś mnie usłyszał,
Pomógł odnaleźć skradzioną część.
Chcę byś odłożył ciężar zranionego serca.
Nie znam cię,
Ale potrzebuję odkupienia,
Więc rozkuj kajdany.
Uwolnij mnie z objęć ciemności 
I przywróć to co zostało zabrane.
Za długo się bałam,
Za długo czekałam.
Biorę ostatni wdech,
Tego właśnie pragnę.
Chcę byś pokazał mi rzeczywistość"

Podejrzewałam, że z zakończeniem tych słów fortepian umilknie, lecz Louis zmienił nieznacznie tempo i zaczął dalej śpiewać, jak mniemam refren.


"Pozostały tylko puste słowa na wietrze zapisanych stron,

Nie wypowiedziane myśli,

Stłumione krzyki,

Rozmazane obrazy,

A w sercach żal.

I tak jak na deszczu łza,

Stoję tu sam.

Bez ciebie. Twojego uśmiechu,

Bez twojego dotyku"


Łzy automatycznie napłynęły mi do oczu, kiedy znowu grał wolniej, a głos zaczął mu się łamać wyśpiewując dopisane przez niego wersy.


"Podam Ci dłoń,
Tylko złap ją mocno.
Pomogę Ci wstać,
Tylko pozwól mi na to.
Zabrać ból,
Odebrać strach,
Przywrócić nadzieję.
Tego bym chciał,
Lecz jest już za późno.
Odeszłaś nim zdążyłem
Wgłębić się w twoje tajemnice.
Powiedz mi tylko czy byłem dość blisko?

Mógłbym udawać że to mnie nie boli.
Próbowałem jakoś z tym żyć, lecz bez silnej woli
Upadam co raz, lecz tego nie widzisz,
Bo nadal nie mogę uwierzyć,
Ale tak niestety bywa.
Miałaś kawałek ziemi,
Dziś skrawek nieba.

Teraz siedzę przed fortepianem,
Wylewając złość i pustkę w cząstkę ciebie.
Dlaczego to robię?
Nie pytaj,
To zbyt skomplikowane.
Może chcę wierzyć że,
zatrzymam cię jakoś przy sobie?
Chciałbym żeby było inaczej,
Chciałbym żebyś żyła,
Bo nawet jeśli tego nie wiedziałaś
Posiadałaś moje serce"

Teraz nie szczędziłam sobie łez. Poczułam, że to jest odpowiedź na moją zwrotkę. Na moje słowa wypowiedziane do niego. Śpiewał teraz refren i wiedziałam, że będzie chciał zaśpiewać coś dalej. Czułam to, lecz nie dałam mu nawet zacząć trzeciej strofy. Odepchnęłam się od ściany i na drżących nogach stawiałam powolne kroki, cały czas obserwując bruneta. Dopiero kiedy skończył, ja drżącym głosem weszłam w melodię śpiewając. Początkowo muzyka zanikła, a Louis odwrócił się przestraszony w moją stronę, lecz nie przerywałam. 


"Ciężko jest uciekać,
Teraz już to wiem.
Strach nas czyni słabymi.
Ja nie boję się,
Póki ze mną stoisz,
Chroniąc mnie przed złem.
Mam nadzieję wzlecieć,
Ujrzeć starą mnie.
Wiem, że...
Podniesiesz z każdego upadku,
W swojej dłoni zamykając mnie
(W swojej dłoni ukrywając mnie)

Wzięłam głęboki wdech robiąc przerwę i dopiero teraz zorientowałam się, że Louis wstał od fortepianu wychodząc mi na przeciw. Dotknął delikatnie mojego policzka jakby bał się, że pod wpływem jego dotyku zniknę rozpływając się w powietrzu. Przymknęłam na ten gest oczy, dalej śpiewając.

"Dlatego stań razem ze mną,
Zamknij oczy swe,
Poczuj to gdzieś na serca dnie
I po prostu kochaj mnie.
Bo ja oddałam nieświadomie całą siebie"

Z końcem tych słów otworzyłam oczy i teraz zatracając się w błękicie tęczówek chłopaka, śpiewaliśmy razem refren. Nasze głosy zmieszane razem idealnie się wypełniały dając jedną spójną całość.

