poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rozdział 44.

*Perspektywa Veronici*

Leniwie otworzyłam oczy, napotykając od razu wzrok Luke'a, który niczym zbity pies opuścił mój pokój.
Co się dzieje? Przymknęłam ponownie oczy, czując niesamowite nudności i łupiący ból ręki oraz głowy. Co oni ze mną zrobili? Jęknęłam płaczliwie, chcąc przyłożyć dłoń do czoła, ale nie mogłam ruszyć ręką. Co jest? Spanikowana od razu otworzyłam oczy, spoglądając na moją... o mój Boże. Na moją zawiniętą rękę bandażami, które były przesiąknięte krwią. Ten widok od razu podziałał na mnie niczym kubeł lodowatej wody. Wszystkie wspomnienia od razu uderzyły o mnie z taką siłą, iż nie mogłam złapać wręcz powietrza. Próbowałam się zabić, bo.... bo mi ją odebrali. Czy nie powinnam teraz być martwa? Trafiłam do piekła zamiast do nieba? Moje oczy momentalnie zaszły łzami w obawie, że trafiłam tam, gdzie jej nie ma. Ten strach rozdzierał moje serce na kawałki. Spanikowana rozejrzałam się dookoła i niemal krzyknęłam, gdy napotkałam sylwetkę blondyna, który przyczynił się do jej śmierci. Siedział tu przy moim łóżku, wywiercając dziurę w mojej osobie, lecz nie takim wzrokiem jakiego oczekiwałam. Ten był zupełnie ciepły i troskliwy, wręcz emanował współczuciem.
- Dlaczego? - wyszeptałam tak cicho, że przez chwilę zastanawiałam się czy wypowiedziałam to na głos czy tylko i wyłącznie w mojej głowie. Chłopak momentalnie zmienił swoje spojrzenie na zdezorientowane, przez moment skanował moją wykrzywioną w grymasie twarz.

- Co dlaczego? - Spojrzałam na niego lodowatym spojrzeniem, na co tylko zmarszczył brwi i nadal się we mnie wpatrywał.
- Dlaczego mi na to nie pozwoliłeś? - Moje pytanie zawisło w powietrzu i wyglądało na to, że chłopak nie zamierza odpowiedzieć mi na nie, więc znowu zabrałam głos, a raczej wykrzyczałam to, co w tej chwili roiło się w mojej głowie. - Przecież jestem dla ciebie nikim, sam to, do cholery, potwierdziłeś! Odebranie sobie życia było moją decyzją i gówno powinno cię obchodzić, co zamierzam ze sobą zrobić! - wrzasnęłam. - Nie masz nawet pojęcia jak bardzo cię nienawidzę - wysyczałam tak jadowicie, jak tylko umiałam. - Jak bardzo męczę się bez niej tutaj, jak bardzo męczę się patrząc na ciebie.
- Ronnie... - szepnął, na co od razu mu przerwałam.
- Zamknij się! Nie masz prawa tak do mnie mówić. - Ponownie warknęłam, ale zaraz w moich oczach pojawiły się słone łzy. Nie mogłam ich powstrzymać tak jak nieustannie zbliżającej się katastrofy mojego życia. Straciłam wszystko, co mogło zostać mi odebrane, dosłownie wszystko. - Veronica. Rozumiem cię, straciłaś najważniejszą osobę w swoim życiu, ale ja też swoją straciłem, wiem przez co przechodzisz, ale uwierz mi to nie jest najlepszy sposób. Nie możesz tak sobie z tym poradzić, to nie jest wyjście.
- To, że ty się dobrze trzymasz, nie znaczy że ja też! Nie masz pojęcia co teraz się stało. Straciłam rodziców, siostrę, która była dla mnie wszystkim, przyjaciela, rozumiesz?! Nie został mi nikt - załkałam cicho.
 
Przekręciłam głowę w lewą stronę nie chcąc patrzeć na chłopaka, co okazało się być dużym błędem, gdyż zobaczyłam na półce ramę z naszym zdjęciem. Nie hamowałam już łez, które małymi ścieżkami szybko ściekały wzdłuż moich policzków. 
- Ron, proszę cię - sapnął cicho, próbując przyciągnąć mnie do siebie. 
Sprawną ręką odepchnęłam jego ramiona od siebie. 
- Niech Luke wróci - szepnęłam.
Teraz czułam potrzebę przytulenia go. W jego ramionach czułam się bezpiecznie, traktowałam jedynie jego jak przyjaciela, chociaż nie wiem jakim cudem tak szybko sobie na to zapracował.
Irwin pokręcił jedynie głową. 