"Pozostały tylko puste słowa na wietrze zapisanych stron,
Nie wypowiedziane myśli,
Stłumione krzyki,
Rozmazane obrazy,
A w sercach żal.
I tak jak na deszczu łza,
Stoję tu sam
Bez ciebie. Bez twojego uśmiechu,
Twojego dotyku"

- Zupełnie sama. Bez ciebie. Ty beze mnie** - wyśpiewałam, kończąc tym naszą wspólną piosenkę.

Przez pewien czas od zakończenia śpiewania, Louis stał bezruchu skanując mnie wzrokiem. Dopiero teraz mogłam mu się w pełni przyjrzeć. Rozczochrane włosy, jakby dopiero wstał z łóżka. Musiałam walczyć z sobą by nie przeczesać ich swoją dłonią. Wory pod oczami mówiące, że nie sypiał zbyt dobrze. Najbardziej złamał mnie widok przekrwionych oczu i zaschniętych stróżek łez na policzku. Nie mogłam ścierpieć tego widoku. Wyglądał... po prostu strasznie. Wcześniej nie widziałam go w tak opłakanym stanie. A widząc go takiego... Aż tak wpłynęło na niego moje "odejście"?
- Adrianne.- Jego cichy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Chłopak patrzył na mnie intensywnie i czego wcześniej nie zauważyłam to jego dłoń wyciągnięta ku mnie, zawieszona w powietrzu, już mnie nie dotykająca. - Jeśli śnię to pozwól mi jeszcze z tobą być choć na parę chwil. Nie daj mi się obudzić.
Te słowa podziałały na mnie niczym młot roztrzaskujący mnie na kawałki. Sprawiły, że to co budowałam przez lata rozsypało się w drobny mak. On myślał, że jestem zjawą, że śni na jawie.
Łzy momentalnie napłynęły mi do oczu. Spuściłam wzrok zaciskając powieki i pokręciłam lekko głową. Dosłownie rozrywała mnie od środka ochota rzucenia mu się na szyję i wykrzyczenia z całych sił, że to nie sen. Że jestem tutaj przy nim i nie zostawię go ponownie. Chciałam teraz tylko i wyłącznie szlochać wtulona w niego mocno. Pragnęłam czuć, że jesteśmy tutaj w tym pokoju razem, a fakt, że uważał mnie tylko i wyłącznie za swoją wyobraźnię dołował mnie jak nic innego.
Po dłuższej chwili podniosłam z powrotem głowę z przeszklonymi oczami, patrząc prosto w jego cudowne tęczówki. Wydawał się taki spokojny, ale jednocześnie zmartwiony i zaniepokojony, prawdopodobnie tym, że zaraz mogę zniknąć. Ale nie ma takiej opcji, jestem tutaj, nie mam zamiaru opuszczać go po raz kolejny.
Wyciągnęłam dłoń przed siebie przykładając ją bardzo delikatnie do jego policzka, który pokrywał kilkudniowy zarost. Przejechałam po nim i po zaschniętych stróżkach pod oczami kciukiem.
- Jestem tu Loueh, naprawdę tutaj jestem - uśmiechnęłam się słabo, próbując nie wypuścić łez na swoje policzki.
Oczy szatyna otworzyły się nieco szerzej, a usta lekko rozchyliły. Zauważyłam cień szczęścia na jego twarzy. Byłam tak wpatrzona w jego oczy, do których powoli wracały iskierki szczęścia, które widziałam przed tym wszystkim, że ledwie zorientowałam się, iż chłopak uchwycił moją twarz w dłonie i czym prędzej pochylił się złączając nasze wargi.
Przymknęłam oczy, rozkoszując się tą chwilą i przyciągnęłam go bliżej siebie, chcąc by trwało to jak najdłużej. Ten pocałunek był przepełniony pasją, będąc jednocześnie tak czuły i delikatny. Niekontrolowany uśmiech rozciągnął moje usta, gdy brunet muskał moje wargi z taką lekkością, jakby sprawiało mu to niesamowitą przyjemność, jakiej jeszcze nigdy nie odczuwał. Właściwie, tak było dla mnie. Ten pocałunek był wspaniały, miałam wrażenie, że w ten sposób każde z nas... Odzyskało jakąś cząstkę siebie z powrotem.





_____________________________________________________
** Show Me Reality - "piosenkę", którą śpiewają Lou i Ann napisałam ja - Ada, więc prosiłabym o nie przywłaszczanie sobie testu. Dziękuję :*


Hej, cześć i siema! Jesteśmy z powrotem z kolejnym rozdziałem. Mam nadzieję, że się cieszycie ^^ Trochę to trwa, ale no sami wiecie - wielkimi krokami idzie koniec roku (przynajmniej dla mnie) i trzeba się trochę podciągnąć.
No w każdym razie... HALO, ANN WRÓCIŁA OMG! Czy tylko ja się tak cieszę?! Tęskniłam za nią jak nie wiem *u* Wreszcie będzie dobrze, czekałam na to tak długo, hahah. Z chęcią poczytam wasze reakcje na jej powrót :D Spodziewaliście się, czy zaczynaliście tracić nadzieję, że wróci? :3
Prosimy was ślicznie o komentowanie, rozsyłanie i tweetowanie z hasztagiem #ShowMeReality! ^^
Dobra nie zanudzam, was dłużej, niżej notka Ann i do następnego rozdziału, kochani.
W.


Siemka świnki moje kochane! 
Guess who's back! YUP, TO JA! Znaczy ja w fanfiku :) Kto za mną tęsknił? Ja bardzo! 
I o Boże! Ta scena Lann, moje serce płacze! 
No to wiecie już dlaczego Kate upuściła tacę. Zobaczyła naszą zmartwychwstałą Addie.
Jejku jak ja się cieszę, że wróciła! Nawet sobie tego nie wyobrażacie! 
No ale nie przeciągając. PISZCIE NAM JAK ZAREAGOWALIŚCIE NA TO!
Poza tym cóż skończyłam szkołę i w czwartek zaczynam maturki. Nie mogę uwierzyć, że tak szybko to minęło, ale co ja mogę na to poradzić. Jak na razie nie boję się matur, ale podejrzewam, że zacznę jak tylko obudzę się w czwartek. 
No dobrze bo się rozgadałam. Trzymajcie za mnie kciuki.
Komentujcie, rozsyłajcie, pytajcie bohaterów i tweetujcie. 
Kocham was mordki :*
A.




Jeśli przeczytałeś,
 pozostaw po sobie komentarz :*

piątek, 7 kwietnia 2017

Rozdział 54.