- Później tu przyjdzie. Ver... - westchnął głęboko, siadając przy mnie na łóżku. Miałam wielką ochotę się odsunąć na sam koniec materaca, czułam cholerną nienawiść do tego chłopaka.- Zawołaj. Luke'a - wysyczałam, mając nadzieję, że nie zbliży się do mnie jeszcze bardziej. Miałam po prostu dość patrzenia na niego, nienawidzę go z całego serca.
- Veronica, proszę cię. Teraz jest źle, wiem, ale obiecuję, że będzie lepiej. Dasz sobie z tym radę.
- Wyjdź stąd i zawołaj Luke'a! - wrzasnęłam, teraz nie zwracając uwagi jak bardzo głośno to wykrzyczałam. 
Nie prosiłam go o wiele, tylko by dał mi spokój. Chłopak przez moment wpatrywał się we mnie. Mimo, iż na niego nie patrzyłam, czułam jego wzrok na sobie. Siedzieliśmy tak może z kilka minut po czym wstał i opuścił pokój, trzaskając przy tym drzwiami, lecz przed tym jeszcze wyszeptał słowa, które całkowicie już wyprowadziły mnie z równowagi.
- Nie poddam się, Ronnie.
Wybuchłam płaczem zaraz gdy tylko drewniana powłoka z hukiem uderzyła o framugę. Wzdrygnęłam się, a z moich ust wydobył się szloch, którego nie mogłam już dłużej tłumić. Zwinęłam się w kłębek i po prostu znowu płakałam, spazmy szlochu połączonego z paniką wydostawały się z mojego ciała, nie miałam astmy tak jak ona, ale napady paniki były u mnie częstym bywalcem.
Leżałam w jednej pozycji przez kilka, a może kilkanaście minut. Nie wiem, czas nie miał znaczenia.
W końcu drzwi ponownie się otworzyły i do środka po cichu weszła osoba. Nie miałam pojęcia czy to ponownie Irwin do mnie zawitał czy też spełnił moją prośbę i to Luke. W głębi duszy liczyłam na to, iż to Hemmings,
 bo w tej chwili potrzebowałam jedynie jego pocieszenia, jego obecności. Obróciłam się delikatnie w stronę wejścia i napotkałam chłopaka podążającego w stronę łóżka. Niebieskooki powoli bez słowa usiadł obok mnie patrząc ze współczuciem w moje oczy. Ostrożnie podnosząc się na zdrowej ręce usiadłam i przytuliłam się do niego niemal natychmiastowo. Luke objął mnie ramionami i głaskał delikatnie po plecach.
- Co mogę dla ciebie zrobić? - wyszeptał, gdy odsunęłam się od niego, by mieć widok na jego przepełnione troską oczy.
- Nie odchodź - odparłam równie cicho.
- Nigdy, pingwinku. - Ponownie przyciągnął mnie do siebie całując w czubek głowy.