*Perspektywa Kate*



Hayden wyjechała dwa dni temu, po tym jak Luke przywiózł silnik potrzebny do jej samochodu.
Louis jako pierwszy wyrwał się do naprawy. Nie rozumiałam jego zachowania, choć ostatnimi czasy praktycznie w ogóle go nie rozumiałam. Harry i Ashton oczywiście poszli mu pomóc i dlatego brunetka mogła już wrócić do swoich spraw po dwóch godzinach. Pożegnała się z nami, dziękując i przepraszając jednocześnie. Gdy to wypowiadała w szczególności patrzyła na Tommo stojącego na schodach. Cisnęło mi się na usta, by zapytać co się takiego stało, ale potem nie widziałam już Louisa, po jej wyjeździe. Minęły dwa dni, a mój starszy braciszek nadal nie zszedł chociaż na moment na dół. Znowu zaczęłam się o niego martwić, kilka razy próbowałam z nim porozmawiać, ale nie otworzył mi drzwi za żadnym. Czułam się z tym bezsilnie. Bo co ja mogę zrobić, kiedy on tak uparcie zamyka się w sobie i nie dopuszcza nikogo, żeby z nim porozmawiać? Zależy mi na nim jak na nikim innym, ale nie mam prawa zmuszać go, by się przed kimkolwiek otwierał. Louis jest dorosły, rozważny i umie podejmować decyzje samemu. Był taki odkąd pamiętam; zawsze poważny, konsekwentny i sprawiedliwy. Radził sobie w najtrudniejszych​ sytuacjach, ochrzaniał mnie (i nie tylko), jeśli była taka potrzeba, przywracał nas do porządku podczas niepotrzebnych sporów czy kłótni. Wybierał najrozsądniejsze​ rozwiązania, na które sam wpadał.
Mój kochany braciszek jest piekielnie inteligentny oraz bystry. Nie stracił jeszcze do końca rozumu, chociaż nie widziałam go w podobnym stanie dotychczas. Mam nadzieję, że zrobi to, co uważa za słuszne, opamięta się. Zapomni o Adrianne. W końcu czas leczy rany... Prawda?
Potrząsnęłam gwałtownie głową zszokowana, gdy poczułam na swoim ramieniu dłoń. Momentalnie odwróciłam wzrok w stronę szatynki, stojącej tuż przy mnie.
- Wszystko w porządku, Katy? Gapisz się na to jedzenie od dobrych dwóch minut. - Rose spojrzała na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Tak, jest okej. Zamyśliłam się i tyle - uśmiechnęłam się słabo, by zapewnić ją chociaż w jakimś stopniu, iż nic mi nie jest. Każdemu się zdarzy zagłębić w swoich myślach w nieodpowiednim czasie. Zwłaszcza w sytuacji, w której znajdujemy się my.
- No dobrze. Gdybyś chciała pogadać, to wiesz gdzie jestem - poklepała mnie po ramieniu i skierowała się do wyjścia. 
Odprowadziłam ją wzrokiem, wzdychając cicho. Spuściłam z powrotem spojrzenie na tacę z obiadem. No tak, pewnie już wystygło. Włożyłam talerz do mikrofali, czekając niecałą minutę, już tym razem pilnując się, by nie odpłynąć w moje kłębiące się myśli. Z tacą wyszłam z kuchni i powoli skierowałam się na dół, ostrożnie schodząc po schodach, by nie rozlać wody. Otworzyłam łokciem drzwi od piwnicy, a mój wzrok od razu powędrował w stornę siedzącego na środku pomieszczenia bruneta.
- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytałam, podchodząc do stolika, na którym położyłam jedzenie. Kątem oka zauważyłam, że chłopak patrzy na mnie spod byka.
- Jak wyglądam, tak się czuję - odpowiedział, wywracając oczyma. No tak, nawet w takich sytuacjach nie przestawał być dupkiem. Prychnęłam pod nosem, przysuwając wolne krzesło do jego i spojrzałam przenikliwie wprost w jego oczy.
- Mógłbyś być milszy. Chyba, że wolisz, by Ash albo Lou do ciebie przychodzili - uśmiechnęłam się sztucznie.
- Nie, już wolę ciebie w roli pielęgniarki - odpowiedział szybko, przez co się zaśmiałam.
- Obyś nie żałował potem tego co powiedziałeś - rzekłam, na co tylko wybałuszył oczy. - No co? Mam lepszego cela jeśli chodzi o rzucanie nożami czy strzelanie. Gdybym chciała cię poharatać, wbiłabym ostrze o milimetr w prawo - wzruszyłam ramionami kontynuując - Lou po prostu ma kiepski refleks. Masz szczęście, że chybił. 
- Żartujesz prawda? - zapytał nieco przerażony, próbując nieudolnie ukryć strach wypisany na jego twarzy, a ja zaczęłam się śmiać. Wcale nie żartowałam, ale nie musi tego wiedzieć.
- Ona nie żartuje. - Rozbrzmiał głos mojego chłopaka, który nawet nie wiem kiedy pojawił się na dole. Nadal się śmiejąc odwróciłam się w jego stronę. 
- Nie strasz chłopaka - zachichotałam.
- Wcale go nie strasze. Ja tylko uświadamiam, by niczego nie objechał. - mówiąc to spojrzał groźnie na Dylana. 
- Hazz, nie musisz się martwić, wiesz, że poradze sobie. 
- Tsa. Ann też tak mówiła. I jak skończyła. - wysyczał patrząc na chłopaka z obżydzeniem.
- Skarbie - podeszłam do loczka kładąc dłoń na jego policzku by na mnie spojrzał. Gdy to uczynił ucałowałam delikatnie jego usta i dopiero wtedy kontynuowałam - Spokojnie. Ann nie była wyszkolona tak jak ja. Nic mi się nie stanie. 
- Nie wiesz tego. Była szkolona przez Briana.... 
- Kochanie - przerwałam mu. - Będę czujna tak? 