~*~

- Nie skreślaj go za to. - Po dłuższym leżeniu w ciszy nagle odezwał się Luke, już dawno zdążyłam się uspokoić, więc tylko leżałam starając się nie myśleć o niczym, żeby znowu nie wybuchnąć płaczem. Zdezorientowana uniosłam na niego wzrok posyłając mu przy okazji niepewne spojrzenie.
- Nie udawaj jakbyś nie wiedziała o co chodzi Ronnie. - Wykrzywił usta w grymasie trącając palcem mój nos, przez co i ja sama poszłam w jego ślady. - Mówię o Ashu, nie obwiniaj go za to. Biedak sam się zadręcza. Nigdy nie widziałem go w takim stanie, kiedy znalazł cię na wpół martwą tam w wannie. - Na ostatnie słowa jego głos się załamał, więc na chwile zaprzestał swojego monologu, wziął głęboki wdech i ponownie patrząc w moje oczy zaczął mówić. - Siedział przy tobie przez całą noc, był roztrzęsiony, nawet nie pozwalał nikomu tutaj wejść.
Spojrzałam na Luke'a beznamiętnym wzrokiem. Ani trochę nie trafiały do mnie jego słowa.
- Czy to ma jakieś znaczenie? Zrobił to, bo boi się Bryana - szepnęłam cicho.
- Nie wiesz co mówisz, Ronnie. On to bardzo przeżywał.
- Albo udawał - prychnęłam, zwracając wzrok w lewo.
Nadal na szafce stało zdjęcie moje i Ann. Zacisnęłam mocno usta, by stłumić szloch spowodowany tęsknotą do mojej kochanej siostrzyczki. Tak bardzo chciałabym zginąć za nią, chciałabym, żeby ona żyła, bo była dla mnie wszystkim. I może to samolubne, ale nie chcę żyć bez niej. Nie mam żadnego oparcia, nikogo. Odwróciłam głowę w stronę Luke'a, który teraz wpatrywał się w moje oczy nieodgadnionym wzrokiem. Nie potrafiłam rozgryźć co chce powiedzieć.
- Jemu na tobie zależy, Ronnie - wypowiedział te słowa tak cicho, jak było to możliwe.
- Słyszałam jak bardzo - zaśmiałam się gorzko, mając łzy w oczach.
Zamknęłam powieki. Nie chciałam już płakać, chciałam chociaż spróbować być silną. Tylko dla Luke'a tak naprawdę, bo jedynie on został przy mnie.
- Wiesz jaki on jest - westchnął już trochę zirytowany, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- W tym sęk, że nie mam zielonego pojęcia jaki on jest - syknęłam odsuwając się o kilka centymetrów od niego, bym mogła spojrzeć na jego twarz z lekkiego dystansu. - Raz jest kochany i słodki, a zaraz wkurwiający i przerażający. Jak ja mogę go poznać, skoro jest tak irracjonalnie bipolarny?
Blondyn ułożył obie dłonie na moich policzkach i złożył długi pocałunek na moim czole, po czym odsunął się i spojrzał w oczy.
- W głębi duszy doskonale wiesz jaki jest, czujesz to i właśnie to sprawia, że on tak przez ciebie wariuje. Bo ty jedyna postrzegasz go w inny sposób niż pozostali ludzie.
Przymknęłam oczy, czując niesamowity skurcz w żołądku. Nie mogłam go niestety usunąć, nie chciałam go, ale czułam całą sobą, iż te słowa są całą prawdą. Niezależnie jak bardzo bym się oszukiwała, nie zmienię moich uczuć do niego. Mogę w tej chwili brzmieć jak desperatka albo jakaś pojebana laska z Syndromem Sztokholmskim, ale ten oto tu blondynek miał całkowitą rację i nie mogę nic a nic na to zaradzić. Jęknęłam cicho otwierając oczy, a gdy to uczyniłam od razu mój wzrok zatrzymał się na zabandażowanej ręce Luke'a, której wcześniej nie zauważyłam. Czyżbym była tak egoistyczna i przejęta swoją stratą, że kompletnie nie przejęłam się obrażeniami chłopaka? 
- Możemy o tym nie rozmawiać, proszę? - szepnęłam z nadzieją, że utnie ten temat. Nie miałam ani siły ani ochoty z nim dyskutować, bo i tak wiem, że był już na wygranej pozycji.
Westchnienie opuściło jego usta, ale skinął głową potwierdzająco. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, łapiąc jego zabandażowaną dłoń, tym samym chcąc poruszyć kwestię jego zdrowia.
- Tak w ogóle, powiedz mi jak ty się czujesz?
- Jakoś się trzymam - odparł, przypatrując mi się cały czas uparcie. - Bywało gorzej.
- O mały włos się nie wykrwawiłeś i mówisz że bywało gorzej? - zapytałam zdezorientowana, patrząc na niego jak na idiotę po prostu. Przecież on mógł zginąć!
- Jasne, kiedyś byłem częstym bywalcem w szpitalach - zaśmiał się cicho, a jego wzrok momentalnie zmiękł.
Zmierzwiłam blondynowi włosy, jak gdyby był niesfornym dzieckiem i uśmiechnęłam się do niego lekko. Chyba tylko on z nich wszystkich potrafił sprawić, że chociaż na chwilę zapominałam o Bożym świecie i tym, co działo się wokół mnie. Miał w sobie to coś, przyciągał jak magnes i chyba właśnie to spowodowało, że jemu jako pierwszemu zaufałam, gdy tutaj trafiłam.
Jego błękitne oczy, mimo iż na początku wyrażały złość i wręcz nienawiść są uspokajające i sprawiają, że chce się w nie wpatrywać godzinami. Nie wiem czy Luke się po prostu zmienił odkąd tu jesteśmy, a właściwie jestem, czy po prostu przedtem próbował grać totalnego gangstera, a tak na prawdę jest uroczym, przyjaznym blondynkiem. Nie to co Irwin w każdym razie, on nie udaje, już taki jest. Na samą myśl o nim z moich ust wydostało się zrezygnowane westchnienie. Już mi uświadomił swoimi słowami, że nie podda się dopóki mu nie wybaczę, choć nie mam takiego zamiaru. Mam mu za złe, iż nie pozwolił mi zrobić tego, co chciałam. To nie była jego decyzja i powinien był to uszanować, ale nie, szlachetny, wspaniałomyślny Irwin postanowił to zlekceważyć i zniszczyć moje plany. Teraz nie mam pojęcia jak to będzie wyglądało. Jestem zbyt słaba psychicznie, by móc normalnie funkcjonować, a nikt z mojego teraźniejszego otoczenia nie potrafi mnie przywrócić do wcześniejszego stanu. Straciłam ostatnią nadzieję, już wszystko zgubiło swój sens. A ja sama zgubiłam się wśród tego amoku, nie wiedząc co zrobić i w którą stronę iść.