Staliśmy tak chwilę patrząc się na siebie intensywnie. Wiem, że nie odpuści zbyt szybko. Zawsze było trudno się nam dogadać w niektórych sprawach, ale koniec końców dochodziliśmy do porozumienia. Często to on ulegał mnie. Nic na to nie poradzę, że nie umie mi odmawiać. Cisza była coraz bardziej doskwierająca, a wyraz twarzy loczka się nie zmieniał. Jego surowy wzrok był wlepiony we mnie. W końcu wyjęczał coś niezrozumiale i wpił się w moje usta. Odwzajemniłam niemal od razu pocałunek pogłębiając go. Kiedy zabrakło nam powietrza chłopak przyłożył swoje czoło do mojego ciężko dysząc.
- Dobrze ufam ci - wyszeptał z lekkim westchnieniem.
- Dziękuję. - Również wyszeptałam dając mu szybkiego buziaka w usta.
- Ym nie chce nic mówić, ale ja nadal tu jestem. - Dylan chrząknął przez co dopiero teraz przypomniałam sobie, że nie byliśmy tu sami. Odsunęłam się niechętnie od mojego chłopaka.
- Pójdę już. Jakby co to czekam w pokoju - poruszył zabawnie brwiami przez co się zaśmiałam. Mój mały, znaczy nie tak mały bo to olbrzym jest, chłopczyk. Kocham go całym sercem. Gdy mój ukochany zniknął z pola widzenia, dopiero wtedy odwróciłam się do bruneta, który dziwnie się do mnie uśmiechał. Aha? Zarumieniłam się nieznacznie, ale zaraz doprowadziłam się do porządku. Odchrząknęłam i podeszłam do niego.
- Dobra koniec tych pogaduszek, trzeba ci zmienić opatrunki - mówiąc to podciągnęłam rękawy i zabrałam się do pracy. Najpierw zdjęłam wszystkie bandaże oraz przyjrzałam się bliżej ranom bruneta. Nie wyglądały za dobrze, ale co w tym dziwnego, skoro Tommo wyżył się na nim tak bardzo, że skatował Dylana na śmierć.
Zużyte opatrunki rzuciłam na tackę i wzięłam do ręki maść. Luke zawsze śmiał się z niej mówiąc, że jest magiczna. Cóż, sama nie wiem jaki był jej skład, ale była bardzo skuteczna i przyspieszała proces gojenia się ran. Wsmarowałam maść w miejsca, które tego potrzebowały i pozostawiłam je bez opatrywania na jakiś czas, by mogła wsiąknąć w poranioną skórę.
Ni stąd, ni zowąd w pomieszczeniu rozbrzmiał głos chłopaka, przez co od razu podniosłam głowę, by na niego spojrzeć.
- Dlaczego mnie nie zabijecie? Dlaczego mnie karmicie i opatrujecie rany?
Wiedziałam po barwie jego głosu, że nie łatwo mu było o to pytać. No bo kto chciałby pytać o to, czemu go po prostu nie zabijemy. Jego tęczówki skanowały uważnie moją twarz. Mogłam bardzo łatwo zobaczyć, że próbował wyczytać odpowiedzi na swoje pytania z mimiki mojej twarzy, spojrzenia, cokolwiek. W jego wzroku dosłownie wypisana była lekka desperacja i ciekawość. Specyficzna ciekawość, bo... Nie każdy chciałby przecież poznać odpowiedź na pytanie, dlaczego nie jest jeszcze martwy.
- Nie jesteśmy takimi potworami na jakich wyglądamy i o nas mówią. To prawda, zabijamy ludzi, jesteśmy bezwzględni, jeśli chodzi o to - odpowiedziałam prawie od razu bez zastawiania się. - Ciebie nie zabiliśmy tylko i wyłącznie ze względu na Veronicę. Za dużo przeżyła, a w jakiś sposób jesteś bliską jej osobą, nawet jeśli zabiłeś jej siostrę. - W co wątpię, bo nie mógłby zabić przyjaciółki. Nadal myślę, że zrobił to ktoś inny, a Dylan został kozłem ofiarnym. Tylko nadal nie rozgryzłam, czemu upiera się, że to on zrobił.
Chłopak obdarował mnie dziwnym spojrzeniem, ale już się nie odezwał. Cóż, nie musi ze mną przecież rozmawiać. Wzruszyłam jedynie ramionami i zajęłam się karmieniem bruneta. Dzisiaj na obiad mieliśmy zapiekankę. Nie jedliśmy razem tak jak zwykliśmy. Od czasu gdy Rose wyjawiła to, co trzymała w sekrecie wszyscy unikamy się jak ognia. Harry przygotował posiłek, zawołaliśmy wszystkich, lecz jakie było nasze rozczarowanie, gdy po kolei w odstępach czasowych członkowie naszej rodziny przychodzili, nakładali sobie jedzenie na talerze i wychodzili, kierując się do swoich pokoi. Gołym okiem każdy z nas z pewnością widział, co się dzieje... Więź między nami słabła z dnia na dzień. Cholera, już nawet nie jadaliśmy razem, co było codzienną tradycją od dobrych kilku lat. Bolało mnie to, bo nasza mała rodzina się rozpadała, a to najgorsze co może nas spotkać. Głównie dlatego, że przez takie coś zaczną się coraz poważniejsze kłótnie. Podobnie jak to było z Perrie. Mieliśmy z nią coraz gorsze kontakty, aż w końcu wszystko się rozpadło. Nie chcę tego powtarzać. Przecież trzymaliśmy się wszyscy razem przez tyle lat, trwaliśmy w najlepszych i najgorszych chwilach, a tu nagle przez jedno wydarzenie, jeden wyjawiony sekret i dwie osoby, które pojawiły się zupełnie znikąd w naszych życiach ma się wszystko rozsypać? Mam nadzieję, że nie tylko ja nie chcę rozpadu tej więzi między nami wszystkimi. Nie mam tego co się dzieje za złe komukolwiek, ale... Mogłoby być inaczej gdyby nie siostry O'Connor. Właściwie to wszystko ma swój cel, może właśnie tak miało być. Miały się pojawić u nas, Louis miał coś poczuć, Adrianne miała zginąć, a Ashton miał przeżyć jakąś wewnętrzną zmianę, której nie spodziewał się nikt.