__________________________________
Cześć, kochani!
Tym razem ja zaczynam notkę, bo z tego co widzę Addie nie za bardzo ma czas. A co do tego właśnie - przepraszamy was za brak rozdziału, ale no... co ja mam wam powiedzieć. Obydwie nie bardzo mamy czas na takie przyjemności jak pisanie ze względu na nadchodzący wielkimi krokami koniec roku. Zwłaszcza, że ja muszę popoprawiać trochę przedmiotów i wyciągnąć lepsze oceny. Także będziemy się starały wrzucać rozdziały w miarę możliwości częściej, ale nie powinnyśmy niczego obiecywać. Ale to tyle, nie będę tak już się rozpisywać.
Jak wam się podoba rozdział? Można powiedzieć, że jest przejściowy, bo mało co się w nim dzieje, prócz tej rozmowy Ashtonici. Ash pokazuje swoją stronę z uczuciami owh *,* No i Lukey taki słodki, jejku. Uwielbiam go!
Ale dobra, z mojej strony to chyba wszystko.
Zapraszamy do odpowiedniej zakładki, w której możecie zadawać pytania bohaterom.
Wypowiadajcie się też na Twitterze pod hasztagiem #ShowMeRealityFF
Do następnego, skarby!
Całuski :*
W.


Witajcie mordeczki :*
Wiem możecie mnie zabić, bo to najbardziej moja wina. Nie mam po prostu czasu, ciągły zapiernicz, to szkoła, a w weekendy praca i to tak od 11 do 22, przepraszam was kochani, na prawdę, gdybym tylko mogła kopnęłabym to wszystko w dupe, najbardziej szkołę i miała wyjebane, bo mogłabym normalnie pisać, czytać książki, a nie ślęczeć i się uczyć. Ale mamy rozdział? Nie wiem jak wam się podoba? Czy czyta to więcej niż te trzy osoby, które skomentowały ostatni rozdział? Mam nadzieję, że tak. Kochani KOMENTUJCIE, pokażcie, że mamy dla kogo ogarnąć tyłki i naszą głupią wenę i czas na pisanie. (gdy jest czas, nie ma weny, gdy z kolei jest wena nie ma za grosz czasu) I jak z tym żyć. No nic ja wam powiem, że strasznie tęsknię za Ann. I Lou gdzie on wg jest? Ktoś ma jakieś pomysły?
No nic skarby. Piszcie na twitterze z hasztagiem #ShowMeRealityFF pytajcie bohaterów oraz komentujcie :*
Kocham was :* 

A.

2 komentarze:

  1. Czyli my już wam nie wystarczamy? Pf... Oburzające doprawdy... No nic ja też mam takie zawody w szkole, że nic nie mówcie :/ Pozdro no i trzymam za słowo :^ /Sky

    OdpowiedzUsuń