- Halo? Ziemia do pielęgniarki - odchrząknął Dylan, sprowadzając mnie z powrotem z obłoków. Boże, znowu zaczęłam rozmyślać nad tym wszystkim.
- Przepraszam, ostatnio tak mam - wymamrotałam i wstałam gwałtownie z krzesła, o mało go nie wywalając na podłogę. Zabrałam tacę i z westchnieniem pożegnałam się z Dylanem, mówiąc, by krzyczał, gdyby czegoś potrzebował.
Wychodziłam właśnie z piwnicy z tacą pełną naczyń, miałam właśnie wejść do kuchni, gdy coś mignęło mi koło drzwi. Zatrzymałam się na moment odwracając w tamtą stronę i momentalnie upuściłam tacę. Wszystkie szklane przedmioty rozsypały się w drobny mak po spotkaniu z podłogą a moja ręka powędrowała do ust, które wypowiedziały tylko.
- O mój Boże.


_________________________________________
.HEJ CZEŚĆ CZOŁEM LUDZIE! 
tak jak obiecałyśmy jest rozdział. Trochę krótki, ale przejściowy i musiał się tu znaleźć. Jest naprawdę krótki, ale mamy nadzieję, że nam wybaczycie. 
Jak wrażenia? Jakieś spostrzeżenia coś się właśnie stało? 
Dodajemy dzisiaj tak jak mówiłam na nasze urodziny. 5 ma Ronnie a 6 ja
śmiesznie się złożyło, ale te osoby, które z nami są od początku to o tym wiedzą. 
Także Ronnie jeszcze raz WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO SKARBIE :*
No dobrze, więc nie będę wam tutaj się rozpisywać i zanudzać. Jak zawsze dziękujemy za wyświetlenia, komentarze :* Dziękujemy, że po prostu z nami jesteście :* 
Komentujcie, rozsyłajcie znajomym, zadawajcie pytania w zakładce "Zapytaj Familie" 
i tweetujcie pod #ShowMeRealityFF
Kocham :* A.


No siema!
Wreszcie jest ten rozdział ^^
Ann już powiedziała z jakiej okazji go wstawiamy, więc nie będę się powtarzać. No cóż, dziękujemy, że jesteście i jak zawsze prosimy was o komentowanie, tweetowanie z hasztagiem oczywiście, no i hej! Nadal możecie wysyłać nam wasze fanarty!
Wszystkiego najlepszego także dla ciebie, Addiś! ❤ 
Co do rozdziału, ahh ten nasz Dylan. Lubicie go czy nie?
Okey, to tyle, ja uciekam.
Do następnego, misie! x
W.





Z RACJI, ŻE MAŁO OSÓB KOMENTUJE ZROBIMY MAŁY SZANTAŻYK.


6 KOMÓW POD ROZDZIAŁEM = KOLEJNY ROZDZIAŁ